Iwaszkiewicz Panny z Wilka.txt

(125 KB) Pobierz
Jaros�aw Iwaszkiewicz

PANNY Z WILKA

Wojna ju� dawno min�a. Wiktor Ruben w kieracie
codziennej pracy zapomnia� zupe�nie o niej i zajmowa�y go
tylko sprawy powszednie, bardzo jednak absorbuj�ce. Tym
bardziej nie my�la� o czasach przed wojn�, czasach ubogiej
m�odo�ci, orki, uniwersytetu, kt�remu po�wi�ci� tyle czasu,
a kt�rego nie m�g� sko�czy�, gdy� z orbity normalnej
wytr�ci�y go wypadki historyczne. No, a potem to ju� tak
posz�o, tak nim zawin�o, �e ani pomy�la� o m�odo�ci,
a tutaj tymczasem zbli�y� si� czterdziesty rok �ycia. Bardzo
by� przepracowany, ale to tym lepiej, powiada�, nie mia�
czasu na �adne rozmy�lania, a wiedzia� przecie z praktyki,
�e to do niczego nie prowadzi. �mier� Jurka naruszy�a
jednak jego r�wnowag�, nie m�g� si� z ni� oswoi� i poczu�
si� tak �le, �e zwr�ci� si� o porad� do lekarza.
Nie by�a to porada powa�na, oczywi�cie; nie poszed� do
�adnego gabinetu, nie je�dzi� specjalnie do Warszawy. Zlaz�
by� w�a�nie z w�zka, kt�rym przyjecha� z pola � by�o to
w pocz�tkach lata � doktor wysiad� z samochodu, aby jak
zwykle zrobi� cotygodniowe odwiedziny zak�adu. Wiktor
od trzech lat by� zarz�dzaj�cym ma�ego folwarczku, zapisa-
nego towarzystwu ociemnia�ych, i gdzie co roku urz�dzano
koloni� letni� dla �lepych dzieci. Doktor przyje�d�a� co
tydzie� i teraz tak�e w�a�nie przyby�. Wiktor pogada� z nim
troch�, a potem powiedzia�, �e si� �le czuje. Nie sypia�
w nocy, by� bardzo zdenerwowany i nie m�g� wcale praco-
wa�. I przy tym ci�gle my�la� o przyjacielu, kt�ry umar�
przed dwoma miesi�cami na suchoty. Podawa� to wszystko
od niechcenia, ale o Jurku spokojnie nie m�g� m�wi�. By� to
jedyny dotychczasowy jego przyjaciel, kleryk, siostrzeniec
prze�o�onej kolonii, zupe�nie zwyczajny cz�owiek, wierz�cy,
spokojny, dobry. Prawie od dzieci�stwa bardzo du�o pra-
cowa� i musia� lata� po mie�cie, odziany w jakie� nie
wystarczaj�ce palto, przezi�bi�! si� w parszywe warszawskie
pogody i na tym tle wywi�za�y si� tuberku�y. Umar�,
zreszt�, nie zdaj�c sobie sprawy z niebezpiecze�stwa swego
stanu, ale jak gdyby od dawna by� na tamtym brzegu, do
niczego si� nie przywi�zywa� i je�li nawet wiedzia� o tym, �e
umiera, ju� mu niczego nie by�o �al. Wiktor nie by� przy
jego �mierci. Jurek umiera� w szpitalu, na wiosn�, Wiktor
nie my�la�, �e to tak pr�dko nast�pi, trzeba by�o tyle zrobi�
na folwarku, kt�ry nazywa� si� �Stokro�". Zak�adali w tym
roku pierwsze inspekta, i to od razu na dwie�cie okien,
nawozu brakowa�o, nie by�o gdzie dosta�, szarpano go na
wszystkie strony, je�dzi� a� pod B�onie za tymi sprawami
i wr�ciwszy zasta� wiadomo�� o �mierci. To mniej wi�cej
opowiada� doktorowi, gdy siedzieli pod kasztanem, przed
domkiem kolonijnym, i czekali, a� dzieci przyjd� ze space-
ru. Doktor zajada� z br�zowej miseczki zimne kwa�ne
mleko, kt�re mu bardzo smakowa�o, bo dzie� by� gor�cy.
Nic nie m�wi�, tylko potakiwa� Wiktorowi i pomrukiwa�
nad mlekiem. Potem dopiero, gdy ujrza� w kurzu drogi
drepc�ce szeregi i trzymaj�ce si� gromadnie �lepe dzieci,
spojrza� Wiktorowi w oczy:
� Wiktorku � powiedzia� (doktor do wszystkich m�wi�
�ty") � nie ma co gada�, jak dawno pan tu pracuje?
� Trzy lata.
� Nie ma co gada�. Wyje�d�a pan na trzy tygodnie.
Powiem matce prze�o�onej. Janek pana zast�pi, a pan
wyjedzie. Nie ma pan gdzie rodziny czy znajomych na wsi?
Niech pan wyje�d�a.
Tym sposobem znalaz� si� w podr�y. Dawno ju� my�la�,
aby odwiedzi� te strony, ale to by�y takie westchnienia, jak
postanowienia dalekich podr�y, kt�re robimy patrz�c na
pi�kne fotografie, wystawione w oknach magazyn�w. Nie,
nie my�la� nigdy o tamtych czasach ani o realizacji tego; nie
spotka� nikogo, nikogo od owych wakacyj, i nie wiedzia� nic
o miejscu, do kt�rego teraz szed�. Oczywi�cie, wszystko po
drodze by�o takie samo. Przy stacji tylko, kt�ra dawniej
gwarzy�a samotnie przez drog� z opuszczonym �ydowskim
zajazdem, wyros�o teraz z dziesi�� dom�w, gdzie roi�y si�
kolejowe interesy. Dalej by� p�ot, zamykaj�cy sk�ad w�gla
i drzewa, i dopiero potem, na prawo, zaczyna�a si� ta szosa,
kt�ra � ta ju� oczywi�cie � nic si� nie zmieni�a. �wie�o
w�wczas wybudowany dw�r-willa z czerwonej ceg�y po-
starza� si�, ogr�dek naoko�o niego podr�s�. Ale dalej przy
szosie sta�y tak olbrzymie bia�odrzewy, �e czas ju� nie m�g�
ich powi�kszy�, m�g� tylko je obali�. By�o ich mo�e o par�
mniej ni� dawniej i Ruben przypomnia� sobie, �e w czasie
wojny odbywa�y si� tutaj krwawe walki. Kule siepa�y
pewnie po tych pniach. On nie by� tutaj, jego artyleria sta�a
bardziej na p�nocy, potem brak�o pocisk�w, pami�ta
odwr�t jak dzi�. Ale tamte czasy, kiedy chodzi� lub je�dzi� t�
szos� �do wujostwa", pami�ta lepiej ni� zdarzenia dzisiej-
szego dnia. Bywa� tu rzadko, matka nie lubi�a wujenki, ale
tym bardziej pami�ta�.
Potem droga sz�a w d�, by� par�w i wierzby. S� i dzisiaj.
Potem wychodzi si� na g�r� i jest zagajnik. Wyszed�, ale
teraz to ju� jest las. Ani wspomnienia wojny, ani obozu
w Murmanie, ani ostatnich walk we Francji, ani atak na
Kij�w i tamten znowu odwr�t, ani wspomnienia lat gar-
nizonowych, ani prac samorz�dowych � nic, ca�e �ycie
up�ynione w mr�wczych, nikomu niepotrzebnych zaj�ciach,
nie da�o Wiktorowi takiego poczucia minionego czasu, co
widok tego lasu na miejscu dawnego zagajnika. By�o to co�
tak innego, nieoczekiwanie odmiennego, zamiast srebrnych
ma�ych ro�linek i ��tych kr�liczych do��w mi�dzy nimi
zobaczy� du�e czarne drzewa na tle igliwiem zabitego
klepiska. Zatrzyma� si� przez chwil� i westchn��. Pochyli� si�
ku do�owi i zobaczy� ma�y czarny s�upek, znak graniczny
wetkni�ty w kopiec na rogu. Ten si� nie zmieni�, poczernia�
mo�e, ale by� taki sam. Znaczek ten pami�ta� dobrze,
siedzieli wtenczas przy nim, w pami�tnych dniach lipca,
kiedy odje�d�a� na wie�� o wojnach. A� tutaj odprowadzi�a
go Jola. Tutaj siedzieli, zjedli pierwsze jab�ka, papier�wki,
kt�re mu ona przynios�a na drog�, i poszed�. Konie od razu
by�y zmobilizowane, nie miano go czym odes�a� na stacj�,
zreszt� tyle razy przychodzi� i odchodzi� piechot�. Zacz��
liczy�. To dzi� pi�tna�cie lat. Ani si� obejrza�.
Fela, Julcia, Jola. Co si� z nimi sta�o? Mimo woli przy-
�pieszy� kroku, aby stan�� pr�dzej na g�rce, ale zagajnik
wyr�s�, nie mia� ju� stamt�d tego co przedtem widoku.
O wujostwu wiedzia�, �e s�, �e mieszkaj�, �e �yj�, cho�
rzadkie, ale miewa� o nich wiadomo�ci. Ale o tamtym domu
nic. Rozmijali si� jako� dot�d � a o to w �wiecie �atwo.
I �e te� on tak o tym zapomnia�, nie napisa�, nie zapy-
ta�! Znowu zacz�� liczy� w pami�ci, co mu sz�o niespraw-
nie. Kroki mimo woli si� zwalnia�y. One przecie ju�
stare, powychodzi�y pewnie za m��. Oczywi�cie, Julcia
mia�a wtedy lat dwadzie�cia czy dwadzie�cia jeden. Kazia
ma�o co by�a m�odsza. A Jola? Te� musi by� teraz po
trzydziestce.
Wyszed� z lasu. Tu zaraz by� s�up graniczny i figura
�wi�tego Nepomucena. Spojrza� w tamtym kierunku. Ile� to
razy, zawsze przecie id�c czy jad�c do wujostwa, zbacza�,
nak�ada� dwa kilometry, aby zaj�� do tego dworu. Nazywa�
si� zabawnie � Wilko; tak si� nazywa� folwark z dworem,
wsi �adnej nie by�o. Zachodzi� tam, a nawet jedne wakacje
sp�dzi� ca�kiem jako korepetytor Zosi. To by�o na rok przed
wojn�. O! to Zosia teraz pewnie jest doros�� pann�. Sta�
i patrzy�.
W niedu�ej kotlince, daleko, ale jak na d�oni, sta�y dwie
wielkie stodo�y, na krzy� do siebie zwr�cone. Mi�dzy nimi
wielkie, niepotrzebnie wielkie, zielone podw�rze, topole
dwie stare, dalej dw�r, dawniej kryty blach�, kt�ra st�d
b�yszcza�a, teraz czerwon� dach�wk�. To �adniej, pomy�la�
Wiktor i ucieszy� si�, jak gdyby to kto jego dw�r pokry�
nowym dachem. Za dworem g�szcz drzew, to sad, a potem
znowu par� sosen bardzo wysokich, bo na wzg�rzu stoj�,
a dalej lasek i ��czka i znowu bia�a szosa, tamt�dy si� idzie
do wujostwa, a na przeciwnej stronie kotlinki, na horyzon-
cie powinien by� las. Ale nie ma, wyci�li. Tylko jedno
wielkie drzewo stoi, tamt�dy teraz przejdzie, min�wszy
drog� do Wilka.
Ale nie wytrzyma�, machinalnie prawie, jak dawniej, jak
gdyby to by�o um�wione, skr�ci� na prawo, w stron� tego
domu, o kt�rym nie pami�ta� tyle lat, i poszed� ra�no,
pogwizduj�c i machaj�c teczk�, w kt�rej d�wiga� dwie
koszule i szczoteczk� do z�b�w. Nie uznawa� innych kufr�w
podr�nych. I jakby przechodz�c obok swojej m�odo�ci
mija� garb zielonej trawy, wznosz�cy si� po prawej stronie
wyboistej drogi. Zaraz na lewo mia�a by� kamionka, gdzie
by�y najlepsze je�yny, ale nie by�o jej; kamienie sprzedali.
Potem droga schodzi�a coraz bardziej i Wiktor domy�li� si�,
�e nic si� nie zmieni�o tutaj, ani w nim si� nie zmieni�o; pola
by�y zasiane, uprawione, tak jak pi�tna�cie lat temu, jak
dwie�cie lat temu mo�e, on znowu z teczk�, znowu w jedy-
nym swoim ubraniu, znowu ledwie rozprostowa� nerwy po
miejskim za�ataniu. A� zdziwi� si�, �e tak wszystko zatar�o
si� w jego pami�ci: i Jurek, i Stokro�, i �lepe dzieci
id�ce, trzymaj�c si� za r�ce, szeregiem. Lata�y r�wnie
pr�dko, r�wnie dobrze jak widz�ce. Przecie jest jeszcze
zupe�nie m�ody, sk�d�e te g�upie my�li o staro�ci. Ile tam
lat min�o, to wszystko jedno. On idzie teraz drog� na
Wilko i pogwizduje, jest lato, jest ciep�o, czerwiec, koniec
czerwca, �niwa za jakie dziesi�� dni, mo�e nawet wcze�niej,
bo pogoda sprzyja. To zawsze wuj tak m�wi�: �Pogoda
sprzyja."
Zauwa�y� ju� od dawna, �e bardzo cz�sto, zw�aszcza
wtedy, kiedy by� zm�czony lub przepracowany, r�wnolegle
do toku my�li normalnie biegn�cych drogami skojarze�,
nagle w zupe�nie nie wyt�umaczony spos�b wynurza si�
jaki� pejza� z widzianych dawno widok�w, trzyma� si�
chwil� na powierzchni �wiadomo�ci, a� go zauwa�y� i okre-
�li�, a potem znowu zanurza� si� w g��bi�. Po pewnym czasie
wyp�ywa� znowu, ten sam albo cz�ciej inny. I teraz w�a�nie,
kiedy dochodzi� znajom� drog� do znajomego ogrodzenia,
kiedy .s�o�ce �wieci�o �jak zawsze" i psy ujada�y �jak
zawsze" na byd�o wracaj�ce z pola pogodnymi ��kami,
wynurzy� mu si...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin