Jakub L Romsky.txt

(157 KB) Pobierz
Lech M. Jak�b

Romsky

Tower Press 2000
Copyright by Tower Press, Gda�sk 2000
Jankowi Zubkowi -
mojemu przyjacielowi,
kt�ry zgin�� bezsensown� �mierci�
Dziewi�� punkt�w wprowadzenia
1. Tylko przyzwoito�� nakazuje, by ju� na wst�pie uprzedzi� Czytelnika, z czym 
b�dzie
mia� do czynienia. Innych wzgl�d�w nie widz�, a przeciwnie, wzdraga�bym si� 
przed tani�
jazd� na sensacji i cudzym cierpieniu, kt�re tu przyt�acza swoim ogromem.
Historia, jak� przedstawi�, wymaga w odbiorze hartu i czystego serca. I 
najwi�kszy �adunek
tolerancji nie wystarczy, je�li nie p�jdzie za ni� ch�� szczerego poznania 
prawdy, je�eli
nie wspomo�emy umys�u otwarto�ci� na rozmaite, niejednokrotnie bulwersuj�ce 
przypadki.
Dowiemy si�, kim by� Pawe� Romsky. Co mu si� przydarzy�o. Dlaczego �ycie mia� 
pod�e,
a dooko�a za du�o krwi. Z czym walczy�, czego oczekiwa� po sobie oraz innych.
O tym wszystkim dowiemy si� z jego w�asnych ust. On sam b�dzie m�wi�. S�uchaj, 
Czytelniku,
uwa�nie. Je�li masz rozwodnion� krew, zrozumiesz niewiele lub zgo�a nic. Jest to
opowie�� dla ludzi twardych, ale uczciwych. Komu obca �arliwo��, nie uwierzy. 
G�upi nie
pojmie. Prostak tragedi� wy�mieje.
Jedynie umys�om jasnym i sercom czystym nie obce b�d� stany zw�tpienia i 
skruchy.
Wstrz��nie nimi bezsi�a, przeryje gniew. Dotykaj�c �ywego z�a, poprzez 
uczestnictwo, doznaj�
oczyszczenia.
2. To, co mo�e stanowi� o cz�owiecze�stwie, podkre�laj� miliony zapisanych 
uczonymi
enuncjacjami kart oraz niemoc w dopowiedzeniu pe�ni.
Zaczerniane zwartym drukiem ksi�gi buduj� cz�owieka i jego kondycj� przez 
dogmaty,
kodeksy, systemy moralne, w zasadniczych sprawach nie tak zn�w r�ne od siebie, 
bez
wzgl�du na wielo�� kultur.
Natomiast niemoc w rozmaitym stopniu bliska jest wszystkim. Jak dochodz�cy do 
rozstaj�w
dr�g waha si�, kt�r�dy ruszy� dalej, tak cz�owiek w obliczu narzuconych norm 
popada w
rozterk�. Szczeg�lnie gdy czyn, w okoliczno�ciach skrajnych dwuznaczny, cechuje 
gwa�towno��
w dochodzeniu prawdy, a jednostka wys�uguj�ca si� nami�tno�ciami i poczuciem 
w�asnej
sprawiedliwo�ci poszukuje swojego miejsca w�r�d bli�nich kosztem 
konformistycznie
poj�tej lojalno�ci (czyli wymys�u o charakterze czysto u�ytkowym).
Jednocze�nie przynajmniej intuicja podszeptuje nam, �e zjawiska lokalne, typu 
tradycja
b�d� obyczaj, stanowi� cz�� sk�adow� chom�ta na�o�onego nam z g�ry, by 
w�dr�wkami
wyboistym duktem �ycia kierowa�a nadrz�dna zasada sprawdzalnego porz�dku. W my�l 
prostego
schematu: co istnieje, musi s�u�y� nam; je�eli nie s�u�y, jest ma�o po�yteczne, 
najcz�ciej
z�e.
C�, prostota i przejrzysto�� nie chadzaj� w parze z intencjami, nawet 
najlepszymi. Mo�na
szlachetnie chcie� porozumienia ze �wiatem, mo�na te� w bogobojnych 
zamierzeniach usilnie
d��y� do prawdy, ale nigdy nie wiadomo co, gdzie i kiedy �amie nasze 
postanowienia, z
wpojonych zasad czyni magm�, kt�ra rozpalon� do gor�co�ci substancj� pustoszy 
piersi i
zw�gla serce.
A jak�e trudno sprawdzalne bywaj� ludzkie motywacje! Jaka� niebezpieczna to 
dziedzina -
moralno��! Tyle ��czy, co dzieli, a frymarczeniu nie wida� ko�ca.
Ch�odny umys� powie - z�o i dobro na r�wni s�u�� prawdzie. I zgodzimy si� z tym. 
A jeszcze
inny m�drzec og�osi - co przeciwstawne, tw�rcze jest. R�wnie� przytakniemy. A 
gdy
padn� s�owa: po to dano nam rozum i serce, by z wag� my�lenia oraz emocji 
kroczy� odpowiedzialnie
- czy� zaprzeczymy?
Lecz wszystko to og�lniki, sofistyczne sztuczki i zr�czna manipulacja s�owem 
wobec tego,
o co przychodzi nam si� potyka�. Reprodukcyjnie powtarzalne �ycie zmusza do 
powielania
zdumiewaj�co podobnych b��d�w, tw�rczo�� bywa destrukcyjna, nami�tno�� wykrzywia
prawd� - cz�sto i bez wiedzy zainteresowanych. I w rezultacie nie wiemy, o co 
si� oprze�,
gdzie znale�� ostoj�. W diabelskim piecu sma�� si� ludzkie w�tpliwo�ci.
3. Po kilku refleksjach natury og�lnej, kt�re cz�ciowo powinny wprowadzi� w 
istot� rzeczy,
przechodz� do fakt�w.
Pierwszy wa�ki: prezentowany nieco dalej list jest autentykiem. Napisa� go Pawe� 
Romsky
do Fryderyka W.
Drugi, nie mniej istotny: napisa�, lecz nie zd��y�, czy te� nie chcia� wys�a� - 
b�dzie jeszcze
o tym mowa.
Trzeci: brakuje listowi kilku ostatnich stron. Jednak nie zawa�y to w spos�b 
istotny na odbiorze.
Okoliczno�ci zostan� wyja�nione.
Czwarty: dotar� do mnie dzi�ki Fryderykowi W., kt�ry uzna� z stosowne, a raczej 
- po�yteczne,
ujawni� prywatn� korespondencj�.
Pi�ty: r�wnie� dostrzeg�em sens w ujawnieniu wstrz�saj�cych wyzna�. Sens 
nadrz�dny, bo
spo�ecznie umotywowany. Pokusa opublikowania tragicznego listu by�a tak silna, 
�e skontaktowa�em
si� z �yj�cym rodze�stwem autora. Wszyscy bez wyj�tku, a by�o ich czworo, ku
naszej z Fryderykiem satysfakcji, zgodzili si� na og�oszenie listu drukiem.
Sz�sty, zrozumia�y: na �yczenie zainteresowanych zamieni�em prawdziwe nazwiska 
na
fikcyjne, opu�ci�em nazw� miejscowo�ci, gdzie wszystko si� dzieje, a tak�e - 
powodowany
obowi�zkiem - zretuszowa�em kilka szczeg��w, kt�re w nie zmienionym stanie 
mog�yby
zlokalizowa� miejsce akcji.
S�dz�, �e Czytelnicy wybacz� mi wspomniane zabiegi. Bez nich bowiem nie 
poznaliby�my
prezentowanej historii przed up�ywem szeregu lat, ustawowo chroni�cych tajemnic� 
korespondencji.
Fakt si�dmy: rodzaj ingerencji w tekst. Naturalnie, nie wchodzi�y w gr� poprawki 
merytoryczne.
Pozosta�em wierny tekstowi do tego stopnia, �e nawet oczywist� niekonsekwencje w
pisowni swojego nazwiska (prawdziwe ma zbli�on� budow� gramatyczn�) pozostawi�em 
autorowi
bez zmian.
Moja praca nad tekstem polega�a li tylko na uzdatnieniu technicznym. List 
rozbi�em na
akapity, wyodr�bni�em dialogi i wprowadzi�em �wiat�o mi�dzy poszczeg�lne bloki 
my�lowe.
Istnia�a na to po�rednia zgoda autora, kt�ry sam, zaraz na pocz�tku, zastrzega 
si�, i� nie uniknie
pewnego chaosu - co z reszt� pokrywa si� z rzeczywisto�ci�.
My�l� wi�c, �e ingerencja taka uznana zostanie za celow�, gdy� w spos�b 
oczywisty zyskuje
na tym czytelno�� tekstu i jego przejrzysto��.
To by�yby chyba wszystkie istotniejsze fakty.
4. Fryderyk W., uznany nie tylko w swoim �rodowisku paleontolog, m�j d�ugoletni 
przyjaciel,
pozna� autora listu w okoliczno�ciach drastycznych. Poniewa� ma to wyra�ny 
zwi�zek ze
spraw�, pozwol� sobie odda� g�os przyjacielowi. W refleksjach do��czonych do 
pakietu z
listem P. R. mi�dzy innymi m�wi�:
�Opad�o mnie dw�ch opryszk�w. Zwa�, m�j drogi, i� by�a noc, a w promieniu 
kilkudziesi�ciu
metr�w ani jednej latarni. Najbli�sze zabudowania o dobre trzy minuty marszu. 
Wygwizdowo,
�e hej.
M�odzie�cy wyskoczyli z mroku nagle, nawet nie zipn��em. Doprawdy nie wiem, 
czego
chcieli. To zreszt� w tej chwili ma�o znacz�ce. Naturalnie zas�ania�em si� jak 
mog�em, ale
uderzenia pada�y g�sto i zaraz nadesz�a s�abo��. Mia�em podstawy s�dzi�, �e za 
moment strac�
przytomno��. I w�wczas nadszed� on. Pomy�la�em o nim najgorzej, bo po chwili 
wahania
omin�� nas, jakby widok katowanego cz�owieka nale�a� do najzwyklejszych na 
�wiecie. Rozzuchwaleni
tym m�odzie�cy wzmogli agresywno�� i po kilku dobijaj�cych kopniakach (le�a�em
ju� p�przytomny) pop�dzili za now� ofiar�. Chcia�em wo�a� o pomoc, ale b�l 
szcz�k nie
pozwoli� mi wydoby� nawet pisku.
To niewa�ne, co w�wczas czu�em. Pos�uchaj, co by�o dalej, gdy� w�a�nie sedno. 
Dotar�y
mnie krzyki i odg�osy szybkich uderze�. Wszystko trwa�o kr�cej ni� lot wr�bla z 
drzewa na
drzewo. I cisza. Przestraszy�em si� perspektyw� ich powrotu. Wystaw sobie moje 
zdziwienie
i rado��, gdy miast oprych�w zobaczy�em... jego. Podszed� spokojnie, jak gdyby 
nigdy nic,
pom�g� wsta� i b�kaj�c co� monosylabami odprowadzi� do miasta.
Nie wiedzia�em, co s�dzi� o podobnej postawie. Mieszane szarpa�y uczucia. 
Naturalnie
w�wczas. Jednak lata zrobi�y swoje. To prawda, nie spotykali�my si� zbyt cz�sto. 
Pierw
kontaktami rz�dzi� przypadek, potem d��y�em do nich sam. W pobliskim K. 
proponowano mi
odczyty. Tak ustawia�em godziny spotka� z m�odzie��, by wiecz�r sp�dzi� w 
towarzystwie
mojego wybawcy. Do trudnych znajomo�ci zalicza�em P.R.
W mi�dzyczasie, co pami�tasz, zmar�a Zofia, i dopiero w�wczas dosz�o mi�dzy nami 
do
zacie�nienia efemerycznej znajomo�ci. Podtrzymywa� mnie na duchu subtelnie i z 
wytrwa�o�ci�,
�wiadcz�c� przynajmniej o zbie�nych prze�yciach.
M�wi�, co odczuwa�em niegdy�. Teraz, po zapoznaniu si� ze wstrz�saj�cym listem 
(czy
uwierzysz, �e czyta�em go przynajmniej pi�� razy?) zrozumia�em wi�cej i lepiej, 
cho� daleki
jestem od stwierdzenia, �e do g��bi. Na przyk�ad ta historia z fatalnym 
poznaniem w innym
�wietle si� rysuje.�
Tu m�j przyjaciel popada w dosy� lu�ne rozwa�ania, tr�caj�c o prywatne, nie 
zwi�zane z
przedstawian� opowie�ci� sprawy. Przeskakuj� do dalszej cz�ci, gdzie 
charakterystyka P.R.
Wa�ne dla nas.
�Romsky zawsze jawi� mi si� cz�owiekiem zamkni�tym, skrytym, by nie rzec: na 
g�ucho
zatrza�ni�tym w sobie. Tylko cierpliwo�� i jego z czasem rosn�ce zaufanie 
pozwoli�o prze�ama�
lody. Nosi� si� dumnie, co - o dziwo - nie k�u�o w oczy. Mo�e dlatego, �e 
szanowa� partner�w,
dawa� im odczu� ich warto��. Do gadatliwych nie nale�a�.
Je�eli chodzi o postaw�, wygl�d zewn�trzny - nic nadzwyczajnego. Wzrost troch� 
wi�cej
ni� �redni. Posta� szczup�a, ale rozro�ni�ty w barkach. Twarz na pograniczu 
banalno�ci, bez
zarostu, z grzyw� blond w�os�w na czole. G��wnie oczy i wyprostowana sylwetka 
robi�y
wra�enie. Potrafi� wzrokiem wedrze� si� w g��b duszy, a� mnie, starego w ko�cu 
dziada,
niejednokrotnie ciarki przesz�y po krzy�u. Nie by�o w jego spojrzeniu ani cienia 
pogardy.
Raczej wynios�o�� zatr�caj�ca jakim� b�lem. Irytowa� si�, ilekro� kto� spuszcza� 
wzrok.
Nie zauwa�y�em nadmiernego przywi�zania do tak zwanych d�br materialnych. Zawsze
znoszone, ale czyste odzienie, jakie� ciemne sanda�y, zim� sk�rzana czapka z 
daszkiem. Du�o
pali�. Uwielbia� piwo i szachy.�
Refleksje Fryderyk...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin