Verne Juliusz - Pierre-Jean.pdf

(121 KB) Pobierz
Verne Juliusz - Pierre-Jean
Juliusz Verne
Pierre-Jean
I
Już od kilku miesięcy działo alarmowe nie terroryzowało portu w Tulonie.
Galernicy – lepiej pilnowani – zatrzymywani byli podczas najmniejszych prób
ucieczki. Nawet ci najbardziej nieustraszeni cofali się teraz przed trudnymi do
pokonania przeszkodami.
To nie miłość do wolności osłabła w sercach skazańców, ale jakieś
niewytłumaczalne zniechęcenie zdawało się obciążać ich łańcuchy. Skądinąd
kilku strażników, którym udowodniono niedbalstwo albo zdradę, odwołano z
galer, co spowodowało, że ich następcy byli bardziej surowi w pilnowaniu
więźniów i w prowadzeniu dochodzeń.
Komisarz galer, przeczulony na punkcie zaniedbań bezpieczeństwa, był
dumny z takich rezultatów. W Tulonie ucieczki zdarzały się częściej i były
łatwiejsze niż w innych portach, dlatego też należało obawiać się nawet
pozornego bezruchu, który mógł skrywać tajne zamiary.
Dla strażników prawa jest rzeczą naturalną podejrzewać zbrodnię nawet
wobec jej braku. W chwilach, kiedy nie ścigają przestępców, ich zadaniem
jest czuwanie. Przy braku czynów podlegających ich represji czują się
zobowiązani oskarżać o zbrodniczość nawet ciszę.
We wrześniu przed rezydencją wiceadmirała zatrzymał się bogaty powóz.
Wysiadł z niego mężczyzna w wieku około trzydziestu pięciu lat. Był nim pan
Bernardon, zamożny kupiec, który niedawno osiedlił się w Marsylii.
Twarz mężczyzny była poważna a on sam wydawał się starszy niżby to
wynikało z jego metryki urodzenia. Cierpienia, jakich doznał już w pierwszych
latach swego życia, zarysowały na jego czole kilka przedwczesnych
zmarszczek. Niegdyś jego odwaga zwyciężała przeznaczenie, jego dusza
wzgardzała ludzkimi przesądami, jego ręka oddawała się z jednakową
szczerością w ręce małych i dużych, jeśli tylko wielkość tych ostatnich i ich
pokora były uczciwe!
Pan Bernardon bez niczyjej pomocy dorobił się fortuny – zaczynając od
niczego zaszedł bardzo wysoko. W Marsylii otoczony był wielkim szacunkiem
 
i sławą, utrzymywał kontakty z najważniejszymi osobistościami.
W młodości walczył z nieszczęściem, bezdusznością i podejrzliwością
ludzką, poszukiwał samotności. Wraz z rodziną trzymał się na uboczu – tak
skutecznie, że nigdy nie utrzymywał kontaktów handlowych z ludźmi go
otaczającymi. Jego wyjazd odbył się więc bez specjalnego rozgłosu i bez
pośpiechu. Do Tulonu przybył pod pretekstem załatwienia spraw rodzinnych.
Możliwie szybko wystosował listy polecające do wiceadmirała. Ten przyjął
go chłodno, prosząc o podanie przyczyn swojej wizyty.
– Panie admirale – rzekł Marsylczyk – mam do pana zwykłą prośbę.
– Jaką?
– Chciałbym zobaczyć, z najdrobniejszymi szczegółami, galery w Tulonie.
– Panie Bernardon – odpowiedział wiceadmirał – listy polecające od
prefekta były zbyteczne. Człowiek tak wartościowy jak pan mógł się naprawdę
o nie nie troszczyć.
Pan Bernardon ukłonił się i, dziękując za łaskawość, zapytał, jakich
formalności musi dopełnić.
– Nic prostszego – proszę zgłosić się do szefa sztabu marynarki i pana
życzenia zostaną spełnione.
Pan Bernardon pożegnał się i kazał się zawieźć do szefa sztabu, gdzie
otrzymał pozwolenie wejścia do arsenału. Chciał natychmiast wcielić w życie
swoje plany. Obecny u komisarza więzienia ordynans uniżenie oddał się do
jego dyspozycji. Marsylczyk jednak podziękował, dając do zrozumienia, że
chce zostać sam.
– Zrobi pan jak zechce – odpowiedział komisarz.
– Czy mogę rozmawiać ze skazańcami?
– Oczywiście, moi adiutanci są uprzedzeni. To z pewnością cele
filantropijne sprowadzają pana tutaj?
– Tak panie – odpowiedział bez wahania Bernardon.
– Jesteśmy przyzwyczajeni do tego rodzaju wizyt – rzekł komisarz. – Rząd
– nie bez racji – poszukiwał sposobów na złagodzenie rygorów więziennych i
proszę mi wierzyć, że warunki, w jakich żyją skazańcy, już uległy znacznej
poprawie.
Marsylczyk ukłonił się.
– Istnieje sroga sprawiedliwość, jednakże jest ona szczególnie trudna do
egzekwowania w tych warunkach, jeśli mamy nie przesadzać w stosowaniu
rygorów prawa. Musimy mieć się na baczności wobec współczesnych
filantropów, którzy często zapominają o zbrodni w obliczu surowości kary! W
dodatku wiemy, że obiektywizm wymiaru sprawiedliwości także ulega ciągłej
poprawie.
– Jest pan obdarzony wyjątkową wrażliwością – odpowiedział pan
Bernardon. – Jeśli moje uwagi mogłyby pana zainteresować, to z prawdziwą
przyjemnością przedyskutuję je z panem.
Na tym obydwaj mężczyźni zakończyli rozmowę i rozstali się, a
Marsylczyk udał się w stronę galer.
Port wojskowy w Tulonie składał się głównie z dwóch potężnych
wieloboków opartych stroną północną o brzeg basenu nazwanego Nową
 
Darsą, 2 położonego na zachód od drugiego, zwanego Starą Darsą. Mury
obronne – przedłużenie fortyfikacji miasta – były rodzajem tam wystarczająco
szerokich aby pomieścić w sobie długie budynki, takie jak: warsztaty, koszary,
magazyny Marynarki. Każdy z basenów miał w części południowej rodzaj
wejścia-zamknięcia wystarczającego do swobodnego przejścia okrętu
liniowego. Te piękne skądinąd mury obronne potworzyły baseny żeglowne z
kontrolowanymi wlotami – zdającymi egzamin w przypadku stałego poziomu
wód Morza Śródziemnego, a które stałyby się bezużyteczne w przypadku
istnienia przypływów. Nowa Darsa była ograniczona od zachodu przez
magazyny i park artylerii a na południu, po prawej stronie od wejścia poprzez
więzienie – przez małą redę.
Tutaj schodziły się pod kątem prostym dwie budowle: pierwsza, zwrócona
na południe, to warsztaty z maszynami parowymi; druga, zwrócona na Starą
Darsę, obejmowała kolejno koszary i szpital. Niezależnie od trzech sal-cel,
które zamykały budowlę, były jeszcze trzy więzienia pływające. W tych
ostatnich przebywali skazańcy z wyrokami terminowymi, podczas gdy skazani
na dożywocie zamykani byli we wspomnianych celach.
Jeśli gdziekolwiek nie powinna istnieć równość to właśnie tutaj – na
galerach. System karny, wyznaczając karę, dając nam obraz wynaturzenia
ducha skazańca, powinien również rozróżniać jego dotychczasową pozycję
społeczną i jego pochodzenie! Haniebnie wymieszani byli tu skazańcy
wszelkich gatunków, różnego wieku i przeróżnych kar. Z tego żałosnego
skupiska nie mogło się wyłonić nic innego jak tylko obrzydliwe zepsucie.
Zaraza zbrodni dokonywała pośród tych zgangreniałych mas
niebezpiecznego zniszczenia a wszelkie środki zaradcze zostały zniweczone
gdy raz zło przeszło do krwi i strawiło inteligencję.
Więzienia były odizolowane, widać je było z najdalszych stron arsenału i z
najodleglejszych punktów miasta.
W więzieniu w Tulonie przebywało około cztery tysiące skazańców.
Zarządy portu, budownictwo okrętowe, artylerię, magazyn główny, konstrukcje
hydrauliczne i budynki cywilne obsługiwało około trzech tysięcy skazanych
przeznaczonych do fatygi. 3 Inni, którzy nie znaleźli miejsca w tych pięciu
głównych oddziałach, służyli w porcie do załadowywania i rozładowywania
balastu, holowania statków, odmulania, transportu błota, wyładunku drewna
na maszty, wykonywania konstrukcji, itp. Resztę wreszcie stanowili
pielęgniarze albo chorzy, pracownicy specjalni, czy w końcu skazani na
podwójne łańcuchy – na przykład za próbę ucieczki.
Zegar arsenału wybił wpół do pierwszej kiedy pan Bernardon skierował się
w stronę basenów. Port był pusty. Skazańcy, którzy opuścili swoje cele o
wschodzie słońca, pracowali do wpół do dwunastej, kiedy to dzwon przywołał
ich do pomieszczeń. Każdy dostał 917 gramów chleba albo 300 gramów
sucharów morskich oraz 48 centylitrów wina. Skazani na dożywocie weszli na
ławki a zbir 4 natychmiast zakuł ich w łańcuchy, natomiast skazani z
łagodniejszymi wyrokami mogli poruszać się swobodnie wzdłuż całego
pomieszczenia. Na gwizdek adiutanta wszyscy siedli w kucki wokół menażek
zawierających, przez cały rok taką samą, zupę z suszonego bobu. Taki był
ich dzień powszedni, a co gorsze, prawo do swojej porcji wina mieli tylko w
wyznaczone dni.
Roboty musiały być wznowione o godzinie pierwszej, by móc je zakończyć
o ósmej wieczorem, kiedy to prowadzono skazańców do ich więzień, gdzie
 
znajdowali miejsce spoczynku na lawetach dział – w więzieniach pływających,
albo na łóżkach polowych – w celach naziemnych, bez dodatkowej ochrony
przed zimnem czy twardością posłania, oprócz strzępu zgrzebnej, szarej
wełny.
II
Skazańcy nie powinni byli powrócić do robót przed upływem pół godziny.
Pan Bernardon skorzystał z ich nieobecności aby przejść się po nabrzeżach,
badając rozkład portu, statki z przykrytymi dla ochrony ładowniami, potężne
szkielety uwięzione w basenach warsztatów okrętowych, ciężkie odlewy
zgromadzone pod dźwigami. Jednak nie zwracał zbytnio uwagi na te
wspaniałości przemysłu. Bez wątpienia potrzebował poznać kilka detali z
życia prywatnego skazańców, ponieważ zbliżył się do jednego z adiutantów i
rzekł:
– O której godzinie więźniowie powinni wrócić do portu?
– O pierwszej – odpowiedział mu strażnik.
– Czy wszyscy, bez różnicy, wykonują te same prace?
– Nie, są tacy, którzy pod nadzorem podmajstrów uprawiają rzemiosła
szczególne: udają się do warsztatów ślusarskich, powroźniczych,
odlewniczych, a tam wymaga się praktycznych umiejętności i, proszę wierzyć,
spotyka się tu wspaniałych fachowców.
– Ile mogą zarobić?
– To zależy. Pracują albo na dniówki albo na akord. Dzień pracy może im
przynieść od pięciu do dwudziestu centymów. Akord, w zależności od ich
wydajności i szybkości, pozwala czasami osiągnąć trzydzieści.
– Ta nieznaczna suma – skwapliwie spytał Marsylczyk – może poprawić
ich byt?
– Wystarcza na zakup tytoniu, gdyż, mimo zakazów, tolerujemy palenie.
Także, za kilka centymów, mogą czasem otrzymać porcję ragoût 5 lub jarzyn.
– Czy skazani na dożywocie i więźniowie z terminowymi wyrokami
otrzymują taką samą zapłatę?
– Płaca jest taka sama dla wszystkich ale tym ostatnim przysługuje
dodatkowo jedna trzecia zarobku, którą zatrzymuje się im do zakończenia
kary, kiedy to otrzymują całą uzbieraną sumę, aby nie byli kompletnymi
nędzarzami w chwili opuszczania więzienia.
– Tak, wiem – rzekł pan Bernardon, głęboko wzdychając.
– Proszę mi wierzyć – podjął podoficer – oni nie są tacy nieszczęśliwi i
jeśli z własnej winy albo z powodu prób ucieczki nie podwoją swojej kary, to
pod względem warunków bytu nie mają się na co uskarżać, w porównaniu z
wieloma robotnikami w miastach!
 
Ten człowiek, grający rolę zatroskanego, nazywa to wręcz dobrobytem!
– Przedłużenie kary więzienia – spytał Marsylczyk nieco zmienionym
głosem – nie jest jedynym rodzajem kary, jaka spotyka ich za próbę ucieczki?
– Nie! Jest także kara chłosty, albo zakucie w podwójne łańcuchy!
– Chłosty? – powtórzył pan Bernardon.
– Obejmuje ona od 15 do 60 razów smolistym sznurem przez plecy!
– Czy wykluczona jest jakakolwiek ucieczka skazańca zakutego w
podwójne łańcuchy?
– Prawie – odpowiedział podoficer. – Skazańcy są przykuci do nóg ławek i
nigdy nie wychodzą, stąd ucieczka jest właściwie niemożliwa!
– To znaczy, że podejmują próby ucieczki najczęściej podczas robót?
– Bez wątpienia! Pary, które tworzą, mimo ciągłego nadzoru, mają pewien
rodzaj wolności, niezbędnej do wykonywania robót. Ci ludzie są tak zręczni,
że w przeciągu pięciu minut przetną najmocniejszy łańcuch. Jeśli dybel –
przynitowany do ruchomej śruby – jest za twardy, zostawiają obręcz wokół
nogi i przecinają pierwsze ogniwo łańcucha. Dużo skazańców pracuje w
warsztatach ślusarskich a tam znajdują materiały, których im potrzeba.
Często wystarcza im blaszka białego żelaza, na której wyryto ich numer. Jeśli
uda im się zdobyć sprężynę z zegara – nie trzeba długo czekać na wystrzał
alarmowej armaty! Ostatecznie mają tysiące sposobów na to, by się stąd
wyrwać. Raz jeden skazaniec – aby uchronić się przed chłostą – sprzedał
nam dwadzieścia dwa sposoby uwolnienia się!
– A gdzie mogą chować swoje narzędzia?
– Wszędzie i nigdzie. Jeden ze skazańców ponacinał sobie szczeliny pod
pachami i wsunął pomiędzy skórę i ciało małe kawałki stali. Ostatnio
zatrzymałem jednemu skazańcowi słomiany kosz, w którym każde włókno
zawierało niedostrzegalne pilniczki i piłki. Nie ma rzeczy niemożliwych dla
ludzi, którzy nazywają się Mały, Collogne albo hrabia Świętej Heleny!
W tym momencie wybiła godzina pierwsza. Podoficer zasalutował panu
Bernardonowi i udał się na swój posterunek.
– Nadzieja i sprawiedliwość! – powiedział do siebie kupiec. – A jeśli mi się
nie powiedzie?! Wielki Boże! Chłosta! Podwójne łańcuchy!
***
Skazańcy, pod nadzorem strażnika, wychodzili z więzienia – jedni sami,
inni połączeni w pary.
Port rozbrzmiewał gwarem głosów, dźwiękami żelaza, pogróżkami
argusów. 6 Pan Bernardon, głęboko przejęty, uważając, by podczas odwiedzin
tych nieszczęśników nie okazać zbytniego pośpiechu, skierował się w stronę
parku artylerii.
Tam znalazł obwieszczenie zawierające – jak we wszystkich tego rodzaju
placówkach – kodeks kar więzienia:
Będzie skazany na śmierć – każdy więzień, który uderzy urzędnika, zabije
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin