Herman Rosenblat przeżył obóz koncentracyjny dzięki nieznajomej dziewczynce.doc

(73 KB) Pobierz
Herman Rosenblat przeżył obóz koncentracyjny dzięki nieznajomej dziewczynce, która w tajemnicy przynosiła mu jedzenie

Herman Rosenblat przeżył obóz koncentracyjny dzięki nieznajomej dziewczynce, która w tajemnicy przynosiła mu jedzenie. 12 lat później spotkał ją przypadkiem w Nowym Jorku i poślubił. Ta niesamowita historia doczekałaby się publikacji i ekranizacji, gdyby... prawda nie wyszła na jaw.

Herman Rosenblat potrafił opowiadać historie. Podczas spotkań rodzinnych mógł bez końca snuć fantastyczne opowieści, zawierające zaledwie ziarnko prawdy. Był bajarzem, żartownisiem i klownem, którego historie należało traktować z przymrużeniem oka. - Pamiętam jak się wygłupiał i robił żarty, które wcale nie były zabawne - wspomina bratanek jego żony Bernard Haykel. - Był jowialny, ale przy tym niegroźny, i uwielbiał się dobrze bawić.

Jedną z ulubionych opowieści Rosenblata była historia o tym, jak poznał swoją żonę Romę. Miał wtedy 11 lat i, z uwagi na żydowskie pochodzenie, był więźniem w obozie koncentracyjnym Buchenwald. Przeżył dzięki dziewczynce, która codziennie przerzucała mu przez ogrodzenie jabłka i chleb. Nie wiedział jak się nazywała. W 1945 roku, tuż przed zakończeniem wojny, Herman i jego trzej starsi bracia, wówczas przebywający w obozie Theresienstadt, zostali wyzwoleni przez aliantów. 12 lat później Rosenblat, mieszkający wtedy w Nowym Jorku, wybrał się na randkę w ciemno, zorganizowaną przez jego przyjaciela. Dzięki niesłychanemu zbiegowi okoliczności okazało się, że zielonooka dziewczyna o kręconych włosach, która pojawiła się na randce, to jego "anioł przy płocie" - dziewczynka, która ocaliła mu życie w Buchenwaldzie. Herman od razu jej się oświadczył, w blasku świateł wesołego miasteczka na Coney Island. Pobrali się w 1958 roku i mieli dwoje dzieci: Kena, który przyszedł na świat w 1960 roku i Renee, która urodziła się dwa lata później.

Historia na medal

Początkowo Rosenblat wtajemniczał w tę niesamowitą historię tylko przyjaciół. W 1995 roku spisał ją i wygrał konkurs organizowany przez dziennik "New York Post" na najlepsze opowiadanie miłosne. Jego historia pojawiła się na pierwszej stronie gazety i momentalnie została podchwycona przez inne media. Wkrótce państwo Rosenblat pojawili się w programie "Oprah Winfrey Show", gdzie w blasku reflektorów, siedząc na kremowej kanapie i trzymając się za ręce, opowiadali historię swojego romansu. Niedługo po tym Rosenblat podpisał kontrakt na publikację książki. Zgłosił się do niego także reżyser pragnący przedstawić jego historię na dużym ekranie. W międzyczasie państwo Rosenblat z Nowego Jorku przenieśli się do Miami. Tam Herman występował z pogadankami w miejscowych szkołach i centrach informacji o Holocauście, podczas których opowiadał wzruszającą historię o tym, jak miłość zatriumfowała nad siłami nienawiści. Podobało mu się, że znajduje się w centrum zainteresowania. - Był bardzo wesoły i lubił się popisywać - twierdzi 77-letni Sidney Finkel, długoletni przyjaciel Hermana, pochodzący z tego samego miasteczka co bracia Rosenblat, i który razem z nimi przebywał w obozie Buchenwald. - Herman za wszelką cenę pragnął się wyróżniać i chwalił się tym, jaki zyskał rozgłos. W 2007 roku państwo Rosenblat po raz kolejny wystąpili w programie Oprahy Winfrey, podczas którego Herman ukląkł przed żoną i wyznał jej dozgonną miłość. Oprah, wzruszona do łez, określiła ich romans mianem "najwspanialszej historii miłosnej, jaką kiedykolwiek opowiedziano". Rok później, na jej podstawie, ukazała się książka dla dzieci "Angel Girl" (Dziewczynka-anioł), napisana przez Laurie Friedman. Wydawnictwo Berkley Books zaplanowało natomiast publikację pamiętnika Rosenblata "Anioł przy płocie" na 2009 rok, a Richard Dreyfuss podpisał ponoć umowę na ekranizację książki, opiewającą na 25 mln dolarów. Rosenblatom wreszcie zaczęło się w życiu szczęścić. Był tylko jeden problem - ich historia nie była prawdziwa. Herman ocalał, co prawda, z Holocaustu i poślubił Romę, ale opowieść o dziewczynce dokarmiającej go w obozie była bujdą. Jego "anioł przy płocie" naprawdę nie istniał.

Z wizytą u Rosenblatów

Państwo Rosenblat mieszkają w ponurym bloku z lat 70. w północnej części Miami, tuż przy zjeździe z autostrady do centrum handlowego Aventura Mall, przy którym zawsze panuje ruch. Ich mieszkanie widziało już lepsze czasy. Obdrapane drzwi wejściowe, w kolorze zielonym, wychodzą na wspólny ogród z zaniedbanym basenem, przy którym młodsi mieszkańcy osiedla spotykają się by palić jointy. Wjazdu do garażu strzegą ochroniarze. Drzwi otwiera Roma. Jej pozbawiona uśmiechu twarz jest ledwo widoczna za metalową siatką. Roma, nieco przysadzista 76-latka, ma na sobie koszulę w paski, kremowe spodnie i niezgrabne kapcie. Włosy pofarbowane ma na brązowo. Jej małe, ciemne oczy mrużą się od światła. 78-letni Herman stoi cicho w korytarzu za nią. Jego bródka i okulary budzą respekt.

Pytam się, czy zastałam państwa Rosenblat. - Nie - odpowiada sucho Roma, ze słyszalnym wschodnim akcentem w głosie. - Tacy tu nie mieszkają. Ale wiem, że to oni, bo widziałam wcześniej ich zdjęcia. Kiedy mówię, że chciałabym im przekazać list, Herman robi kilka kroków naprzód i daje Romie znak ręką, żeby mnie wpuściła. Bierze ode mnie list i zamyka drzwi. Odchodząc zastanawiam się, czy któregoś z nich nie uderza ironia losu, która sprawia, że nadal muszą ukrywać swoją tożsamość.

Prawda ujawniona

Wątpliwości dotyczące prawdziwości historii Rosenblatów pojawiły się najpierw w internecie. W grudniu 2007 roku wyraziła je na swojej stronie internetowej Deborah Lipstadt, szanowana historyk Holocaustu. Niedługo potem Danny Bloom, 60-letni Amerykanin żydowskiego pochodzenia mieszkający w Tajlandii, opisał nieścisłości w historii Rosenblata i rozesłał je do ekspertów z prośbą, by je zweryfikowali. - Zastanawiałem się, czy historia ta jest możliwa z praktycznego punktu widzenia - mówi Bloom. - Wyzwanie polegało na tym, żeby udowodnić, iż kłóciła się ona z zasadą koszerności. Jednym z ekspertów, do którego napisał Bloom, był Ken Waltzer, profesor studiów żydowskich na Uniwersytecie Michigan. Waltzer, który pisał właśnie książkę o dzieciach z obozu Buchenwald, sam usiłował wcześniej zbadać historię Rosenblata. O dziwo, Herman był jednym z nielicznych ocalałych z obozu, którzy nie odpowiedzieli na wielokrotne prośby profesora o wywiad, co pomogłoby mu w zgromadzeniu materiałów do książki. - W listopadzie 2008 roku zgłosiło się do mnie dwóch genealogów, którzy prowadzili śledztwo w sprawie sfałszowanego pamiętnika - tłumaczy Waltzer. - Pokazali mi mapy podobozu Schlieben w Buchenwaldzie. Z zeznań tych, którym udało się przeżyć obóz wiadomo było, że podejście do ogrodzenia obozu było karane śmiercią i istniało duże prawdopodobieństwo porażenia prądem. Z map wynikało natomiast, że jedyne ogrodzenie, które wychodziło na zewnątrz obozu znajdowało się przy baraku SS (trzy pozostałe znajdowały się w obrębie obozu). Okazało się też, że od 1943 roku cywilom nie wolno było korzystać z jedynej drogi, która biegła wzdłuż ogrodzenia. Nie było więc możliwości, by Herman i Roma się tam spotykali. Następnie Waltzer i jego współpracownicy zbadali wojenne losy Romy. Zgodnie z wersją Hermana, pochodziła ona z żydowskiej rodziny Radzickich z Polski, którzy pod przybranym nazwiskiem ukrywali się w gospodarstwie nieopodal obozu. Nie znaleziono tam jednak ich śladów. - Okazało się, że rodzina Romy mieszkała w znacznej odległości od obozu - w Brzegu, na Dolnym Śląsku, znajdującym się wtedy na terenie III Rzeszy - mówi Waltzer. Skoro więc Romy nie było w tym czasie w pobliżu obozu, to nie mogła przynosić Hermanowi jedzenia. Stało się jasne, że historia ta została całkowicie zmyślona. - Holocaust nie pisze historii z happy endem. W tym przypadku mroczna prawda została przesłonięta historią niezwykłego romansu. Miała ona na celu przedstawienie świata jako miejsca, gdzie panuje sprawiedliwość i porządek, a tym samym, próbowała uzasadnić Holocaust - tłumaczy Waltzer.

Oszustwo Rosenblatów wyszło na jaw w grudniu ubiegłego roku. W tej sytuacji wydawnictwo Berkley Books od razu wycofało się z planów publikacji pamiętnika, a książkę dla dzieci wycofano ze sprzedaży. Oprah Winfrey, która już wcześniej - w 2005 roku - padła ofiarą równie głośnego oszustwa, kiedy to pamiętnik Jamesa Frey'a "A Million Little Pieces" (Milion drobnych kawałków) okazał się fałszywką, ogłosiła, że jest "bardzo rozczarowana". Herman, o dziwo, wcale nie skruszony, oświadczył publicznie, że kierowała nim chęć "uszczęśliwienia ludzi". "Chciałem ich uświadomić, że zamiast nienawidzić, powinni kochać i akceptować innych" - brzmiało oświadczenie. "W moich marzeniach Roma zawsze rzuca mi jabłka, choć teraz wiem, że to tylko marzenia".

Herman Rosenblat nie jest pierwszą osobą, która zmyśliła swoją historię Holocaustu, choć z pewnością najbardziej intrygującą. W przeciwieństwie do klarnecisty Binjamina Wilkomirskiego, który całkowicie sfabrykował swoje wspomnienia opublikowane w 1995 roku w książce "Fragments: Memories of a Wartime Childhood" (Fragmenty. Wspomnienia z dzieciństwa w czasach wojny), albo Mishy Defonseca, która w swoim pamiętniku z 1997 roku pt. "Misha: A Memoire of the Holocaust Years" (Misha. Pamiętnik z Holocaustu), utrzymywała, że udało jej się przetrwać Holocaust dzięki wilkom, Rosenblat zawarł w swoim pamiętniku część prawdy, bo rzeczywiście przeżył obóz koncentracyjny. Jednym z najbardziej zadziwiających aspektów jego oszustwa jest fakt, że swoją opowieścią starał się on zatrzeć prawdziwą historię swojego życia, która była nawet bardziej fascynująca.

Prawdziwa historia

W 1942 roku Herman Rosenblat i jego trzej starsi bracia - Izydor, Sam i Abraham - zostali przetransportowani pociągiem z getta żydowskiego w Piotrkowie Trybunalskim do Schlieben, podobozu Buchenwaldu. Ich ojciec zmarł tuż wcześniej na tyfus, a matkę zabrali naziści. Chłopcy nigdy więcej już jej nie zobaczyli. 11-letni Herman, za namową Izydora, skłamał, zawyżając swój wiek, żeby nie zostać oddzielonym od braci. - Powiedział oficerowi SS, że ma 16 lat - mówi Debi Gade, producentka telewizyjna, która spotkała się z Rosenblatami trzy lata temu i od tego czasu jest z nimi blisko związana. To drobne oszustwo prawdopodobnie uratowało Hermanowi życie. Starszych chłopców zabierano wówczas do obozów pracy, młodszych czekał znacznie gorszy los. Jak się później okazało, 90 proc. ludności miasteczka Rosenblatów, łącznie z ich matką, zginęło w obozach śmierci. Ale pobyt w Buchenwaldzie był dla Hermana ciężki. - Starszy brat oddawał mu swoją porcję chleba, bo nie miał co jeść - opowiada Gade. - Został też kiedyś dotkliwie pobity przez strażników, przez co na kilka dni stracił wzrok. Musiał to jednak utrzymywać w tajemnicy, bo inaczej by go zabili - mówi Gade. - Sama jestem Żydówką, więc jego historia szczególnie mnie porusza. To, co go spotkało jest potworne.

Skoro Rosenblat skłamał odnośnie swojego pobytu w obozie, nasuwa się pytanie, co jeszcze podkolorował w swoim życiorysie. Niezależnie jednak od tego, ile jest prawdy w jego opowieściach, trzeba przyznać, że jego życie było fascynujące, i że nie raz udało mu się przeżyć mimo licznych przeciwności losu.

Po wyzwoleniu obozu w 1945 roku, Hermana i jego braci wysłano do Anglii, gdzie chłopak przyuczał się do zawodu elektryka. Bracia Rosenblat znaleźli się w grupie 730 sierot, które przywieziono do Wielkiej Brytanii, by tam rozpoczęły nowe życie. Stamtąd Herman wyemigrował do Stanów Zjednoczonych. Najpierw podczas wojny koreańskiej służył w wojsku, a potem, w 1957 roku, założył w Nowym Jorku sklep i punkt naprawy sprzętu elektronicznego. Rok później poślubił Romę Radzicky, pielęgniarkę, która przyjechała do USA z bratem Harvey'em i siostrą Millą. Para poznała się na randce w ciemno. To przynajmniej było prawdą.

Historia życia Romy, którą wydobył na światło dzienne Waltzer, jest równie niebywała. Jej rodzina, pochodząca z Krośniewic w środkowej Polsce, od 1941 roku do końca wojny ukrywała się pod przybranym nazwiskiem w Brzegu, na terenie III Rzeszy, udając katolików. Podczas ucieczki z Polski rodzice Romy zostawili na pewną śmierć jedną z jej sióstr, bo była za mała i za bardzo wyglądała na Żydówkę. Dalsza rodzina Romy też zginęła w trakcie wojny.

W świetle jupiterów

Przez 35 lat nikt nie słyszał o dziewczynce, która w Buchenwaldzie przynosiła Hermanowi jabłka i chleb, ani o niesamowitym zbiegu okoliczności, który dał początek ich szczęśliwemu małżeństwu. Nie słyszeli o tym ani bracia Hermana, którzy, ze względu na traumę, jaką wspólnie przeżyli, byli mu bardzo bliscy, ani przyjaciele, którym, tak jak jemu udało się przeżyć Holocaust. Wszystko zmieniło się w 1992 roku, kiedy do sklepu Rosenblata na Brooklynie wtargnęli uzbrojeni włamywacze. Postrzelili oni Hermana i jego syna Kena. Ken, który miał wtedy 32 lata, został sparaliżowany i skazany na spędzenie reszty życia na wózku inwalidzkim. Herman miał więcej szczęścia. Uniknął śmierci, ale, jak twierdzi Debi Gade, w jego ciele nadal tkwi nabój. Rosenblat opowiadał później, że kiedy przebywał w szpitalu, we śnie objawiła mu się matka i poinstruowała go, żeby opowiedział swoją historię ludziom. Najpierw zdradził ją więc przyjaciołom, tłumacząc dotychczasowe milczenie chęcią wymazania z pamięci tamtego okresu, a trzy lata później wziął udział w konkursie na najlepsze opowiadanie miłosne. Od tego czasu jego życie miało zmienić się bezpowrotnie.

Diana Moskovitz, reporterka "Miami Herald", która opisywała historię Rosenblatów, kiedy tylko wyszła ona na jaw, twierdzi, że Herman nie wyglądał na występnego oszusta, robił raczej wrażenie potulnego, naiwnego starszego pana, któremu skłonność do konfabulacji nagle wymknęła się spod kontroli. - Przypominał mi dziadka [Żyda z Czech]. To ten sam typ bajarza, który snuje rozmaite opowieści tylko po to, by zabawić innych. A jego słuchacze doskonale zdają sobie sprawę, że nie do końca są one prawdziwe - mówi Moskovitz. - Wiadomo było, że jak opowiadał o rybie, która miała 150 cm, to należało od tego odjąć jedno zero.

Co ciekawe, państwo Rosenblat początkowo wzbraniali się przed wystąpieniem w programie "Oprah Winfrey Show". Producenci programu dwukrotnie, bez powodzenia, do nich dzwonili. Herman i Roma zgodzili się dopiero kiedy przekonała ich do tego sama Oprah. Hermanowi z pewnością imponowała uwaga, jaką mu poświęcano. - Chciał być znany i kochany. Chciał opowiadać swoją najlepszą na świecie historię - twierdzi Sidney Finkel.

Z niewiadomych przyczyn Roma zgodziła się wziąć udział w tej mistyfikacji. Członkowie jej rodziny i przyjaciele nie mają pojęcia, dlaczego to zrobiła. Wszyscy jednak mówią o tym, że Roma była w depresji. Ponoć kilka razy usiłowała popełnić samobójstwo i przez pewien czas przebywała w szpitalu psychiatrycznym. - Roma jest osobą chorą psychicznie - twierdzi jej bratanek Bernard Haykel. - Przeszła depresję i nie wydaje mi się, żeby była w pełni władz umysłowych.

W towarzystwie Roma była tylko biernym obserwatorem, to Herman snuł opowieści. Rabin Anchelle Perl, bliski znajomy Rosenblatów, twierdzi, że kiedykolwiek spotkał Romę "wyglądała tak, jakby w jej głowie kłębiły się rozmaite myśli". Z kolei, zdaniem Perla, Herman "zdawał się dziwnie odizolowany od wszystkiego, co działo się wokół niego". Kiedy w 2006 roku rabin odprawił dla niego bar micwę (tradycyjną żydowską ceremonię symbolizującą osiągnięcie dojrzałości), której nie mógł przejść będąc chłopcem - Herman "sprawiał wrażenie nieobecnego: przyszedł na uroczystość, potem szybko wyszedł i starał się nie identyfikować z ludźmi. To nietypowe dla osób z jego przeszłością". - Był tam, a jakby go nie było - wspomina rabin. Zdaniem Perla, Herman wymyślił historię, bo jest marzycielem, ale szybko została ona rozdmuchana i Rosenblatowi trudno już było się z niej wycofać. - Nie wydaje mi się, żeby Herman był manipulatorem, ale nie jest też osobą, która otwarcie okazuje swoje uczucia.

Tajemnica poliszynela

Podczas gdy zmyślona przez Rosenblata historia nabierała tempa, jego rodzina, wiedząc, że to kłamstwo, starała się go powstrzymać. Dzieci Rosenblatów - Ken i Renee, czuli się niezręcznie i ponoć ostrzegali rodziców, żeby unikali medialnego rozgłosu. A brat Hermana, Sam, rozzłoszczony jego błyskawicznym awansem do statusu prawie gwiazdy, przestał z nim rozmawiać i nie pogodził się z nim aż do swojej śmierci w 2007 roku. Jego żona Jutta również zerwała z Hermanem kontakty.

- Moi rodzice bardzo to przeżyli - mówi Ron Rosenblat, syn Sama i Jutty. - W pewnym momencie, kiedy mój ojciec nie mógł już dłużej tego znieść, przestał się do Hermana odzywać. To było bardzo smutne, bo zawsze byli sobie bardzo bliscy. Zdaniem Rona, Herman zmyślił historię dla sławy i pieniędzy. - Wziął mroczną historię z własnego życia i podkolorował ją z przyczyn osobistych i chęci zysku. To, co zrobił było karygodne z oczywistych przyczyn. Po pierwsze, opowieść ta może być pożywką dla antysemitów, po drugie, fałszuje prawdę o tak okropnym wydarzeniu, jakim był Holocaust. Herman żartuje sobie z Holocaustu, upiększając go do tego stopnia, że staje się on niemal komiczny. Sam i Jutta nie raz na osobności wypominali Hermanowi jego historię. Ale nie należeli do ludzi, którzy zrobiliby z tego sprawę publiczną. - Moja matka jest w pewnym sensie zadowolona z tego, jak zakończyło się całe to oszustwo, bo jej zdaniem prawda jest najważniejsza. Ale dla mojego ojca to był ogromny ciężar i źródło głębokiego bólu - mówi Ron.

Wydaje się nieprawdopodobne, że tak długo nikt nie poddawał historii Hermana w wątpliwość. Niebywałe jest też to, że nikt z wydawnictwa Berkley Books, po podpisaniu umowy z Rosenblatem, nie wpadł na to, żeby zestawić jego opowieść z faktami, mimo niepokojących maili od Rona Walzera.

Sidney Finkel też wiedział, że historia Hermana jest wyssana z palca, i to już od 1996 roku. W dniu poprzedzającym występ Rosenblatów w programie "Oprah Winfrey Show", Roma opowiedziała mu, że podczas wojny ukrywała się w Niemczech, w czym pomagał jej katolicki ksiądz, ale ani razu nie wspomniała o tym, że spotykała się wtedy z Hermanem, i że rzucała mu przez płot obozu jedzenie. - Wiedziałem już wtedy, że historia byłą bujdą, bo Roma nigdy nie była w pobliżu obozu - mówi Finkel. - Ale ta historia była dla niej jak marzenie. Z jednej strony zawsze twardo stąpała po ziemi, ale z drugiej - żyła w świecie marzeń i zachowywała się, jakby grała na scenie. Finkel nie ukrywa, że był na Hermana wściekły, za to, że wystąpił on u Winfrey, ale jednocześnie go podziwiał.

"Sieroty z Buchenwaldu", czyli ci, którzy ocaleli z obozu i utrzymują ze sobą bliskie kontakty, też miały swoje podejrzenia. - Wszyscy uważali, że to niemożliwe - mówi Finkel. - Nie było osoby, która by w to wierzyła. Ale nikt nie chciał osądzać Rosenblata, bo nie spodziewaliśmy się, że to może zajść tak daleko.

Bernard Haykel twierdzi, że z podobnym pobłażaniem Rosenblat spotkał się w rodzinie. - Przy kilku okazjach powiedziałem Hermanowi, że Holocaust to bardzo poważna sprawa i nie wolno mu na ten temat kłamać. Ale nie wydaje mi się, żeby potraktował mnie poważnie. Na zarzuty odpowiadał: "A w jaki sposób to może komuś zaszkodzić? To dobra historia, ludzie muszą dowiedzieć się o Holocauście i jednocześnie czuć się dobrze po wysłuchaniu opowieści". Dla niego to był rodzaj żartu - mówi Haykel. - Herman to człowiek niewykształcony, który zakończył edukację w wieku 11 lat, więc nie wydaje mi się, żeby zastanawiał się nad amoralnym aspektem tej opowieści. Trzeba także uzmysłowić sobie kontekst , w jakim powstała ta historia. Herman przeżył dramat - najpierw w obozie, potem podczas napadu na sklep. Dlatego jego rodzina nie sprzeciwiała się rozpowszechnianiu przez niego historii, która go zajmowała i nadawała sens jego życiu, a przy tym wydawała się nieszkodliwa.

Całkiem możliwe, że opowieść Rosenblata stanowiła mechanizm obronny, który miał na celu oderwanie go od przerażających doświadczeń, jakich doznał w życiu, i stworzenie nowego, szczęśliwszego zakończenia. Być może, po raz pierwszy, Rosenblat poczuł, że ma kontrolę nad swoim życiem, bo do tej pory nie miał wpływu na tragedie, które go spotkały.

Fałszywe świadectwo Holocaustu

Kiedy jednak stało się jasne, że rzekomo nieszkodliwe anegdoty Rosenblata przybrały zbyt niepokojącą formę, zapanowała ogólna zgoda, że trzeba wreszcie otwarcie powiedzieć, co jest prawdą. Kiedy rozpoczęła się kampania reklamowa pamiętnika Rosenblata (napisanego przez zawodowego biografa na podstawie jego ustnej relacji), Finkel się wściekł i swoimi uwagami podzielił z Waltzerem. Ci, którzy przeżyli Buchenwald, w tym ich nieoficjalny lider Ben Helfgott, poszło w jego ślady. Jak twierdzi Waltzer, "istniało poważne zagrożenie, że historia Hermana Rosenblata stanie się fałszywym pisemnym świadectwem Holocaustu. Tym sposobem mogłaby ona obniżyć wartość innych, prawdziwych pamiętników" i stać się wodą na młyn tych, którzy zaprzeczają istnieniu Holocaustu.

W ciągu zaledwie kilku tygodni po tym, jak mistyfikacja wyszła na jaw, państwo Rosenblat znikli ze sceny publicznej, na której do tej pory królowali. Kilka razy zmieniali numer telefonu, a słuchawkę podnoszą tylko wtedy, kiedy wiedzą kim jest rozmówca. Zdaniem rabina Perla przeżyli szok związany z następstwami upublicznienia ich historii, m.in. listami pełnymi nienawiści. Nie spodziewali się też ostrej krytyki ze strony bliskich im osób ocalałych z Holocaustu. Zapędzeni w róg, państwo Rosenblat wycofali się do pozycji, w której robią co muszą, żeby przetrwać.

Ze zrozumiałych przyczyn Herman Rosenblat postanawia ze mną nie rozmawiać. Ze wszystkich osób, z którymi przeprowadziłam wywiad, nikt nie usłyszał od niego słowa przeprosin. - Nadal żyje w świecie swoich marzeń - mówi Perl. - Trudno jest mu przyznać, że popełnił błąd.

Niedaleko od mieszkania Rosenblatów usytuowane jest centrum pamięci ofiar Holocaustu w Miami Beach - duży, wybrukowany plac, w którego środku znajduje się otoczona wodą gigantyczna rzeźba ręki skierowanej ku niebu, w geście desperacji i nadziei. Tam spotykam Joe, siwego mężczyznę w granatowym blezerze. Pochyla się i w milczeniu ściska moją rękę. Potem Avi Mizrachi, dyrektor centrum, pokazuje mi czarno-białą fotografię, będącą częścią wystawy stałej. Widnieje na niej grupa wychudzonych, bladych dzieci ocalałych z Buchenwaldu. Mizrachi wskazuje na dryblasa, który wybija się z jednobarwnego tła. - To Joe - mówi. Wpatrujemy się w ciszy w to zdjęcie. Nie potrzeba żadnych dodatkowych wyjaśnień.

I to właśnie różni Joe i Hermana. Ten pierwszy wiedział, że nie musi nagłaśniać swojej historii, żeby była ona poruszająca.

Ten drugi postanowił uciec się do kłamstw i mistyfikacji, bo nie wierzył, że jego prawdziwa historia warta jest wysłuchania.

Fakty i mity

Mit: Podczas wojny 11-letni Herman Rosenblat był więźniem w Schlieben, podobozie Buchenwaldu. Nieznajoma dziewczynka codziennie przerzucała mu przez ogrodzenie jabłka i chleb.

Fakt: Rosenblat był w podobozie Schlieben, ale nikomu, pod karą śmierci, nie wolno było podchodzić do ogrodzenia. Od 1943 roku jedyna droga publiczna znajdująca się przy obozie została zamknięta.

Mit: Roma Radzicky, czyli "anioł" Rosenblata, była polską Żydówką, która, pod przybranym nazwiskiem, ukrywała się razem z rodziną nieopodal obozu.

Fakt: Roma Radzicky rzeczywiście ukrywała się w III Rzeszy, ale nie przy obozie Buchenwald, tylko w odległości 300 km od niego - pod Wrocławiem.

Mit: Rosenblat miał zginąć w komorze gazowej w obozie Theresienstadt 10 maja 1945 roku, o godz. 10. Dwie godziny przed wyznaczonym terminem śmierci obóz został wyzwolony przez aliantów.

Fakt: W obozie Theresienstadt nie było komór gazowych i, jak twierdzi historyk Deborah Lipstadt, "więźniów żydowskich nie informowano z wyprzedzeniem, kiedy zostaną zgładzeni".

Mit: W wyniku niesamowitego zbiegu okoliczności, Rosenblat spotkał swojego "anioła" podczas randki w ciemno w 1957 roku w Nowym Jorku. Na tejże randce Rosenblat z miejsca się oświadczył.

Fakt: Rosenblat i jego żona Roma rzeczywiście poznali się podczas randki w ciemno w Nowym Jorku w 1957 roku, ale było to pierwsze w ich życiu spotkanie. Rok później się pobrali.


 

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin