dance your life 13-16.rtf

(31 KB) Pobierz

Rozdział 13.

Nie ma to jak gadać do ściany!

 

Bella:

Wreszcie wszystkie lekcje dobiegły końca.

Całe przedpołudnie strasznie mi się dłużyło.

Lekcje były usypiające, a to co nauczyciel opowiadał o rewolucji francuskiej jednym uchem wlatywało, a drugim wylatywało.

Rzuciłam się na łóżko wyczerpana, sama nie wiem czym.

Alice zaraz po przerwie na lunch miała swoje zajęcia taneczne, byłam więc sama. Z jednej strony chciałam, żeby czas biegł trochę szybciej – byłam zmęczona tym nudnym dniem, z drugiej nie miałam ochoty na kolejne spotkanie z Edwardem.

Mieliśmy co prawda całkiem miłą pogawędkę na fizyce, ale teraz? Kto go tam wie, może nasza rozmowa spowodowana była jego chwilowym dobrym humorem?

Położyłam głowę na poduszce i głęboko wciągnęłam zapach świeżej pościeli. Miałam jeszcze godzinę. Westchnęłam i wyciągnęłam z szuflady mojego Ipoda, założyłam słuchawki i włączyłam ulubioną playlistę.

Zamknęłam oczy i przy dźwiękach „4ever” The Veronicas zapadłam w lekką drzemkę. Po dwudziestu minutach obudziłam się jednak równie znużona. Wstałam, zmieniłam strój na ten do tańca i westchnęłam. Miałam ponad dwadzieścia minut i dalej nie miałam pojęcia co ze sobą począć. W końcu zdecydowałam się pójść do sali, nie wytrzymałabym ani chwili dłużej w tym pokoju.

Ipoda zabrałam ze sobą. Byłam na miejscu oczywiście wiele za wcześnie, więc sala była całkiem pusta. Rzuciłam torbę w róg i zaczęłam rozgrzewkę, spojrzałam jeszcze przelotnie przez szybę wychodzącą na korytarz i wsłuchałam się w muzykę...

 

Edward:

Nie wytrzymam ani sekundy dłużej w tym pokoju. Założyłem ubranie na zajęcia, wziąłem swoją torbę i wyszedłem.

Byłem zdecydowanie za wcześnie.

Spojrzałem przez szybę i kiedy zobaczyłem, że Bella już jest, poczułem się trochę nieswojo.

Wyglądała ślicznie. Nic dziwnego, że większa część męskiej populacji tej szkoły, w tym Mike, Tyler i Eric już ostrzyli sobie na nią kły.

Strój leżał na niej perfekcyjnie, podkreślając subtelną figurę.

Edward! Skoncentruj się na istotnych rzeczach! - powiedziałem sam do siebie.

Racja.

Może powinienem zastanowić się nad tym jak ją przeprosić.

Stałem i jak idiota przypatrywałem się Belli, doszedłem do wniosku, że faktycznie byłem dla niej strasznie podły.

Przecież to nie jej wina, że tańczy jak moja eks.

Chociaż moja matka – Esme, doskonale wiedziała, że należę do zbyt dumnych osób, całe życie uczyła mnie, że należy przyznawać się do popełnionych przez siebie błędów.

Nie należę też do ludzi, którzy lubią przepraszać, ale Emmettowi udało się przemówić mi trochę do rozumu.

Odetchnąłem głęboko i otworzyłem drzwi.

-Cześć Bello! - przywitałem się.

Zero reakcji.

Cóż, może mnie ignoruje.

-Posłuchaj, właściwie to chciałem ci powiedzieć... straszniecięprzepraszam! - wyrzuciłem z siebie szybko.

Cisza.

Byłem już mocno zirytowany. Okej, może miała prawo, żeby mnie ignorować, ale teraz powinna jakkolwiek zareagować na moje słowa.

Ale ona dalej kontynuowała swoją rozgrzewkę nie zdradzając żadnych emocji.

-Bello, naprawdę chcę cię przeprosić. Mogłabyś coś powiedzieć? Cokolwiek? - spytałem, teraz już zdenerwowany.

Dalej żadnej reakcji.

Nagle Bella zaczęła nucić pod nosem jakąś melodię.

-Więc to tak? Ja sobie mogę przepraszać, a ty masz to gdzieś?! - napadłem na nią.

Tak się do cholery nie zachowują cywilizowani ludzie!

Nagle zrozumiałem w czym tkwi problem. Bella miała słuchawki w uszach.

Teraz dopiero poczułem się jak kompletny idiota – cały czas gadałem do ściany! Zrobiłem się czerwony i szybko spojrzałem przez szybę czy ktoś przypadkiem tego nie widział. Uff, na szczęście nikt.

-No to spróbujmy jeszcze raz. - westchnąłem i podszedłem do Belli, żeby zdjąć jej słuchawki.

 

Bella:

Rozgrzewałam się już dłuższą chwilę, więc niedługo powinni zacząć schodzić się pozostali.

Nagle ktoś wyjął mi z uszu słuchawki!

Przerażona odwróciłam się i zobaczyłam uśmiechniętą twarz Edwarda. Złapałam się za serce.

-Cholera, ale mnie przestraszyłeś!

Uśmiech Edwarda zrobił się jeszcze szerszy.

-Przepraszam. - odpowiedział.

-Nie ma za co, wcześniej czy później i tak musiałabym je zdjąć. - wymamrotałam.

-Eee, nie to miałem na myśli. - powiedział i wbił wzrok w podłogę.

-A co? - zapytałam kompletnie zbita z tropu.

-Moje wczorajsze zachowanie. - prawie wyszeptał nie podnosząc oczu.

Jak on słodko wyglądał! Jak mały chłopiec, którego mama właśnie przyłapała na podjadaniu czekoladek. Uroczo!

Zaraz, zaraz. Słowa „słodki” i „uroczy” nie mogą być używane tuż obok słów Edward Cullen.

Spojrzał mi w oczy.

Powinnam coś teraz powiedzieć?

-W porządku, ja też nie byłam zbyt miła. - odpowiedziałam powoli.

Edward roześmiał się rozluźniony.

-Zgoda? - wyciągnął rękę w moją stronę.

-Zgoda! - z uśmiechem uścisnęłam jego dłoń.

Kiedy nasze dłonie się zetknęły poczułam się dziwnie odprężona, Edward chyba czuł się tak samo.

Do sali powoli wchodzili kolejni uczniowie wpatrując się w nas z zaskoczeniem. Co jak co, ale chyba pierwszy raz widzieli nas stojących tak blisko siebie i nie wypowiadających słów powszechnie uznawanych za obraźliwe.

Jedynie Emmett uśmiechał się ze zrozumieniem.

Wreszcie przyszedł pan Spring.

-Super, jesteście już wszyscy. Idźcie teraz poćwiczyć w parach do swoich sal, tylko bądźcie proszę za godzinę z powrotem.

-Idziesz? - spytał Edward radośnie. Potaknęłam jedynie, dalej zaskoczona tym, że potrafimy być w stosunku do siebie mili.

Tak jak poprzednim razem ćwiczyliśmy w sali numer trzy.

Ale teraz było zupełnie inaczej.

Po pierwsze – Edward i ja zachowywaliśmy się wobec siebie przyjaźnie.

Po drugie – Edward nie zapomniał płyty.

Po trzecie – Edward nie krytykował mnie, a na koniec stwierdził nawet, że było „dobrze”.

I po czwarte – udało nam się osiągnąć kompromis do kolejnych figur.

Po godzinie – całkiem zadowoleni z tego, co udało nam się zrobić – wróciliśmy do sali tanecznej.

Weszliśmy ostatni, wszyscy pozostali już byli.

-Teraz już jesteśmy wszyscy i mam nadzieję, że porządnie przepracowaliście tą godzinę. Chciałbym też przypomnieć wam o naszym corocznym balu, waszym szkolnym obowiązku. - powiedział pan Spring.

Na dźwięk słowa bal wszyscy wydali z siebie jęk.

-Ten bal naprawdę jest taki straszny? - szepnęłam do Emmetta.

-Gdyby to był normalny bal, to pewnie nie byłby taki zły, ale ten jest zupełnie inny.

-Możesz zdefiniować „zupełnie inny”? - zapytałam już nieźle zmartwiona.

-Bal maskowy, na który nikt nie przychodzi z partnerem. Poza tym przez cały czas musisz mieć tą maskę na sobie, no wiesz, żeby było tajemniczo. - wymamrotał Emmett.

-Ale pomyśl o najgorszym! Jak można jeść i pić przez taką maskę?! - dramatyzował.

Nie mogłam się nie roześmiać.

Pomijając obawy Emmetta o śmierć głodową brzmiało to zdecydowanie zbyt wytwornie. Wygląda na to, że będę musiała wybrać się na zakupy z Alice i Rosalie. I to jak najszybciej, bal był już za trzy dni.

Kiedy pan Spring skończył lekcję, a ja pożegnałam się (dalej w bardzo przyjazny sposób) z Edwardem i Emmettem, poszłam do pokoju, gdzie czekała już na mnie Alice.

-Cześć, słyszałaś już o balu? - spytała podniecona.

W jej pytaniu kryła się nutka niepewności jaka będzie moja odpowiedź.

-Alice, musimy iść na zakupy. - powiedziałam, a ona zaczęła skakać po pokoju i krzyczeć „Zakupy, zakuuupy!”

O mój Boże, to dziecko ma chyba poważną wadę!

Ale kocham ją pomimo to.

Rozdział 14.

 

Zakupy z Alice? Nigdy więcej!!

 

Westchnęłam beznadziejnie.

Dziś był już piątek, a to oznaczało, że już pojutrze miał odbyć się bal.

W szkole oczywiście mówili o tym wszyscy, a jeśli ktoś przypadkiem nie usłyszał to i tak nie mógł przeoczyć plakatów wiszących na każdej ścianie, każdej sali, każdego budynku szkoły.

Jasper, Rosalie, Emmett i Alice powiedzieli mi czego mniej więcej powinnam spodziewać się w niedzielę.

Tancerze standardowi mieli przewagę. Walc, salsa, ale także disco fox* i wiele innych. Pełny zestaw. Prawie pełny. Hip hopu nikt oczywiście nie brał nawet pod uwagę, nie powiem, żeby mnie to cieszyło, biorąc pod uwagę fakt, że jestem tancerką zdecydowanie hip hopową i o tańcach standardowych miałam dość mgliste pojęcie. Na ratunek przyszedł mi Jasper, który obiecał, że poćwiczy ze mną kilka podstawowych kroków przed balem.

Byłam w West Coast Academy trochę ponad tydzień, a już udało mi się znaleźć świetnych przyjaciół.

Wcześniej byłam samotniczką – nie, żeby nikt nie chciał mieć ze mną nic wspólnego, ja po prostu nie mogłam znieść tych wszystkich płytkich nowojorskich dziewczyn, a faceci nie byli lepsi – albo zidiociali macho, albo skretynieli aroganci.

Ale tutaj wszystko wyglądało zupełnie inaczej.

Rose i Alice nie zaliczały się do tych płytkich wieszaków z Nowego Jorku, do których byłam przyzwyczajona. Jasper z Emmettem – co tu dużo mówić – dwójka świetnych kumpli.

Tak naprawdę zaczynałam obawiać się jedynie zakupów z Rose i Alice.

Wiedziałam doskonale, że ani Cullenowie ani Hale'owie biedy nie klepali, ja też nie mogłam narzekać na brak funduszy (zwłaszcza biorąc pod uwagę, że moi rodzice – Charlie i Renee prowadzili wspólnie całkiem dochodową firmę ze sprzętem elektronicznym), ale nigdy nie wydawałam pieniędzy na ubrania.

Nie, żebym nigdy nie była na zakupach, nie przywiązywałam do tego jakiejś wielkiej wagi.

Emmett wyglądał na równie przerażonego co ja, wiedział doskonale, że Rose mu nie odpuści i jak nic będzie musiał jechać razem z nami, tak jak Jasper. Jak tak o tym myślę, to może być nawet zabawne.

Ponieważ nie miałam jeszcze własnego samochodu (tata bał się, że zrobię sobie krzywdę za kierownicą) zdecydowaliśmy się, że Rosalie, Alice i ja pojedziemy autem tej pierwszej (http://smggermany.typepad.com/photos/uncategorized/2008/05/19/ferrari_california.jpg), a chłopcy wezmą mercedesa Emmetta (http://www.motornews.at/cms/upload/berichte_auto/alutec/mercedes_ml_alutec_blade_2.jpg).

Rosalie z Alice zdecydowanie odrzuciły pomysł zakupów w lokalnym centrum handlowym. Podobno nie ma tam ani jednej ładnej sukienki. Mieliśmy więc przed sobą ponad godzinę jazdy do następnego centrum.

Podczas podróży dziewczyny obmyślały szczegółowy plan zakupów.

-Najpierw oczywiście sukienki. One są w końcu najważniejsze! - powiedziała Rosalie tonem nie uznającym sprzeciwu.

Wywróciłam oczami. Na szczęście siedziałam z tyłu, więc Rose niczego nie zauważyła. Niech mi ktoś wytłumaczy jak ja dałam się wciągnąć w ten zakupowy szał?!

-Dokładnie! Wejdziemy do każdego sklepu i wybierzemy te najładniejsze. - skomentowała Alice.

-Potem buty, biżuteria i oczywiście maski. - deliberowały dalej podekscytowane.

-Ludzie, to przecież tylko bal! - odezwałam się po raz pierwszy odkąd wsiadłam do samochodu.

Jednocześnie popatrzyły na mnie tak, że zdecydowanie najlepszym rozwiązaniem będzie nie odzywanie się do końca podroży.

Dwadzieścia minut później miały już wszystko zaplanowane, zdążyły nawet ustalić, że najlepiej będę wyglądać w niebieskim.

Co za różnica? Przeszło mi przez myśl.

W radiu właśnie puścili „When I grow up” Pussycat Dolls. Rosalie od razu pokazała, że jej auto oprócz wyglądu i dobrego silnika ma także całkiem niezły sprzęt audio.

Słońce świeciło mocno, włosy rozwiewał nam wiatr, a my tańczyłyśmy (na tyle na ile pozwalała nam na to jazda samochodem) i śpiewałyśmy na całe gardło razem z radiem. Ciekawe jak to wyglądało dla ludzi, których mijałyśmy (o ile widzieli cokolwiek, bo Rosalie bynajmniej nie oszczędzała swojego ferrari). Zresztą, nie ważne! Bawiłyśmy się świetnie!

Kiedy dojechaliśmy oczy moich przyjaciółek zaświeciły się z podniecenia, wyskoczyły natychmiast z auta. Westchnęłam i poszłam za nimi.

O mój Boże!

Stałyśmy przed największym centrum handlowym na tym wybrzeżu! Co też mówiła Alice kilkadziesiąt minut temu?

No tak, mamy wejść do każdego sklepu!

Emmett z Jasperem chyba też nie byli zbytnio zadowoleni z wielkości budynku, przed którym stali.

-Ruszamy kochane! - zawołała Alice biorąc mnie i Rosalie pod rękę.

Chłopcy snuli się za nami jak cienie.

Weszłyśmy do środka. Alice zaczęła zachowywać się jak dziecko, które właśnie dostało pod choinkę swój sklep z zabawkami. Piszczała cicho, a oczy miała wielkości księżyca w pełni. Coraz bardziej obawiałam się o faktyczny stan jej umysłu.

Natychmiast wypatrzyła pierwszy sklep i pociągnęła mnie za sobą, odwróciła się jeszcze do Jaspera i Emmetta:

-Wy pójdziecie poszukać sobie garniturów. Też musicie dobrze wyglądać!

Szczerze mówiąc nie wyglądali na zadowolonych z czekającego ich zadania, ale żaden nie chciał ryzykować życia kłócąc się ze swoją dziewczyną/siostrą.

W sklepie obie znalazły kilka sukienek dla siebie. Dla mnie oczywiście też. Wcisnęły mi je do rąk i rozkazały iść do przbieralni.

Jako pierwszą przymierzyłam długą, bladoróżową sukienkę bez ramiączek

-Wyłaź! - usłyszałam głos Rosalie.

Na zakupach kobiety stają się strasznie władcze.

Wyszłam i zobaczyłam Rose w cudownej, zielonej sukni do ziemi, a obok niej stała Alice mająca na sobie czarny strój, z przodu sięgający do kolan, o wiele dłuższy z tyłu.

-Sama nie wiem, ta kiecka chyba sprawia, że jesteś jeszcze bledsza. Nie wydaje ci się? - spytała sceptycznie Rosalie.

Wzruszyłam ramionami. Blada i tak będę zawsze.

-Przymierz inną! - powiedziała Alice wpychając mnie z powrotem do przebieralni.

Miałam nieodparte wrażenie, że spędzimy w tym sklepie przynajmniej godzinę.

Dzięki Bogu każdej z nas udało się znaleźć coś dla siebie o wiele szybciej.

Rose wyglądała olśniewająco w długiej czerwonej sukni ze złotymi aplikacjami, ale oczywiście marudziła:

-Każdy będzie wiedział, że to ja!

No tak, zapomniałam, że na balu każdy ma być anonimowy, nie będę mogła nawet przebywać w towarzystwie moich przyjaciół.

Alice miała na sobie uroczą, zwiewną, białą sukienkę do kolan, przewiązaną w pasie ogromną, czarną kokardą. Idealnie komponowała się z jej czarnymi włosami i jasna cerą.

Moja sukienka była ciemnoniebieska w prążki o trochę jaśniejszym odcieniu. Alice z Rosalie uznały, że jest idealna dla mnie. Nie wypadało mi więc się nie zgodzić z paniami ekspertkami.

Czas na buty.

Po przejściu chyba wszystkich sklepów obuwniczych i obejrzeniu wszystkich dostępnych butów Alice wybrała dla mnie czarne buty na obcasie z białymi czubkami.

Jak ja niby mam w nich tańczyć? Chyba będę musiała ubrać je na lekcje z Jasperem.

Alice stwierdziła, że musi rzucać się w oczy i wybrała czerwone szpilki, Rose natomiast, podobnie jak ja, zdecydowała się na czarne.

Kolej na biżuterię.

Zdenerwowany Jazz dzwonił już do Alice, że powinniśmy wracać, ale nie zrobiło to na jego dziewczynie zbytniego wrażenia.

-Jasper! Chcesz chyba, żeby dobrze wyglądała! - rozłączyła się.

I weszłyśmy do jubilera.

Wybrałam dla siebie delikatny, czarny łańcuszek i maleńkie perły do uszu. Rose zrezygnowała z ozdabiania swojej szyi i postawiła na wielkie, czarne kolczyki. Alice kupiła natomiast czerwone, żeby pasowały do butów i do tego bransoletkę z pereł.

Po wyjście z (setnego już chyba dzisiaj) sklepu Alice uśmiechnęła się przebiegle:

-A teraz idziemy po maski!

Udało im się znaleźć skromną, śliczną maskę idealnie pasującą do mojej sukienki. Alice wzięła jedną w kolorze ciemnego złota, a Rosalie, która zastanawiała się najdłużej – czarną.

Wreszcie miałyśmy już wszystko! Udałyśmy się więc do kafejki, gdzie czekali na nas znudzeni Jasper z Emmettem.

-Pokaż swoją kieckę Rose! - rzucił Emmett do swojej dziewczyny.

-Kompletnie zwariowałeś! Zobaczysz ją dopiero na balu!

-Przecież to nie suknia ślubna! - wymamrotał wyraźnie niezadowolony, a ja bardzo subtelnie wybuchnęłam śmiechem.

Zapakowaliśmy torby z zakupami do bagażnika mercedesa Emmetta i ruszyliśmy w drogę powrotną.

Dopiero teraz poczułam jak jestem zmęczona.

Dojechaliśmy w końcu pod szkołę. Poszłam z Alice do naszego pokoju i od razu rzuciłam się na łóżko. Alice mówiła coś jeszcze o pokazie mody, ale nie miałam siły jej słuchać.

Nigdy więcej zakupów z Alice! To była ostatnia myśl zanim odpłynęłam w krainę snu.

 

*http://www.youtube.com/watch?v=wO7taxUAFCg

Rozdział 15.

Deszczowy jogging i mruczący kierowca volvo.

 

Bella:

 

Obudziłam się w miarę wypoczęta. Spojrzałam na Alice, która jeszcze spała. Z nogami na poduszce, ta to nawet we śnie musi się wiercić.

10 rano, sobota, a to oznacza nic innego jak to, że jutro bal.

Przewracałam się z boku na bok próbując zasnąć jeszcze na kilka chwil. Nic z tego, po dziesięciu minutach stwierdziłam, że czas coś ze sobą zrobić. Wstałam z łóżka, założyłam spodnie do biegania, niebieski tank-top i adidasy, włosy związałam w ciasny kucyk, nic tak nie przeszkadza w bieganiu jak włosy żyjące własnym życiem. Zabrałam swojego Ipoda z biurka, a zamiast niego zostawiłam Alice kartkę gdzie jestem, żeby nie martwiła się niepotrzebnie. Po cichu otworzyłam drzwi.

Dzięki Bogu przy szkole znajdował się mały park. Wyglądało na to, że nikt nie wstaje tak wcześnie w sobotę – w parku oprócz ptaków nie było żywej duszy.

Obiegnięcie parku nie zajęło mi zbyt wiele czasu, postanowiłam więc, że pobiegnę kilka uliczek na północ, gdzie znajdował się mały las. Po drodze nie minął mnie nawet jeden samochód.

Biegając pośród drzew nie zauważyłam kiedy niebo zasnuły ciemne chmury, dopiero teraz dotarło do mnie, że wczoraj w radiu wspominali coś o zmianie pogody, a nawet o burzy.

Jęknęłam, świetnie! Nawet jeśli jakimś cudem nie trafi mnie piorun, to jutro mam gwarantowane przeziębienie. Zaczęło kropić, a po chwili lało już jak z cebra.

Natychmiast zawróciłam, chciałam jak najszybciej znaleźć się w swoim pokoju. Łatwo powiedzieć, trudniej zrobić.

Wkurzona i mokra zauważyłam kątem oka, że jedzie jakiś samochód. Wow, pierwszy, który dziś widzę. Mijając mnie zaczęło zwalniać, żeby zaraz się zatrzymać. Śliczne, srebrne volvo. Szyba od strony pasażera zjechała w dół, a zza kierownicy dobiegał łagodny, męski głos.

-Może mógłbym cię podrzucić?

Doskonale znany mi głos.

Z siedzenia kierowcy uśmiechał się do mnie Edward Cullen.

Byłam strasznie zawstydzona, wgapiałam się w niego oniemiała. Czy akurat ON musiał mnie zobaczyć w takim stanie? Byłam przemoczona do suchej nitki.

-Całe auto będziesz miał mokre. - odpowiedziałam niepewnie.

-Przestań wygadywać bzdury i wsiadaj. Jeszcze się rozchorujesz. - przewrócił oczami, przechylił się i otworzył drzwi po swojej prawej stronie.

Wsiadłam najszybciej jak mogłam, próbując nie zmoczyć całego samochodu (i to jakiego!) jeszcze bardziej.

Każdy centymetr mojego ciała był mokry i jakbym znajdowała się w zbyt mało krępującej sytuacji to właśnie zaczęłam się trząść.

Edward natychmiast włączył ogrzewanie i ściszył muzykę

-Dziękuję. - powiedziałam cały czas szczękając zębami. Bardziej żenującej sceny nie mógł wymyślić nawet najlepszy scenarzysta. Już chyba wolałabym, żeby mnie piorun strzelił. Czemu akurat Edward Cullen musiał tędy jechać?

-Żaden problem. - spojrzał na mnie z uśmiechem.

-Właściwie to co ty tu robisz tak wcześnie? - spytałam.

-Nic specjalnego. - wymamrotał i w jednej sekundzie skierował swój wzrok na drogę.

Nie da się ukryć, że prędkość z jaką prowadził Edward znacznie przekraczała dopuszczalną. Szkoła była coraz bliżej.

Uniosłam wysoko brwi, a kiedy tylko on zobaczył mój sceptyczny wyraz twarzy, wymruczał pod nosem ledwie słyszalnym głosem:

-Miałem kilka spraw do załatwienia.

Prawdziwy anioł stróż – przeszło mi nagle i niespodziewanie przez myśl. I lepiej, żeby zostało to w mojej głowie. Bojąc się spojrzeć na twarz mojego kierowcy zwróciłam swój wzrok na prędkościomierz. O mój Boże! Czy on myśli, że to bolid formuły 1?! Tego też wolałam nie wypowiadać na głos, jeszcze mnie wysadzi na pierwszym zakręcie. A teraz skoro i tak widzi mnie w całej mojej miernej okazałości, nie miałam na to specjalnej ochoty.

Dojechaliśmy w końcu pod szkolę, dziękując Edwardowi jeszcze raz, wyskoczyłam szybko z samochodu. Zupełnie niepotrzebnie spojrzałam na niego, bo właśnie obdarzył mnie jednym ze swoich zabójczych uśmiechów.

Stop! Edward i zabójczy uśmiech? Chyba już mam gorączkę.

 

 

 

Rozdział 16.

Zielony lis z gołębiem w kolorze fuksji.

 

Edward:

 

Rozglądałem się gorączkowo. Jeśli ktoś mnie TU zobaczy będę trupem – umrę upokorzony.

Mógłby się łaskawie pospieszyć. Nie wiedziałem, że mężczyźni też się spóźniają. Czyżby on też spędzał w łazience godzinę przed wyjściem?

Pięć minut później wreszcie pojawił się na parkingu, a kiedy zobaczył mnie czekającego na niego w samochodzie uśmiechnął się szeroko i natychmiast przyspieszył.

-Cześć Edward! - przywitał się, a jego uśmiech zrobił się jeszcze szerszy.

Patrzyłem na niego z obawą.

-Cześć Jacob. - wymamrotałem tylko. Jedyne o czym teraz marzyłem to jak najszybciej opuścić teren szkoły.

-Widział cię ktoś? - spytałem zapalając samochód.

-Nie. Możesz być spokojny, nikomu nie powiedziałem o naszych planach. Właściwie to czemu umówiliśmy się tak wcześnie?

Teraz to ja wzniosłem oczy ku niebu.

-Żeby jak najszybciej mieć to z głowy i żeby nikt nas nie zobaczył. - dodałem gazu, Jacob westchnął.

-Czy to dla ciebie aż tak upokarzające? - zapytał.

Spojrzałem na niego jak na kosmitę.

-Oczywiście! Co pomyśleliby inni widząc nas razem?

Roześmiał się serdecznie.

Też chciałbym mieć tak dobry humor.

-Zawsze możemy powiedzieć po prostu prawdę. - powiedział.

Od razu przypomniałem sobie sytuację sprzed miesiąca. Szedłem właśnie do mojego pokoju z Marie... a może z Lisą? Nieistotne. Na korytarzu dwóch osiłków przygwoździło Jacoba do ściany trzymając go za kołnierz koszuli. Zanim nas zauważyli słowa „stłuczemy cię na kwaśne jabłko” były najsubtelniejsza z całej reszty, która padała z ich ust. Gdyby nie to, że akurat tamtędy przechodziłem... W każdym bądź razie na widok mój i … kurczę, nie mam pojęcia która to była wtedy, puścili Jacoba, ale mogłem usłyszeć „I tak cię dopadniemy”.

Nie ulega wątpliwości, że gdyby „dopadli” nas razem to ani on ani ja nie uniknęlibyśmy wizyty w szpitalu.

-Edward! Jedziesz za szybko! - krzyknął nagle Jacob.

-Bez obaw, wiem jak się jeździ samochodem.

Ani mi się śniło zdejmować nogę z gazu, chciałem mieć to jak najszybciej za sobą.

W końcu na horyzoncie ukazał się cel naszej podróży.

Zaparkowałem i wysiedliśmy z auta. Jacobowi oczy zaświeciły się jak żarówki i z podnieceniem w głosie powiedział:

-Zakupy!

Co za człowiek...

-Mógłbyś się trochę uspokoić?

Najwyraźniej nie mógł, zdążył wpaść już w zakupowy szał.

Chcąc nie chcąc poszedłem za nim. Jutro był bal, a ja nie miałem ani garnituru ani maski.

Moja rodzina (nie licząc Alice, z którą zakupy były istnym koszmarem) nie miała zakupowej gorączki, a tym bardziej nie miał jej mój przyjaciel Seth.

Byłem więc skazany na Jacoba.

A ten właśnie wszedł do pierwszego sklepu. Od razu pociągnął mnie do części, w której wisiała ogromna ilość garniturów. Wbudowany moduł GPS jeśli chodzi o zakupy – nie ulegało wątpliwości, że Jacob go posiadał.

Wszyscy panowie mieli być ubrani w czarne garnitury, jedynie kolor koszuli był dowolny. Wybrałem zielony. Właściwie to Jacob go wybrał, powiedział, że idealnie podkreśli barwę moich oczu i będzie przecudownie kontrastował z miedzianym odcieniem moich włosów. Dosłownie tak to ujął. Trudno się kłócić z ekspertem.

Jacob wybrał różową, specjalnie mnie to nie zdziwiło.

Wcisnął mi w rękę kilka wieszaków z garniturami i wepchnął do przebieralni.

Nie był zadowolony z dwóch pierwszych, które przymierzyłem, ale trzecim był zachwycony. Dzięki Bogu nikt nie wymagał od nas krawatów. Garnitur wystarczająco krępuje moje ruchy. Musiałem znaleźć jeszcze maskę przypominające jakieś zwierzę. Jacob wybrał sobie gołębia. Wolałem nie wnikać w ukryte znaczenie jego wyboru. Ja szukałem trochę dłużej, aż w końcu zdecydowałem się na maskę w kształcie lisa.

Mieliśmy już wszystko, skierowaliśmy się więc do wyjścia.

-Eddy, może pójdziemy jeszcze na lody? - usłyszałem nieśmiały głos Jacoba, ale kompletnie go zignorowałem.

Wsiedliśmy z powrotem do samochodu, jechałem jeszcze szybciej niż wcześniej.

-Wysadzę cię kawałek wcześniej, okej? - zapytałem, a on skinął tylko głową.

Dojeżdżaliśmy, zatrzymałem się, podziękowałem jeszcze Jacobowi i już go nie było.

Chciałem jechać prosto pod szkolę, kiedy zobaczyłem Bellę zmagającą się z deszczem. Pewnie zaczęło padać jak biegała.

Podjechałem i zatrzymałem się obok niej. Cholera, nawet kompletnie przemoczona wyglądała świetnie i seksownie. Co też mi za myśli do głowy przychodzą...

Zapytałem czy jej nie podrzucić. Nie chciała zmoczyć mojej tapicerki. Do diabła z tapicerką! Ona się przecież może przeziębić. W końcu wsiadła.

Zaczęła się trząść, natychmiast włączyłem ogrzewanie, żeby tylko dłużej nie marzła.

Podziękowała i uśmiechnęła się przyjaźnie.

-Właściwie to co ty tu robisz tak wcześnie? - spytała nagle.

Ugh, złe pytanie.

Osłupiałem i próbowałem skupić się na drodze.

-Nic specjalnego.

Oczywiście moja odpowiedź jej nie zadowoliła.

-Miałem kilka spraw do załatwienia. - dodałem.

Jak dobrze, że schowałem zakupy do bagażnika.

Dojechaliśmy do szkoły. Bella wysiadła jeszcze raz mi dziękując. Wyglądała na zakłopotaną.

Zaparkowałem samochód na miejscu oznaczonym moim numerem rejestracyjnym i uśmiechając się sam do siebie na wspomnienie zakłopotania Belli kierowałem się w stronę pokoju. Natychmiast położyłem się na łóżku. Zakupy z Jacobem są tak samo wyczerpujące jak z Alice.

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin