Manula Kalicka - Tata, one i ja.pdf

(544 KB) Pobierz
123805914 UNPDF
Manula Kalicka
TATA, ONE I JA
123805914.001.png
Basi, która powiedziała:
“A może napiszesz śmieszne opowiadanie o miłości.
Jakieś cztery strony...”
Tatko wpadł do mieszkania jak burza. Włosy miał rozwiane i krzywo zapiętą koszulę.
Spojrzał na mnie dzikim wzrokiem i wykrzyknął:
- Gdzie jest matka?!
- Dwadzieścia minut temu pojechała na lotnisko. Taksówką - odpowiedziałam
przerażona.
Tata skrzywił się, zaklął szpetnie. Odwrócił się na pięcie i wybiegł. Jego kroki głucho
dudniły na schodach.
Wrócił po niecałych dwóch godzinach. Wszedł do mieszkania, usiadł na krześle i
zamyślił się. Potem potarł nos, popatrzył na mnie i na Paulę siedzące cichutko na kanapie,
wykonał ruch, jakby sobie o czymś przypomniał, podszedł do Pauli, przytulił ją, mnie
poklepał po ramieniu, wymamrotał coś w rodzaju: “Wszystko będzie dobrze” - i usiadł z
powrotem.
Zapadł się w sobie. Znieruchomiał.
Wczesny zmierzch kładł się cieniem na przedmiotach w mieszkaniu. Pogrążaliśmy się w
mroku. Panowała przeraźliwa cisza. Ile to trwało, nie wiem. Potem tata się ożywił.
- Jak się masz, Karolinko! Jak się spało? Śniadanko?
- Tak, chętnie - odpowiedziałam.
Tata pomknął do kuchni i zaczął grzebać w lodówce.
- No, co my tu mamy? O, serek jest! No tak, zapleśniały. Mleczko, mleczko będzie
dobre... Było dobre, miesiąc temu. Co my tu jeszcze mamy, lakier do paznokci i krem.
Wyśmienite! Co wolisz, Karola, lakier czy krem na śniadanie?
Stanęło na dżemie i chlebku, cokolwiek nieświeżym. Jadłyśmy z Paulinką, a kanapki
rosły nam w ustach. Tatuś zrobił herbatki i usiadł koło nas.
- Nie martwcie się, dziewczynki - oznajmił. - Jakoś sobie poradzimy! - Znowu ten
radosny ton.
Potem zaczął dzwonić.
- Ewa! - Ewa to nasza ciocia, siostra mamy. - Ewa! Słuchaj! Kasia wyjechała do Afryki...
Tak, z panem Bajabongo... Tak, oczywiście, masz rację, to rozwinie jej osobowość, tak,
rozszerzy horyzonty, tak, tak, tak... Tylko słuchaj, tak... Wiesz, zostawiła dziewczynki i jest
jeden mały problem, bo, widzisz, ja nie mogę poświęcić im zbyt wiele czasu, te wyjazdy,
sama rozumiesz, myślę, że dla ciebie byłoby to nowe doświadczenie, gdybyś się nimi trochę
zajęła. Kasia wróci i przejmie opiekę. Ja będę cię oczywiście wspomagał... Co? Lecisz jutro
do Indii medytować. Może byś to odwołała? Wiesz, dziewczynki... Niemożliwe, jak to
niemożliwe?... Sam lama Awnapurthi. No, tak, sam rozumiem. Sony. Jasne, ucałuję. Pa!
Ciocia was całuje, dziewczynki - zakomunikował.
- Jasne - odpowiedziałam.
Siedziałyśmy znowu z Paulą na kanapie i obserwowałyśmy rozwój wypadków. Tata
zadumał się, ale po chwili znowu zaczął dzwonić. Iza, Jola, Krysia, imiona były różne, efekt
ten sam. Koło pierwszej po południu zachrypł, a ja cichutko powiedziałam, że jesteśmy
głodne. Tatuś stanął na wysokości zadania i zamówił pizzę na telefon. Potem się zamyślił,
na długo, długo, wreszcie pękł i zawył. Naprawdę! Zawył. Ogólnie mówiąc, zaczął latać po
mieszkaniu, ciskać przedmiotami i używać wyrażeń powszechnie przyjętych za
nieparlamentarne. Wykrzykiwał przy tym: “Zrobiła to! Zrobiła to!” No i dorzucał jeszcze
słowo na literę k”, ale może nie będę go przytaczać. Ktoś mógłby pomyśleć że nasz tatuś jest
ordynarny, a to nieprawda. Używa tego typu wyrazów tylko w ostateczności i wtedy one
rzeczywiście coś znaczą. Babcia Frytka też lubi sobie zakląć, ale w jej ustach przekleństwo
brzmi tak, jakby smakowała coś wybornego lub na przykład delektowała się papierosem.
Sama miałam ochotę zakląć w tym momencie, i to jakimś naprawdę grubym słowem.
Patrzyłyśmy na to, co tatko wyczyniał, w milczeniu. Potem wzięłam Paulę do naszego
pokoju i zaczęłyśmy budować dom z lego. Drzwi zamknęłam.
Kiedy wyszłam po półgodzinie, tata się uspokoił i znowu wisiał na telefonie. Tyle że
teraz słyszałam imiona: Krzysiek, Marek, Lech. Wymienieni panowie pojawili się wkrótce z
dużymi zgrzewkami piwa. Zaczęła się burza mózgów, która szybko przerodziła się w bełkot
i użalanie taty nad sobą przy wtórze basujących mu przyjaciół. Dokończyłyśmy z Paulą
zimną pizzę i poszłyśmy spać.
Rano tatuś miał kaca; by wejść do ubikacji, trzeba było przestąpić Lecha, a z kuchni
wystawały nogi Krzycha.
Zaczęłam myśleć o takim filmie o dwóch dziewczynkach z domu dziecka. Miały fajne
przygody i w ogóle. Z drugiej strony oglądałam też i taki film, w którym dzieciom w bidulu
było mało fajnie. Patrzyłam na płowe włoski Pauliny i widziałam oczami wyobraźni, jak tuli
się do mnie we wspólnej sali domu dziecka, a koleżanki z rodzin patologicznych znęcają się
nad nami i stroją sobie żarty. Czy nasza rodzina jest już rodziną patologiczną? Rozejrzałam
się niepewnie. Nie wyglądało to wszystko najlepiej. Pogięte puszki po piwie, pety.
Niedojedzone kawałki pizzy walały się wszędzie. Melina jak nic.
Panowie powoli się reanimowali, tata przepraszał za wczorajszą balangę.
- Wybacz, Karolciu, załamałem się, tąpnąłem - kajał się, Patrząc mi w oczy wzrokiem
psa, który nasiusiał w salonie.
- Nie ma sprawy, tatku, ale trzeba zrobić jakieś zakupy i posprzątać.
- Tak, tak. Masz, dziecko, rację - odparł zafrasowany.
Pewnie, że mam.
Potem było wesoło, wszyscy rzucili się do sprzątania i rzeczywiście, kiedy koledzy taty
wyszli, mieszkanie lśniło. A my zajadałyśmy pyszne omlety, osobiście przyrządzone przez
Krzycha, który jest głównym wokalistą grupy Kabanos. Tata robi u nich za gitarę basową,
dostawcę tekstów i kompozytora. Jednym słowem, prawdziwy z niego Leonardo.
Oczywiście da Vinci, nie di Caprio. Dziewczyny w szkole oszaleją, jak się dowiedzą, że
jadłam omlety produkcji samego Krzycha.
Później było ciekawie, ale już nie tak.
Pojechaliśmy do supermarketu, gdzie kupiliśmy taką ilość żarcia, że stado słoni
afrykańskich ledwo by się z nim uporało. Następnie odbyliśmy naradę. Ja podjęłam się
zmywania i opieki nad Paulą. Tata miał dostarczać pożywienie i sprzątać. Nikt nie wziął na
siebie gotowania, ale tata powiedział, że znajdzie jakieś rozwiązanie. Jakoś to się zaczęło
toczyć, kulawo, ale się toczyło. Ciągle nie było to tego, to owego. Pizza wychodziła mi
nosem, potem znienawidziłam chińszczyznę.
- No problem - oznajmił tata i zaczął przynosić turecczyznę.
Próby Kabanosa odbywały się u nas lub chodziłyśmy z tatą do studia i było fajnie. Ale co
będzie, gdy zacznie się szkoła? Wolałam nie myśleć. W każdym razie myśl o bidulu na razie
zarzuciłam i nie podsuwałam jej tacie. Staruszek dbał o nas, jak mógł. Fredka się nie
pojawiała, podobno źle się czuła, tylko dzwoniła i szczegółowo mnie wypytywała, co się
dzieje. Potem przyjechała na kilka dni, gdy tata wyruszył w trasę. Jadłyśmy pyszne zupki i
tęskniłyśmy za tatą. Za mamą też, ale byłyśmy na nią strasznie złe. Tego się dzieciom nie
robi, tak uważam.
Tata wrócił, ale nie sam.
- To Violka - powiedział. - Będzie nam pomagała.
Wodziłyśmy wzrokiem po Violce - ja, Fredka i Paula - i nic nie rozumiałyśmy.
- Będzie nam pomagała? - wystękałam przerażona.
Violka miała czerwone włosy, nie rude, tylko czerwone, kolczyk w nosie, drugi nad
brwią (w uchu nic nie miała), skórzaną kurtkę nabijaną ćwiekami i buciory na strasznie
grubej podeszwie.
- Czy ona umie gotować? - zapytała Fredka.
- Tego nie wiem - odparł tata. - Ale się dowiem. Umiesz gotować?
- Jasne - odparła Violka, żując gumę.
- Umie - powiedział z przekonaniem tata.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin