Iwona Surmik
TALIZMAN ZŁOTEGO SMOKA
Serdeczne podziękowania
dla Eli Gepfert za życzliwość i pomoc,
którą mi okazala przy pisaniu tej książki.
Część pierwsza
Ucieczka
Drzewa o wysokich, strzelistych pniach zdawały się sięgać nieba, a leśne poszycie, splątane i bujne, rozrosło się tak obficie, że koń z trudem torował sobie drogę. Choć dopiero minęło południe, było mroczno. Nikłe promienie słońca ledwie przedzierały się przez liściasty baldachim, tworząc jaśniejsze plamy na zieleni. Ciężkie, duszne powietrze zdawało się trwać nieruchome, nie mącone najlżejszym powiewem wiatru. Jeździec rozejrzał się niepewnie. Zamierzał jechać wzdłuż ciągnącej się aż po horyzont linii drzew, tymczasem znalazł się w głębi puszczy. Zrazu ścieżka wydawała się prostą wskazówką - wystarczyło nią podążać, by z jednej strony widzieć trawę Równin, a z drugiej ciemną ścianę lasu. Wkrótce jednak dróżka zaczęła kluczyć, omijając liczne przeszkody: strumyk, olbrzymi zwalony pień, kępę kłujących krzewów. Stawała się coraz mniej widoczna i podróżny skupił na niej całą uwagę. Kiedy rozejrzał się ponownie, wokół zobaczył tylko drzewa. Na zawrócenie mocno objuczonego konia nie było miejsca, bo po obydwu stronach wąskiej przecinki rosły krzewy akacji o długich, ostrych kolcach, jechał więc dalej, coraz bardziej zagłębiając się w gąszcz, aż wreszcie ścieżka całkiem zniknęła wśród krzaków.
Jeździec zatrzymał się i odrzucił obszerne poły płaszcza. Przytulone do jego piersi spało dziecko - dziewczynka o zaróżowionej od snu buzi, którą okalały niesforne kędziory. Potrząsnął nią łagodnie, a potem patrzył, jak przeciera oczy i z ciekawością rozgląda się wokół.
- Gdzie jesteśmy, mamo? - spytała zdziwiona.
- Nie wiem, Albano - zabrzmiała ponura odpowiedź. - Zsiądę z konia i poprowadzę go, a ty trzymaj się mocno.
Dziewczynka skinęła główką. Patrzyła, jak matka ostrożnie zsuwa się z siodła i szarpie płaszcz, który zaczepił o akacjowe kolce, a potem chwyta uzdę i, odchylając gałęzie, prowadzi konia między krzewami.
Wreszcie znużone długą jazdą dziecko zaczęło marudzić.
- Jestem głodna - narzekało. - Mogę zsiąść, mamo? Mogę, mogę?
Matka ponownie rozejrzała się wokół. Miejsce, w którym się zatrzymała, było zaledwie prześwitem pomiędzy otaczającą je zieloną gęstwiną, ale zmęczenie i jej dało się we znaki. Zsadziła córkę, która natychmiast zanurkowała pomiędzy gałęziami, ginąc jej z oczu.
Kobieta zrzucili kaptur i otarła pot, odgarnęła włosy. W jej twarzy trudno byłoby dopatrzyć się urody, a w sylwetce wdzięku. Miała kościste i chude ciało, ręce spracowane, a surową twarz spaloną słońcem i pooraną zmarszczkami. Z daleka przypominała mężczyznę, tym bardziej że nosiła męski strój podróżny, wysokie buty i długi płaszcz. Córka wydawała się jej przeciwieństwem. Pulchna, o pełnych czerwonych usteczkach, jasnych oczach i buzi ozdobionej złotawymi piegami wyglądała, jakby cieszyła się każdą chwilą. Podobieństwo do matki dawało się dostrzec tylko w szopie gęstych, wijących się włosów, ale warkocz kobiety miał barwę czerni przetykanej srebrnymi nitkami, a czerwone kędziorki dziewczynki lśniły niczym futro wiewiórki.
Oszukały głód kilkoma pokruszonymi sucharami, popiły letnią wodą z bukłaka i na nowo podjęły mozolną wędrówkę.
Zmrok zapadał prawie niezauważalnie. Las, nawet w słoneczne południe pełen czających się cieni, w wieczornym zmierzchu stał się jeszcze bardziej ponury i groźny. Przedzierały się przez krzewy w milczeniu, spoglądając z lękiem na potężne pnie porośnięte mchem, owinięte pnączami. Trzask złamanej pod końskim kopytem gałązki sprawił, że kobieta wzdrygnęła się z lękiem i czujnie rozejrzała. Nie miała już sił iść dalej. Kiedy wypatrzyła kolejny prześwit, zatrzymała wierzchowca i pomogła córce zsunąć się na ziemię.
- Zatrzymamy się tu na nocleg, malutka. - Pogłaskała rozczochrane włosy dziecka.
Prawie po omacku zebrała kilka patyków i ostrożnie roznieciła ognisko. Płomyki rzucały nikłe światło, sprawiając, że ciemność wokół pogłębiła się. Nie patrząc w mrok, matka szybko przyrządziła posiłek z sucharów wymieszanych z resztką wody, okraszonych kawałkami suszonego mięsa. Skończyły jeść i przysiadły na postrzępionym płaszczu. Kobieta wyjęła z sakw)’ kościany grzebyk i zaczęła starannie czesać niesforne loki córki, wybierając z nich gałązki i liście.
- Mamo, opowiedz o zaczarowanej księżniczce - szepnęła Albana wpatrzona w żarzące się ognisko.
Matka wyjęła grzebień z potarganych włosów i uśmiechnęła się. Co wieczór snuła tę opowieść, lecz mała domagała się jej wciąż od nowa. Podjęła czesanie.
W
- Dawno, dawno temu, na Wyspie Mgieł żyła zaczarowana księżniczka...
Splatała połyskujące w świetle ogniska kędziory i opowiadała o dziewczynce, którą uwięziono w zamku wznoszącym się na skałach, o wyspie otoczonej przez wieczne mgły i smoku pokonanym przez dzielnego rycerza..
Wreszcie Albana zasnęła wtulona w opiekuńcze ramiona matki. Kobieta z czułością pogładziła pucułowaty policzek. Delikatny uśmiech złagodził surowe rysy, czyniąc jej twarz niemal piękną. Po chwili jednak zniknął stłumiony zgryzotami.
Następny dzień nie różnił się niczym od poprzedniego - skąpe śniadanie, monotonna, nużąca jazda., strzeliste pnie drzew dookoła. Znudzone i nieświadome niepokoju matki dziecko marudziło nieznośnie. Napotkawszy sporą polankę, pierwszą od chwili, kiedy wjechały do lasu, kobieta zdecydowała się zatrzymać, choć do wieczora pozostawało jeszcze wiele czasu. Rozsiodłała konia dźwigającego ich cały dobytek, zdjęła z pleców bezużyteczny dotąd łuk i postanowiła zapolować. Spojrzała na córkę. Mała znalazła w trawie wielkie, ciasno zwinięte szyszki pinii i pracowicie je układała w dla siebie tylko zrozumiały, skomplikowany wzór.
Kobieta niepokoiła się trochę, pozostawiając dziecko bez opieki, ale musiała uzupełnić zapasy. Ruszyła w las, znacząc drogę nacięciami na pniach. Wypatrzyła drzewnego szczura o brązowym futerku, który przysiadł na gałęzi i cmokał przyzywająco. Wstrzymując oddech, napięła łuk. Wystrzelona z bliska strzała rozorała lśniącą sierść i zwierzę spadło niemal u jej stóp. Zadowolona wepchnęła zdobycz do sakwy, prawie czując w ustach smak tłustej zupy. Zawróciła na polanę.
Strach chwycił ją za gardło, pozbawił tchu. Na ziemi leżał wzór ułożony z szyszek. Dziecko i koń zniknęli.
- Albana - szepnęła, choć miała ochotę krzyczeć. Rozglądała się bezradnie, podświadomie oczekując, że zza krzaków wyłoni się roześmiana, psotna buzia. Kątem oka dostrzegła jakiś ruch i odwróciła się.
- Albana! Albana, niee...
Krzyk urwał się nagle, kiedy w jej gardle utkwiła pierzasta brzechwa. Osunęła się na ziemię, burząc szyszkowy wzór.
Polana wręcz zapraszała do odpoczynku. Na jej skraju biło niewielkie źródełko, ukryte pomiędzy krzaczkami jagód i dojrzewających borówek. Słońce łagodnie prześwitywało przez korony drzew. Gę...
ares231