Weszła do baru ledwo zauważając to co działo się wokół niej.doc

(38 KB) Pobierz

Nazywam się Ida Cebrzyk. Zaśmiej się. Wyzywam Cię.

 

Weszła do baru ledwo zauważając to co działo się wokół niej. Nie racząc nikogo nawet pojedynczym spojrzeniem usiadła przy stoliku wyprostowana jak struna, krzyżując nogi w kostkach i kładąc dłonie na podołku jak prawdziwa dama. Zważywszy, że weszła do TEGO baru było to co najmniej dziwne zachowanie. Na chwilę zrezygnowała z tej pozy, by przejrzeć szybko kartę, która leżała jeszcze po poprzednich użytkownikach stolika, będzie trzeba zbesztać obsługę, odnotowałem. Odłożyła kartę i znów przybrała swą pozę wyjściową. Siedziała tak, tak grzeczna i wytworna, żeby nie powiedzieć wyniosła aż do momentu, w którym jeden z naszych kelnerów pokonał swą niechęć i podszedł do niej by przyjąć zamówienie. Kiedy zwrócił się do niej przywitała go najpiękniejszym i najszczerszym uśmiechem jaki kiedykolwiek widziałem. Zdecydowanie zrobił pozytywne wrażenie na kelnerze, bo ten wyraźnie się rozluźnił.

- Czy mogę przyjąć Pani zamówienie? – Szczerze mówiąc nie spodziewałem się, że coś może zrobić jeszcze większe wrażenie niż jej uśmiech, ale kiedy przemówiła, zmieniłem zdanie.

- Och, oczywiście – powiedziała przeciągając samogłoski, jakby smakowała je językiem. – Poproszę sok pomidorowy na ostro i zestaw warzyw z ostrym sosem. – jej głos brzmiał słodko jak miód, lekko schrypnięty, cudownie niski. Kelner dostał amoku.  I muszę przyznać nie zdziwiło mnie to, sam zacząłem czuć, że zaczynam na nią reagować.

- Muszę Panią ostrzec, nasz sos jest najostrzejszy w całym mieście. – Tylko się na to uśmiechnęła. – Czy coś jeszcze?

- Na razie to wystarczy, dziękuję – powiedziała i znów obdarzyła go tym pięknym uśmiechem, a gdy odszedł zastygła ponownie w swej niepasującej do wystroju pozie. Wyglądała jakby na kogoś czekała, patrząc intensywnie na drzwi.

Przestałem się nią interesować z chwilą gdy podszedł do mnie Ingmar żądając mojej uwagi. Jak zwykle chodziło o błahostkę, z którą w żaden sposób nie umiał sobie poradzić bez mojej pomocy. Szczeniak działał mi na nerwy.

Wróciłem na swoje stanowisko akurat w momencie gdy podano jej zamówienie. Chciałem zobaczyć jak będzie wytrzeszczać oczy po zjedzeniu choćby kawałeczka dania jakie zamówiła, ale po raz kolejny doznałem zdziwienia. Sięgnęła po chrupkie warzywo delikatnie tylko podsmażone w miodzie z migdałami i zanurzyła je w gęstym rażąco czerwonym ostrym sosie, otworzyła usta i delikatnie polizała sos koniuszkiem języka, przymknęła oczy jakby z przyjemności i włożyła warzywo do ust wydając przy tym dźwięk kojarzący się raczej z sypialnią niż jadalnią. Mężczyźni w jej pobliżu niezależnie od tego, czy przyszli w towarzystwie czy nie, spojrzeli na nią z intensywnością drapieżcy, który zwęszył trop. A ona wyraźnie nieświadoma wrażenia jakie robi na otoczeniu powtórzyła tę sztuczkę jeszcze kilkukrotnie do czasu aż drzwi wejściowe się otworzyły wpuszczając podmuch chłodnego powietrza i mężczyznę. Z wyglądu arogancki podszedł powolnym krokiem właściciela do czekającej na niego kobiety, która na ten widok rozjarzyła się radością. Usiadł powolnie przy swojej towarzyszce i przywitał się z nią tak cicho, że nikt prócz mnie nie byłby w stanie tego usłyszeć.

- Witaj kochanie – powiedział facet, zjeżyłem się na te słowa, niezadowolony, że ktoś tak do niej mówi jakby miał do tego prawo. Nic na to nie odpowiedziała, uśmiechnęła się tylko delikatnie i podsunęła mu swoją miskę jakby należało to do rytuału. Sięgnął po warzywo i włożył do ust nagle czerwieniejąc i krztusząc się od nadmiaru ostrości. – O żesz w mordę – tym razem krzyknął, co to jest u licha?! – Rozkaszlał się straszliwie.

- Warzywa z sosem – powiedziała poklepując go delikatnie po plecach marszcząc przy tym brwi. – Myślałam, że będą Ci smakować.

- Mogłyby smakować tylko komuś, kto lubi żuć drut kolczasty – roześmiała się serdecznie myśląc, że to żart, jej śmiech był jak aksamit przesuwający się zmysłowo po mojej skórze. Ale jej towarzyszowi się to zdecydowanie nie spodobało – Nie śmiej się ze mnie – zawarczał – może lepiej sama byś spróbowała tej trucizny – dziewczyna chętnie na to przystała, sięgnęła po marchewkę zanurzyła ją szczodrzej w sosie i powtórzyła swój wyczyn sprzed przyjścia jej randki, mrucząc rozkosznie w trakcie żucia. Koleś spojrzał na nią z odrazą i powiedział podnosząc się z miejsca – Dziwadło.

Chciał odejść, ale ona złapała go za ramię i powiedziała bardzo cicho jeszcze nie zrażona: - myślałam, że jesteś taki jak ja – słowa zawisły w próżni, nie odnosząc najwyraźniej spodziewanego skutku na rozmówcy - oddałam Ci się myśląc, że jesteś taki jak ja.

- Jaki? – Zapytał zimno i na szczęście dla godności dziewczyny również zniżając głos. - Dziwaczny? Wymuskany? Sztywny? Ulubieniec belfrów? Nie, mała, wiedz, że byłem z Tobą tylko dlatego, że masz doskonałe notatki, a poza tym byłaś jedyną dziewicą jaka została do zaliczenia na naszym uniwerku i dla tego, kto tego dokona czekała składkowa nagroda.

- Nagroda?

- Tak, nagroda. Właśnie dlatego przyszedłem tu dzisiaj, podziękować Ci za współpracę przy zdobywaniu samochodu.

- Byłam więc zakładem? – Zapytała cichutko, smutno, jednocześnie prostując się na swoje pełne 170 centymetrów i uśmiechając dziwnie. – Byłam zakładem. – Powtórzyła twierdząco i zaczęła się śmiać, głośno, gniewnie, do czasu gdy jej śmiech przeszedł w płacz, gość się ulotnił. Dziewczyna usiadła przy stoliku nadal prosta jak struna ze łzami spływającymi po policzkach, kończyła swój posiłek wyraźnie, tym razem, świadoma współczujących spojrzeń innych gości. Szczęściem nie wiedzieli jaki ogrom tragedii ją rzeczywiście spotkał. Kończyła swój posiłek, bo tak było grzecznie. Zostawiła zapłatę i napiwek i cały czas roniąc cicho łzy wyszła.

To był  pierwszy raz gdy widziałem Idę.

 

Kiedy zobaczyłem ją znowu, wiedziałem, zauważyłem, że coś w niej umarło. Nie było w niej tej radosnej zmysłowości, jadła swoje warzywa bez efektów specjalnych z poprzedniego razu. Nie rozmawiała z nikim. Jej uśmiech choć nadal piękny, nie był już taki szczery. Nie reagowała na delikatne zaczepki kelnerów, stała się znowu najzwyklejszym klientem jakich wielu. Jedno co się nie zmieniło to jej absolutnie doskonała piękna postawa. I tak trwaliśmy Ida w swoim nieszczęściu a nasz bar w dobrobycie przez następne trzy lata. Do czasu gdy wszechpotężny Los zdecydował się w końcu wkroczyć i nas sobie przedstawić. Biedna dziewczyna, trafić na mnie to jak skreślić szóstkę w antyloterii.

Zgłoś jeśli naruszono regulamin