Edgar Rice Burroughs - Tarzan 03 - Prawo dżungli.doc

(569 KB) Pobierz

Edgar Rice Burroughs

 

 

 

Prawo dżungli

 

Przygody Tarzana Człowieka Leśnego

T. III Prawo dżungli

tłumaczyła J. Colonna–Walewska

Rozdział I
Porwanie

 

Cała ta sprawa jest otoczona tajemnicą — powiedział d’Arnot. — Wiem z najlepszego źródła, że ani policja, ani żandarmeria nie mają wyobrażenia, w jaki sposób to się stało. Jedno tylko wiedzą, że Mikołaj Rokow zdołał się ulotnić.

Jan Clayton, lord Greystoke, znany nam pod imieniem Tarzan, siedział zamyślony w mieszkaniu swego przyjaciela, porucznika Pawła d’Arnota, w Paryżu.

Cała przeszłość stanęła mu w pamięci, na wieść o ucieczce jego zaciekłego wroga z francuskiej fortecy wojskowej, gdzie został on osadzony, po wyroku skazującym go na dożywotnie więzienie, na podstawie świadectwa człowieka–małpy.

Myślał o przeróżnych sztuczkach Rokowa, mających na celu zgładzenie go z tego świata, uświadamiał sobie dobrze, iż teraz, odzyskawszy wolność, Rokow będzie się starał wymyślać coraz to nowe zasadzki na jego życie.

Tarzan, który znaczną część roku przepędzał z rodziną w swoich rozległych dobrach w Uziri, w krainie dzikich wojowników Wazirów, których ziemią ongiś rządził, niedawno właśnie sprowadził żonę i synka do Londynu, chcąc im oszczędzić przykrego pobytu podczas dżdżystej pory w podzwrotnikowych strefach.

Zrobił wycieczkę do Paryża w celu odwiedzenia starego przyjaciela, skoro jednak posłyszał o zniknięciu Rokowa, natychmiast zaczął myśleć o powrocie.

Nie lękam się o siebie, Pawle — odezwał się wreszcie. — Wiele już razy w życiu moim pokrzyżowałem plany Rokowa co do mnie, teraz jednak myśleć muszę o innych. O ile znam tego nędznika, będzie się on starał przede wszystkim zemścić się na mnie, wyrządzając krzywdę mojej żonie lub dziecku, rozumie on bowiem dobrze, iż to moja najczulsza struna. Muszę powrócić do nich i to natychmiast, nie rozłączę się już z nimi, aż dopóki Rokow nie zostanie znowu schwytany lub dopóki nie umrze.

Podczas gdy dwaj przyjaciele wiedli tę rozmowę w Paryżu, na przedmieściu Londynu, w nędznym domku, dwaj mężczyźni o bardzo podejrzanym wyglądzie, naradzali się między sobą. Jeden z nich miał długą brodę, drugi, na którego bladej twarzy były ślady kilkuletniego pobytu w więziennej celi, miał zaledwie mały, ciemny zarost.

Będziesz musiał zgolić tę brodę, mój Aleksy — rzekł on do towarzysza. — Poznaliby cię zaraz. Musimy się tutaj rozłączyć, a gdy spotkamy się znowu na pokładzie parowca „Kincaid”, miejmy nadzieję, że będą nam towarzyszyły dwie znakomite osobistości, które ani się spodziewają, jaka im obmyślamy przyjemną podróż.

— Za dwie godziny powinienem jechać już do Dowru z jednym z naszych gości, ty zaś, o ile wypełnisz moje wskazówki, będziesz tam z drugim gościem jutro wieczorem, oczywiście o ile powróci on do Londynu tak szybko, jak to przypuszczam.

— Czeka nas oprócz rozkoszy zemsty, jeszcze niemała korzyść, drogi Aleksy. Dzięki głupocie Francuzów nasza ucieczka była otoczona taką tajemnicą, iż mogłem spokojnie obmyślić wszystkie szczegóły wyprawy, w ten sposób wszystko jest przewidziane i nie ma obawy, aby cośkolwiek zawiodło. A teraz, bywaj bracie i powodzenia!

W trzy godziny później posłaniec dzwonił do mieszkania porucznika Pawła d’Arnota.

Depesza dla lorda Greystoke — oznajmił służącemu — czy mieszka tutaj?

Służący odpowiedział twierdząco i podpisawszy pokwitowanie, zaniósł depeszę Tarzanowi, który pakował już rzeczy do podróży. Tarzan rozdarł kopertę; czytając jej zawartość zbladł nagle.

Zobacz no — przemówił, podając Pawłowi depeszę — już się stało!

Francuz odczytał złowrogą wiadomość:

Jack porwany z ogrodu przy pomocy nowo przyjętego lokaja, przyjeżdżaj natychmiast —Janina.

Gdy Tarzan wyskoczył z dorożki, którą przyjechał z dworca, na spotkanie jego wyszła żona, skamieniała z rozpaczy.

Janina Porter–Clayton, Lady Greystoke, w kilku słowach opowiedziała mężowi okoliczności, związane z porwaniem dziecka.

Niańka małego Jacka woziła go w wózku po skwerze przed domem, kiedy zajechała dorożka samochodowa, zatrzymując się opodal na rogu. Piastunka, nie podejrzewając nic złego, nie zwróciła uwagi na wehikuł, z którego nikt nie wysiadł i którego motor był ciągle w ruchu, tak jakby oczekując na jakiegoś pasażera. Prawie zaraz potem, niedawno przyjęty, służący Karl przybiegł pędem z willi Greystoke mówiąc, że pani potrzebuje niani na chwilkę, dziecko zaś ma zostać pod jego opieką.

Piastunka, niewiele myśląc, skierowała się ku domowi, na schodach jednakże odwróciła się, chcąc przestrzec służącego, by dziecko woził po słonecznej alei, nie wjeżdżając w cień, spostrzegłszy zaś, że podchodzi on z wózkiem szybkim krokiem do rogu ulicy, przeraziła się o bezpieczeństwo dziecka i puściła się pędem ku niemu, w tej samej chwili z zamkniętego samochodu wychyliła się jakaś podejrzana postać, której Karl podawał dziecko, właśnie wówczas, gdy zadyszana niańka dobiegła do ruszającego już wehikułu.

Karl zasiadł w samochodzie obok nieznajomego, zatrzaskując za sobą drzwiczki, szofer puścił maszynę w ruch, coś się jednakże zacięło w motorze, gdyż nie od razu mógł ruszyć z miejsca. Przez ten czas niańka, wskoczywszy na stopień, zdołała wyrwać dziecko z rąk złoczyńców, nie udało się jej jednakże zeskoczyć wraz z nim, gdyż samochód ruszył. Karl wyrwał jej chłopczyka z rąk i, silnym uderzeniem w twarz, powalił ją na ziemię.

Krzyki dzielnej dziewczyny zwabiły służbę i lokatorów z sąsiednich domów, nadbiegła i lady Greystoke, która daremnie próbowała dogonić oddalający się szybko samochód.

Oto wszystko, co żona miała do opowiedzenia Tarzanowi, nie domyślała się jednak bynajmniej, kto uplanował całe porwanie, aż dopóki mąż nie objaśnił jej o zniknięciu z więzienia ich śmiertelnego wroga, Mikołaja Rokowa.

Podczas gdy oboje naradzali się jak postąpić, dzwonek telefonu rozległ się w bibliotece. Tarzan odpowiedział nań osobiście.

Czy to lord Greystoke? — zapytał jakiś męski, ochrypły głos.

— Przy telefonie.

Syn pański został porwany — mówił dalej głos — tylko ja jestem w stanie dopomóc panu w odnalezieniu go. Jestem w porozumieniu z bandą, która obmyśliła tę zasadzkę. Co prawda należałem do spisku i miałem się z nimi podzielić zyskiem, ale teraz widzę, że mnie chcą oszukać, więc pomogę panu odnaleźć dziecko, o ile pan mi obieca, że mnie nie będzie prześladował za początkowy udział w całej tej awanturze. Co pan mówi na to?

Jeżeli mnie pan doprowadzi do kryjówki mego syna — odpowiedział człowiek–małpa — nie potrzebujesz się niczego lękać.

Dobrze — odparł tamten. — Musisz pan jednak przyjść sam na oznaczone miejsce, dosyć dla mnie, że panu się oddam w ręce, nie chcę być poznanym przez innych.

Gdzie i kiedy możemy się spotkać? — zapytał Tarzan.

Nieznajomy wymienił adres pewnej gospody w Dowrze tuż naprzeciwko portu, gdzie zbierali się zwykle marynarze.

Niech pan przyjdzie — dodał — około dziesiątej wieczorem. Na nic by się zdało przychodzić wcześniej. Syn pański będzie w bezpiecznym miejscu przez ten czas, ja zaś doprowadzę tam pana cichaczem. Niech jednak pamięta pan przyjść sam, proszę nie uciekać się do pomocy agentów, ja pana znam dobrze i będę pilnował przyjścia pana. Gdyby ktokolwiek towarzyszył panu, lub gdybym zauważył podejrzanych szpiegów blisko pana, nie podejdę i ostatnia sposobność odzyskania dziecka przepadnie.

Nie mówiąc nic już więcej, człowiek ów położył słuchawkę telefonu.

Tarzan powtórzył treść rozmowy żonie. Chciała mu towarzyszyć, on jednak twierdził, że jej obecność mogłaby dać nieznajomemu powód do niedotrzymania obietnicy, rozłączyli się więc. Tarzan pojechał do Dowru, lady Greystoke zaś miała pozostać w domu, wyczekując na rezultat przedsięwzięcia męża.

Nie przewidywali oboje co ich czeka, zanim się znowu spotkają!

Po odejściu Tarzana Janina Clayton przez parę minut chodziła podniecona po pokoju, rozmyślając nad tym, co zaszło. Serce macierzyńskie miotało się w trwodze o los pierworodnego, nadzieja i rozpacz napełniały je kolejno.

Chociaż rozsądek kazał jej przypuszczać, że Tarzan postąpił dobrze, pośpieszając na wezwanie tajemniczego człowieka, wewnętrzne przeczucie mówiło jej, że mógł to być nowy podstęp ze strony wrogów, mający na celu uśpienie ich czujności i wstrzymanie poszukiwań dziecka lub też pochwycenie męża w sidła okrutnego Rokowa.

Myśl ta napełniła ją panicznym lękiem. Spojrzała na zegar ścienny, wiszący w bibliotece. Było już za późno, aby trafić na pociąg, którym Tarzan odjeżdżał do Dowru. Był jednak drugi pociąg, odchodzący nieco później, wsiadając do tego stanie jeszcze na czas w porcie, aby zdążyć na oznaczoną godzinę, o której Tarzan miał się spotkać.

Przywoławszy garderobianą i szofera, wydała szybko stosowne rozporządzenia. W dziesięć minut później pędziła samochodem na dworzec.

Było około dziesiątej, gdy Tarzan wszedł do zadymionego budynku w Dowrze. Gdy stanął na progu cuchnącej brudem izby, podszedł do niego zakapturzony mężczyzna.

Tędy mój lordzie! — szepnął nieznajomy.

Wyszli razem na źle oświetloną ulicę, człowiek podprowadził go do przystani zawalonej pakami, skrzyniami i beczkami, od których padał ponury cień.

Gdzie jest dziecko? — zagadnął Greystoke.

Tam na tym małym parowcu, którego światła widnieją w oddali! — odparł jego towarzysz.

Tarzan próbował w tych ciemnościach rozpoznać rysy nieznajomego, nie mógł sobie jednak przypomnieć, aby go kiedy widział w swoim życiu. Nie domyślał się, że przewodnikiem jego był Aleksy Paulwier, nie mógł więc wyczytać zdrady z jego oblicza i odgadnąć niebezpieczeństwa, jakie na każdym kroku czyhało na niego.

— W tej chwili nikt go nie pilnuje — mówił dalej Rosjanin. — Ci, którzy go porwali, czują się bezpieczni od wszelkich poszukiwań. Nikogo nie ma na pokładzie „Kincaida”, za wyjątkiem paru ludzi z załogi, których milczenie okupiłem odpowiednią sumą. Możemy tedy pójść śmiało tam, wziąć dziecko i wrócić, nie spotkawszy najmniejszego oporu.

Tarzan kiwnął głową przyzwalająco.

Bierzmy się zatem czym prędzej do tego — rzekł, kierując się za nieznajomym.

Przewodnik zaprowadził go do łodzi, stojącej u brzegu przystani. Obydwaj zasiedli w niej. Paulwier wziął się do wioseł, kierując się do wskazanego przez siebie parowca. Kłęby dymu, wydobywającego się z wysokiego komina statku, nie zastanowiły Tarzana, przejętego jedynie myślą o odzyskaniu ukochanego synka.

Wysiadłszy z łodzi, weszli na drabinkę sznurową, zwieszającą się z parowca, i stąpając ostrożnie i cicho, dostali się na pokład. Tu Rosjanin wskazał Tarzanowi otwartą lukę, ziejącą ciemnością.

Chłopczyk jest tam ukryty — rzekł — lepiej, aby pan zszedł tam sam i wziął go na ręce, mógłby się bowiem przestraszyć, widząc obcą twarz, i narobić nam gwałtu. Ja tu będę stał na straży.

Tarzanowi tak było pilno wybawić dziecko, że ani na chwilę nie zastanowił się nad swoim dziwnym położeniem na tym opustoszałym statku, gotowym do wyruszenia w drogę, jak o tym świadczył dym, wydobywający się z komina. Przejęty szczęściem na myśl, że wkrótce przytuli do piersi ukochaną istotkę, zszedł po schodkach do lochu. W tej samej chwili pokrywa zatrzasnęła się nad nim i zrozumiał, że padł po prostu ofiarą zasadzki i że zamiast wybawić syna z rąk wrogów, sam wpadł w umiejętnie zastawione sidła. Chociaż starał się podnieść pokrywę luku, wysiłki jego spełzły na niczym.

Zapaliwszy zapałkę, rozejrzał się wokoło siebie, przekonując się, że celka, najwidoczniej dla niego przygotowana, nie miała innego otworu, prócz właśnie owego luku, obecnie szczelnie zamkniętego.

Nikogo innego nie było w owej celce. Jeżeli dziecko znajdowało się rzeczywiście na pokładzie „Kincaidu”, było ono ukryte gdzie indziej.

Przez lat dwadzieścia z górą, od niemowlęctwa aż do wieku dojrzałego, człowiek–małpa przebywał w dzikich zakątkach dżungli, nie znając towarzystwa żadnej innej ludzkiej istoty. Nauczył się swoje smutki i radości przyjmować tak, jak je przyjmują zwierzęta.

I tym razem nie tracił czasu na okazywaniu rozpaczy lub gniewu, ale czekał cierpliwie na to, co miało go jeszcze spotkać, pomimo to jednak obejrzał dokładnie swoje więzienie, obmacał ściany i wymierzył odległość dzielącą go od zamkniętego ponad jego głową luku.

Gdy był tym zajęty, usłyszał warczenie kotłów i zgrzyt śrub, świadczące o wyruszeniu w drogę parowca.

Gdzie go unosił statek i jakie go czekają losy?

Strapiony tymi myślami, nagle pochwycił, pomimo szumu i świstu maszyn, odgłos, który go przejął dreszczem trwogi.

Tuż nad jego głową, na pokładzie, rozległ się przeraźliwy, donośny krzyk wylęknionej kobiety.

Rozdział II
Na bezludnej wyspie

 

Podczas gdy Tarzan wraz z przewodnikiem zniknęli w ciemnej przystani, zawoalowana kobieta weszła do szynku, w którym Tarzan przed chwilą spotkał się z nieznajomym.

Stanęła na progu, rozglądając się wokoło, kilku pijanych marynarzy i robotników portowych obrzuciło ciekawym spojrzeniem jej wykwintną postać. Szybko podeszła ona do brudnej szynkarki, zapytując uprzejmie:

Czy nie zauważyliście przypadkiem wysokiego, elegancko ubranego mężczyzny, który spotkawszy się tu z pewnym człowiekiem, wyszedł z nim razem z szynku?

Dziewczyna odpowiedziała twierdząco, nie umiała jednak objaśnić dokąd poszli. Jeden z marynarzy, przysłuchujący się rozmowie oświadczył, że przed chwilą, wchodząc do szynku, zauważył dwóch mężczyzn, wychodzących stamtąd i udających się w stronę przystani.

Pokażcie mi, w którą stronę poszli — zawołała kobieta, dając marynarzowi złoty pieniądz.

Człowiek ów wyprowadził ją na ulicę i szybkim krokiem zdążyli do przystani, ujrzeli niebawem łódź z dwoma ludźmi, płynącą pośpiesznie do stojącego w pobliżu parowca.

To pewno oni — szepnął marynarz.

Dziesięć funtów, jeżeli mnie dowieziecie do nich! — zawołała zawoalowana dama.

Trza machać ostro — odpowiedział — jeśli chcemy zdążyć, zanim „Kincaid” odpłynie. Gadałem przed chwilą z jednym z załogi, powiedział mi, że czekają tylko na jednego pasażera, ażeby wyruszyć; już od dobrych trzech godzin puszczają parę spod kotłów.

Mówiąc to, odczepił łódkę przywiązaną do żelaznego słupka i usadowiwszy w niej damę, odbił od brzegu.

Dopłynąwszy do parowca, poprosił o zapłatę, dama rzuciła mu, nie licząc wcale, garść banknotów. Ogarnąwszy je spojrzeniem, przekonał się, że zapłata była sowita. Pomógł jej wejść po drabince na pokład, zatrzymując łódź pod parowcem w nadziei, że może hojna pasażerka zechce jeszcze powrócić na ląd.

W tej chwili jednak gwizd przeraźliwy rozległ się w powietrzu, zaturkotały maszyny, „Kincaid” ruszył powoli z miejsca.

Zakręcając z powrotem do portu, posłyszał krzyk kobiety na pokładzie.

A to ci dopiero szczęście — powiedział sam do siebie — udało mi się tym razem.

Skoro Janina Clayton stanęła na pokładzie parowca „Kincaid”, zastała tam pozorne pustki. Na pomoście nie było nikogo, udała się więc na poszukiwanie męża i dziecka, łudząc się wbrew wszelkiemu prawdopodobieństwu, że ich odnajdzie.

Zeszła do kajut, weszła do głównego korytarza, po obydwóch stronach którego znajdowały się kabiny przeznaczone dla oficerów. Nie zauważyła, jak pewne drzwi zatrzasnęły się nagle poza nią. Przeszła przez cały korytarz, zatrzymując się przed każdymi drzwiami, nadsłuchując uważnie i próbując każdej klamki.

Wszędzie milczenie, głuche milczenie, w którym rozróżniała bicie własnego serca.

Otwierała drzwi po kolei, tylko puste wnętrza kabin ukazywały się jej oczom.

Tak była przejęta poszukiwaniem, że nie zauważyła, jak nagle ruch zawrzał na statku, nie usłyszała szumu i świstu maszyny parowej. Otworzywszy ostatnie drzwi z prawej strony, została nagle wciągnięta do zadymionej kajuty przez barczystego, brodatego mężczyznę.

Niespodziewana napaść wywołała ów krzyk przerażenia, który rozległ się na statku, po czym mężczyzna zatkał jej usta ręka.

Nie wolno krzyczeć, aż znajdziemy się dalej od lądu, moja duszko — rzekł — później będziesz mogła wypróbować do woli wytrzymałości swego gardziołka!

Lady Greystoke spojrzała na drwiące, brodate oblicze, pochylone nad nią. Mężczyzna odjął rękę od jej ust i młoda kobieta, z przytłumionym jękiem trwogi, cofnęła się przerażona.

Mikołaj Rokow! Pan Turan! — zawołała.

Gorący wielbiciel pani — odparł Rosjanin, składając ukłon.

Mój synek — rzekła, nie zwracając uwagi na komplement — gdzie się on znajduje? Proszę mi go oddać. Jak pan mógł być tak okrutnym. Nawet pan, Mikołaj Rokow, nie może być chyba zupełnie pozbawiony ludzkich uczuć. Powiedz mi pan, gdzie go ukryłeś? Czy on jest tutaj na statku? Ach, jeśli serce bije w twojej piersi, zaprowadź mnie pan do mego dziecka!

Jeśli pani będzie się stosowała do moich rozkazów, dziecku nic złego się nie stanie — odparł Rokow. — Proszę jednak pamiętać, że znalazła się tu pani dobrowolnie, musi zatem pani przyjąć na siebie skutki swego czynu. Nie myślałem nigdy — mruknął sam do siebie — że takie mnie szczęście spotka.

Wyszedł na pokład, zamykając na klucz w kajucie swoją ofiarę. Przez parę dni nie pokazywał jej się wcale, skoro bowiem „Kincaid” znalazł się na pełnym Atlantyku, Mikołaja Rokowa nawiedziła choroba morska i przez parę dni nie podnosił się z łóżka.

Przez ten cały czas, jedyną istotą, pokazującą się w kajucie lady Greystoke, był nieokrzesany Szwed, brudny kucharz załogi „Kincaidu”. Nazwisko jego brzmiało Sven Anderssen, szczycił się tym podwójnym, arystokratycznym „S”.

Był to wysoki, kościsty mężczyzna, z długimi, żółtymi wąsami, paznokcie miał zarośnięte i brudne. Sam widok jego, skoro wnosił wodnistą zupę, w której zwykle zanurzał swój wielki palec, wystarczał, by odebrać młodej kobiecie wszelką chęć do jedzenia.

Jego małe, niebieskie, głęboko osadzone oczy, nie spoglądały nigdy wprost na nią. W ruchach jego był pewien niepokój, stąpał cicho, ukradkiem, niby kot, do tego niesamowitego wyglądu przyczyniał się niemało wielki nóż kuchenny, zwieszający mu się u pasa na długim sznurku. Lady Greystoke przychodziło nieraz na myśl, iż w razie potrzeby nóż ten mógł służyć do innego użytku, niekoniecznie przy kuchni.

Zachowanie się jego względem uwięzionej było aroganckie, ona jednakże odnosiła się do niego uprzejmie, nie zapominając nigdy podziękować mu z miłym uśmiechem za przyniesienie jej posiłku, który najczęściej zostawiała nietknięty.

W ciągu tych dni, beznadziejnej rozpaczy, dwa pytania zajmowały najwięcej Janinę Clayton: Co się dzieje z jej mężem? Gdzie się znajduje jej dziecko?

Wierzyła, iż dziecko znajduje się na pokładzie „Kincaidu”, czy jednak Tarzan pozostał przy życiu, będąc sprowadzonym w zasadzkę, na to nie mogła znaleźć odpowiedzi.

Znając nienawiść Rosjanina do Tarzana, mogła przypuszczać, że ten ostatni został zwabiony na pokład, gdzie go miano zamordować. Rokow w ten sposób zapewne chciał wywrzeć na nim swoją zemstę za zniweczenie swych planów oraz za lata odsiedziane we francuskim więzieniu, dzięki zdemaskowaniu go przez Tarzana.

Tarzan ze swej strony, leżał w ciemnościach swej celi, nieświadomy obecności żony na statku, choć zamieszkiwała kajutę, znajdującą się nieomal nad jego więzieniem.

Ten sam Szwed, który usługiwał Janinie, przynosił posiłek i jemu, ale chociaż Tarzan parę razy próbował nawiązać z nim rozmowę, wysiłki jego okazywały się bezskuteczne.

Miał nadzieję dowiedzieć się od niego, czy dziecko znajduje się na statku, za każdym jednak razem, gdy stawiał takie lub temu podobne pytanie, Anderssen odpowiadał niezmiennie:

Widzi mi się, co będzie burza niedługo.

Po kilku bezskutecznych próbach, Tarzan zaniechał wysiłków.

Przez kilka tygodni, które dla więźniów wlokły się jak miesiące, lord i lady Greystoke gubili się w domysłach nad tym, co ich mogło czekać. Raz tylko „Kincaid” zarzucił kotwicę na parę godzin, aby nabrać węgla, po czym dalej puścił się w podróż bez końca.

Rokow odwiedził raz jeden Janinę Clayton, od czasu zamknięcia jej w kajucie. Był on wychudzony i zżółkły po tylko co przebytej chorobie. Celem tych odwiedzin było wyłudzenie od uwięzionej czeku, na znaczną sumę pieniędzy, w zamian za zabezpieczenie jej swobodnego powrotu do Anglii.

Jeżeli mnie pan wysadzisz wraz z mężem i dzieckiem, w jakimkolwiek porcie, wypłacę panu dwa razy tyle w złocie, przedtem jednak nie otrzymasz pan ani grosza i nie myślę panu nic obiecywać.

Otrzymam czek, którego żądam — odparł Rokow z szyderczym uśmiechem — inaczej bowiem ani pani, ani jej mąż wraz z synem nie wydostaną się na wolność.

Nie mogę panu zaufać — zawołała lady Greystoke. — Jakąż mam pewność, że otrzymawszy pieniądze, dotrzyma pan swej obietnicy?

— Zdaje mi się jednak, że posłucha pani mego rozkazu — rzekł, zwracając się w stronę drzwi. — Proszę pamiętać, że syn pani jest w mojej mocy — jeżeli więc usłyszysz pani rozpaczliwe jęki dziecka, możesz pocieszyć się myślą, że synek pani cierpi z powodu jej uporu.

Nie uczyniłby pan tego! — zawołała zrozpaczona matka. — Nie mógłbyś chyba posunąć do tego stopnia swoje okrucieństwo!

To nie ja jestem okrutny, ale pani — odrzucił Rokow — zezwala pani bowiem na to, aby marna suma pieniędzy stała się przyczyną cierpień jej dziecka.

Całe to zajście zakończyło się podpisaniem przez Janinę Clayton czeku, na bardzo znaczną sumę. Rosjanin zaś schowawszy czek do kieszeni, oddalił się, pełen złośliwego zadowolenia.

Następnego dnia klapa nad więzieniem Tarzana została nagle podniesiona, ujrzał on wówczas twarz Paulwiera, który zaglądał przez otwór luku.

Wejdź na górę! — rozkazał Rosjanin. — Pamiętaj jednak, że zostaniesz rozstrzelany za najmniejszą próbę napaści na mnie lub kogokolwiek z załogi.

Człowiek–małpa wciągnął się z łatwością na górę, po spuszczonej drabince. Na pokładzie stało sześciu marynarzy, uzbrojonych w rewolwery i karabiny, naprzeciw niego stał Paulwier.

Tarzan rozglądał się, szukając wzrokiem Rokowa, był pewien, że łotr ów znajdował się na statku, nie było go jednak widać.

Lordzie Greystoke — przemówił Rosjanin — przez pańskie ciągłe wchodzenie w drogę panu Rokowowi i krzyżowanie jego zamiarów, doprowadził pan siebie i rodzinę do tej ostateczności. Może pan za to podziękować tylko sobie. Jak pan to dobrze rozumie, pan Rokow poniós...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin