01 Dzień pierwszy.doc

(237 KB) Pobierz
DROGA TYSIĄCA KILOMETRÓW I STU ZAKRĘTÓW

ALPY 2011

Dzień pierwszy, sobota 18 czerwca.

 

Tym razem nie było nerwówki z wyjazdem. Szef sam nakłaniał do wzięcia urlopu, bo z robotą krucho, to nie opierałem się długo. Cztery dni urlopu i cały tydzień wolnego, bo w czwartek Boże Ciało. W tenże czwartek też bardzo pasuje mi być już z powrotem na popołudnie z dość ważnego powodu dla mnie i mojej rodzinki.

Plan jest taki, dwa dni na dojazd, jeden na zdobycie Grossglocknera w Alpach austriackich i dwa dni powrót.

Spoko luzik, na  Nordkappie robiło się po 1000km dziennie to mam sporo czasu. W sobotę z rana jednak nie mogę ruszyć, bo żona na uczelni i dopiero popołudniem udaje mi się przekazać nasze dwa szkraby. Na pakowanie miałem sporo czasu, nie tak jak ostatnio, a i tak zapomniałem scyzoryka, który potem był mi bardzo potrzebny. Potem kupić jakoś nie było gdzie.

W końcu ruszyłem przed siebie w stronę Bieszczad, z pełnym poczuciem wolności i dreszczykiem nieznanego, gdzieś koło siedemnastej. Właściwie to z deszczykiem, a nie dreszczykiem, ale to później. Dosyć ciepło, a nawet parno. Mijam Pińczów, Szczucin i odbijam na Mielec, usiłując uniknąć spotkania z czarną chmurą.

Chmura jednak była cwańsza i pokazała, kto tu górą i to do samej cukrowni w Ropczycach. Tam najwyraźniej wpadła na coś słodkiego, a ja cichaczem pomknąłem dalej. Oczywiście twardziel jestem, to na taką chmurę przeciwdeszczówki nie będę wyciągał z kufra, zatem suszyłem się dzielnie po drodze.

Za to innych patentów chętnie używałem.

 

Bardzo przydatna rzecz, ten tempomat, można jechać i jechać, a ręka już tak nie drętwieje, jak rok temu. Banalnie nawinięty kawałek plastiku, a całą drogę cieszy. Widać nawet na nim pierwsze niewinne kropelki z tej udającej nieśmiałą i potulną, chmurę.

Drugim fajnym patentem, był nie chwaląc się mój własny pomysł. Kupiłem puszkę białej farby i wymalowałem lewą rękawicę.

Często muszę się dobrze przypatrywać, czy motocyklista na czarnym motocyklu w czarnej rękawiczce mnie pozdrawia, a tam gdzie jadę, to przecież niemalże ziemia święta dla europejskich motocyklistów.

Moje pozdrowienia będzie teraz widać z daleka i faktycznie było do czasu aż mi farba rozmiękła, ale o tym później.

Do Sieniawy, tej koło Rymanowa, dojechałem jeszcze przed zmrokiem. Na wymianę klocków, światło słoneczne mi jednak zgasło i musiałem korzystać z usług elektrowni węglowej.

Dobrze, że chłopaki z BAM-u zwrócili mi uwagę, że te góry to nie przelewki i uważniej się przyglądnąłem moim hamulcom.

Z zewnątrz wyglądało jeszcze wszystko ok., ale od środka klocek był zupełnie zjechany i zaraz tarłby metal o metal.

Wprawdzie na dalsze wyprawy zawsze zabieram zapasowe klocki, ale jak się okazało, sam na drodze bym tego nie wymienił, bo śruby były bardzo mocno skręcone, a może nawet zapieczone. Brat użyczył profesjonalnego sprzętu i wszystko się odkręciło bez strat i komplikacji.

Klocki wytrzymały długo, a nawet bardzo długo bo aż 46500km i była to pierwsza wymiana w Jelonku. Nie wiem tylko dlaczego starły się lekko po skosie, a nie równomiernie? Mam teorię, że to przez przyciąganie. Na prowadnicach zacisku jest jakiś minimalny luz i cały zacisk jest ciągnięty przez kulę ziemską w stronę na zewnątrz. Okładziny w hamulcach tarczowych zawsze coś tam ocierają podczas jazdy i takie małe tarcie najprawdopodobniej doprowadziło do nierównomiernego zużycia okładzin. Tak mi się przynajmniej wydaje, albo po prostu zacisk nie jest równolegle ustawiony w stosunku do tarczy. Mniejsza z tym hamulec działał bez zastrzeżeń długo i był dosyć skuteczny. Czasem nawet aż za bardzo.

Nowe klocki pasowały jak ulał, ale po skręceniu i odpowietrzeniu koło obracało się ze sporym oporem. Ciasno to wszystko siedzi i będzie grzało zanim klocki się ułożą na tarczy. Tarcza już nie jest nowa i posiada wytarte rowki.

W środku nocy, brat wyruszył jeszcze na poszukiwania smaru miedziowego lub grafitowego, bym mógł sobie posmarować śrubki i poskręcać wszystko. Zwykły smar się nie nadaje, bo jak dostanie temperatury, to go wytopi i śruby mogą się pozaciekać. W miedziowym zostaje miedź, a w grafitowym grafit, zabezpieczając w niesprzyjającym środowisku przed korozją.

Chyba za dużo ględzę, pora iść spać.  W nocy leje, jakby się wściekło. Dwa tygodnie suszy, a jak ja wybieram się na motór, to wszystkie okoliczne chmury robią sobie zakrapiany zlot.

 

 

Podsumowanie:

Przejechanych kilometrów : 244

Widzianych krajów: Polska

AwarieWszystko ok., tylko prewencja w przednim hamulcu.

 

 

 

 

Zgłoś jeśli naruszono regulamin