Nowy8(1).txt

(20 KB) Pobierz
Aster nie otworzył oczu, kiedy brałem go na ręce, ale po twarzy przemknęło mu jakie nieuchwytne drżenie. Oddychał szybko i płytko, serce biło tak silnie, że wyczuwałem rękami jego uderzenia. Stanšłem na czele kolumny i ruszyłem. Za mnš szli Mary i Andre.
Z tyłu podszedł do mnie Romero i powiedział szeptem:
 Proszę się nie odwracać, admirale. Zorientuję pana w naszych planach. Kamagin nalega, abymy zorganizowali powstanie. Zgadzamy się z nim. Kiedy Orlan rozkaże ludziom oddzielić się od reszty jeńców, rzucimy się na strażników i wybijemy wszystkich, którzy nie przejdš na naszš stronę.
 Jak to sobie wyobrażacie? Bezbronni ludzie nie zdołajš pokonać nawet jednego głowooka!
 Myli się pan sšdzšc, że jestemy bezbronni. Kamaginowi udało się załadować na awionetki trochę broni ręcznej: laserów, granatów, iskierników elektrycznych...
 Nasza broń jest bezradna wobec przeklętych niewidzialnych. Oni sš najgorsi...
 Najgorsza jest bezczynnoć. Osima twierdzi zresztš, że w samobieżnych skrzyniach Zływrogów znajduje się broń. Nie jest wykluczone, że tej broni po zdobyciu skrzyń zdołamy użyć przeciwko Niszczycielom.
 Zbyt wiele tu niewiadomych, Pawle...
 Odmawia pan zgody na rozpoczęcie powstania?
 Nic podobnego, zgadzam się! Kto nas poprowadzi?
 Proponujemy Osimę, a na zastępców Petriego i Kamagina. Skrzydlatymi będš dowodzić Lusin i Trub. Atak rozpoczniemy z powietrza, aby zaskoczyć przeciwnika z jego najsłabszej strony.
Romero odszedł. Potknšłem się o bryłę ołowiu i omal nie upuciłem Astra. Mary chwyciła mnie pod rękę.
 Pobladłe, Eli  powiedziała z niepokojem.  Zawołam Lusina.
 Nie trzeba  wymamrotałem.  Dam sobie radę.
Poczułem na ręce czyje dotknięcie. To był Andre. Spojrzałem nań i zrozumiałem, że rozum mu powraca. Oczy miał pełne smutku, lecz przytomne.
 Daj... mnie... powiedział z trudnociš, pokazujšc na Astra.  Daj... ja...
 Póniej, Andre  odparłem.  Jeszcze mogę nieć swojego syna, zresztš wkrótce będzie postój.
Tym razem odpoczynek trwał bardzo długo. Orlan gdzie zniknšł i nie wracał. Obok mnie przysiedli kapitanowie statków i Romero. Osima z właciwš mu energiš i precyzjš przygotowywał akcję zbrojnš.
Ręczne lasery rozdzielono w czasie posiłku, ja także otrzymałem tę zabawkę. Mówię zabawkę, gdyż niewidzialnym nie moglimy tš broniš zaszkodzić, a głowooki miały tylko jeden czuły na jej promieniowanie punkt  peryskopy.
 A więc mamy dwie możliwoci: albo w nocy, albo jutro rano  powiedział Osima.  Wszystko gotowe, admirale.
 Dobrze  odparłem.  Rozejdcie się teraz. Pomarańczowa utonęła za horyzontem. Złote niebo poczerniało. Wokół obozu znieruchomiały ognie pelniš-cych wartę Zływrogów. Zostawiłem Astra pod opiekš Mary i przeszedłem się po obozie. Ludzie byli przemieszani z pegazami i smokami, tak aby na pierwszy sygnał wskoczyć na ich grzbiety i ruszyć do ataku. Osima i Petri wraz z innymi jeńcami przytwierdzili na bokach smoków skrzynki wypełnione jakimi nie znanymi mi metalowymi przedmiotami.
 Starożytne granaty ręczne  wyjanił Osima.  Na pokładzie Mendelejewa było ich mnóstwo. Edward częć ich zabrał na Wonicę, a póniej na Cielca. Większoć granatów wysłano do ziemskich muzeów, ale pozostałe przydadzš się teraz nam. Sš bardzo łatwe w użyciu, Kamagin nam pokazał.
Samego Kamagina zastałem u Aniołów. Rozmawiał z Trubem. Przed nimi leżała skrzynka z takimi samymi granatami.
 Laserów Aniołom nie dalimy  owiadczył Kamagin.  Ten sprzęt im nie odpowiadał, ale za to granaty i iskierniki zostały jakby dla nich stworzone. Trub, spróbuj trafić w tę plamkę.
Trub podniósł co z gruntu i rzucił w złoty samorodek majaczšcy w ołowianej skale. Przeraziłem się, że
teraz nastšpi wybuch, który zaalarmuje wroga. Anioł jednak użył do ćwiczenia kawałka złota leżšcego pod nogami. Miał zadziwiajšco celne oko: dwa kawałki metalu zwarłysię ze sobš jak zespawane. Rozejrzałem się wokoło i spostrzegłem, iż żaden Anioł nie pi, wszyscy ćwiczyli się w rzutach. Skrzydlaci zachowywali całkowite milczenie i tylko głuche uderzenia ciskanego metalu zakłócały ciszę.
 Ludzie szyjš woreczki na granaty  powiedział Kamagin.  Anioły zawieszš je sobie pod skrzydłami, gdzie będš zupełnie niewidoczne.
W czasie swej wędrówki po obozie natknšłem się niespodziewanie na Orlana. Szedł bez asysty. Pospiesznie cofnšłem się w ciemnoć nie nawišzujšc rozmowy. Orlan najwidoczniej również sprawdzał porzšdek w obozie.
Wróciłem do Mary. Żona spała objšwszy rękami Astra. Syn oddychał, ale bardzo słabo.
Jutro  pomylałem zasypiajšc.  Rano, kiedy grawitacja osłabnie...

Rano Aster umarł.
Obudził mnie krzyk Mary. Poderwałem się i chwyciłem syna na ręce. Już zesztywniał.
Na krzyk Mary zbiegli się ludzie, obok ciężko wylšdował Trub. Nadal trzymałem Astra na rękach, ale patrzyłem na żonę. Leżała na ziemi i dławiła się łzami...
 Eli! Eli!  dobiegł mnie szept Andre.  On umarł?
 Tak, umart  odparłem.  Był o trzy lata młodszy od twojego Olega, Andre.
 Był o trzy lata młodszy od mego Olega  powtórzył cicho Andre wsłuchujšc się w swoje słowa. Potem wycišgnšł ku mnie ręce błagalnym gestem:  Daj mi go, Eli.
Podałem mu ciało syna i klęknšłem obok żony, objšłem jš i zaczšłem gładzić po głowie. Nie mogłem jednak wykrztusić żadnego słowa pociechy, gdyż każde zabrzmiałoby fałszywie. Dokoła nas stali w milczeniu ludzie. Mary wreszcie przestała płakać, otarła twarz i wstała.
 Co z nim zrobimy?  spytała zmęczonym głosem.  Tu nie ma nawet gdzie go pochować.
 Będziemy nieć  odparłem.  Będziemy nieć do miejsca, gdzie będzie można wykopać grób, albo dopóty, dopóki sami nie umrzemy.
Dopiero teraz Romero i Lusin zauważyli, że Andre odzyskał zmysły. Ich radoć mieszała się ze smutkiem, widziałem umiechy szczęcia i łzy rozpaczy, tylko ja nie potrafiłem cieszyć się ani płakać. Chciałem zabrać od Andre ciało Astra, ale Trub mi nie pozwolił. Kiedy Orlan dał rozkaz wymarszu, Anioł z Astrem na skrzyżowanych czarnych skrzydłach zajšł wolne miejsce na czele kolumny. Trub niósł ciało syna do postoju, a potem położył obok Mary. Zbliżał się wieczór.
 Proszę oddzielić ludzi od skrzydlatych  powiedział Orlan.  Zmianę szyku rozkazuję przeprowadzić przed nastaniem ciemnoci.
 Zaraz wydam polecenia!  odparłem spokojnie i poszedłem do swoich.
Tysišce oczu ledziły mnie w napięciu. Wszelki ruch ustał. Nad planetš zapadła cisza. Osima i Kamagin stali wród pegazów, Trub wznosił się o głowę nad swymi mniej rosłymi pobratymcami, Lusin siedział już na grzbiecie smoka. Wszystko było gotowe do powstania.
 Kazano nam rozdzielić się od skrzydlatych! Pewnie dla naszego dobra  dorzuciłem ironicznie.  Postępujcie zgodnie z planem!
 Za mnš!  krzyknšł Osima wskakujšc na pegaza, który natychmiast rozwinšł skrzydła.
 Za mnš!  krzyknšł jak echo Kamagin wzlatujšc w lad za nim.
Już w powietrzu rzucił granatem w kierunku Niszczycieli. Rozległ się pierwszy wybuch.

Wspominajšc teraz naszš walkę na Trzeciej Planecie widzę wyranie, że jeli ktokolwiek spodziewał się naszego powstania, to jedynie nasi tajni przyjaciele, wrogowie za byli całkowicie zaskoczeni.
Pegazy z ludmi na grzbietach i Anioły dowodzone przez Truba potężnš falš runęły z góry na zdezorientowane głowooki. Dymna ciana wybuchów przesłoniła obóz, a promienie laserów wznieciły słupy ognia. A kiedy do walki włšczyły się smoki i błyskawice miotane przez Gromowładnego rozwietliły martwym blaskiem szybko zapadajšcš ciemnoć, walka stała się powszechna. Uderzenie oddziału pieszych z Petrim i Romerem na czele, oczyszczajšcego sobie drogę granatami i laserem, natychmiast przerwało tyralierę glowo-
oków, które zbite w niewielkie grupki walczyły teraz w okršżeniu.
Trzeba im przyznać, że szybko opanowały pierwszy szok i biły się odważnie i skutecznie: na grunt posypały się pegazy i smoki, nie mówišc już o Aniołach. Rozwcieczone Anioły zbyt szybko pozbyły się ładunku granatów i za bardzo zaufały swoim skrzydłom. W powietrzu wirowały teraz cale chmury czarnych i białych anielich piór. Zostali ranni Trub i Lusin, Petri i Romero, lekko dranięci Osima i Kamagin, a tylko Andre walczšcy w największym cisku cudem nie odniósł szwanku.
Wdrapałem się na ołowianš skałę wznoszšcš się nad złotš równinš i spojrzałem na pole walki. Co mnie niepokoiło. Nie mogłem zrozumieć, czemu tak łatwo zwyciężamy. Przecież dokoła musiało być pełno niewidzialnych, a żaden z nich dotychczas nie wtršcił się do starcia ani po naszej stronie, ani przeciwko nam. Dlaczego?
Nagle usłyszałem znajomy głos, dwięczšcy tym razem nie wewnštrz mnie, lecz na zewnštrz, ten sam głos, który wielokroć rozmawiał ze mnš w snach. Eli, na pomoc! Na pomoc  krzyczał głos.  Na pomoc, Eli! Rzuciłem się w jego kierunku, wiedzšc, że wzywa mnie przyjaciel.
Głos nagle się urwał, ale w tej samej chwili dostrzegłem tego, który mnie wołał. Trub wraz z dwoma rozwcieczonymi Aniołami atakował Orlana i jego adiutantów. Adiutanci już padli, Orlan jeszcze się bronił. To on wolał!
W tej samej chwili Niszczyciel zwalił się pod ciosem ciężkiego skrzydła Truba. Rzuciłem się do przodu, upa
dłem i osłoniłem go własnym ciałem. Ku nam z laserami w rękach biegli Romero i Petri.
 Eli, wstań, zabiję tego złoczyńcę!  wrzeszczał Trub i tak popchnšł mnie skrzydłem, że potoczyłem się wraz z Orlanem po ziemi.
Romero chwycił Truba za skrzydła, Petri stanšł pomiędzy nami.
 Uspokój się, szaleńcze!  krzyknšł Romero.  O mało nie zabiłe sprzymierzeńca!
Nie wiem, co Trub by zrobił, gdyby nagle obok nas nie spadł na ziemię niewidzialny pozbawiony niespodziewanie swego ekranu. To był taki sam przerażajšcy szkielet, jaki widzielimy na Sigmie, ale jeszcze żywy, choć bardzo poraniony. Nawet zapalczywy Anioł zrozumiał, że rozpoczęta przez nas walka jest jedynie częciš wielkiego starcia, toczšcego się również w przestrzeni niewidzialnej. Machnšł więc skrzyd...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin