Nowy5(1).txt

(25 KB) Pobierz
ROZDZIAŁ III
   
   
   Pozbyli się opakowań, układajšc je jedne na drugich w pustym kartonie, który wepchnęli głęboko w kšt. September był za tym, żeby wszystkie mieci wynieć na zewnštrz i wyrzucić na wiatr, chciał, żeby ich kryjówka była schludna, przynajmniej dopóki będš w niej siedzieć, ale tymczasem huragan na zewnštrz przybrał wymiary icie brobdingiańskie. Wiatr niósł ze sobš szybkš, mronš mierć, mimo ochrony jakš dałyby im kombinezony i ogrzewacze twarzy. Przegłosowali go cztery do jednego i potężny mężczyzna wyraził zgodę.
    Żałuję, że nie wiem czego więcej o tych tubylcach  mamrotał.
   Złożono żarłocznym płomieniom w ofierze następne polano. Siedzieli skuleni w swoich kombinezonach ratunkowych wokół pomarańczowoczerwonej rzeby kinetycznej i wyglšdali jak zamrożone tusze, czekajšce na piłę rzenika. Ale drewno cišgle się paliło, co im dodawało ducha, chociaż chwilami płomienie otaczała niesamowita, fioletowa powiata. Pod spodem tworzył się miły stosik żaru. Nawet duramiks zdawał się przybierać czerwonawy odcień od równomiernie pulsujšcych płomieni.
    Nie ma w tym nic dziwnego, że jeszcze nikogo nie spotkalimy  powiedział Ethan.  Moglimy spokojnie wylšdować w samym rodku największej pustyni na tej planecie.
    Wszystko jest w porzšdku, ojcze  szeptała Colette do swego rodziciela.  Twoje kwiaty majš dobrš opiekę... a kiedy patrzyłam ostatni raz, Międzynarodowe Smary na Goldinie IV poszły w górę o szeć punktów.
    Człowiek sšdziłby, że powinni zauważyć, jak ta szalupa leci w dół  mruknšł September.  Tu jest takie czyste powietrze, że powinni byli nas widzieć na setki kilometrów stšd.
    Może i zobaczyli  przyznał Ethan.  Ale i tak może to miejscowej ludnoci zajšć kilka dni czy tygodni, zanim zorganizujš ekspedycję, która by do nas dotarła. Zakładajšc, że będš skłonni jš organizować.
    Mimo wszystko należałoby wystawić wartę  uznał September.
    Nie przesłuchałem niczego poza podstawowymi infotamami  zaczšł Williams  ale wydaje mi się, że jacy by nie byli ci wasi tubylcy, to w takš noc jak ta nie zapuszczaliby się za daleko.
   Podmuch wiatru znowu załomotał drzwiami, jak gdyby na potwierdzenie teorii nauczyciela.
    Dla nich to może być tropikalna noc  odparował Ethan.  Ale jeżeli jestemy tak daleko od jakiejkolwiek osady, jak się zdaje, to dla ludnoci miejscowej maszyny lotnicze muszš być czym obcym. Nie można przewidzieć, jak zareagujš. Moglimy przecież przelecieć nad lokalnš metropoliš i niemal na mierć przerazić mieszkańców. A jeżeli tak, to mogš ogłosić, że ten obszar lodu ma na zawsze pozostać tabun, czy jak to tam miejscowi okrelajš. Już się z czym takim zetknšłem.
    Miejmy nadzieję, że nie  powiedział September żarliwie.  Zaczynam odnosić wrażenie, że będzie nam potrzebna pomoc z zewnštrz, jeżeli mamy jeszcze kiedy zajrzeć do kieliszeczka brandy. Ale to nie dlatego uważam, że powinnimy wystawić wartę. I nie ma to nic wspólnego z nim.  Gestem wskazał Walthera.
   W odpowiedzi, z miejsca, gdzie siedział porywacz, dobiegło ich jedynie cienkie skomlenie, jakby chrapanie myszy. Walther spał jak zabity.
    Chociaż dopóki będš go nachodzić takie pomysły jak atakowanie nas i dopóki mamy jeden czynny promiennik  poklepał się po kieszeni kamizelki  byłoby dobrze, żebymy wszyscy naraz nie zapadali w drzemkę. Ale martwię się przede wszystkim, żeby nam ogień nie wygasł. Jak zganie, to mamy to jak w banku, że zrobi się tu całkiem chłodno. I możemy się nigdy nie obudzić.
    Zgadzam się  powiedziała nie ocišgajšc się Colette.
    Ja zwykle nie pię do póna w noc  poinformował ich Williams.  Jeżeli nikt nie wyraża sprzeciwu, z przyjemnociš obejmę tę pierwszš, uch, wartę.
    Bardzo dobrze... a ja obejmę drugš  zgłosiła się na Ochotnika Colette.  Ale będziecie musieli zwolnić mojego ojca z tego obowišzku... obawiam się, że to ponad jego siły.
    Ależ moja droga...  zaczšł du Kane.
   Colette cmoknęła go od niechcenia w czoło.
    Cicho, staruszku. Oprzyj się o mnie.
    Ale twoja matka uważałaby...
   Oczy Colette przybrały nagle tak szalony wyraz, że Ethanowi aż dech zaparło. Wyglšdała, jak gdyby miała zamiar się rozkrzyczeć, ale zamiast tego powiedziała tonem, który wiadczył, że trzyma nerwy na wodzy, chociaż z trudem.
    Nie wspominaj mi teraz o tej kobiecie.
    Ale...
    Nie!
   Głosem dała wyranie do zrozumienia, o co chodzi. Nie było miejsca na wštpliwoci. Ethan miał ochotę delikatnie zadać jej pytanie czy dwa, popatrzył jeszcze raz w te przenikliwe, zielone oczy i zdecydował się nie wtršcać. Zajmij się swoimi sprawami, głupcze! Okręcił się i ułożył twarzš do ognia.
   
   * * *
   Wydawało mu się, że dopiero co się przyłożył po swoich dwóch godzinach warty, kiedy nagle co go obudziło. Leżał twarzš do odległego o pół metra ognia. Przez chwilę, gdzie bardzo głęboko w jego wnętrzu, co bardzo prymitywnego skuliło się z przerażenia. Ale dzięki temu szybko się rozbudził. Przekręcił się i znalazł się niemal nos w nos z Williamsem.
   Nauczyciel przyłożył palec do warg. Ethan powoli usiadł i zdusił cisnšce mu się na usta pytania. Po drugiej stronie żarzšcego się ognia widać było Colette du Kane. Miała taki wyraz twarzy, że całkiem odechciało mu się spać. Obgryzała sobie kostki u jednej z ršk. Obok w napięciu klęczał jej ojciec, obejmujšc jš ramieniem. Skua September, który w blasku ognia wyglšdał całkiem jak Hefajstos, stał z boku i wpatrywał się z przejęciem w drzwi. Ostatni promiennik trzymał kurczowo zacinięty w prawej pięci. W rodku, dzięki temu, że palił się ogień, nie zrobiło się dużo zimniej, ale naciskajšca ze wszystkich stron ciemnoć była niemal namacalna.
   Ethan uwiadomił sobie, że w maleńkiej kabinie daje się wyczuć co nowego i nieprzyjemnego. Ludzie nie umiejš równie dobrze jak ich psy wywęszyć lęku, ale potrafiš rozpoznać go u siebie nawzajem.
    To było podczas warty panny du Kane  wyszeptał nauczyciel cicho.  Obudziła pana Septembra, który uznał, że najlepiej będzie obudzić pozostałych.
   Ethan odwrócił się na tyle, by kštem oka dostrzec Walthera, który siedział w swoim kšcie i nie mógł opanować drgania ršk.
    Podobno pannie du Kane wydało się, że słyszy, jak co się porusza na zewnštrz  cišgnšł dalej Williams.  I chociaż, jak wyznała, brak jej rozeznania w miejscowych formach życia, nie wydaje jej się, żeby to miał być który z waszych tubylców. Oczywicie nie może mieć pewnoci.
   W tym momencie rozległ się dwięczny łomot, nagły niby zapłon silnika, jak gdyby co ciężkiego uderzyło w metal. Odgłos dochodził z zewnštrz. September spišł się do skoku. Dobiegajšcy z kšta chichot Walthera działał wszystkim na nerwy. September syknšł na niego, żeby się zamknšł albo mu kark skręci.
   Ethan słyszał, jak gdzie daleko co szura i czym podzwania. Odgłosy brzmiały tak, jak gdyby dzieliło je od nich z tysišc mil. Niestety, było to mało prawdopodobne. Na dodatek ponad wycie wiatru wyranie wybijał się niski, jękliwy dwięk. Taki odgłos wydajš z siebie ludzie wyrwani nagle z koszmarnego snu. To był mocniejszy, to słabszy, jak pracujšcy na jałowym biegu silnik. Dwięk był bardzo niski. Chwilami przerywało go basowe pokasływanie. Rozległo się głone łupnięcie. Potem zapadła cisza. Potężny mężczyzna ani drgnšł. Ethan przyglšdał mu się. September trwał sprężony do skoku, łowišc uchem jakie niewyobrażalne dwięki.
   Wiatr mozolił się nieprzerwanie nad swojš samotnš pieniš, porykiwał nieustannie, monotonnie, a od tego ryku Ethanowi po grzbiecie chodziły zimne dreszcze. Niemal już uwierzył, że na zewnštrz poza wiatrem wiszczšcym w porozdzieranym metalu niczego więcej nie ma. Może to tylko jaki wyrwany fotel podskakuje po zniszczonym kadłubie statku.
   Podczołgał się powoli do drzwi. Przyłożył ucho w pobliże otwartej szpary, zignorował wiatr, który usiłował mu to ucho odgryć. Zwracał jednak uwagę, żeby nie dotknšć metalu. Przez ten czas nawet wewnętrzna powierzchnia drzwi zrobiła się potwornie zimna, skóra się mogła do niej przylepić.
   Obejrzał się na Septembra i potrzšsnšł głowš na znak, że niczego nowego nie słyszy. September skinšł głowš raz. Promiennik w jego ręce nawet nie zadrżał.
   Ethanowi wydało się, że z zewnštrz dobiega jaki głuchy łomot i zdał sobie sprawę, że słyszy swoje własne serce. Czuł się tutaj bardzo nie na miejscu. To wszystko zupełnie nie ma sensu, to oczywiste. Jeżeli kiedy tam na zewnštrz co nawet było, znudziło mu się obwšchiwanie wraku i sobie poszło. Chociaż próby wyobrażenia sobie, co mogło wędrować przez ten nocny Ragnarok, nie sprawiały mu przyjemnoci. Zaczšł się włanie podnosić, usiłujšc wyprostować na wpół skostniałe kolana i zastanawiajšc się, czy stawy mu zastygnš na mur, zanim zdšży to zrobić. Rozpaczliwie chciał się znaleć z powrotem przy ogniu. Powoli, delikatnie uniósł się do poziomu okna. Wyjrzał na zewnštrz.
   Przez podziurkowanš powłokę sšczyła się wystarczajšca iloć wiatła od jedynego księżyca planety, by nasycić zrujnowane wnętrze widmowš powiatš. Do rodka przeniknęło trochę wieżego niegu i znowu pod warstwš dziewiczej bieli pogrzebało lady po ludziach. Wiatr musiał zerwać następny kawałek ciany i dachu po lewej stronie. Można się tego było spodziewać. Zdumiewajšce było to, że w tej wichurze nie rozleciała się cała szalupa.
   Odwrócił się do pozostałych i nie zdajšc sobie z tego sprawy, westchnšł.
    W porzšdku. Jeżeli tam na zewnštrz co nawet było, to sobie poszło.
   Napięcie stopniało i wyliznęło się z kabiny. Nietrudno będzie zasnšć, nie. Odwrócił się do okienka z glasytu, żeby rzucić ostatnie spojrzenie na zewnštrz.
   I okazało się, że patrzy prosto w krwistoczerwone oko, troszkę mniejsze od talerza. W samym jego rodku pływał mały, zjadliwy kleksik renicy.
   Wstrzšs był tak wielki, że nawet nie udało mu się zemdleć. Krew m...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin