Nowy5(1).txt

(20 KB) Pobierz

Rozdział 5



Słyszał, jak Aszregan przedziera się za nim przez krzaki. Niestety, robił mniej hałasu, niż można było oczekiwać po tak wielkiej istocie. Zgrabnie omijał liany, przeskakiwał lub przebiegał wodne oczka. Dziwne; przecież był ranny.
Pewien swojej przewagi Pišty obejrzał się przez ramię i przeszedł go dreszcz. Obcy nie tylko był blisko, ale coraz bliżej. Na dodatek wcale nie kulał.
Co u licha?
Medyk zrozumiał nagle, że tamten miał najpewniej obie nogi w najlepszym porzšdku i to przez cały czas. Udawał tylko na wypadek, gdyby obserwował go przeciwnik. Dobrze udawał, skurkowaniec...
Obcy był wyższy i silniejszy, zatem z wolna zaczšł doganiać niepozornego Hivistahma. Włócznię ciskał w dłoni. Pišty był przekonany, że cigajšcy jest już doć blisko, by niš rzucić.
Medyk wyobraził sobie, jak solidny kawał drewna trafia go w plecy i przyszpila do pnia. Spróbował przyspieszyć. Trójpal-czaste stopy ledwie dotykały ziemi.
Ale wszystko na nic. Aszregan i tak zbliżał się nieubłaganie.
Pišty wiedział już, że pułapka nie przyda się na nic, pocig bowiem dobiegnie końca, zanim zbliżš się do zamaskowanego dołu. Wydało mu się, że czuje już na karku oddech tamtego. Rozbieganymi oczami ogarnšł pobliskie zarola. Gdzie ten Itepu z kamieniem? Jeszcze nie tutaj...
Zerknšł do tyłu. Przeladowca był tuż-tuż. Szeroka twarz,

rozchylone usta pełne kwadratowych zębów, wydatne łuki nad uszami, czerep poronięty sierciš. I te okršgłe oczy, płonšce, przenikliwe...
Bawi się ze mnš, zrozumiał nagle Pišty. Wie, że w każdej chwili może mnie złapać.
Uciekinier syknšł rozgłonie z bezdennej rozpaczy, ale nie ustał w biegu.
Co trzasnęło mu za plecami. Może tamten potknšł się, nie patrzšc pod nogi? Może trafił na jakš wyjštkowo perfidnš lianę? Hivistahm nie odważył się odwrócić głowy. Biegł, aż walšce młotem serce wymusiło przystanek.
Zamrugał zdumiony. Nikogo.
Może to częć zabawy? Może podkrada się, by bardziej wystraszyć ofiarę? Ale Aszreganie tak nie robiš; zwykle cigajš do upadłego i tyle. Co innego Ziemianie, im podobne gry sš nawet miłe.
Wbrew zdrowemu rozsšdkowi Pišty ruszył po własnych ladach. Starał się trzymać co gęciejszych krzaków, stopy stawiał ostrożnie, prawie bezgłonie.
W końcu ujrzał, czemu zawdzięcza ocalenie, i aż go zatchnęło.
Aszregan stał nad pułapkš i odkopywał włanie fragment kamuflażu. Był zakrwawiony; strumyk posoki ciekał ze sporej rany na skroni.
Obok leżał na plecach Itepu. Z ostrzem włóczni mutanta w brzuchu. Medyk zrozumiał, co to za hałas słyszał kilka chwil temu.
Lepar musiał chyba wyskoczyć z ukrycia i zdzielić obcego, ale nie doć mocno, przez co z lekka tylko ogłuszony mutant dogonił Itepu, który chciał naprowadzić obcego na pułapkę, by naprawić błšd Hivistahma.
Pišty pochylił się widzšc, że Aszregan lustruje uważnie okolicę. Pewnie zastanawia się, gdzie zniknšł ten pierwszy intruz i czy wielu takich niezrównoważeńców biega jeszcze luzem po lesie.
Ostatecznie pochylił się nad Itepu i zaczaj zadawać mu jakie pytania. Korzystał z własnego, nieco pokiereszowanego trans-latora. Medyk słyszał urywki słów. Skrzywił się, gdy obcy poparł żšdania naciskiem na tkwišcš w ranie włócznię. Jednak Lepar wcišż odmawiał odpowiedzi.
Czemu milczy? Przecież jedyne, co w ten sposób zyska, to okrutniej szš mierć.

Spróbowalimy i nie udało się, pomylał Pišty pojmujšc, że upór Itepu stwarza mu szansę ucieczki. Ale czy tak można? Owszem, to logicznie rzecz bioršc, jedyne rozsšdne wyjcie.
Zawahał się. Alternatywš była mierć. Chociaż... Wiadomo, że w pewnych sytuacjach nawet Hivistahmowie potrafili bronić się jak bestie... Czy da radę? Czy przezwycięży wpajane przez całe życie zasady? A przede wszystkim, czy zdoła pomóc Leparowi?
Zażyte niedawno rodki jeszcze działały, przez co lęki nie odzywały się zbyt głono. Ale to był pomysł Itepu, pomylał Pišty, ja chciałem ominšć Aszregana i poszukać pozycji naszych. Lepar sam wpakował się w kłopoty. Przecież sš rzeczy ważniejsze niż jeden nierozważny dwudyszny. Kršg medytacyjny. Wysiłek wojenny. Gromada potrzebuje go żywego, żaden pożytek z martwych bohaterów.
Wszystko przez Lepara, niech więc zapłaci za swój błšd. Hivistahm nic mu nie zawdzięcza. Spojrzy raz jeszcze na polankę i ruszy swojš drogš.
Mutant pochylał się wcišż nad Itepu nie zwracajšc najmniejszej uwagi na okolicę. To dobrze. Pišty cofnšł dłoń i licie znów szczelnie go zasłoniły.
Sam nie wiedział, kiedy właciwie wysunšł się z kryjówki. Nie potrafił też odtworzyć póniej, jak to się stało, że całym impetem wpadł na obcego. Gdzie w okolicy kolan. Dokładnie nie wiedział, bo w krytycznej chwili zacisnšł mocno powieki. Medyk był lekki, ale gnany strachem, nabrał sporego impetu.
Trafił dobrze. Obcy spostrzegł go w ostatniej chwili i nie zdšżył nijak zareagować. Zdumiony pucił drzewce włóczni i zamachał rękami, by odzyskać równowagę. Na jego obliczu odmalowało się bezbrzeżne zdumienie; wyranie nie dowierzał własnym oczom. Hivistahm go zaatakował...
Grunt na skraju pułapki był równie liski i błotnisty, jak cała ta planeta. Przez jednš strasznš chwilę zdawało się, że obcy utrzyma się na nogach, jednak moment póniej zniknšł z pola widzenia. Rozległ się chrzęst łamanych gałęzi, krzyk i głuche łupnięcie.
Pišty opadł na klęczki. Dyszšc ciężko, wywiesił język z ust; czekał, aż szalejšce serce nieco się uspokoi. Z dziury dobiegały mało życzliwe odgłosy. W końcu Hivistahm przestał dygotać i podszedł niezgrabnie do Itepu. Pomógł mu wstać. Poza ranš od włóczni, niegronš zresztš, Lepar był cały.

- Uratowałe mi życie.
- Chyba oszalałem. Zupełne wariactwo! Gdy wrócimy, trzeba wzišć mnie pod obserwację! Nalegam!
Ignorujšc te wykrzykniki, dwudyszny zajrzał ostrożnie do jamy.
Aszregan stał na dnie i miotał obelgi. Równoczenie przepat-rywał uważnie ciany pułapki. Pišty nie był ciekaw widoku. Doskonale wiedział, jak może wyglšdać wciekły Aszregan.
- No, to go mamy - stwierdził Lepar.
- Lepiej zejd z tego tematu.
- Cóż, skoro już się udało, to teraz musimy się zastanowić, jak zabrać zdobycz ze sobš.
- Mam lepszy pomysł - mruknšł posapujšcy jeszcze medyk. - Zostawimy go tutaj. Damy mu jeć i pić i zapamiętamy to miejsce. Potem inni wrócš i wycišgnš gocia.
- Nie, to bez sensu. Zdšży uciec. Musimy zabrać go ze sobš, inaczej okaże się, że uchetalimy się tylko dla rozrywki. - Spojrzał na pułapkę. - Wiemy już na pewno, że to Aszregan. Ziemianin w tej sytuacji nie zadawałby żadnych pytań. Oni zabijajš bez gadania.
Pišty podszedł niechętnie na skraj jamy. Co tu zrobić?
Niespodziewanie obcy skoczył ku nim i wycišgnšł ręce, jakby chciał złapać medyka za nogi. Hivistahm odskoczył, niepotrzebnie zresztš. Mutant był potężny, ale jego palce osunęły się po błocie.
Potem próbował jeszcze wspinaczki. Siły miał zaiste niespożyte, jednak wilgotna gleba osuwała mu się pod ršk i nóg. Parę razy dotarł nawet doć wysoko, ale niezmiennie lšdował w błocie.
Długo trwało, aż poczuł zmęczenie i padł w bajorko zgromadzonej na dnie wody. Oddychał ciężko i żałował pewnie, że nie potrafi zabijać spojrzeniem.
- Musimy go zostawić - mruknšł Pišty szczękajšc zębami. - Jak obezwładnić takš bestię? Jak pomożemy mu wyjć, to nas załatwi; gdy spróbujemy zejć do niego, zabije nas w dole. A jeli damy mu w łeb, to możemy upić go na zawsze.
- Niekoniecznie - odparł powoli Itepu.
- O czym mylisz?
Lepar wskazał na medyczne wyposażenie Hivistahma.
- Masz rodki umierzajšce ból, prawda? Czy sš wród nich i takie, które wywołujš sennoć?
- Owszem, ale wszystko w dawkach dla Ziemian, Massudów i jeszcze paru naszych, którzy tu służš. Na Aszreganach znajš się dopiero w szpitalu.

- Słyszałem, że fizjologia Ziemian i Aszreganów ma wiele wspólnego.
- Owszem, ale nie wiem, czy można mówić o takiej aż identycznoci, by stosować wobec nich te same rodki. Jestem tylko Pištym, sanitariuszem niosšcym pierwszš pomoc na polu walki. Nie znam się na wszystkim.
- Jednak ten tam ma wiele cech Ziemianina, podobnie też się zachowuje - zauważył Itepu. - Zapewne można potraktować go rodkami przewidzianymi dla Ziemian. Może jednak spróbujemy?
- Tak czy siak, pozostaje jeszcze jeden problem: jak zbliżyć się do niego na tyle, by zrobić zastrzyk?
- Koniecznie zastrzyk? To twardy goć, ale on też musi jeć. Medyk się zastanowił.
- A nie zacznie czego podejrzewać?
- Pewnie tak, ale jak zgłodnieje, to mu podejrzliwoć przejdzie. Zrozumie, że w każdej chwili i tak możemy go zabić, rzucajšc z góry kamieniami. Nie wie poza tym, że jeden z nas jest sanitariuszem i ma cały zapas różnych znieczulaczy.
Hivistahm przyrzšdził bardzo silnš miksturę. Uznał, że nawet ewentualne zejcie pacjenta nijak nie obcišży mu sumienia. Nie w tych okolicznociach. Tak więc nie wahał się, szczególnie że nie zamierzał nikogo zabijać, a dla niego najważniejsze były intencje działania. Pomylał tylko przelotnie, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Jeli niechcšcy przedawkuje, to przynajmniej nie będš musieli targać tego giganta ze sobš.
Zgodnie z przewidywaniami Aszregan odmawiał z poczštku przyjęcia pożywienia, jednak po dwóch dniach bezskutecznych prób wdrapania się na górę, zaczšł łakomym okiem spoglšdać na podsuwane mu owoce i mięso. Ostatecznie się poddał. Apetyt miał imponujšcy; nie tyle jadł, co żarł. Potem przysiadł z otępiałš minš na dnie jamy.
Godzinę póniej zamknšł oczy i padł na bok.
- Musimy owinšć liany wkoło drzewa, to go wycišgniemy - zaproponował Itepu. - Potem go zwišżemy. Chyba razem zdołamy go udwignšć.
- Jeden musi zejć na dół, żeby zaczepić pętlę - stwierdził medyk, lustrujšc nieruchomš sylwetkę. - A jeli nas nabiera?
- Sprawdzę.
Lepar rozejrzał się za stosownym kamieniem i upucił prosto

na czaszkę Aszregana. Pociekła krew, ale ciężar był za mały, aby uszkodzić koć. Powieki tamtego nawet nie drgnęły.
- Naprawdę nieprzytomny - stwierdził Piš...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin