Nowy11(1).txt

(8 KB) Pobierz


Rozdział 11



Nigdy nie dowiedział się, jakim sposobem podano mu rodek odurzajšcy. Może w napoju, może w jedzeniu, może wpuszczono po prostu jaki gaz do systemu klimatyzacji. Gdy wyczuł nachodzšcš sennoć, próbował się jej przeciwstawić. Krzyczał, walił pięciami w ciany swojego więzienia.
Na próżno. W ostatnim przebłysku wiadomoci zdumiał się jeszcze, czemu właciwie go usypiajš. Może aby przenieć do innego orodka? Aby uniknšć ryzyka? Poznali już jego możliwoci i może nie chcš dawać mu nawet cienia szansy?
Dobrze, że to nie boli, pomylał. No tak, przecież Omafil to cywilizowana planeta. Jak potraktujš go na Ziemi?
Z tš refleksjš odpłynšł w niewiadomoć.
Przy olbrzymim ekranie zebrała się cała mietanka wiata medycznego, jednak sala operacyjna była niemal pusta. Pierwszy też się zjawił, ale raczej jako obserwator i doradca. Zbyt długo już nauczał i jego dłonie straciły dawnš precyzję. Wszelako sam widok tak szanownej osoby dodawał chirurgom pewnoci siebie.
Przy pulpicie operacyjnym zasiadł nowy Pierwszy w towarzystwie dowiadczonego O'o'yana. Nie było w Gromadzie chirurgów lepszych od tej dwójki.
Wszyscy Ziemianie (z jednym wyjštkiem) musieli przyłšczyć się do publicznoci. Wprawdzie operacja dotyczyła ludzkiego

mózgu, jednak żaden ziemski chirurg nie mógł nawet marzyć o dorównaniu w precyzji Hivistahmom i O'o'yanom.
Chociaż poczyniono wszelkie możliwe przygotowania, można było wyczuć niepokój obecnych. Wszyscy wiedzieli dobrze, że w gruncie rzeczy wkraczajš na niezbadane terytoria. Dogłębne badania Homo Sapiens Sapiens wielokrotnie wywoływały zdumienie, a ludzki system nerwowy wcišż jeszcze krył przed naukowcami sporo zagadek.
W ten sposób w odizolowanej sali znalazło się tylko dwóch Ziemian. Pierwszy leżał na stole operacyjnym, drugi zasiadał obok obu mistrzów. Był to postawny, miedzianoskóry mężczyzna o palcach długich i smukłych, jakby należšcych do innego ciała. Mimo iż wród swoich uchodził za niekwestionowanego geniusza chirurgii, tutaj miał pełnić jedynie rolę doradcy. Wykonał w życiu setki skomplikowanych operacji na przedstawicielach swojego gatunku, ale ta jedna, mikrochirurgiczna interwencja przerastała jego wrodzone umiejętnoci.
Ciało Randżiego od szyi w dół okrywał jaki lekko przezroczysty, matowy materiał. Punktowe, bezcieniowe lampy skupiły blask na czole pacjenta. Nowoczesne metody operowania nie wymagały golenia całej głowy, obecnie skutecznie unieruchomionej.
Cały zabieg został wielokrotnie przeprowadzony na symulatorze, jednak nawet w pełni realistyczna symulacja to nie to samo. Tym razem nie będzie można naprawić żadnego błędu, cofnšć projekcji, by pacjent zmartwychwstał. Zespół był gotowy, ale nie do końca pewny siebie.
Samotny Ziemianin górował wzrostem nad kolegami i wyglšdał przy nich wręcz niezgrabnie. Wiedział, że jego obecnoć wynikała przede wszystkim z wymogów protokołu. wiadom swojej dwuznacznej roli zapewnił prywatnie obu obcych, iż nie będzie wchodził im w drogę.
- Pragnę przypomnieć wszystkim zebranym - powiedział przez translator - że nie mamy całkowitej pewnoci, jaki skutek wywoła nasza interwencja. Równie dobrze może zakończyć się wyleczeniem jak mierciš pacjenta. Większoć z was już wie, że badania wykryły w jego mózgu co najmniej jeden wszczep komórek zdradzajšcych cechy nowotworu złoliwego. Można nazwać je tykajšcš bombš zegarowš. Ponieważ jednak ulokowane zostały w nader wrażliwym sektorze mózgu, ich usunięcie nie

wchodzi w grę jako miertelnie niebezpieczne dla pacjenta. Nie możemy ryzykować tak głębokiego wnikania w korę mózgowš. Postanowilimy zatem przecišć metodš nieinwazyjnš połšczenia nerwowe między wzmiankowanym orodkiem a resztš układu nerwowego. Naszym celem jest uczynić dalszy wzrost skupiska niegronym dla organizmu, bez fizycznego usuwania tych komórek czy innego ich neutralizowania.
- To naprawdę trudna operacja - dodał Pierwszy senior. - Jak każda operacja na wnętrzu mózgu. Moi koledzy wezmš się zaraz do dzieła.
Młody Pierwszy uruchomił maszynerię. Cały zabieg miał być zdalnie kierowany, wszystkie punkty zostały precyzyjnie zaprogramowane na podstawie licznych symulacji. Samouczšcy się komputer medyczny potrafił bez podpowiadania dostosowywać swoje działanie do możliwych odstępstw od wzorca. Żywi lekarze byli jednak niezbędni na wypadek, gdyby odstępstwa owe okazały się zbyt duże, czy też pojawiło się jednak co niespodziewanego. Ich zadaniem byłoby wówczas stosowne przeprogramowanie komputera i wznowienie przerwanej automatycznie operacji.
Nieduży metalowy dysk zawisł kilka centymetrów nad głowš Randżiego i uruchomił skanery. Z wnętrza wysunęło się kilka przypominajšcych igły precyzyjnych instrumentów.
- Jeli umknęła nam jaka pułapka w stylu tej pierwszej, to możemy go stracić - mruknšł pod nosem Ziemianin.
Ultradwiękowy skalpel raz i drugi włšczył się na ułamek sekundy. Talerz obracał się, instrumenty ustawiały pod właciwym kštem. Każdy taki manewr oznaczał przecięcie jednego połšczenia nerwowego.
- Zrobilimy, co w naszej mocy. Wielokrotny skanning i tak dalej. Nie było więcej "pułapek".
- Ampliturowie miewajš zaiste szatańskie pomysły.
- Owszem, ale to wcišż tylko medycyna, a nie magia - stwierdził Hivistahm i znaczšco postukał zębami.
Sšsiednie monitory pokazywały szczegółowy obraz pola operacyjnego. Widać było fatalny zwój, przepływajšcš naczyniami włoskowatymi krew i usuwane kolejno dendryty.
- Słyszałem, że wród personelu sš i tacy, których zejcie pacjenta szczególnie by nie zmartwiło - odezwał się półgłosem Ziemianin. - Ale przecież Randżi-aar nie jest potworem, to tylko człowiek. Porwany za młodu, można powiedzieć.

- Widziałem rozpis jego genotypu. Nie musisz mnie przekonywać - odparł Pierwszy.
- Przepraszam. - Mężczyzna przygryzł dolnš wargę i wpatrzył się w monitor. Zwykle dobrze znosił towarzyszšcy operacjom stres, ale w czym takim nigdy jeszcze nie uczestniczył. Na dodatek nie chodziło tylko o tego jednego biedaka; byli jeszcze inni potencjalni kandydaci do pokrojenia: jego przyjaciele z jednostki. Jeli nie uda się z tym pierwszym...
Chirurg dobrze wiedział, że nawet żyjšc dwiecie lat, nigdy nie dorówna Hivistahmom; zaprogramowany przez nich komputer zawsze będzie lepszy. Mimo to odruchowo poruszał palcami, jakby chciał wspomóc maszynę.
- Wiem, o kim mówisz - podjšł wštek Pierwszy. - Sš tacy, którzy głoszš, że trzeba zabić tego tu i wszystkich mu podobnych, nim się rozmnożš i skalajš rodzaj ludzki na tyle, iż stanie się poddany Ampliturom. Lekarze jednak nie mylš w ten sposób.
Bo aż nogami przebierajš z ochoty, żeby przebadać dokładnie całe to towarzystwo, pomylał Ziemianin. Nie mógł jednak winić Hivistahmów. Sam widział sprawę podobnie.
W sali operacyjnej zapadła cisza. Słychać było tylko potrzaskiwanie skalpela i szum aparatury. W końcu talerz uniósł się po skończonym zabiegu i rozległ się szmer rozmów w różnych językach. Guz został odizolowany, jednak za wczenie było, aby mówić o pełnym sukcesie. Wymagał bowiem potwierdzenia.
Asystenci spoglšdali na odczyty. Nic nie zakłócało funkcji kory mózgowej. Narol zachowywała się spokojnie. Nie było wewnętrznego krwawienia. Pierwszy pozwolił sobie na optymistyczne zgrzytnięcie zębami.
Dla Ziemianina czas jakby zatrzymał się w miejscu. Dopiero teraz oderwał się od monitora i przysunšł do starszego Hi-vistahma.
- Powinno zadziałać. Gdy się obudzi, nie poczuje różnicy, tyle że będzie nosił w mózgu bezużyteczne skupisko komórek. Amplitur, który chciałby mu cokolwiek "zasugerować", zdziwi się niepomiernie. Zakładajšc, oczywicie, że udało się ożywić system obronny.
- Starczy, że nie będš mogli nim manipulować - stwierdził Pierwszy. - Taki był cel operacji. Jeli system obronny ożyje, to tym lepiej. - Zamylił się głęboko. - Sšdzę ponadto, że nie należy rozgłaszać całej sprawy.

Pogršżeni w cichej rozmowie lekarze wyszli z sali, reszta personelu podšżyła za nimi. Pacjent został na stole. Czekała go następna operacja. Kolejna zmiana chirurgów zajęła miejsca, sprawdziła odczyty instrumentów, załadowała nowe programy, włšczyła stosowne urzšdzenia.
Moduł ultradwiękowego skalpela zniknšł gdzie pod stropem, miast niego pojawił się zestaw znacznie większy, przeznaczony do poważnych interwencji chirurgicznych. W trakcie drugiej operacji zamierzano usunšć nadprogramowe koci policzkowe, przywrócić normalny kształt oczu i uszu, skrócić palce.
Pacjent miał stać się pod każdym względem człowiekiem.
Wród drugiej ekipy nie było ani jednego Ziemianina; nie był potrzebny. Hivistahmowie i O'o'yanowie znali anatomię Homo Sapiens Sapiens na wylot; doć nałatali się rannych ziemskich żołnierzy. Tym razem nie było miejsca na wštpliwoci. Wszyscy wiedzieli doskonale, co wyjrzy za parę dni spod bandaży.
Obecny jeszcze przed chwilš chirurg zostałby chętnie, żeby chociaż popatrzeć, ale potrzebny był gdzie indziej. Ludzie rzadko chwytali się obecnie zawodów, w których i tak nie mogli dorównać obcym. Byli ponadto zbyt cenni przez swojš unikalnoć i chirurg w pełni rozumiał złożonoć sytuacji. Rozumiał, że Ziemianie w pierwszym rzędzie winni czynić to, w czym sš bezwzględnie najlepsi.
Winni walczyć i zabijać.

Zgłoś jeśli naruszono regulamin