Nowy7(1).txt

(20 KB) Pobierz
Rozdział 07
   
   
   Pištego dnia statek spoczywał już całkiem zamaskowany na dnie laguny, Z góry przypominał jeszcze jednš odrol rafy. Okoliczne stwory morskie zagniedziły się w niej na dobre, jednak nikt obcy nie odwiedził atolu, Waisowie znaleli trzy nowe języki, co dawało łšcznš liczbę osiemnastu. Dla Kaldaqa była to wielkoć astronomiczna.
   Wszelako postęp zasadniczych badań napotykał na opory. Pozostawało albo przenieć (mimo wszystko) lšdownik bliżej centrów miejskich, albo postarać się o okaz do badań.
   Drugi pomysł był o wiele sensowniejszy. Owszem, nagrania miejscowych programów dostarczały im sporo wiedzy, ale badania żywej istoty znacznie przyspieszyłyby prace, co byłoby nader wskazane, jako że programy dostarczały często sprzecznych danych.
   Wiedziano już, że dominujšcy gatunek jest dwunożny, ma cechy ssaka i jest bardzo zróżnicowany, szczególnie pod względem koloru skóry. Naukowcy nie potrafili jeszcze orzec, z czego wynika ta cecha. Jedno z przypuszczeń zakładało daleko idšcš specjalizację biologicznš (i tym samym społecznš) poszczególnych grup, podział, na przykład, na robotników, trutnie i tak dalej.
   W każdym razie nie były to istoty definitywnie obce. Svanowie i Massudzi też byli dwunożnymi ssakami. Hivistahmowie, Ooyanowie i pozostali to stworzenia przynajmniej stałocieplne.
   Ale wszyscy oni posiadali jeden, wspólny dla całego gatunku język. Dziwne, że tutejsze grupy terytorialne w ogóle potrafiły się porozumiewać.
   Svan spędził sporo czasu z Pasiiakilionem, który rozwinšł teorię, jak jš nazwał, geosocjologii. Kaldaq nigdy nie słyszał o takiej dyscyplinie, Turlog jednak starał się za wszelkš cenę jako sklasyfikować ten dziwny wiat.
   Chcieli podjšć próbę wyizolowania pojedynczego osobnika, jednak było to zadanie delikatnej natury. Potrzebna była też spora doza szczęcia. Jeli istoty te miały równie silny instynkt stadny jak na przykład Svanowie, oderwanie jednostki od znajomego społeczeństwa mogłoby spowodować traumę albo i co gorszego. Szkoda, że obcy nie przypominajš Turlogów, pomylał Kaldaq. Tym przynajmniej wszystko jedno, czy najbliższy krewniak jest tuż obok, czy kilka lat wietlnych dalej.
   Kwestii płci okazu nie uważano narazić za szczególnie istotnš, bowiem biologowie pragnęli i tak zbadać obie, jednak gdyby zdobyć parę, niewštpliwie byłoby łatwiej. Można by obserwować wzajemne relacje partnerów, ich zachowania w różnych sytuacjach, jednak zapewne trudniej by wówczas przyszło pozyskać ich współpracę.
   Czterech Massudów wyraziło gotowoć podjęcia wyprawy po egzemplarz obcego. Towarzyszyłby im jeden Wais i jeden Lepar w roli mechanika. Naukowcy podnieli wielki wrzask, że wykluczono ich z tej ekipy, ale szybko się przymknęli. Wszyscy pamiętali jeszcze, jaki los spotkał sondy.
   Miniaturowa łódka podwodna była urzšdzeniem cichym i praktycznie niezatapialnym, co szczególnie cieszyło kiepsko pływajšcych Massudów. Oczywicie nikt nawet nie pomylał, aby zlecić misję samym Leparom.
   Postanowiono porwać obcego z pokładu jednej z przepływajšcych czasem w pobliżu atolu łodzi. Mało która wpływała do laguny. Był tylko jeden problem: załogi tych stateczków były nieliczne, a im mniej osób na pokładzie, tym większe prawdpodobieństwo, że pozostali szybko zauważš brak towarzysza.
   Ostatecznie uznano jednak, że samo gadanie nic nie da i trzeba po prostu spróbować. Wybrano łód z trzyosobowš załogš. Kaldaq podszedł do sprawy sceptycznie; uznawał, że tylko skończeni głupcy mogš wypuszczać się na otwarty ocean w tak małym gronie. Atol leżał jednak blisko stałego lšdu... Kapitan uznał, że można poczekać na okazję.
   Mijały dni. Kilka stateczków wpłynęło na krótko do laguny, ale na wszystkich były co najmniej cztery istoty. Podwodny wehikuł okazał się wspaniałym punktem obserwacyjnym.
   Tubylcy nosili skšpe ubrania, dzięki czemu łatwo było rozróżnić samców i samice. Pozbawione niemal zupełnie sierci ciała budziły odrazę Massudów. Po tym względem podobieństwo do Leparów było uderzajšce, obcy nie mieli jednak ogonów i nie wydzielali luzu. Ich płaskie twarze nadawały im podobieństwo do Svanów.
   Wobec ciepłych nocy można było nie zawracać sobie głowy ogrzewaniem, zatem Kaldaq po prostu położył się na obłym pokładzie łódki i przyglšdał się obcym przez mnożnik optyczny.
   Było ich szecioro. Podrygiwali miarowo w wietle pełnej tarczy księżca. Z wnętrza statku dobiegały rytmiczne dwięki. Ciała mieli muskularne. Kaldaq zastanowił się, jaki to rytuał odprawiajš owi tancerze. Pary zmieniały się co jaki czas.
   Ciekawe widowisko, masa materiału dla biologów i socjologów. Ale co z tego? Podstawowe badania utknęły w miejscu.
   Laguna była całkiem pusta, gdy wpłynšł do niej dziwny statek o dwóch kadłubach i rzucił kotwicę. Jednak nie konstrukcja wehikułu zaabsorbowała obserwatorów najbardziej, ale muzyka, która już pierwszej nocy zaczęła dobiegać ze rodka. Była całkowicie odmienna od słyszanych dotšd utworów. Nadal nie przypominała sztuki cywilizowanej, jednak w swym barbarzyństwie była nawet chwilami miła dla ucha. Poza tym nie rozbrzmiewała nazbyt głono.
   Ponieważ statek kotwiczył samotnie, postanowiono podjšć tym razem próbę kontaktu.
   Pusty pokład, typowy dla miejscowych statków, zrefowany żagiel, kotwica na dnie, wiatło dolatujšce z dużej, centralnie umieszczonej kabiny. Tyle było widać z dala.
   Kaldaq i Denlak okršżyli stateczek. Nadal nikogo na pokładzie, znak mogšcy wiadczyć o niewielkiej liczebnoci załogi. Żadnego ruchu wewnštrz, żadnych sylwetek na tle wiateł. Nic, tylko muzyka. Kolejne sekwencje harmonicznych wariacji. Czego takiego nie słyszeli nawet w transmisjach radiowych. Zupełnie jakby obcy nie mogli się zdecydować, jaka wersja ulubionego utworu najbardziej im odpowiada. Kaldaq wzdragał się przed zajrzeniem do rodka, w końcu przywołał resztę Massudów na naradę.
    Po raz pierwszy od długiego czasu mamy do czynienia z pojedynczym statkiem. To idealna okazja, ale najpierw musimy wiedzieć, ilu krajowców jest na pokładzie. Jeli będziemy czekać, aż sami się pokażš, może nadpłynšć inny statek i sprawa się skomplikuje. Poza tym oni pokazujš się najczęciej za dnia, co stwarza dodatkowe ryzyko. Ponieważ my bezpieczne obserwacje prowadzić możemy jedynie w nocy, proponuję wejć na pokład teraz. Może uda nam się policzyć obcych bez zdradzania swojej obecnoci.
    Lepar mógłby podpłynšć pod samš burtę  zauważył jeden z żołnierzy.
   Kaldaq zmarszczył nos.
    Iluminatory sš za wysoko. Nie sięgnie.
   Innych propozycji nie było. Mimo oporów Kaldaq musiał poprowadzić oddział i jako pierwszy wspišć się na pokład. Przedtem należało jeszcze przepłynšć kawałek wpław. Dropahk zgłosił się na ochotnika do towarzystwa.
   Wydawało się, że tubylcy sš najmniej czujni w godzinach poprzedzajšcych bezporednio wschód słońca. Massudzi czekali zatem na pokładzie jednostki podwodnej i rozważali różne możliwoci przebiegu akcji. Spora ich częć była niezbyt budujšca.
   W końcu nadeszła właciwa pora.
   Kaldaq i Dropahk zdjęli ubrania, zapięli pasy z oprzyrzšdowaniem, komunikatorami i translatorami (wyposażonymi w program stosowny dla używanego w okolicy języka tubylców) oraz ręcznš broniš. Ta ostatnia miała służyć wyłšcznie do obrony przed wodnymi drapieżnikami, które widywano czasem w pobliżu lšdownika.
   Woda była ciepła, jednak niewielka to pociecha dla kogo, kto po prostu nie lubi pływać. Massudowie i tak byli uprzywilejowani, bowiem Hivistahmowie i Ooyanowie w ogóle nie posiedli tej sztuki. Zmuszony do wymachiwania łapami Kaldaq aż wyszczerzył zęby. Stateczek trwał przed nimi nieruchomy i spokojny.
   Wysiłek dawał się we znaki, szczęciem było blisko i kilka chwil póniej obaj żołnierze dobili do rufy jednego z bliniaczych kadłubów, tuż obok szeregu pionowych szczelin tworzšcych co w rodzaju drabinki. Sama konstrukcja była interesujšca, ale nie nowatorska; takie jednostki spotykało się często na prymitywnych wiatach, jako że uchodziły za doć uniwersalne.
   Dropahk chciał ić pierwszy.
    Drzwi z tyłu sš otwarte  szepnšł do kapitana. Mokre futro ociekało wodš.  Widzę wnętrze kabiny. Nic się tam nie porusza. Muzyka dobiega z tego drugiego kadłuba.
   Wyobraziwszy, sobie zębate paskudztwa kršżšce pod nim w wodach laguny, Kaldaq pospieszył za towarzyszem na pokład.
   Miedzy kadłubami rozcišgała się rozległa, wysoko wzniesiona nad wodš kabina, za niš widniało pomieszczenie z wielkim urzšdzeniem w kształcie koła i kilkoma prostymi instrumentami. Kaldaq podszedł bliżej i zajrzał do kabiny.
   W rodku było jasno, co niewidocznego pomrukiwało z cicha. Massud domylił się, że musi to być generator energii. Z dalszych drzwi dolatywała muzyka. Nie była aż tak przykra, jak się obawiał, ale i tak raniła uszy.
   W głębi ujrzał kolejne koło i dalsze instrumenty, nieco mebli i ozdób, których przeznaczenia mógł się tylko domylać.
    Chod  szepnšł do kompana.  Nie ma nikogo. Tylko muzyka.
   Dropahk przysunšł się bliżej. Zaraz położył uszy płasko po sobie i wyszczerzył zęby.
    To granie wwierca mi się w mózg.
    Ja też dostaję drgawek, ale słyszelimy już tu gorsze rzeczy.  Zawahał się i wskazał na otwarte drzwi.  Musimy tam zajrzeć.
    Doradzam ostrożnoć, kapitanie.
    Wiemy już, jacy sš. Nie wyglšdajš na mocarzy.
    Ale mogš być jadowici.
    Będę uważał.
   Kaldaq pochylił się i wszedł do kabiny. Zmarszczył nos. W rodku pachniało intensywnie obcymi. Po obu bokach widniały otwory łšczšce centralne pomieszczenie z kadłubami. Skierował się ku temu, z którego dobiegała muzyka.
   Tutaj musiał zgišć się we dwoje. Spojrzał ostrożnie w lewo, potem w prawo. Tubylec siedział w drugim końcu wšskiego kadłuba. Miał nagie ręce i manipulował co przy licznych urzšdzeniach. Był odwrócony tyłem do wejcia i nie dostrzegł jeszcze Kaldaqa.
   ...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin