Nowy11(1).txt

(34 KB) Pobierz
ROZDZIAŁ DZIESIĽTY: Jupiter V 
Zdrowy rozsšdek istnieje wyłšcznie po to, bymy mogli 
cieszyć się jego brakiem. Matematycy oddali ludzkoci ogromnš 
przysługę udowodniwszy, że zdrowy rozsšdek" powinien powrócić 
na swoje miejsce, czyli na najwyższš półkę piwnicy, tuż 
obok zakurzonego pojemnika opatrzonego napisem bezwartociowe bzdury". 
ERIC TEMPLE BELL 
Widok statku lšdujšcego w chwili, gdy Helmuth 
rozpoczynał swojš zmianę, nie umniejszył ciężaru spoczywajšcego 
na sercu mężczyzny. Na pierwszy rzut oka 
rakieta przypominała jeden z promów rozwożšcych po 
satelitach Jowisza prowiant i stare listy dostarczone 
przez trasportowiec kursujšcy regularnš trasš Space 
Vehicle One  Mars  Pas Asteroidów  Jupiter X, 
lecz była o wiele większa i osiadła na powierzchni 
księżyca z krótkim kaszlnięciem silników hamujšcych. 
Ten sposób lšdowania uprzytomnił Helmuthowi, że 
jego sen zaczynał się spełniać. Odkrycie antygrawitacji 
wyeliminowało koniecznoć używania napędu jonowego. 
Rodzaj ekranu grawitacyjnego zapewniał statkowi stabilnoć, 
w niczym nie ograniczajšc zdolnoci manewrowych. 
Z drugiej strony, mimo wszelkich udoskonaleń, pojazd 
nadal był narażony na działanie ułamka siły G obecnej 
w każdym zakštku Wszechwiata. 
Jedynie pełny, cile kontrolowany ekran grawitacyjny 
mógł udowodnić swš przydatnoć w warunkach panujšcych 
na Jowiszu. 
Niestety, w myl teorii taki ekran nie istniał. Nawet 
przy absurdalnym założeniu, że mógłby powstać, stanowiłby 
zwartš, nieprzepuszczalnš barierę. Przekroczenie 
linii granicznej między polem G oraz obszarem całkowicie 
pozbawionym jej działania przypominałoby 
próbę wykonania skoku wzwyż nad poprzeczkš zawieszonš 
w nieskończonoci. Powtórzenie tego wyczynu 
w odwrotnym kierunku równałoby się upadkowi z Księżyca; 
cile mówišc, siła zetknięcia z podłożem byłaby 
nieco większa. 
Helmuth machinalnie wykonywał swoje czynnoci, lecz 
nie potrafił odpędzić myli. Charity zniknšł. Co prawda, 
nie było powodu, aby włanie w tej chwili tkwił na 
mostku. Praca posuwała się bez żadnych przeszkód. 
Inżynier bez wštpienia brał udział w spotkaniu z senatorami 
i z radociš słuchał doniesień o nowych odkryciach. 
Helmuth zrozumiał nagle, że jego zadanie dobiegło 
końca. Powinien uciekać. 
Nie widział potrzeby, aby kolejny raz, scena po scenie 
uczestniczyć w koszmarnym spektaklu. Nie był aktorem 
przypisanym do jednej roli. Uwolnił się z objęć zmory, 
miał pełnš wiadomoć konsekwencji swego postępowania 
i  przynajmniej częciowo  zachował zdrowy 
rozsšdek. Człowiek ze snu był ochotnikiem. Ale ten 
człowiek nie był Robertem Helmuthem. Już nie. 
Mógł wykorzystać obecnoć przedstawicieli Senatu 
i z pominięciem drogi służbowej, czyli Charity'ego, 
złożyć rezygnację. 
Poczuł obezwładniajšce uczucie ulgi. Roztrzęsionymi 
rękami podłšczył kable umożliwiajšce mu sterowanie 
budowš. Nie miał siły unieć ciężkiego hełmu; oparł go 
o blat tablicy rozdzielczej, a potem dopiero włożył na 
głowę. Zrozumiał, że przez cały czas czekał na tę 
chwilę, w której będzie mógł opucić stanowisko pracy. 
Postanowił spełnić probę Dillona i dokończyć pełnego 
przeglšdu konstrukcji. Póniej będzie wolny. Nikt 
go nie zmusi do ponownego oglšdania Mostu nawet 
przez wizjer hełmu. Runda pożegnalna, a potem wyjazd 
do Chicago, jeli nadal istnieje miasto, które się tak 

nazywa... 
Odczekał chwilę, by uspokoić oddech, zaktywizował 
hełm i... 
...zewszšd otoczyły go fragmenty lodowej budowli. 
Pandemonium kształtów niweczšcych resztki nadziei na 
przetrwanie. Ogłuszajšcy huk deszczu bijšcego o pokrywę 
chrzšszcza" przyprawiał o ból głowy, choć 
nagłonienie hełmu było o połowę zredukowane. Nie 
mógł pracować w całkowitej ciszy; jedynie za pomocš 
słuchu potrafił okrelić, w jaki sposób Most reaguje na 
warunki pogodowe Jowisza. Przy niemal zerowej widocznoci 
oczy stawały się tyle warte, co organ wzroku 
limaka. 
A Most jak zwykle jęczał przenikliwš kakofoniš 
dwięków: kreeek... kreeek... ziiiii... grrrr... kreeek... 
grrrr... Każdy trzask był nonikiem informacji, składnikiem 
swoistej polifonii, która przycišgała uwagę operatora. 
Pozostałe elementy  fiorytura wiatru, werbel 
deszczu, posępny diapazon gromu i odległy pomruk 
wulkanów tworzšcych i niszczšcych kontynenty  były 
jedynie ozdobnikami. 
Tym razem należało wysłuchać całej orkiestry. Narastajšcy 
grzmot miał w sobie co gronego, nieuchwytnego, 
niewiarygodnego nawet w warunkach Jowisza i o tej 
porze roku. Helmuth od razu wiedział, że zbyt długo 
zwlekał z podjęciem ostatecznej decyzji. 
Koniec. Zbliżał się koniec pracy i koniec Mostu. 
Wysiłki kobiet i mężczyzn pochylonych nad tablicš 
kontrolnš w bazie Jupiter V wydawały się niczym... 
...wobec furii żywiołów wywołanej starciem Czerwonej 
Plamy i Ciemnego Owalu. Odległy ryk dobiegajšcy przez 
mgłę targanš wciekłymi podmuchami wichru stawał się 
coraz głębszy, wstrzšsany spazmatycznym drganiem. 
Planeta trzeszczała w posadach. Nawierzchnia Mostu 
zaczęła lekko unosić się i opadać, jakby wprawiały jš 
w ruch zmarznięte, niewidzialne fale, biegnšce między nie 
ukończonymi przyczółkami. Nos chrzšszcza" powędrował 
ku niebu, po czym zjechał tak gwałtownie, że Helmuth 
musiał zwiększyć moc elektromagnesów utrzymujšcych 
pojazd na szynach. Jazda była niemożliwa; magnesy 
zużywały cały zapas energii niemal do ostatniego erga. 
Mimo wszystko Helmuth zamierzał skończyć obchód. 
Pozostawał mu jeden kierunek  prosto w dół. 
W dół, do samego lodu; do dziewištego kręgu, gdzie 
zamierała wszelka aktywnoć. 
Wšska plštanina szyn znikała za krawędziš wielkiego 
filara zlokalizowanego w dziewięćdziesištym czwartym 
sektorze. Helmuth zmniejszył moc magnesów i uruchomił 
chrzšszcza". Po chwili pojazd pełznšł nosem w dół 
w stronę powierzchni planety. 
Odczyt z wizjera hełmu wskazywał, że na siedemnastym 
kilometrze poniżej nawierzchni mostu prędkoć 
wichru wyranie zmalała. Pojazd zbliżał się do górnej 
czapy Lodowca  długiego żebra zmarzliny, sterczšcego 
w pobliżu Mostu. Helmuth był nie przygotowany na tak 
gwałtownš zmianę pogody. Wiatr, oczywicie, dšł w dalszym 
cišgu, jak przystało na tę porę roku, lecz w najmocniejszych 
porywach jego prędkoć nie przekraczała 
kilkuset kilometrów na godzinę. 
Wokół roztaczał się wiat sennych marzeń. 
Chrzšszcz" sunšł niczym płetwonurek, który już dawno 

minšł zawišzany na linie węzeł bezpieczeństwa, lecz 
ogarnięty ekstazš głębinowš nie zwrócił na to najmniejszej 
uwagi. Na dwudziestym czwartym kilometrze 
w wiatłach reflektorów mignęła jasna plama. Potem 
następna. I jeszcze jedna. Cały strumień. 
Helmuth zatrzymał pojazd i wytężył wzrok, lecz zjawy 
nie zniknęły. Nie, nadcišgało ich więcej. Powoli przesuwały 
się w poprzek jasnego kręgu. W podmuchach 
słabego wiatru zdawały się lekko pulsować... 
Mężczyzna jęknšł ze zdumienia. Przez krótkš chwilę 
miał wrażenie, że oglšda zenoidalne meduzy. Szybujšce 
w powietrzu kształty rzeczywicie przypominały jamochłony. 
Ciało o budowie promienistej, przewitujšce... 
Najmniejsze miały wielkoć pięci, największe nie przekraczały 
rozmiarów piłki futbolowej. Były piękne  
i kruche. Zagubione na rozszalałej planecie. 
Helmuth sięgnšł do przełšcznika, aby podsycić blask 
reflektorów, lecz w tej samej chwili nagły podmuch 
wiatru rozpędził stadko meduz". W dole ukazała się 
duża, obudowana platforma przyczepiona do filaru tuż 
obok szyn, po których jechał pojazd. Pod przezroczystym 
dachem co się poruszało. 
Kształt kabiny nie pasował do reszty konstrukcji; bez 
wštpienia powstała stosunkowo niedawno. Helmuth 
nigdy dotšd nie bywał w tym sektorze, lecz znał plany 
Mostu i był przekonany, że nie uwzględniały takich 
niespodzianek. 
Nagle przyszło mu na myl, że wbrew wszelkim 
przeciwnociom jacy ludzie dotarli aa powierzchnię 
Jowisza. Chrzšszcz" przysunšł się już niemal do dachu 
platformy. Mężczyzna odetchnšł z ulgš. Ruchomy kształt 
okazał się robotem: topornym, wieloramiennym automatem 
dwukrotnie większym od człowieka. Mechanizm 
pospiesznie uwijał się wród półek zawalonych dziesištkami 
rozmaitych pojemników. Między regałami stał stół 
zatłoczony jakš aparaturš oraz duży przedmiot przypominajšcy 
mikroskop. 
Robot spojrzał w górę i trzema mackami wykonał kilka 
gestów. Helmuth poczštkowo nie pojšł ich znaczenia, lecz 
po chwili domylił się, o co chodzi, i posłusznie zgasił 
reflektory. Przyćmiony blask rozjaniajšcy mrok Jowisza 
wiadczył o tym, że laboratorium gdyż kabina niewštpliwie 
pełniła takš funkcjęposiadało własne owietlenie. 
Nie było sposobu, aby nawišzać bezporedniš łšcznoć 
z robotem. Należało poszukać kogo, kto nim kierował. 
Helmuth znał wszystkich operatorów zakwaterowanych 
na Jupiterze V. Żaden z nich nie miał przygotowania do 
prowadzenia testów laboratoryjnych. Wyposażenie bazy 
nie pozwalało... 
W wizjerze hełmu zamigotało białe wiatełko. Transmisja 
z Europy*. Czyżby kto na tej kulce niegu 
wydawał polecenia sterujšce pracš automatu? Z pewnociš 
wykorzystywał przekanik Jupitera V do wzmocnienia 
sygnałów. Helmuth wdusił przycisk odbioru. 
 Hej tam, na Mocie! Kto pełni służbę? 
 Czeć, Europa. Tu Bob Helmuth. Kto umiecił 
robota w sektorze dziewięćdziesišt cztery? 
 Ja  odparł głos. Helmuth przez chwilę miał 
wrażenie, że rozmawia z automatem.  Tu doktor 
Barth. Jak ci się podoba moje małe laboratorium? 
* Drugi z księżyców Jowisza, odkryty przez Galileusza w 1610 

roku (przyp. tłumacza). 
 Przytulne  odpowiedział.  Nawet nie wiedziałem, 
że istnieje. Co w nim robisz? 
 Platformę postawilimy dopiero w tym roku. Ma 
służyć badaniom nad występujšcymi na Jowiszu formami 
życia. Widziałe je może? 
 Masz na myli m...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin