Nowy33(1).txt

(26 KB) Pobierz
ROZDZIAŁ 32
Atakujš.
Myl obiegła umysły Protektorów stojšcych w wietle wczesnego poranka. Wesmeni nacierali. Na przedzie szli łucznicy i psy. Nie było to szarża i Aeb omówił taktykę ze swymi braćmi.
Psy jako awangarda, łucznicy, by nas osłabić, armia uderzy na końcu.
Protektorzy jednoczenie dobyli broni, wycišgajšc topory i dwuręczne miecze.
Jest nas dosyć, by tarcza wytrzymała. Aeb przesłał myl do braci. Skupienie jest wszystkim. Jestemy jednociš. Walczcie jak jednoć.
Jestemy jednociš. Walczcie jak jednoć. Mantra zabrzmiała w ich umysłach, przynoszšc im siłę Zbiornika Dusz i wiarę, że sš niezwyciężeni. Byli gotowi.
Strzały nadleciały ze wszystkich stron, a za nimi ruszyły psy. Ryki Wesmenów zagłuszały ich skowyt. Mylcie o tarczy. Pomyleli i strzały odbiły się, nie czynišc szkód. Wrzaski Wesmenów urwały się, lecz psy parły dalej. Były to olbrzymie bestie, rozmiarów młodego rebaka, z paszczami pełnymi zębów, z których ciekła lina. Kolejna chmara strzał. Zaledwie pięć przebiło tarczę i żaden z Protektorów nie padł. Psy zaatakowały.
Naliczyli siedemdziesišt destranów trawionych żšdzš mordu, ale walczšcych osobno. Te na przedzie skoczyły ku szyjom, udom i brzuchom, lecz Protektorzy obserwowali ich atak pod każdym kštem. Aeb opucił topór na czaszkę psa skaczšcego na brata obok niego. Kolejne dwa ostrza trafiły kark i grzbiet bestii. Destran zaskomlał i umarł.
Aeb, ostrze lewy dolny kwadrant.
Aeb uderzył, nie patrzšc, i poczuł, jak jego miecz wbija się w podbrzusze destrana. Myl nadeszła, gdy wyczuł już zwierzę, potrzebował jedynie kierunku. Wyrwał topór i roztrzaskał szczękę trzeciego psa, podczas gdy jego miecz nadal przybijał do ziemi przerażone, skomlšce zwierzę po lewej stronie.
W kręgu przebiegały rozkazy, a topory i miecze podšżały za nimi. Siedemdziesišt psów to było za mało o co najmniej trzysta, i te które nie uciekły, by skryć się za nogami swych panów, zginęły, nie dotykajšc nawet któregokolwiek z braci. Zbyt wolne, zbyt przewidywalne, zbyt indywidualne. Dlatego zwierzęta nie miały szans pokonać Protektorów.
W szeregach wrogów zapadła cisza, a ich dowódca zawahał się, zanim rozkazał łucznikom posłać w powietrze kolejnš salwę strzał. Tarcza znów wytrzymała i tylko jeden Protektor został ranny w udo. Cofnšł się, by kierować i obserwować ataki do czasu, aż otrzyma pomoc. Zabrzmiały głosy rogów i otoczeni Protektorzy stanęli nie w obliczu otwartej szarży, lecz ostrożnego zwartego natarcia.
Ich wódz nie ma serca do tej walki. Przerażamy go. Szukajcie tych, którzy dowodzš. Walczcie jak jednoć. Jestemy jednociš.
Walczcie jak jednoć. Jestemy jednociš. Druga mantra przepłynęła przez ich ciała. Umysły skupiły się na całoci, jakš byli, a nie na ogromnej liczbie zbliżajšcych się wrogów. Psy były martwe, a ich krew wsiškała w ziemię, mokrš od drobnej porannej mżawki. Ich panowie wiedzieli już, że ci, którzy pierwsi zaatakujš, umrš. Było to nieuniknione.
Tak jak zwycięstwo. Walczymy dla Wybranego. Nie możemy zawieć.

* * *
Patrzšc na rze swoich psów, Senedai z trudem powstrzymywał krzyk. Destrany były postrachem wszystkich ludzi, a ich zaciekłoć i żšdza zabijania stały się wręcz legendarne. Lecz ci ludzie, czymkolwiek byli, nie drgnęli nawet, czasami tylko cofajšc się o krok, gdy pozwalało im to na lepszy kšt uderzenia. Wyglšdało to tak, jakby wiedzieli, skšd nadchodzi atak, jeszcze zanim nadszedł i, choć odległoć mogła powodować złudzenie, przysišgłby, że niektórzy uderzali na lepo. Uderzali i trafiali. To nie była przypadkowa młócka, ale zorganizowana, skuteczna obrona.
I to przerażało wesmeńskiego wodza bardziej niż cokolwiek innego.
Psy zaatakowały w skupionych, wyjšcych sforach, a umarły skomlšc, z poršbanymi, wstrzšsanymi pomiertnymi drgawkami ciałami. Senedai skupił się z powrotem na bitwie. Donone okrzyki jego ludzi zamarły w powietrzu pełnym mgły i deszczu. Niepokojšca, drażnišca cisza zapanowała w jego armii. Żaden z nich nie widział, by padł choć jeden z wrogów. Teraz czekali na rozkazy. Sygnalici stali na lewo od niego, gotowi do działania.
 Panie?  zaniepokoił się porucznik.  Nie powinnimy tracić impetu.
 Wiem!  odpalił Senedai, ale zaraz się uspokoił.  Wiem. Dajcie znak do natarcia ze wszystkich stron. Wolny marsz. Niech patrzš, jak nasza potęga gromadzi się tuż pod ich nosem. Tylko przednie szeregi. Tył czeka w gotowoci na mój rozkaz.
Flagi sygnałowe uniosły się w górę, zagrały rogi i Wesmeni ruszyli. Serce lorda Senedai waliło mu w piersi, gdy szedł za pierwszymi szeregami, zagrzewajšc wojowników okrzykami i przypominajšc, by zachowali powolne tempo, tak jakby którykolwiek z nich naprawdę pragnšł pobiec prosto na spotkanie mierci.
Wokół ruin domu Septerna nie było żadnej reakcji. Niewielki oddział stał w gotowoci, krew kapała z mieczy i toporów, ale zamaskowane twarze nie dawały żadnych znaków, choć ich ciała emanowały kontrolowanš agresjš. Za wodzem plemion Heystron kolejny rozkaz posłał kolejny grad strzał. Kolejne marnotrawstwo. Sto pocisków odbiło się od niewidocznej bariery. Choć nie było żadnego maga.
 O co tu chodzi, do diabła?  wrzasnšł Senedai, trzęsšc się z gniewu.  Kim oni sš?  wyszeptał, czujšc, jak strach powraca.
Czterdzieci kroków od bitwy rozpoczęło się zaklinanie duchów. Odgłosy modlitw rozeszły się od pierwszych szeregów we wszystkich kierunkach, obejmujšc całš armię. Senedai poczuł dreszcze, ale także nagły powrót zachwianej pewnoci siebie. Pień miała powitać wrogš stal, namawiajšc tych, którzy mieli od niej zginšć, by umarli jak wojownicy i na zawsze zwišzujšc ich duchy z narodem Wesmenów.
Ledwie dwadziecia słów chrapliwej modlitwy raz po raz spływało z ust wojowników, tworzšc kakofonię zagłuszajšcš szczęk broni i odgłos tysięcy stóp. W końcu powolny marsz przyspieszył gwałtownie wraz z tempem intonowanej modlitwy, pchajšcej wojowników naprzód. Przed nimi zamaskowani wrogowie poruszyli się. Unieli topory, a miecze skierowali ku ziemi, w spokoju oczekujšc, aż zaleje ich fala Wesmenów.

* * *
Zagrożenie wisiało złowieszczo w powietrzu wraz z ciemnymi chmurami spuszczajšcymi na razie lekkš mżawkę, choć zwiastowały rychłš ulewę.
Darrick poprowadził swš armię prosto na czekajšcš hordę, nakazujšc popiech i porzšdek. Wiedział, że będš obserwowani, podobnie jak jego zwiadowcy obserwowali wroga, i chciał, by Wesmeni donieli swemu dowódcy o ich determinacji i pewnoci siebie. Musztrował ich więc nawet podczas marszu. Kawaleria szła na przedzie, ani na chwilę nie łamišc szyku.
Na otwartym terenie odległym o jakš milę od obozu Tessayi zatrzymał kolumnę. Pojedynczy głos rogu zapoczštkował gwar rozkazów wykrzykiwanych przez ponad setkę ust. Każdy człowiek, elf i mag znał swoje zadanie. Ustawiono pozycje obronne, wyznaczono obwód i wzniesiono punkt dowodzenia. Magowie stali pod strażš żołnierzy, a elfie oczy obserwowały las Grethern na południu i nagie wzgórza na północy. Ustawiono ogniska, namioty i zagrody dla zwierzšt, którym przydzielono straż. Opróżniono wozy zbrojmistrzów i kwatermistrzów, a magazyny i kunie zaczęły działać w cišgu niecałej godziny od rozbicia obozu.
Darrick odwrócił wzrok od przygotowań, a na jego twarzy pojawił się lekki umieszek.
 Niele  powiedział.  Szczególnie że zaledwie tysišc z nich to zawodowi, dowiadczeni żołnierze.
Blackthorne rozemiał się.  No cóż, farmerzy i hodowcy win z Blackthorne zawsze byli praktyczni.
Darrick spojrzał na niego poważnie, niepewny, czy baron żartuje. Gresse potwierdził słowa przyjaciela.
 A zwycięscy obrońcy Gyernath mogš tylko stać i podziwiać, co Blackthorne?
 Pomagajš moim specjalistom  baron zamrugał oczami spod ciemnych brwi.
Darrick chrzšknšł.
 Zwiadowcy Wesmenów będš mieli o czym mówić  zauważył.
 Ja mylę, że Tessaya przerazi się na mierć, kiedy usłyszy o zdolnociach organizacyjnych hodowców i handlarzy win z Blackthorne  powiedział Gresse. Darrick zmarszczył brwi wyranie zirytowany tym żartem i baron natychmiast przestał się umiechać.  Wybacz, generale. Powiedz, kiedy zamierzasz jechać?  usiadł na jednym z szeciu krzeseł ustawionych wokół stołu z mapami w namiocie dowodzenia.
 Zjemy obiad, a potem podniosę pokojowš flagę i pojadę, ze strażš dwunastu kawalerzystów.
 I z nami  dodał Blackthorne.
 Słucham?  Darrick ponownie zmarszczył brwi i spojrzał na wysokiego barona. Tym razem nie dostrzegł umiechu na jego poważnej twarzy.
 Znam Tessayę. Kupuje, a raczej kupował, moje najlepsze wina. Może mnie posłuchać  owiadczył Blackthorne.
 A ty, baronie Gresse?
 Ja pojadę z przyjacielem, by dodać swego poparcia i powagi. Tessaya musi wiedzieć, że to nie jaki wybieg. Poselstwo trzech znamienitych Balaian może go o tym przekonać.
Darrick skinšł głowš.
 Dobrze. Nie powiem, że nie przyda mi się wasze wsparcie. Tak daleko na naszych ziemiach Tessaya będzie trudnym negocjatorem.  Poczuł ulgę, choć wiedział, że jako generał nie powinien. Jednak było co w postawie i zachowaniu obu baronów, co dodawało mu odwagi i pewnoci. Sšdził, że wynikało to z ich ogromnej determinacji, by zwyciężyć, i absolutnego odrzucenia możliwoci porażki. Bez wštpienia to włanie widzieli ich ludzie i tylko dlatego garstka żołnierzy i armia wieniaków mogła mieć takie znaczenie dla wojny.
 Czy Tessaya uszanuje naszš flagę?  zapytał generał.
 Tak  potwierdził natychmiast Blackthorne.  I nie dlatego, żeby był szczególnie honorowy. Po prostu jest inteligentny i nie pragnie powięcać swoich ludzi, jeli może zapewnić sobie zwycięstwo, negocjujšc nasze poddanie.
 Ale w kluczowych momentach popełnia błędy  zauważył Darrick.  Mógł na przykład zmierzyć się z nami w Kamiennych Wrotach, gdzie miał dużo silniejszš pozycję. Ale spanikował.
 To możliwe  zgodził się Blackthorne.  Ale nie możesz zakładać, że popełni kolejny błšd.
Dwie godziny póniej trzej mężczyni wyjechali z obozu....
Zgłoś jeśli naruszono regulamin