WSTĘP
,,Człowiek człowiekowi bogiem" - wydaje się, że ta maksyma staregoFeuerbacha mogłaby posłużyć za motto do tej książki, której autor, z niemałąerudycją sprzęgając wielowątkowe opowieści mitologii indyjskiej, usiłujeprzedstawić proces narodzin mitu. W tym szczególnym przypadku jest to mito Majtreji - Buddzie Przyszłości, który - jak wierzą wyznawcy buddyzmumahajana - ma przyjść przy końcu czasu i położyć kres historii.
Z opowieści Żelaznego, której akcja toczy się, jak można sądzić, na odległej,skolonizowanej onegdaj przez ludzi planecie, odżywa legenda WielkiegoNauczyciela. Choć zbliżony do swego historycznego (i ziemskiego) prototypu
- SiddharthyGautamy czyli Buddy Siakjamuniego (563-483 p,n. e.), założycie-la buddyzmu - nasz tytułowy Pan Światła jest zarazem lwórcą wielkiej utopiispołecznej, która podzielonemu na bogów i ludzi społeczeństwu ma przynieśćwyzwolenie, wolność, równość i... powszechne ubóstwienie. Oto bowiem,w myśl nauki Sama - Tathagaty- Siddharthy-Buddy (tych imion pojawia sięw powieści nieco więcej, bowiem postać jej głównego bohatera nosi cechy wieluróżnych historycznych reformatorów, także Jezusa Chrystusa, na co wartozwrócić uwagę) niebo, zamieszkałe przez utrzymujących w nieśmiertelnościaferzystów, posiadających dostęp do technologii oraz wszelkich innych osiąg-nięć odziedziczonych w spadku po ziemskiej cywilizacji, powinno wyrzec sięmonopolu na dobrobyt. Niebo powinno zstąpić na ziemię - jeśli nie dobrowol-nie, to pod przymusem. Niebo, trzymające ludzkość w ciemnocie i strachu,posiadające doskonale zorganizowany aparat kontroli i przemocy, musi zrezyg-nować ze swej boskości, W ten właśnie sp iób człowiek człowiekowi stanie siębogiem, a żadnych innych bogów już nad nim nie będzie.
W tym miejscu, po przywołaniu nazwiska Feuerbacha, należałoby takżezwrócić uwagę na marksizujący charakter tej doktryny, którą ustami swychbohaterów zdaje się głosić Żelazny: bóstwo jako przedmiot pierwotnegostrachu, alienacja jako główna siła tworząca bóstwa, przezwyciężenie alienacjijako warunek powrotu do stanu pierwotnej wolności, równości i... boskości.O tym, czy Pan Światła rzeczywiście jest bohaterem utopii społecznej, a jegopragnienia pochodzą z repertuaru jednostronnie optymistycznych doktryn,z uporem godnym lepszej sprawy prących ku ,,lepszemu", “przebudowane-mu", “opartemu na sprawiedliwych stosunkach" ustrojowi społecznemu,zechce zadecydować sam Czytelnik, sięgając po tę książkę. My tutaj, żebyzakończyć te wywody, powiemy jedynie, że jak w Panu Światła kumulują sięniezliczone wątki wiefu mitologii, czyniąc tę postać bardzo niejednoznaczną,niekiedy nawet trudną do umieszczenia we właściwym miejscu strukturyfabularnej powieści, tak sam finał tej książki nie jest ani prosty, ani jednoznacz-ny. Bo i jakżeby można dać jednoznaczną odpowiedź na pytanie o narodzinymitu? ,,Śmierć i Światło są zawsze i wszędzie, one zaczynają i kończą..,"
- pisze Żelazny. W tym odwiecznym sporze Światło i Ciemności są skazane natrudne, lecz nieuniknione współistnienie.
WYDAWCA
ROZDZIAŁ I
Powiadają, że pięćdziesiąt lat po swym uwolnieniu powrócił ze Złotego Obloką, byruszyć na zastępy Niebios i walczyć przeciwko Porządkowi Życia oraz bogom, którzygo ustanowili. Wyznawcy modlili się o jego powrót, choć ich modlitwy byłyhluźniercze. Bo przecież blagalnik nie ma prawa niepokoić tego, który przeszedł donirwany, a jego modlitewne westchnienia nie powinny dotykać niczego, co ma związekz bezcielesnym byłem. Ale ubrani w opończe koloru szafranu wierni nie ustawaliiv mott/ach, prosząc, by Pan Miecza - Manjursi - zechcial zstąpić wśród nich.l powiadają, :e Bodhisattwa ich wysiuchal...
Ten, który stłumił swe pożądliwości,który jest wolny od wszelkiej żądzy,którego pokarmem jest Pustka -bez zobowiązań, wolny -jego drogi są nieodgadnioneniczym szlaki ptactwa na niebie.
Dhammapacia (93)
WYZNAWCY zwali go Mahasamatman i twierdzili, że jest bogiem. On jednakwolał opuszczać początkowe M aha- i końcowe -atman, poprzestając na zwykłymSam. Nigdy nie ogłosił się bogiem. Ale też nikt nie słyszał, by mówił, że nim niejest. Niezależnie od okoliczności, ani potwierdzenie, ani zaprzeczenie włas-nemu bóstwu nie mogło mu przynieść korzyści. Milczenie - owszem.
A zatem, skrywała go zasłona tajemnicy.
Było to w porze deszczowej...
Miało się już ku wielkim deszczom...
l zdarzyło się w tych deszczowych dniach, że ich modlitwy wzbiły się ku niebu,lecz wcale nie za sprawą upartego przybierania gruzełkowatych sznureczkówróżańców, ani też nie dzięki wirowaniu młynków. Wzbiły się z wielkiej machinymodlitewnej, zbudowanej i ustawionej w klasztorze Ratri - Bogini Nocy.
Modły wysokiej częstotliwości przepływały przez warstwę atmosfery, zaczym wznosiły się wprost ku Złotemu Obłokowi, zwanemu Mostem Bogów.Obłok opływał cały świat i był widziany w nocy jako brązowy łuk tęczy, górującyw miejscu, gdzie czerwone o wschodzie słońce przybiera w południe barwę
pomarańczy.
Co niektórzy z mnichów poważnie wątpili w prawowierność tej formymodlitwy, lecz przecież w końcu maszynę zbudował sam Jama-Dharma, któryonegdaj spadł z Niebiańskiego Grodu. A mówiło się też, że przed wiekamiJama-Dharma zbudował ognisty rydwan Pana Siwy - pojazd, który pędzączostawiał na niebie ślad ognistego warkocza.
Choć popadł « niełaskę, Jama ciągle cieszył się sławą najpotężniejszegoi mistrzów. Nikt jednak nie wątpił, że i jemu bogowie kazaliby umrzećprawdziwą śmiercią, gdyby tylko się dowiedzieli, co za machinę zbudował,Skoro już o tyrn mowa, trzeba dodać, że Bogowie Grodu kazaliby mu umrzećprawdziwą śmiercią nie zważając na sarno dzieło Jamy - nawet wówczas,gdyby znalazł się pod opieką swej machiny, śmierć i tak by go dosięgła. O tym,w jaki sposób Jama dojdzie do porozumienia w tej sprawie Panami Karmy, niktme miał pojęcia, lecz nikt też nie wątpił, że w stosownym czasie znajdzie jakiśsposób, fen, o kim mowa, by i niemal równie wiekowy jak sam Niebiański Gród,a przecież nie więcej niż dziesięciu bogów pamiętało moment jego powstania.Jama miał opinię mądrzejszego od samego Pana Kubery, wszakże był to jedenz jego pomniejszych przymiotów. Najlepiej znano go z innych umiejętności,niewielu jednak ludzi mogło o tym coś powiedzieć. Szczupły - acz bezprzesady masywnie zbudowany - lecz nie zwalisty. Poruszał się powoli, krok?a krokiem. Ubierał się na czerwono i mówił mało.
Podszedł do maszyny, a gigantyczny lotos z metalu, zatknięty na szczycieklasztornego dachu, nieustannie wirował w swych łożyskach.
Deszcz światła padał na cały klasztor, lotos i na dżunglę u stróż gór. Przezsześć dni Jama zdążył już ofiarować cale kilowaty modłów, ale zakłóceniaatmosferyczne sprawiały, że Najwyższy nie mógł go usłyszeć. Półszeptemwzywał więc co znaczniejsze spośród obecnie czczonych bóstw płodności,wabiąc je litaniami ich najszczytniejszych przymiotów.
Głuchy pogłos grzmotu był odpowiedzią na jego prośby, tak, że asystująca mumała małpa zachichotała. -Wasze modlitwy i przekleństwa na jedno się zdały,Panie Jamo. - Nic więcej nie da się tu powiedzieć.
- Czy aż siedemnaście inkarnacjitrzebaci było, by dojść do tej konstatacji?•-•- wykrzywił się w złośliwym grymasie Jama. - Jeśli tak, 1o już rozumiem.czemu ciągle odbywasz karę w tej małpiej postaci.
- To me jest dokładnie tak, jak mówicie •••••• odparła mapła, której na i mię było
Tak. --- Mój przypadek, choć mniej rzucający się w oczy niż wasza sprawa.Panie Jamo, zawiera wszakże elementy osobistej niechęci, by me rzeczłośliwości w tym. co się tyczy...
--- Dośćl - warknął krótko Jama, odwracając się plecami do swegorozmówcy.
Tak uświadomił sobie, ze ten szyderczy tom mógł mocno urazić mistrzaZ zamiarem znalezienia innego przedmiotu rozmowy podszedł do oknauskoczył na szeroki parapet i spojrzał w górę.
-•-- Na zachodzie się przejaśnia.
Jama zbliży się do okna. popatrzył we wskazanym kierunku, zmarszczył brwii kiwnął grową.
-• Tak jakby ••- mruknął. •-• Zostań tu i mów, co będziesz widział.Ruszył do tablicy rozdzielczej.
Lotos na dachu przestał nagle wirować, po czyrn skierował się płatkami kjobnażonemu niebu.
- Bardzo dobrze - szepną) Jama. - Wreszcie udało nam się coś złapać.Rękami szybko przebierał po konsoli modułu kontrolnego, naciskając prze-łączniki i ustawiając pokrętła.
Tymczasem sygnał został już odebrany na dole, w kamiennych celachklasztoru, gdzie rozpoczęto inne przygotowania, praca nad ciałem byław pełnym toku.
- Chmury znowu się zbierają! - krzyknął Tak
- Teraz to już nie ma znaczenia - odparł mistrz. - Ptaszek wpadł w sidła.Wyszedłszy z nirwany wejdzie do lotosu.
Grzmoty przybrały na sile, g deszcz tłukł o płatki metalowego kwatu dudniącniczym grad. Spirale błękitnej światłości z sykiem skręcały się nad graniami.
Jama zamknął ostatni obwód.
- Jak sądzisz... - zainteresował się Tak. - Czy i tym razem przybierzecielesną postać?
- Idź lepiej obierać nogami banany!
Tak uznał, że można to przyjąć za nakaz odejścia, opuścił więc komnatę,pozostawiwszy Jamę zamkniętego sam na sam ? maszymerią, Ruszył opus-toszałym korytarzem, po czym szeroką estakadą schodów zszedł na dół. Napółpiętrze przystanął, dobiegły go bowiem odgłosy jakiejś rozmowy, którymtowarzyszył stukot sandałów - dźwięki wyraźnie się zbliżały. Miał wrażenie, żedobiegają z zewnątrz, z bocznego hallu.
Nie zastanawiał się długo - natychmiast wdrapał się po ścianie, w czymniemałą przysługę oddały mu wykute w skale dwa rzędy panter i słoni, bowiemw nierównościach powierzchni mógł znaleźć dobre punkty zaczepienia. Kiedyjuż dotarł do krokwi, obrócił się, tak by nie patrzeć w otchłanrie ciemności,zastygł w bezruchu i czekał.
Z bramy wyszło dwóch ciemno ubranych mnichów.
- Dlaczego więc nie może sprawić, by niebo się rozchmurzyło? - spytałpierwszy z idących.
Drugi, starszy, lepiej zbudowany mężczyzna wzruszył ramionami, - Niejestem mędrcem, ażeby móc odpowiadać na podobne pytania. Ze budziobawy... to pewne, podobnie jak fakt, iż nie powinna była podarować im tegosanktuarium, ani nie wolno jej było pozwolić Jamie na korzystanie z klasztoru.Któż jednak potrafi wytyczyć granice Nocy?
- Albo przewidzieć kobiece humory - dodał kąśliwie drugi. - Słyszałem,że nawet kapłani nie wiedzą, kiedy się zechce tu zjawić.
- Całkiem możliwe... - zamyślił się pierwszy. - W każdym razie wydajesię, że to dobry znak,
- Tak się wydaje,.,
Obaj mężczyźni zniknęli w drugiej bramie, zaś Tak wsłuchiwał się w odgłosyich kroków aż do chwili, gdy całkowicie pochłonęła je cisza.
Ciągle jednak nie opuszczała swej grzędy.
Owa,,ona", o której rozmawiali mnisi... to stówo mogło się odnosić jedynie dobogini Ratri, czczonej przez zakon lakc ta, klóra ofiarowała swe sanktuarium
to tylko broń, nic więcej. Jego największa siła tkwiła w jego zakłamaniu. Jeśliwięc będziemy mieli go tutaj z powrotem...
- Pani - przerwał jej. - Czy święty, czy szarlatan, lecz on już tu powrócił.
- Nie żartuj ze mnie, Tak.
- Pani i bogini, opuściłem Pana Jamę, gdy właśnie kończył prace przy swejmachinie, a na jego twarzy widziałem zapowiedź sukcesu.
- To bardzo nierówna próba sił... - zamyśliła się kobieta. - Pan Agnipowiedział kiedyś, że coś podobnego nigdy się nie uda.Tak wstał.
- Któż jednak - zaczął pewnym głosem - bóg to, czy człowiek, czy jakiśbyt pośredni, zna się na tym lepiej niż Pan Jama?
- Nie odpowiadam na to pytanie, bo nikogo takiego nie ma. Skąd jednaku ciebie ta pewność, że nasze ptaszek wpadnie nam w sidła?
- Bo sidła zastawił Jama - odparł krótko.
- W takim razie podaj mi ramię, Tak, i zechciej mnie odprowadzić, jakdawniej, to czyniłeś. Obyśmy śnili o śpiącym Bodhisattwie.Wyszli z komnaty, ruszyli schodami w dół, do pokoju poniżej.
Grotę wypełniało śmiało, zrodzone wszakże nie z pochodni, lecz z generato-rów Pana Jamy. Łóżko, ulokowane nad platformą, z trzech stron skrywałyciężkie, płócienne zasłony. W ogóle, większość z nagromadzonych tu urządzeńmaskowały kotary i draperie. Ubrani w szafranowe opończe mnisi, obsługującyskomplikowaną maszynerię, poruszali się po komnacie szybko i cicho. Jama
- wielki mistrz - stał przy łożu.
Lecz nawet ci zdyscyplinowani mnisi o kamiennych twarzach nie potrafilipowstrzymać krótkiego okrzyku zdumienia, gdy ujrzeli wchodzącą do pomiesz-czenia osobliwą parę. Tak zatem zwrócił się do kobiety u swego boku,a ujrzawszy ją, zrobił krok do tyłu czując, jak dech zatyka mu w gardle.
Miał oto za towarzyszkę już nie tę przysadzistą staruszkę, z którą przedchwilą rozmawiał przez okno. Znowu stał u boku Nieśmiertelnej Nocy, o którejnapisano:,,Przestrzeń bezmierną wypełnia obecność bóstwa, jej wysokość i jejkroki. Jej blask przenika ciemności".
Spoglądał na nią tylko przez chwilę, po czym zamknął oczy. Ciągle otaczała jąaura niedostępności.
- Bogini... - zaczął.
- Idziemy do śpiącego - ucięła mu. - Właśnie się budzi.
Ruszyli w stronę łoża.
Teraz więc miała natąpić scena, przedstawiana później na freskach, po-krywających ściany, ku którym prowadziły długie tunele niezliczonych koryta-rzy, wyobrażam na licznych płaskorzeźbach pokrywających mury świątynne,malowana na platformach wielu pałaców - scena przebudzienia tego, który byłznany jako Mahasamatman, Manjursi, Siddhartha, Tathagatha, Spoiwo, Mait-reja. Oświecony, Budda i Sam. Po lewicy miał boginię Nocy, po prawicy
- Śmierć. Tak - małpa - kucnął u stóp łoża, świadcząc* o wiecznymwspółistnieniu tego, co zwierzęce i tego, co boskie.
Ubrany był zwyczajnie. Średniego wzrostu, w średnim wieku, ciemnawejcery, regularnych acz pospolitych rysów twarzy. Kiedy otworzył oczy, można siębyło przekonać, że były ciemne.
- Bądź pozdrowiony, Panie Światła! - przemówiła Ratri.Zamrugał. Przebudzony, wzrok miał jeszcze zamglony snem. W komnaciewszyscy zastygli w bezruchu.
- Bądź pozdrowiony, Mahasamatman - Buddo! - powiedział Jama.Patrzył przed siebie niewidzącym spojrzeniem ślepca.
- Cześć, Sam - powiedział Tak.
Czoło pokryła mu siateczka drobnych zmarszczek, zamrugał: ciężkie, ciemnespojrzenie spadło najpierw na Taka, potem dotknęło pozostałych.
- Gdzie jestem?... - zapytał szeptem.
- W moim klasztorze - pospieszyła z odpowiedzię Ratri.
Zmierzył jej urodę drętwym, taksującym spojrzeniem.
Później zamknął oczy. Powieki zacisnął tak mocno, że w kącikach oczuuformowały się zmarszczki. Grymas bólu wykrzywił mu wargi, przez nie-których porównywane do łuku. Zacisnął zęby, wielokrotnie opisywane jakogroty strzał.
- Zaprawdę jesteś tym, którego wzywaliśmy? - zapytał Jama.Nie odpowiedział.
- Czy jesteś tym, który zatrzymał armię Niebios na brzegach Vedry?Wargi straciły nieco ze swej stanowczości.
- Czy jesteś tym, który ukochał Boginię Śmierci?
W oczach rozbłysły dwa ogniki. Przez wargi przebiegł delikatny uśmiech.
- To on - odpowiedział sobie samemu Jama. Zaraz jednak dorzucił kolejnepytanie. - Kimże jesteś, człowieku?
- Ja?... - odezwał się w końcu mężczyzna na łożu. - Niczym. Liściemunoszonym w wirze rzeki, piórkiem na wietrze...
- Przesada... - przerwał mu Jama. - Rzeki i wiatr mają dość zwykłych liścii piór. Nie po to tak długo wysiadywałem w laboratorium, żeby powiększyć ichilość. Potrzebny mi ktoś, kto byłby w stanie kontynuować wojnę przerwanąwskutek jego odejścia... potrzebowałem człowieka pełnego mocy, który mógłbyprzeciwstawić ją woli i mocy bogów. Wiem, że ty nim jesteś.
- Tak, jestem nim - ponownie przymknął oczy. - Ja jestem Sam. Sam.Kiedyś... dawno temu... stoczyłem walką, czyż nie mam racji? Tak, dawno temu
walczyłem...
- Byłeś znany jako Sam Wielkoduszny, Sam Budda. Pamiętasz?
- Kto wie, może to i prawda... - w oczach zaigrały mu dwa małe ogniki.
- Tak - westchnął w końcu. - Istotnie, byłem nim. Najpokorniejszymz dumnych, najdumniejszych z pokornych, tym byłem. Walczyłem. Później przezczas jakiś nauczałem Drogi, l znowu walczyłem, i znowu nauczałem, bywało, żebrałem się za politykę, próbowałem magii, trucizny... W pewnej wielkiej bitwietak straszliwie robiłem mieczem, że samo Słońce zakryło twarz na widok tejrzezi... Słońce i ludzie, i bogowie, zwierzęta i demony, duchy ziemi i powietrza,ognia i wody, konie, broń i rydwany...
- l przegrałeś - wtrącił Jama.
- Owszem - skinął głowę. - Przegrałem, a jakże, Trzeba było jednakwidzieć, jaką nauczkę dałem mym wrogom. Ty, śmierci, byłaś mym woźnicą.Tak, teraz wracają do mnie te wspomnienia. Wzięli nas do niewoli, a PanowieKarmy byli naszymi sędziami. Uciekłaś im przez własną śmierć, drogąCzarnego Koła. Ja nie mogłam.
- To prawda - Jama spojrzał na mnichów, którzy zajęli miejsce napodłodze, siedzieli w kucki i kołysali głowami. - Twoja przeszłość zostaławyłożona przed Panami Karmy. Ujrzał ją, i zostałeś osadzony - obniżył głos.- Skazać cię na prawdziwą śmierć znaczyłoby: zrobić z ciebie męczennika.Skazać cię na wieczną tułaczkę po świecie, nieważne, w jakim ciele, znaczyło-by: zostawić ci otwartą furtkę, pozwolić ci na myśl o powrocie. Gdy zatem tyukradłeś swe nauki od Gottamy z innego miejsca i czasu, oni ukradli opowieśćo końcu jego dni wśród ludzi. Zostałeś zatem skazany na nirwanę. Twój atmanprzeniesiono nie do innego ciała, lecz do wielkiego magnetycznego obłoku,który opływa tę planetę. Było to ponad pół wieku temu. Oficjalnie uzano cię zaawatarę Wisznu, którego nauki zostały błędnie zinterpretowane przez nazbytgorliwych jego uczniów. Teraz więc toczysz swój żywot w lormie samornadulu-jacej się fali, a ja miałem szczęście ją schwytać.
Sam zamknął oczy.
- Odważyłeś się przywrócić mnie światu?
- Tak właśnie się stało.
- Ale ja cały czas miałem świadomość mego żywota.
- Tak też i przypuszczałem.
Podniósł ciężkie powieki. Na dnie oczu płonęły ognie. - l odważyłeś sięprzywołać mnie stamtąd?
- Tak.
Sam skłonił głowę. - Słusznie zwą cię bogiem umarłych, Jama-Dharrno.Przemocą pozbawiłeś mnie nawet tego ostatecznego doświadczenia Pustki.O ciemny kamień swej woli zdołałeś rozbić to, co jest poza wszelkim ro-zumem i pustymi wdziękami śmiertelników. Dlaczego więc nie pozwoliłeś miodejść, powrócić do stanu, w którym przebywałem, zatopiony w oceaniebytów?
- Ponieważ świat potrzebował twej pokory, twej pobożności, twego naucza-nia oraz machiavellicznych sztuczek, z kórych słynąłeś.
- Ale ja jestem stary - westchnął Sarn. - Jestem taK stary, jak rodzajludzki, zamieszkujący ten świat. Bytem przecież, co dobrze wiesz, jednymz Pierwszych... przybywszy tu, by budować, by rządzić, wyprzedziłem mejea-nego. Dziś ci inni pomarli, lub stali się bogami... dei ex machinae... Sam teżmiałem szansę dołączyć do nich. lecz przepuściłem ją, zresztą nie raz jeden.Nigdy nie chciałem zostać bogiem, Jamo, a już na pewno nie chciałem zostaćprawdziwym bogiem. Dopiero po jakimś czasie, gdy dość już napatrzyłem się,co wyczyniają moi boscy krewniacy, zaczęłam skupiać w sobie moc. Wszakżezaczęłam nie w porę. Moi rywale byli zbyt silni. Teraz więc pragnę znów zasnąćsnem wieków, ponownie zatopić się w Wielkim Odpocznieniu, po raz wtóryzasmakować nieskończonej błogości, usłyszeć pieśń, którą gwiazdy nucąu wybrzeży wielkiego morza.
Ratri pochyliła się ku przodowi. Spojrzała mu w oczy. - Potrzebujemy cię,
Sam.
- Wiem, wiem - mruknął, - To się nazywa “prawo wiecznego obieguzgranego kawału". Jeśli masz rączego konia, przelecisz nim każdą milę - choćdowcip naprawdę był już w obiegu od niepamiętnych czasów, uśmiechnął się,a Ralri pocałowała go w czoło.
Tak dal susa i wylądował na łożu.
- Rodzaj ludzki znajduje upodobanie w figlach - zauważył Budda.
Jama podał mu opończę, zaś Ratri zajęła się poszukiwaniem odpowiedniegorozmiaru pantołli.
Porównując ilość czasu, jaką zabrały pertraktacje, z błogim spokojem, którynastąpił potem, można było powiedzieć, że przetargi z bogiem trwały wcale niekrótko Teraz Sam spal. Śpiąc, śnił. Śniąc, głośno krzyczał, lub tylko mówił cośprzez sen. Choć proponowano mu coś do zjedzenia, nie miał apetytu, a Jama nienastawał, jak zauważył bowiem Jarna, był zdrowy i w świetnej kondycji - jegociało świetnie zniosło cały ten proces psychosomatycznej konwersji z boskiego
regresu.Siedział tak, nieporuszony, wbiwszy wzrok w kamyczek, ziarenko czy liść. Nie
wolno było wyrywać go z tego zapatrzenia.
Jama widział w tym pewne niebezpieczeństwo, podzielił się zatem swymiobawami z Ratri i Takiem. - Niedobrze, bardzo niedobrze, że powrócił tutajw ten sposób - szepnął, uważnie patrząc na zastygłą w bezruchu postać. - Coprawda mogłem z mm rozmawiać, ale równie dobrze mógłbym przemawiać dowiatru. Niestety, Sam nie jest w stanie przypomnieć sobie całej własnejprzeszłości. Gdy podejmie zbyt wielki wysiłek, by poruszyć swą pamięć,natychmiast opada 2. sil.
- Może źle interpretujesz jego staranie - wtrącił się Tak.
- To znaczy...?
- Popatrz, jak spogląda na ten kamyk... Zw...
apd61