SŁÓWKO O KSIĘDZU BOSKO.doc

(90 KB) Pobierz
SŁÓWKO O KSIĘDZU BOSKO

SŁÓWKO O KSIĘDZU BOSKO

ks. Marek Chmielewski SDB

Przygotować na trudności

 



Ksiądz Bosko uczy, że młodym trzeba mówić prawdę o tym, jak się rzeczy mają. Np., że jest cierpienie i że są nieszczęścia.

Zdaję sobie sprawę, że łatwo będzie posądzić mnie o moralizowanie lub myślenie schematami, gdy szukając w księdzu Bosko podpowiedzi dla uzależnionych lub zagrożonych narkotykami, odwołam się do prostej prawdy, która choć oczywista, w praktyce wcale taka nie jest. Broń mnie Panie od pokusy uproszczenia, ale muszę powiedzieć, że takie problemy rodzą się też wtedy, gdy człowiek nie jest przygotowany na pokonywanie życiowych trudności. Kiedy przychodzą, sięga po środki, które nie mogą rozwiązać jego sytuacji. Dają chwilową ulgę, zapomnienie, wyobcowanie. A gdy wszystko mija, poczucie frustracji narasta na nowo.

Problemom trzeba stawiać czoła, nazwać je po imieniu, zderzyć się z nimi, zmierzyć się. Kryzysy są po to, aby wzrastać. Tego właśnie uczył ksiądz Bosko. Całe jego życie to pasmo nieustannych trudności, pokonywania biedy materialnej, oporów ze strony ludzi – między innymi własnego brata, swojego biskupa, konfratrów w kapłaństwie, polityków wrogich Kościołowi – ograniczeń układów społecznych i politycznych. Nigdy nie słyszałem jednak, aby w takich przypadkach sięgał on po znane wówczas szeroko opium lub popularny absynt. Ba! O ile mi wiadomo nie szukał nawet wina, a tym bardziej nie brał proszków na uspokojenie. I nikt nie ma wątpliwości, że wygrał swą życiową batalię. Jeśli ktoś nie chce uznać jego świętości, to musi schylić czoła przed dorobkiem wychowawczym. Ono jest uznanym dziedzictwem całej ludzkości.

Mam wrażenie, że u księdza Bosko wszystko zaczęło się w dzieciństwie. Namacalnie wtedy, gdy jako dwulatek stracił ojca. Maleńki Janek stał przy trumnie taty. Mama wzięła go za rękę i chciała wyprowadzić z pełnego żałoby pomieszczenia, w którym przyrodni brat Antoni zanosił się od płaczu, świadom straty obojga rodziców. Janek obruszył się na swą matkę. „Skoro tata nie idzie, ja też nie pójdę”. Mama pociągnęła go za sobą. „Chodź ze mną! Biedne dziecko! Nie masz już ojca!”. I zaczęła płakać. Ksiądz Bosko wspomina: „Pociągnęła mnie za sobą, bardzo płakała. Ja też płakałem, bo ona płakała. Nie rozumiałem, co to znaczy nie mieć ojca. Ale na całe życie zapamiętałem, to co mówiła mi mama, o tym, że go straciłem”. Mądrość matki księdza Bosko. Ta prosta kobieta intuicyjnie rozumiała, że dzieci trzeba wychowywać do tego, aby umiały pokonywać życiowe trudności. Trzeba je uczyć, że doświadczą i radości, i cierpienia.

Zbyt często, my dorośli, pokazujemy młodym życie w różowych kolorach. Ot tak, żeby nie zniechęcić, żeby mieli łatwiej niż my. I tego „łatwiej” jesteśmy w stanie bronić. W zamian młodzi – kiedy ciężko – porzucają naukę, pracę, przyjaźnie albo sięgają po dostępne im „koła ratunkowe”. Oszukaliśmy ich. A do tego nie przygotowaliśmy ich na trudności, nie nauczyliśmy odwoływać się do bogactwa własnej osobowości, do życia duchowego, wtedy gdy jest najtrudnniej.

Czy można inaczej? Można. Pozwólmy, aby w odpowiednim czasie doświadczyli bolesnych stron życia. Mama pokazała Jankowi śmierć ojca. Jednocześnie jednak uklękła, aby modlić się do Boga. Trzeba pokazać młodym siłę wiary w pokonywaniu trudności. I być dla nich wsparciem. Mama Małgorzata nie uciekła. Płakała wraz z dziećmi. A potem zakasała rękawy i wraz z dziećmi zabrała się za codzienne życie. Nie pozwólmy też, aby trudne doświadczenia, z których młodzi nie potrafią znaleźć wyjścia, ciągnęły się za nimi bez końca. Aby ominąć klasówkę, ucieczka się na wagary. Uważny rodzic to odkryje. Co wtedy? Pisze usprawiedliwienie, czy pomaga zrozumieć, co się stało i może nawet idzie z dzieckiem do szkoły, aby wspólnie wyjaśnić sprawę? Co bardziej przygotowuje do życia? Nie wiem czy to wystarczy, skoro narkotyki są na wyciągnięcie ręki, ale wiem, że świeci są po to, aby ich naśladować.

. Nadzwyczajny dar

 



Ksiądz Bosko bez wątpienia był nieprzejednanym wrogiem szatana i jego działania.

Autorzy licznych biografii księdza Bosko chętnie przywołują szereg sytuacji, w których ujawniały się nadzwyczajne dary świętego. Któż nie słyszał o jego snach, wizjach, o słynnym psie Griggio, albo o tym, jak ksiądz Bosko rozmnożył kasztany... Świętość życia księdza Bosko, świadectwa jego bezwzględnej walki z szatanem w listach i wypowiedziach, doświadczenie ataków złego ducha, posługa w konfesjonale nie pozostawiają wątpliwości, że były to dary pochodzenia Bożego.

W takiej perspektywie przyjrzyjmy się jego umiejętności przewidywania przyszłości. Do dziś zachował się list z 1862 roku, który ksiądz Bosko napisał latem w Lanzo Turyńskim: „Najdrożsi Synowie (…) wiele razy ostatnio odwiedzałem Oratorium (…). Widziałem cztery wilki, które biegały tu i tam pomiędzy chłopcami. Niektórzy zostali przez wilki pogryzieni. Być może nie wszystkie wilki są jeszcze w tej chwili w Oratorium, ale jeśli tam jeszcze są, udam się wkrótce do was, aby zerwać z nich skórę aniołków i zdemaskować ich. W innym widzeniu widziałem chłopców, którzy w czasie modlitw stali na tarasie dzwonnicy i umilali sobie czas pogawędką (…). Widziałem też takich, którzy w niedzielę rano wyszli z domu, aby nie być na mszy św. Najbardziej przykro zrobiło mi się jednak wtedy, gdy niektórzy zamiast na wieczorne nabożeństwo uciekli nad rzekę, aby się wykąpać. Biedni chłopcy! Jakżeż mało przejmują się swymi duszami! (…) Dzisiaj natomiast widzę diabła, który poprzez lenistwo czyni wielkie spustoszenie wśród nas. Odwagi, już niedługo będę z wami i razem z innymi księżmi i klerykami. Postaramy się wygnać wilki, węże i lenistwo z naszego domu”.

Kilka dni później ks. Bonetti w kronice Oratorium zanotował: „Niektórzy wychowankowie, wśród nich ci najbardziej niezdyscyplinowani (Davì, Tinelli, Panico), wiedząc, że księdza Bosko nie ma w domu, a tym samym przekonani o swej bezkarności, opuścili w niedzielę nabożeństwo wieczorne i poszli kąpać się nad rzekę. Na nic zdało się czuwanie ks. Alasonattiego i innych asystentów. Od trzech dni chłopcy byli przekonani, że udało im się wywieść w pole wszystkich i że pozostaną bezkarni. Bardzo się rozczarowali! Widział ich ksiądz Bosko, który już w poniedziałek rano napisał list do wychowanków, w którym opisał swą podróż, a potem, nie wymieniając nazwisk, ujawnił winnych, przyprawiając ich o strach i zapowiadając zastosowanie odpowiednich środków po swoim powrocie. To wydarzenie wprawiło wszystkich w zdumienie: skąd ksiądz Bosko mógł wiedzieć o tym wszystkim?”

Świadectwem daru jasnowidzenia księdza Bosko jest też przepowiadanie śmierci niektórych wychowanków. Zwykle nie podawał nazwisk, ale publicznie zapowiadał termin zgonu. I tak się działo. Chłopcy w tym czasie dokładali starań, aby uporządkować swe relacje z Bogiem i ludźmi. Ignacy Mancardi, pielęgniarz z Valdocco, wspomina, jak ksiądz Bosko wiosną 1864 r. polecił mu zaopiekować się dwoma chorymi chłopcami – Tartitim i Palim, którzy mieli umrzeć przed końcem nadchodzącego Wielkiego Postu. Bilecik z tą informacją i dopiskiem „Przepowiednia księdza Bosko. Otworzyć po Wielkanocy” został złożony u ks. Alasonattiego. Niedziela Wielkanocna tego roku wypadała 27 marca. Palo zmarł 26 lutego, a Tarditi 12 marca.

Przykłady można mnożyć. Ale czy ksiądz Bosko rzeczywiście miał dar przepowiadania przyszłości? Według opowiadań wydaje sie to wiarygodne, ale jest bardzo trudne do udokumentowania w oparciu o źródła. Opowiadania są nośne, zawierają głębokie przekonania. Zawarte w nich fakty są jednak ubrane w szatę specyficznej narracji, która swobodnie przechodzi od szczegółu do wiedzy powszechnie znanej, od precyzyjnych opisów naocznych świadków wydarzeń, do opinii spisanych pod wpływem zachwytu lub przerażenia. Wiemy np. z opowiadania świadka, że Tarditi i Palo znaleźli się w infirmerii w ciężkim stanie. Z innego źródła wiemy, ze obaj byli słabego zdrowia i od dawna chorowali. Wiemy wreszcie, że umieralność dzieci w XIX wieku była duża. O tym wszystkim wiedział też ksiądz Bosko. Być może dlatego, mówiąc do chłopców, używał przypowieści. Robił to, aby wybiegali myślami dalej, niż on sam chciał powiedzieć. Czynił to ze względów pedagogicznych.

 

SŁÓWKO O KSIĘDZU BOSKO. Wyczyn czy zabawa?

 



Ksiądz Bosko nie szukał sposobów na wyśrubowane rezultaty i mistrzów stadionów. Sport był dla niego sposobem wyrażania się młodych, budzenia spontanicznej radości, rodzenia się i umacniania wzajemnych relacji.

Kiedy słyszę coś na temat sportu, a tym bardziej jego roli wychowawczej, myśl spontanicznie biegnie ku księdzu Bosko otoczonego tłumem chłopców podczas poobiednich chwil zabawy i odpoczynku. Ruch, śmiech, spontaniczność. Nic z musztrowania, obowiązkowych ćwiczeń, specjalistycznych treningów. Na nogach chłopców zwykłe buty, codzienne ubranie. Boisko bez sztucznej trawy i jupiterów.

Ksiądz Bosko przez lata był sercem i duszą takiego podwórka pełnego chłopców. Jeden z domorosłych kronikarzy życia na Valdocco zapisał w swych notatkach: „Był rok 1868. Ksiądz Bosko miał już 53 lata. W swej młodości był atletą. Teraz powoli tracił siły. Ciało postarzało się, ale duch pozostał młody. A mimo to przyjął wyzwanie ze strony chłopców i stanął z nimi do zawodów w bieganiu. Zrobił to, aby rozbudzić w nich entuzjazm i zapał do zabawy. Wiedział dobrze, że nie powinien tego robić. Ze względu na opuchliznę nóg, lekarze zabraniali mu zbytnich wysiłków. Mimo tego ustawił się na linii startu. Na dany znak ruszył z nadzwyczajną szybkością. Chłopcy krzyczeli z radości jak oszalali. Ksiądz Bosko jakby odmłodniał. Na kilkudziesięciu metrach pozostawił daleko za sobą kilkuset małych biegaczy. Wielu z nich było bardzo szybkich i wygrali już niejedne zawody”.

Czy dzisiaj jesteśmy w stanie budzić takie same emocje u tych, których zapraszamy do uprawiania sportu? Kilkanaście lat temu pewna drużyna pojechała na Igrzyska Młodzieży Salezjańskiej, chyba gdzieś do Hiszpanii i tam zdobyła I miejsce w swej kategorii, pokonując Portugalczyków, Włochów i Hiszpanów. Zwycięzcy pojechali na Igrzyska po wieloetapowych eliminacjach, profesjonalnych treningach, z super obstawą techników i specjalistów. A ich „przeciwnicy”? Kilka miesięcy przed Igrzyskami, jeszcze jako student w Rzymie i kapelan w szkole sióstr salezjanek, uczestniczyłem w dyskusji wychowawców, którzy zastanawiali się, kto z ich środowiska mógł-by pojechać na Igrzyska. Najlepsza drużyna w szkole brała już udział w Igrzyskach. Kilku chłopców z drugiego zespołu ostatniego turnieju nie przychodziło na spotkania formacyjne. Uczniowie z trzeciej drużyny z końcem roku opuszczają szkołę. Nie pamiętam, ile jeszcze drużyn wymieniono. W końcu trenerzy, dyrektorka, kapelan i przedstawiciel rodziców zdecydowali, że pojadą chłopcy z II klasy. Ich drużyna zrobiła największe postępy. Nie tylko w sporcie. Z grupy przypadkowych ludzi II klasa stała się zgranym zespołem. Obie drużyny (ta która zwyciężyła i ta z włoskiej szkoły) uczestniczyły w tym samym święcie młodzieży salezjańskiej, która uprawia sport.

Boisko było dla księdza Bosko narzędziem diagnozy pedagogicznej. W zabawie widać bowiem, kto jest radosny, a kto smutny, kto lideruje, a kto potrzebuje przewodnika, kto oszukuje, a kto się poświęca, kto jest w grupie, a kto pozostaje w izolacji. Jedyną granicą w uprawianiu sportu był dla księdza Bosko grzech: „Czyńcie wszystko, co się wam podoba, grajcie, skaczcie, biegajcie. Tylko nie grzeszcie!” Obok zgorszenia, bluźnierstw, zaniedbania mszy św. w niedziele, ksiądz Bosko pewnie dodałby dzisiaj do tej listy doping, łapówki, kupowanie wyników itp.

Warunek powodzenia wychowania przez sport też wydaje się być tylko jeden. To asystencja, czyli obecność wychowawcy, który dzieli z młodymi to, co przeżywają i czują, który jest z nimi, bawi się, stymuluje do dobra, radzi. Jest jak ojciec, brat i przyjaciel. To jest o wiele ważniejsze niż stroje, stadiony, wyniki, medale i co tam jeszcze…

Maryjny pielgrzym

 



Jeśli dobrze przyjrzeć się księdzu Bosko, z całym spokojem można powiedzieć, że jedną z jego cech charakterystycznych jest nieustanne bycie w drodze.

Dzieciństwo i młodość ksiądz Bosko spędził właściwie na pielgrzymowaniu pomiędzy wioskami, miasteczkami, rodzinami i ludźmi w celu uporania się z biedą i zdobycia wykształcenia. Pielgrzymowaniem naznaczone były początki jego Oratorium, kiedy nie posiadając stałego miejsca, wędrował ze swymi chłopcami, tam gdzie wskazała mu Opatrzność. Potem w sprawach Kościoła i swego Zgromadzenia przemieszczał się po Półwyspie Apenińskim, był we Francji i w Hiszpanii. W okresie wakacji zabierał swych wychowanków na kilkudniowe wycieczki piesze po Piemoncie. Wędrował nawet wtedy, gdy nogi odmówiły mu posłuszeństwa. Prosił, aby zanoszono go do bazyliki Wspomożycielki, gdzie spowiadał, albo na boisko, gdzie obserwował zabawy oratorianów.

Wyraźny rys maryjny przyjmowały piesze wyprawy Oratorium organizowane przez księdza Bosko w okresie, który wpisuje się pomiędzy lato 1845 r. a wiosnę 1846 r. Nie posiadał on wtedy jeszcze żadnego kościoła, kaplicy czy innego godnego lokalu, w którym można by gromadzić chłopców na liturgię. Jego wędrowne Oratorium korzystało wtedy z gościny w ochronce św. Filomeny, na zapleczu młynów nad Dorą (Molassi), w domu Moretta czy na łące braci Filippich. Zapominamy jednak, że tam chłopcy trafiali dopiero po południu. Rankiem spotykali się natomiast w różnych kościołach w Turynie i w okolicach. Tam ksiądz Bosko spowiadał i odprawiał dla nich mszę św. Większość z tych świątyń poświęcona była Matce Bożej.

Wypada wspomnieć najpierw Sanktuarium Matki Bożej Pocieszenia (Consolata), znajdujące się dwa kroki od dzisiejszego Oratorium na Valdocco. Za czasów księdza Bosko były to zupełne peryferie miasta. To w tym kościele Jan Bosko modlił się jako kleryk, tam odprawił swą drugą w życiu mszę św., jego chłopcy modlili się w tej świątyni o zdrowie swego nauczyciela w 1846 r., przez wiele lat miał tam stały dyżur w konfesjonale. Zaraz po śmierci Matusi Małgorzaty prosił tam Pocieszycielkę, aby była odtąd Matką jego i chłopców.

Chętnie udawano się także na wzgórze Superga, ok. 10 km od Turynu, gdzie wznosi się majestatyczna bazylika Narodzenia Maryi. We „Wspomnieniach Oratorium” ksiądz Bosko zdaje relację z pierwszej pielgrzymki do tego miejsca. Chadzano też na Górę Kapucynów (ok. 3 km od miasta), gdzie obok klasztoru, od którego bierze nazwę wzgórze, znajduje się kościół Matki Bożej z Góry (del Monte). W drodze odmawiano różaniec i Litanię do Matki Bożej. Na miejscu ksiądz Bosko spowiadał i odprawiał mszę św. Potem kapucyni przyjmowali wszystkich na śniadaniu. Innym celem niedzielnych pielgrzymek był kościół Zwiastowania (Madonna del Pilone) przy dzisiejszym corso Casale. W czasach ksiądza Bosko był to teren poza miastem, aby do niego dotrzeć trzeba było pokonać Pad, korzystając z barki. Podczas rejsu śpiewał zwykle chłopięcy chór i grały trąbki.

Wspomnę jeszcze kościół Zwiastowania (Madonna in Campagna), przy dzisiejszej via Massaia. W początkach Oratorium były to peryferia miasta, przez które prowadziła droga do Lanzo. Kościół był odległy o ok. 2 km od centrum. Opiekowali się nim kapucyni. W niedzielę 8 marca 1846 r., kiedy bracia Filippi wymówili księdzu Bosko dzierżawę łąki na potrzeby Oratorium, ks. Bosko zabrał chłopców na pielgrzymkę do tego właśnie miejsca. Po drodze, mimo zmartwienia brakiem siedziby, śpiewano i odmawiano różaniec. Potem była msza św. i uroczyste nieszpory. Proszono Boga przez przyczynę Patronki kościoła o nowe miejsce dla Oratorium. Gdy późnym popołudniem chłopcy bawili się po raz ostatni na łące Filippich, do księdza Bosko podszedł Pancrazio Soave i poinformował, że niejaki Pinardi chętnie wynajmie swą szopę na potrzeby chłopców. Szopa znajdowała się na Valdocco. Resztę tej historii już znamy.

Dla uzależnionych

 



Ksiądz Bosko, ze swoją propozycją budowania na religii, rozumie i miłości, czyli na Bogu, prawdzie i autentycznej obecności – jawi się jako demaskator wszelkich erzaców szczęścia, w tym także nałogów.

Gdy żył ksiądz Bosko, nie znano jeszcze komputera i Internetu. Nie mógł więc reagować na uzależnienia od tego medium. Jego czas nie był jednak wolny od uzależnień. Od zawsze przecież ludzie, neutralnym z pozoru rzeczom, nadawali znaczenie lekarstwa, środka uspokajającego, fetyszu niosącego fortunę, protezy żywej osoby, relacji, trampoliny do kompensacji miłości. Tak rodziły się alternatywne światy, równolegle dobre samopoczucie, środowiska, w których nieporadni świetnie sobie radzili, w których nie bolało, nie było się wystawianym na próby. To miało być szczęście. Okazywało się złudne i z chwilą otrzeźwienia, zmęczenia, braku używki… pękało jak bańka mydlana, pozostawiając frustrację.

Warto przywołać tutaj ten moment z życia świętego, w którym demaskuje on ułudę poszukiwania szczęścia na drodze nałogowego zatopienia się w tymczasową przyjemność. Mam na myśli jego broszurkę z 1866 r. „Walenty, zakazane powołanie”. Tym krótkim traktatem ksiądz Bosko dopełnia całą serię biografii swoich wychowanków zamarłych w opinii świętości. Zasadniczo chce w niej pokazać, że tylko religia może zapewnić prawdziwe szczęście oraz, że religia jest fundamentem właściwego wychowania. Pośrednio pokazuje nieszczęście życia opanowanego nałogiem.

Oto skrót jego przesłania: Osnero, ojciec Walentego, został wdowcem, kiedy syn miał dwanaście lat. Zdecydował o umieszczeniu dziecka w kolegium. Osnero był człowiekiem niewierzącym, przekonanym, że bez religii można zostać uczciwym obywatelem. Umieścił chłopca w kolegium świeckim, gdzie wychowankowie chodzili w mundurach i podlegali strasznemu rygorowi. Okazało się to „niewypałem”. Chłopiec powrócił do domu, nie przechodząc do następnej klasy. Aby nie tracić czasu i pieniędzy, Osnero, pamiętając o swej bardzo religijnej żonie, posłał chłopca do konwiktu katolickiego. Syn szybko się tam odnalazł, na powrót stał się dobrym chłopcem, a nawet poczuł powołanie do stanu duchownego. Kiedy zakomunikował ojcu swą decyzję, ten ostro zareagował, uznając ją za niedojrzałą. Aby wybić synowi z głowy takie pragnienia, powierzył go opiece swego przyjaciela imieniem Mari. Był to człowiek do cna zepsuty, libertyn, wyuzdany hedonista, kierujący się w życiu jedynie poszukiwaniem przyjemności. Ten poprowadził Walentego swoimi drogami. Chłopiec początkowo bał się, potem walczył ze stwarzanymi mu okazjami. W końcu poddał się, rozsmakował w złym i sam namawiał do nowych przygód swego nauczyciela. Po pewnym czasie Mari oddał Osnerowi jego syna. Ojciec szybko zorientował się, że ma w domu zepsutego do cna libertyna. Wydawał on bez skrępowania ojcowskie pieniądze, popadał w długi. Za karę został wysłany do nowej szkoły, ale przetracił szybko pieniądze i nadal nie uczył się. Ojciec odwiedzając go, przeraził się tym, co zastał. Wtedy zaczął prosić syna, aby powrócił do dawnego stanu, do chłopięcego szczęścia, do czasów konwiktu katolickiego, do religii. Wtedy Walenty pokazał mu prawdziwą twarz. Boleśnie oskarżył i potępił samego siebie i tych, którzy zniszczyli mu życie, zabrali ideały. Pokazał oblicze młodzieńca, który idzie w stronę własnego zatracenia. „Lekcje Mari, ojcze – mówił z wyrzutem – wydają swój owoc, nie mogę już powrócić do tego, co było. Wróć do domu synu – prosił Osnero – rób, co chcesz, ale porzuć tę drogę. Ojcze, dlaczego zabroniłeś mi zrealizować moje powołanie?” – odpowiedział chłopak. Potem zostawił ojca na środku placu i poszedł pożyczyć pieniądze, aby wrócić do swego smutnego towarzystwa.

Poprzez to opowiadanie ksiądz Bosko buduje pewną znaczącą dla niego tezę: nie znajdzie spokoju ten, kto oddaje się swoim zmysłom. Kto oddaje się nałogom, zdaje się szczęśliwy, ale w rzeczywistości jego serce płacze, a on sam żyje zmęczony i niespokojny. Jako alternatywę ksiądz Bosko proponował młodzieńczą świętość i sam, jako kapłan i wychowawca, prowadził do niej młodych.

 

Wiara w Młodzież

 



Ksiądz Bosko wierzył, że z łaską Bożą młody człowiek może pokonać wszystkie trudności, wszystkie kłopoty, każdy zakręt i zawirowanie. W konsekwencji nie tylko dorosły, wychowawca musi wierzyć w młodych, ale sam młody człowiek powinien wierzyć w siebie, w sobie odnajdywać pokłady dobra, nie załamywać się, nie poddawać, nie ulegać trudnościom.

Czasem ma się wrażenie, że duża część współczesnej młodzieży to stracone pokolenie. Trudno nie poddać się takim myślom, kiedy np. dowiadujemy się, że kilku młodych ludzi brutalnie pobiło salezjanina chodzącego po kolędzie. Trzeba czasu, aby ochłonąć po takich przeżyciach i na nowo uwierzyć, że warto pracować z młodymi.

Tymczasem ksiądz Bosko chyba nigdy nie przestał wierzyć w to, że młodzież jest dobra. Kiedy chłopcy, których przenocował w swoim domu, rankiem wynieśli się po cichu, zabierając pościel, koce, a nawet słomę, on przygarnął u siebie następnych potrzebujących. Gdy Michał Magone próbował swym zachowaniem zburzyć atmosferę w Oratorium, ksiądz Bosko czekał cierpliwie, aż się zreflektuje, zrozumie, zapyta sam siebie o to, dlaczego jest „inny”. A Dominik Savio? Przecież zamiast uważnie słuchać, z uporem maniaka, po swojemu, wbrew wciąż powtarzanym przez wychowawcę zasadom, szukał świętości. Ksiądz Bosko wtedy czekał, wierzył, że przyjdzie moment, w którym błędna droga wiodąca donikąd pozwoli chłopcu otworzyć się po raz kolejny na prawdę proponowaną przez
wychowawcę.

Ta sama wiara w młodzież stanęła u podstaw „teorii kar” księdza Bosko. Święty nigdy nie stosował kar cielesnych, zawsze szukał dialogu, perswazji, napomnienia, dawał czas na zmianę, poprawę. Dopiero po wyczerpaniu wszystkich możliwych środków, kiedy widział, że obecność gorszyciela lub recydywisty, małego buntownika przynosi szkodę środowisku, decydował się na wydalenie go z Oratorium. To była ostateczność, której towarzyszyło jego osobiste cierpienie i poczucie porażki po długiej batalii.

A mimo to ksiądz Bosko wciąż wierzył w młodzież i w jej możliwości. To jest pewnik, jeden z tych aksjomatów, na których zbudował swój system wychowawczy i całe swoje życie. „Posłuchajcie, co wam mówi Bóg – pisał do młodych w «Il giovane provveduto», przewodniku duchowym dla młodzieży – Droga, którą młody człowiek kroczy w młodości, poprowadzi go także w starości, aż do śmierci. Adolescent iuxta via suam etami cum senuerit non recedet ab ea. To znaczy, że jeśli zaczniemy dobre życie teraz, gdy jesteśmy młodzi, dobrzy będziemy w starości”.

Wypowiedzi księdza Bosko i jego praktyczne postawy mają swe fundamenty ideowe. On wierzył w młodzież, bo – jak mawiał – „zwyczajny młody człowiek, z natury rzeczy, cały jest «sercem»”. I dodawał zaraz, chcąc wytłumaczyć użycie tej figury retorycznej: „W każdym młodym człowieku, także tym najbardziej nieszczęśliwym, połamanym, jest punkt wrażliwy na dobro. Pierwszym obowiązkiem wychowawcy jest szukanie tego punktu, tej wrażliwej struny w sercu i użycie jej do dobra”.

Ksiądz Bosko nie zatrzymywał dla siebie wiary w młodych i nie pozwalał, aby także oni zostali z nią sami. „Młodzi – pisał w «Regulaminie Oratorium» z 1854 r. – potrzebują z dobrocią wyciągniętej ręki, która się nimi zaopiekuje, pokieruje ich, oddali od zła, poprowadzi w stronę cnoty”. Tą „wyciągniętą ręką” jest wychowanie, jest cała misja księdza Bosko i jego kontynuatorów.

Mistrz spotkania

 



Spotkanie z drugim człowiekiem było dla księdza Bosko nie tylko stanięciem twarzą w twarz, prostą wymianą słów, przekazem informacji, wymianą interesów, ale przestrzenią, w której powinny przeniknąć się dwa światy, w której napotkany powinien poczuć się dobrze, u siebie – wtedy relacja ma szansę być kontynuowana.

Ksiądz Bosko potrafił budować relacje międzyludzkie niezależnie od sytuacji, w jakiej się znalazł. Wystarczy przypomnieć, jak udało mu się rozpalić pragnienie świętości w tak odmiennych osobach, jakimi byli Dominik Savio i Michał Magone. Dominik trafił do Oratorium z dobrej rodziny i sam był dobrze ułożony. Michał przybył tam właściwie z ulicy i faktycznie był… chuliganem.

Jeśli ten przykład jest nieprzekonujący, to przypomnę spotkania księdza Bosko z ministrem Urbanem Ratazzim, liberałem i antyklerykałem oraz z papieżem Piusem IX. Obaj namawiali go, aby zaczął myśleć o założeniu zgromadzenia zakonnego. Już za życia księdza Bosko doceniano jego umiejętność budowania relacji. W pierwszej połowie lat 60. XIX w. zlecono mu delikatne zadanie pertraktacji pomiędzy rządem włoskim a Stolicą Świętą w sprawie obsadzenia stolic biskupich w środkowych Włoszech. Zakończyły się one sporym sukcesem.

Skąd taka umiejętność zjednywania sobie innych? Po pierwsze ksiądz Bosko głęboko wierzył, że każdy, kogo spotyka, jest kimś jedynym, niepowtarzalnym. To znaczy, że zamiast z góry go oceniać, wypada zostawić mu wolność, aby się wypowiedział, wyraził się w sposób spontaniczny. W 1884 r. tłumaczył pewnemu dziennikarzowi: „Trzeba odkryć w człowieku zalążki dobra – obecne w każdym – i pozwolić, aby się rozwinęły. Ponieważ każdy czyni z przyjemnością tylko to, co potrafi, ja na to pozwalam. Moi chłopcy nie tylko więc pracują, ale czynią to z miłością”. O poszanowaniu oryginalności i wolności, w tym wypadku wychowanka, świadczy zwyczaj zapisywania przez księdza Bosko uwag o podopiecznych. Ks. Lemoyne, biograf świętego, wspomina, że nie zadowalały go opinie o wychowankach zapisywane w oficjalnym rejestrze. Na swój użytek prowadził więc zapiski w niewielkim notesie, w którym za pomocą sobie tylko znanych znaków stawianych przy nazwiskach chłopców zaznaczał swoje spostrzeżenia. W odpowiednim momencie, kiedy trzeba było skorygować chłopca, potrafił od razu wydobyć jego mocne strony i zachęcić do ich rozwijania. Wychowanek odchodził pełen wiary w siebie i zaufania do wychowawcy.

Obok wolności i poszanowania oryginalności drugiej osoby ksiądz Bosko dbał niesłychanie o odpowiednie przyjęcie i ugoszczenie swojego interlokutora. W takich wypadkach – na co zwraca uwagę m.in. ks. Sabino Palubieri w swym studium o personalizmie świętego – dawała o sobie znać jego wielka umiejętność „przyjęcia drugiego we własnej przestrzeni”, „stawania się dla niego domem”. Wspomniany wcześniej ks. Lemoyne opowiada, że „ksiądz Bosko pomimo wielu zajęć był gotów zawsze po ojcowsku przyjmować w pokoju chłopców, którzy prosili go o spotkanie”.

Kiedy instytucje wychowawcze księdza Bosko bardzo się rozrosły, a jego dzieło dotarło poza granice Włoch, mimo skali przedsięwzięcia, personalizm pozostał zasadniczym rysem spotkań i relacji, jakie budował z innymi. Wystarczy przypomnieć wysiłek, z jakim pochylał się nad każdym chłopcem, aby powiedzieć mu kilka słów na ucho; to, jak pisywał do nich bardzo osobiste listy, czy wręczał bileciki ze słowami, które znał tylko zainteresowany. Personalizm, który był stylem księdza Bosko, sprawiał, że duchowny stawał się prawdziwym bliźnim napotkanego człowieka. To on czynił pierwszy krok, jako pierwszy ufał, budząc w ten sposób zaufanie drugiego. Pragnął jego dobra. Gdy spotykał człowieka, zaczynał być z nim i żyć dla niego. Dobroć była środkiem, dzięki któremu ksiądz Bosko stał się zdobywcą ludzi, ich serc i ich dusz.

Szczególnie zagrożeni

 



Ksiądz Bosko zrozumiał, że aby pomóc młodym przestępcom, musi nie tyle być z nimi w więzieniu, co raczej robić wszystko, oddając im swój czas i siły, aby tam nigdy nie trafili. Tak w zetknięciu z młodocianymi przestępcami zrodziła się salezjańska prewencja.

W 1841 r., niedługo po przyjęciu święceń kapłańskich, ksiądz Bosko przybył do Turynu, aby rozpocząć formację w Konwikcie Kościelnym dla młodych kapłanów. Ks. Józef Cafasso, jeden z odpowiedzialnych za to dzieło, a jednocześnie spowiednik turyńskich skazańców, zaprowadził go w zaułki ulic, w których spotkał wielu młodych ludzi wałęsających się bez celu. Potem poprowadził młodego księdza do turyńskich więzień. Tam stanął on twarzą w twarz z młodocianymi więźniami, których przestępstwa – wielkie i małe – sprowadziły za kraty. Ksiądz Bosko szybko zdobył ich przyjaźń. Odwiedzał ich, spowiadał, przynosił najpotrzebniejsze rzeczy. Odnosił przy tym wrażenie, że chłopcy rozumieją go, że się zmienią i wierzył, że po odbyciu kary będą uczciwymi ludźmi. Rzeczywiście, odnajdywał ich na wolności. Pozostawali jednak na niej na krótko. Pozbawieni środków do życia, pracy, rodziny, aby przeżyć uciekali się do przestępstw i znów trafiali za kraty.

Wraz z rozwojem dzieła wychowawczego księdza Bosko jego zainteresowanie tego typu młodzieżą uległo pewnej zmianie. W „Regulaminie domów salezjańskich”, który zredagował w 1877 r., wyróżnia wśród swych wychowanków elitę najzdolniejszych i najlepszych moralnie, po nich wymienia młodzież zwyczajną, za nią trudną, w tym także niezdyscyplinowaną. Stanowią oni ok. 6-7 % wszystkich wychowanków. Dopiero po nich przywołuje młodych szczególnie zagrożonych, zmagających się z trudnościami, czyli małych przestępców, skazanych przez sądy, więźniów lub pensjonariuszy domów poprawczych. Mimo wielkiej roli, jaką odegrali w początkach jego dzieła, ksiądz Bosko nie widział możliwości systematycznego włączania ich w szeregi wychowanków swych kolegiów, które w tym okresie nastawione były na wsparcie młodzieży dobrej i zwyczajnej. Trudni mogli w nich znaleźć miejsce wtedy, gdy na jednego z nich przypadało przynajmniej 15 dobrych. Ksiądz Bosko uważał, że tylko w ten sposób można im było zapewnić wychowanie.

Nie znaczy to, że ksiądz Bosko zapomniał o najbardziej zagrożonych. Choć jego dzieła przyjęły profil niekoniecznie bliski zakładom wychowawczym dla trudnej młodzieży, to jego serce pozostawało zawsze otwarte na ich sprawy. Jako wychowawca i kapłan podejmował różne inicjatywy mające na celu ich dobro. W latach 1841-1855, niejako na marginesie działalności oratoryjnej, posługiwał osobiście w więzieniach. To właśnie w 1855 r. miała miejsce słynna wycieczka księdza Bosko i młodocianych więźniów z zakładu „Generala”, w której nie uczestniczyli strażnicy i policjanci. Mimo tego ksiądz Bosko, który postawił na zaufanie, po całym dniu zabawy odprowadził do cel wszystkich aresztantów. Jako członek Królewskiego Towarzystwa Opieki nad Byłymi Więźniami przez pewien czas przyjmował ich do oratorium. Eksperyment ten często przynosił porażki wychowawcze, więc ksiądz Bosko zrezygnował z tego typu wsparcia. Jego dzieła pozostały jednak otwarte dla młodzieży zagrożonej z powodu braku domu, pracy, szkoły czy rodziny. W latach 1846-1850 ksiądz Bosko utrzymywał kontakty ze środowiskiem gangów młodzieżowych z dzielnicy Valdocco i jej okolic, tzw. „cocche”. Znał ich szefów, potrafił ich uspokajać, czasami nawet odbierał im niektórych „żołnierzy” i umieszczał w oratorium. Dzięki temu, jak wspomina ks. G.B. Lemoyne, „niektórzy z nich nie stawali się gorsi, inni nauczyli się zarabiać uczciwie na chleb, a jeszcze inni, choć u salezjanów okazywali hardość, z czasem pozwalali, aby zasiane w nich zasady nieco później przynosiły dobre owoce”.

Ksiądz Bosko podjął też próbę dotarcia z ideą systemu prewencyjnego do liberalnych środowisk politycznych przejętych sytuacją więzień i domów poprawczych w Piemoncie. Znane są w tym względzie jego rozmowy i listy wymieniane z ministrami spraw wewnętrznych – Urbano Ratzzim (1854), Francesco Crispim (1877) i Giuseppe Zanardellim (1878). Owocem tych kontaktów było syntetyczne przedstawienie systemu prewencyjnego bez bezpośredniego odwoływania się do religii, choć z zachowaniem inspiracji, jakie ona wnosi w wychowanie.

 



 



 


 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin