Boswell Barbara - Upalna sierpniowa noc.pdf

(574 KB) Pobierz
30739880 UNPDF
30739880.001.png
Barbara Boswell
UPALNA SIERPNIOWA NOC
1
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Stacey Lipton nie miała już żadnych wątpliwości - jest w ciąży. Potwierdziło to badanie, które sama
zrobiła w domu przy pomocy specjalnego testu kupionego w aptece. Wykonała wszystko zgodnie z
instrukcją, dodatni wynik nie był więc pomyłką. Spodziewała się dziecka. I nie miała męża. W dodatku
kilka godzin temu jej ojciec, Bradford Lipton, senator z Nebraski, postanowił zgłosić swoją kandydaturę
na urząd prezydenta Stanów Zjednoczonych.
Stacey od dłuższego czasu podejrzewała, że jest w ciąży. Według obliczeń była to połowa trzeciego
miesiąca i wszystkie objawy pojawiły się już kilka tygodni temu. Brak okresu, poranne mdłości,
zmęczenie. Nie przybrała jeszcze znacząco na wadze, ale piersi były pełniejsze i obolałe. Nie mogła już
nosić starych ubrań, gdyż zaczęła tyć.
W ciągu ostatnich miesięcy Stacey przechodziła od stanu trudnej do opanowania paniki do jakiejś
przerażającej depresji. Jednak dziś, po raz pierwszy od dłuższego czasu, zauważyła zdecydowaną
poprawę nastroju. I właśnie dziś musiało się to zdarzyć. A więc jej ojciec - wyjątkowo konserwatywny i
wiemy starej, mieszczańskiej moralności - stateczny kandydat na prezydenta - za sześć miesięcy znowu
zostanie dziadkiem. Tym razem za sprawą swojej niezamężnej córki.
Stacey, mając dwadzieścia pięć lat, powinna być ostrożniejsza i mądrzejsza, a jednak pewnej
sierpniowej nocy straciła głowę dla mężczyzny, którego darzyła szczególną niechęcią przez ostatnie
dziesięć lat. Mężczyzna ten, Justin Marks, przez wiele lat pracował jako asystent administracyjny jej ojca,
a teraz kierował jego kampanią wyborczą.
Wydawało się, że Justin Marks w równym stopniu podziwia senatora, co nie znosi jego córki.
Fala gorąca oblała ją na samo wspomnienie tamtej upalnej sierpniowej nocy. Gdzie to było? Stacey nie
mogła sobie przypomnieć nazwy klubu - „Kotary Club”, czy może „Kiwanis”? Jeden z nich nadawał jej
ojcu tytuł Człowieka Roku. Stacey poszła na tę uroczystość w zastępstwie matki, która musiała
uczestniczyć w obiedzie w jakimi kobiecym klubie w Nebrasce. No i oczywiście był razem z nimi Justin
Marks, prawa ręka senatora Liptona, błyskotliwy i znakomity polityk, należący do jego obozu...
Tuż przed przyjęciem Justin przyszedł po Stacey do jej mieszkania, podczas gdy ojciec czekał na nich w
samochodzie. Mierzący prawie metr dziewięćdziesiąt, wydawał się jeszcze wyższy w czarnym smokingu.
Obrzucił taksującym spojrzeniem czerwoną koktajlową suknię Stacey i w jego czarnych oczach pojawiło
się wyraźne potępienie.
- Chyba nie zamierzasz pójść w tym?- zapytał.
Wiedziała, że nie pochwali jej wyboru. Suknia była zbyt czerwona, zbyt głęboko wycięta z tyłu, ze zbyt
dużym dekoltem z przodu.
- Owszem, zamierzam w tym pójść - odpowiedziała ze zjadliwą słodyczą. - Czyżby nie podobały ci się
odkryte ramiona?
2
- Nie masz nic pod spodem - rzucił przez zaciśnięte zęby. - Słuchaj, Stacey, to są bardzo poważni
ludzie. Nie możesz pojawić się tam w tej sukni. Jest zbyt, zbyt... - Chrząknął.
- Zbyt jaka, Justinie? - zapytała z uśmiechem. Tak, zawsze odczuwała rozbawienie, gdy udało jej się go
speszyć.
- Włóż coś innego - zażądał kategorycznie.
- Co w takim razie proponujesz? - Kpiła z niego w dalszym ciągu.
- Zdaje się, że masz taką ładną białą sukienkę - tę z długimi rękawami, koronkami i błękitnymi
wstążkami? - Justin zawsze chwytał przynętę.
- Czyżbyś mówił o sukience, którą miałam na sobie podczas wręczania dyplomów w szkole? - Dobry
humor zaczął znikać. Co za bezczelność, kazać jej zmieniać sukienkę! Stacey spojrzała gniewnie na
Justina, stojącego przed nią - wysokiego, szczupłego i silnego, z wielkimi, czarnymi i wiecznie ją
obserwującymi oczami.
- Nie przebiorę się, Justinie - zdecydowanie odmówiła podporządkowania się jego idiotycznym
rozkazom. - Ta suknia jest idealna na dzisiejszy wieczór.
- Oczywiście, że nie, Stacey. Powinnaś wyglądać jak poważna córka senatora, a nie jak tandetna
aktoreczka z nocnego klubu w Las Vegas.
A więc o to chodziło!
- O nie, mój drogi, nie wyglądam jak aktoreczka tylko dlatego, że lubię ubrać się w coś modnego i
kolorowego! - Rozwścieczył ją, próbując rozmawiać z nią jak równy z równym. Przesunęła wzrokiem po
jego twarzy, po ostrych, trochę drapieżnych rysach, po kruczoczarnych gęstych włosach, oczywiście
krótko i starannie przyciętych. To ją rozwścieczyło jeszcze bardziej.
- Wyglądasz jak... jak przedsiębiorca pogrzebowy w tym idiotycznym czarnym ubraniu! - „Tak właśnie
wygląda” - utwierdziła się w tym przekonaniu. Jest wielki, ciemny, przeraźliwie ponury i... Nie wahając
się dłużej, Stacey dumnie wyszła z pokoju. Justin Marks, nie mając innego wyboru, podążył za nią.
Po otrzymaniu tytułu Człowieka Roku Bradford Lipton wygłosił przemówienie tak płomienne, że
niemal już prezydenckie. Wreszcie rozpoczęło się przyjęcie.
Stacey westchnęła na samo jego wspomnienie. Cóż to była za wspaniała zabawa!
Owi „stateczni ojcowie rodziny” (Stacey nie mogła sobie przypomnieć, z jakiego byli klubu - „Elks”
czy „Lions”) bardzo pilnowali, żeby czasem nie wyschła rzeka alkoholu. Za każdym razem, gdy Stacey
upiła łyczek ze swojej szklanki, ta natychmiast uzupełniana była po brzegi. Stacey zauważyła
jednocześnie ze złośliwą satysfakcją, że Justin Marks, zazwyczaj zdecydowany abstynent, teraz znalazł
się w podobnej sytuacji. Dosłownie siłą wlewano w niego martini. Stacey poczekała, aż Justin, wolno
popijając, opróżni do połowy swój kieliszek.
- Och, Justinie! Chyba trzeba dolać ci martini! - zauważyła z niewinną miną, upewniając się, że usłyszy
ją jeden z gościnnych członków klubu.
3
- Ależ naturalnie! - wykrzyknął jowialny starszy pan i natychmiast dolał do szklanki Justina mocnego
dżinu.
- Doprawdy, to zupełnie niepotrzebne - powiedział Justin, siląc się na uprzejmość, ale jego lodowate
spojrzenie skierowane było na Stacey.
- Oczywiście, że jest potrzebne! Wszyscy przecież chcemy dzisiaj świetnie się bawić. Prawda,
chłopcze? - Mężczyzna poklepał Justina po plecach. - Nie ma tutaj miejsca dla sztywniaków.
- Właśnie. Nie potrzebujemy tutaj sztywniaków, chłopcze - wesoło powtórzyła Stacey. Sytuacja, w
jakiej znalazł się Justin, szalenie ją rozbawiła. Przecież się nie przeciwstawi napastliwej parze, która
może poprzeć jego kandydata. No i w dodatku - co za okazja! Nazwać tego trzydziestodziewięcioletniego
mężczyznę „chłopcem”! Beż to lat minęło, odkąd przestał mówić do niej „dziecko”?
Przez cały wieczór wznoszono toasty na cześć jej ojca, a kieliszki wciąż były napełniane. Na koniec
ogłoszono, że senatorowi Liptonowi jednogłośnie przyznano dożywotni tytuł honorowego członka klubu.
Przez cały czas Stacey świetnie się bawiła. To byli naprawdę śmieszni ludzie, stwierdziła, obrzucając
członków klubu ciepłym, choć już trochę zamglonym spojrzeniem. Kiedy siedemdziesięcioośmioletni
staruszek poprosił ją do charlestona, roześmiała się, ale oczywiście zatańczyła z nim. Bradfbrd Lipton,
uśmiechając się pobłażliwie, oświadczył, że on sam już wychodzi, ale ma nadzieję, że Justin zaopiekuje
się Stacey i odprowadzi ją później do domu.
Justin Marks bardzo poważnie potraktował powierzone mu zadanie i o północy zarządził powrót do
domu. Stacey, która właśnie śpiewała razem z chórem starzejących się barytonów porywającą wersję
pieśni „We Could Make Believe”, stanowczo odmówiła. Wtedy Justin wziął ją na ręce i przy
akompaniamencie wesołych okrzyków i gwizdów wyniósł ją do holu. Stacey na moment oniemiała.
Justin Marks przecież nigdy nie wywoływał awantur. Po prostu nafaszerowano go zasadami dobrego
wychowania. Wtedy pewna myśl przyszła jej do głowy.
- Upiłeś się, Justinie? - zapytała z lekką kpiną w głosie. - Czyżbyś wypił o jeden kieliszek za dużo? -
Pomyślała, że to bardzo dziwne uczucie, być w jego ramionach, czuć siłę twardych mięśni, ciepło
wielkich rąk na swoich udach. Przez moment miała wrażenie, że jej głowa idealnie pasuje do piersi
Justina. Spojrzała mężczyźnie głęboko w oczy i zobaczyła, że jego źrenice niemal zlały się z tęczówkami,
czyniąc je czarniejszymi niż kiedykolwiek przedtem. Miał długie gęste rzęsy, właściwie nigdy wcześniej
nie zauważyła, jak bardzo są długie i gęste. Ale też nigdy przedtem nie była tak blisko niego.
- Nie jestem pijany - odpowiedział surowo.
- Nawet troszeczkę? - droczyła się z nim, śpiewnie przeciągając słowa.
- Zamknij się, Stacey - rzucił przez zaciśnięte zęby. Jego usta ściągnięte były w prostą, wąską linię i
Stacey zaczęła zalotnie obrysowywać ich kontur polakierowanym na czerwono paznokciem.
- Czy mógłbyś teraz iść prosto? - nie mogła się powstrzymać, żeby jeszcze raz mu nie dokuczyć.
Bezmyślnie przyglądała się jego ustom. Zauważyła ich delikatną linię. Zazwyczaj były surowo zaciśnięte
i wiecznie czegoś zakazujące, nie mogła więc dostrzec ich naturalnego kształtu. Teraz jednak były
4
Zgłoś jeśli naruszono regulamin