Hunter Madeline - Najrzadziej kwitnąca 03 - Uwodzi w atłasie.pdf

(1455 KB) Pobierz
Hunter Madeline
Najrzadziej kwitnąca 03
Uwodzi w atłasie
Kształcono ją w sztuce uwodzenia. Tymczasem otrzymała lekcję
prawdziwej miłości...
Celia Pennifold, córka osławionej londyńskiej kurtyzany,
wychowywała się z dala od matki i jej rozwiązłego towarzystwa.
Spokojne życie kończy się jednak raptownie wraz ze śmiercią matki. Celia
dziedziczy jej ogromne długi i skromny dom w Londynie.
A wraz z nim… Jonathana Albrightona, tajemniczego dżentelmena,
który wynajmuje tam pokój. Dziewczyna nie wie jeszcze, jak
niebezpieczny jest ten mężczyzna o mrocznej, uwodzicielskiej urodzie. I
że ma on własne powody, by znajdować się w pobliżu Celii…
1
Na pogrzeb ladacznicy nie przychodzi zazwyczaj zbyt wielu żałob-
ników, niezależnie od tego, jak sławni i wysoko postawieni byliby jej
protektorzy.
Celia Pennifold nie czuła się więc zaskoczona, że jest ich tak mało
na pogrzebie jej matki, Alessandry Northrope. Widziała tam głównie
kobiety w kosztownych strojach z czarnej krepy. Zapewne rychło się ich
pozbędą już pod koniec dnia. Wszystkie, co do jednej, były kurtyzanami
i wiedziały, że Alessandra nie spodziewałaby się po nich dłuższego
wytrwania w żałobie niż parę godzin. Zresztą czekali już na ich
towarzystwo protektorzy.
Przyszło też jednak i kilku mężczyzn. Nieco dalej stało pięciu mło-
dych elegantów z socjety. Celia mogła odgadnąć po ich lekceważących
uśmieszkach i porozumiewawczych szturchańcach, że czterej z nich
uważają swoją obecność tutaj za dobry kawał. Piąty jednak wydawał się
szczerze żałować odejścia pięknej, fascynującej kobiety, właśnie
złożonej do grobu.
Alessandrze często deklarowano miłość i hojnie obdarzano pre-
zentami. Była na tyle uprzejma, by nie ujawniać oczarowanym nią
dżentelmenom, że już dawno wyzbyła się wszelkich sentymentalnych
złudzeń.
Tak, pomyślała Celia, to jedno można było powiedzieć o tej szcze-
gólnej kurtyzanie. Brak złudzeń. Książęta mogli wielbić ją w wierszach,
zakochani młodzieńcy wyśpiewywać peany na jej cześć, lecz Alessandra
Northrope dokładnie wiedziała, kim jest.
I chciała, by córka również to wiedziała.
- Pięć powozów - szepnęła Daphne, jej przyjaciółka, starając się nie
zagłuszyć monotonnej modlitwy pastora. - Ciekawa jestem, kim oni są.
Celia zauważyła wszystkie. Wynajęte i anonimowe, miały w okien-
kach zaciągnięte zasłonki, chroniące pasażerów przed wścibskimi
oczami.
- Pewnie to najważniejsi protektorzy. Albo ci aktualni. Ludzie
znani, którzy nie chcą, by ich tu widziano.
Jeśli najważniejsi, to jak dawno temu poznali Alessandrę? Celia,
pogrążona w domysłach, przestała skupiać uwagę na odprawianych
modłach. Usiłowała nie spoglądać w stronę ciemnych karet, walcząc z
przemożną chęcią, by podejść do nich, zajrzeć do środka i przekonać się,
kto też postanowił pożegnać Alessandrę w ten konwencjonalny, choć
dyskretny sposób.
- W szóstym nie ma żadnego z jej patronów - rzekła Daphne. - Są w
nim Audrianna i Verity. Zrobiły to dla ciebie, Celio, chociaż nie chcą się
pokazywać.
Celia doceniła starania przyjaciółek. I Audrianna, i Verity poślubiły
niedawno mężczyzn z wyższych sfer, więc pozycja społeczna
nakazywała im zachować ostrożność. Już sama znajomość z córką
Alessandry mogła je skompromitować.
Daphne, kobieta niezależna, była wdową, nie musiała się więc li-
czyć z opinią ani męża, ani znajomych. A jednak i ona wolała zakryć
twarz. Z jej czarnego kapelusza o szerokim rondzie spływała długa
czarna woalka, zasłaniając jasne włosy i twarz o nieskazitelnej cerze.
Uparła się, by towarzyszyć Celii, choć tamta odradzała to przyjaciółce.
Celia ponownie spojrzała ku pięciu pojazdom. Dostrzegła, że w
dwóch drgnęły lekko zasłonki, nieznacznie się rozchylając. Daremnie
usiłowała dojrzeć coś przez powstałą szparę. Pojazdy stały zbyt daleko i
zapadał już zmrok.
Daphne dotknęła delikatnie ręki przyjaciółki, chcąc skierować myśli
Celii ku modlitwie. W poczuciu winy Celia odwróciła wzrok od
pojazdów, ale nie docierało do niej znaczenie wypowiadanych przez
pastora słów. Ogarnęły ją wspomnienia o matce, to dobre, to bolesne,
zwłaszcza z ostatnich kilku tygodni jej życia. Choroba Alessandry
zbliżyła matkę i córkę do siebie po pięciu latach rozstania. Żadne żale,
wyrzuty czy ból nie miały już większego znaczenia w tych ostatnich
dniach.
Z wyjątkiem jednego.
Gdy pogrzeb dobiegał końca, Celia znów skupiła uwagę na pojaz-
dach. Już odjeżdżały. Każdy odprowadzała wzrokiem zarówno z re-
spektu dla niewidocznego mężczyzny w środku, jak i z chęci dostrze-
żenia rysów jego twarzy, by mogła go później rozpoznać.
- Był tutaj - powiedziała do Daphne, kiedy już wszystkie powozy
odjechały. - Jestem tego pewna.
- Prawdopodobnie był.
- Może do mnie napisze. Może teraz, kiedy jej już nie ma, ujawni,
kim jest.
Daphne ujęła ją za rękę i pociągnęła za sobą.
- Może tak istotnie uczyni.
- Chcesz mnie tylko pocieszyć, a sama w to nie wierzysz.
- Nie zrobił tego dotąd, nie wierzę więc, żeby zmienił zdanie.
Celia przyspieszyła kroku.
- Postąpiła ze mną okrutnie, nie mówiąc mi niczego. Miałam prawo
wiedzieć, kto jest moim ojcem, ale jej moje prośby nie wzruszały.
- Na pewno miała swoje powody, Celio. Chyba powinnaś się
pogodzić z tym, co uznała za najlepsze wyjście. Może dzięki temu
umarła w spokoju.
Celia powstrzymała łzy żalu za matką, której już nigdy więcej nie
zobaczy.
- Bez wątpienia uznała, że tak będzie najlepiej. Jak w innych
sprawach mnie dotyczących. Ale ja się nigdy nie pogodzę z tym, że nie
poznam nazwiska własnego ojca.
- Oczywiście, to były tylko niejasne pogłoski. Sam nigdy nie da-
wałem im wiary.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin