Wielki Bluff Admiralicji W. Dąbrowski -.pdf

(488 KB) Pobierz
835305967.001.png
1
KAPITAN HARRIS WYGRYWA ROBRA
W salonie kapitańskim celebrowano bridża. Monotonnie szumiał wielki wentylator.
W szklankach powoli tajał lód. Starszy oficer sięgnął po butelkę White Horse. Jego
partner, kapitan Harris, przed chwilą otworzył licytację zapowiadając dwa kiery.
Kontrpartner z prawej strony spasował. Starszy oficer nalewając sobie whisky flegma-
tycznie zgłosił asa pik, co wywołało źle ukryty grymas zadowolenia na twarzy kapita-
na. Doktor spokojnie zalicytował „pas”, a kapitan triumfalnie zapowiedział małego
szlema w kiery, była to bowiem dla niego wielka satysfakcja. Poprzednie dwa robry
przegrał haniebnie, pasując niemal cały czas i wściekając się w duchu na kartę, która
dotychczas zupełnie mu „nie szła”. Dopiero teraz...
Kapitan sprawnie uporządkował karty partnera na stoliku. Nie było wątpliwości:
dwanaście lew pewnych. Szybko rozegrał grę i z zadowoleniem umieścił odpowiedni
zapis na nowej kartce.
Drugie rozdanie, i kapitan z radością stwierdził, że znowu trzyma w ręku trzy asy w
towarzystwie dwóch króli i jednej damy. „Całkiem miłe towarzystwo, karta się odwró-
ciła” - pomyślał. Starszy oficer musiał mieć także dobrą kartę, bo licytował mocno. Po
krótkim namyśle kapitan zalicytował grę kończącą robra.
Właśnie kończył pomyślnie rozgrywkę, kiedy uchylone drzwi kabiny otworzyły się
szerzej i starszy marynarz Collins zameldował:
- Mr Gill prosi na pomost, sir.
Kapitan Harris zbierając karty ze śmiechem zaproponował.
- Doktorze, niech pan obliczy swoją pierwszą dzisiaj porażkę, ja zaraz wracam.
Po czym wstał, wychylił do końca swoją szklankę i pospieszył za Collinsem.
Wspinając się po trapie, kapitan z lekka posapywał trochę z zadowolenia po wy-
granym robrze, trochę z powodu tuszy. Harrisa, jak każdego prawie kapitana statku o
długim stażu, można było nazwać wszystkim, tylko nie smukłym marynarzem.
Prośba oficera wachtowego nie zaniepokoiła go. Znał swego trzeciego oficera i
wiedział, że nie lubił on podejmować samodzielnych decyzji. „Pewnie znowu jakiś
sygnał radiowy” - pomyślał niechętnie.
S/s „Clement”, którym dowodził Harris, pruł tymczasem spokojnie słone wody po-
łudniowego Atlantyku. Podróż tego dużego frachtowca (5000 BRT) należącego do
BOOTH LINE dobiegała właściwie końca. Statek znajdował się już w” pobliżu brze-
gów Brazylii i wojna, która rozpoczęła się przed niespełna miesiącem gdzieś w dalekiej
Polsce, wydawała się całej załodze bardzo nierealna. Statek płynął wprawdzie zygza-
kami, zmieniając co pewien czas kurs zgodnie z wojennym zwyczajem wszystkich
statków handlowych, nikt jednakże z załogi tego środka ostrożności nie uważał za
uzasadniony.
Kiedy Harris dotarł na pomost (była godzina 11.20) mr Gill, trzeci oficer statku,
pełniący aktualnie obowiązki oficera wachtowego, zakomunikował:
- Kapitanie, jakiś okręt wojenny idzie szybko wprost na nas.
Harris spojrzał. W słonecznej dali rysowała się potężna sylweta okrętu zwróconego
dziobem do obserwatorów.
Okręt nie dawał żadnych sygnałów, jego bandera również nie była widoczna.
Po krótkiej obserwacji kapitan Harris wyraził przypuszczenie, że zbliżający się
okręt jest zapewne angielskim krążownikiem HMS „Ajax”. Okręt ten, wchodzący w
skład flotylii południowo-atlantyckiej, był bowiem na wodach, po których płynął
„Clement”, częstym gościem. Obaj oficerowie w ciągu kilku minut usiłowali bezsku-
tecznie zidentyfikować zbliżającą się jednostkę. Wreszcie kapitan powiedział:
- Gili, zdaje się, że będziemy mieli gości na pokładzie. Idę się przebrać. Niech pan
podniesie znak naszej linii, ci panowie z Royal Navy na pewno polują na niemieckie
statki.
- Tak jest, kapitanie - rzekł Gili i wydał odpowiednie polecenia.
Kiedy Harris wrócił na pomost, ubrany w nową tropikalną kurtkę mundurową, za-
stał tam także swego starszego oficera. Nieznany okręt był już oddalony tylko o 3-4
mile i ciągle jeszcze zbliżał się pełną szybkością do s/s „Clement” nie dając żadnych
sygnałów.
- Ależ ma jazdę, najmniej 30 węzłów - powiedział z zachwytem trzeci oficer pa-
trząc na wysoką falę, którą odrzucał smukły dziób okrętu.
Nagle ze zbliżającej się jednostki o wystrzelił płaskim łukiem wodnosamolot. Star-
tował zapewne z katapulty. Na pokładzie „Clementa” nie wywołało to zdziwienia,
ponieważ „Ajax” wyposażony był również w samolot. Maszyna szybko nabrała wyso-
kości i po wykonaniu zakrętu zaczęła zniżać się lecąc wzdłuż statku. Cała załoga, wraz
z oficerem na pomoście, ciekawie obserwowała ewolucje samolotu. I wtedy, niespo-
dziewanie dla wszystkich, zagrały karabiny maszynowe.
To strzelał samolot! Strzelał do statku! Pociski zagrzechotały po stalowym kadłubie
wprawiając w osłupienie angielskich marynarzy.
- Boże, to przecież szkop! - wrzasnął Gill. Istotnie, na skrzydłach przelatującej ma-
szyny wyraźnie czerniły się równoramienne krzyże.
Kapitan s/s „Clement” skoczył do telegrafu maszynowego i zastopował statek.
Frachtowiec był przecież nie uzbrojony, a zresztą gdyby nawet miał zwykłe dla stat-
ków handlowych w czasie wojny działo na rufie, wobec uzbrojenia groźnego sąsiada
byłoby ono śmieszną zabawką, a nie narzędziem obrony.
- Przygotować łodzie ratunkowe! Cała załoga na pokład! - wyrzucał z siebie rozka-
zy kapitan Harris.
Statek wyraźnie wytracał szybkość. Najwidoczniej jednak niemieckiemu pilotowi
nie robiło to żadnej różnicy, wykonywał on bowiem powtórny nalot. Tym razem
wszyscy kryli się gdzie kto mógł. Mimo to ranny został starszy oficer i trzech maryna-
rzy. Po trzecim nalocie kabina nawigacyjna i cały pomost postrzelany był w drzazgi.
Po oszołomieniu wywołanym nagłym atakiem radiowym telegrafista otrzymał od
kapitana polecenie wysłania meldunku „RRR”, co oznaczało „jestem atakowany przez
samolot”. Zaledwie rozpoczął tę pracę, okręt wojenny odezwał się po raz pierwszy.
Podniesiono na nim sygnał flagowy: „Stop, nie używać radia”. Żądanie to popierały
lufy dział okrętu, które niedwuznacznie zwróciły się w kierunku s/s „Clement”.
Kapitan Harris nie miał wyboru, odwołał więc radiotelegrafistę na pokład. Wiedział
już teraz, że jego statek czeka nieuchronna zagłada. Zgnębiony, rzekł: „Przygotować
się do opuszczenia statku”.
Przed wejściem do szalupy radiotelegrafista zdołał mu jeszcze powiedzieć, że od-
biór sygnalistów radiowych „Clementa” potwierdził znajdujący się w pobliżu brazylij-
ski statek obiecując pomoc. Kapitan zdołał jeszcze usunąć papiery, które nie powinny
dostać się do rąk Niemców, i patrząc na odpływające szalupy czekał na dalszy rozwój
wydarzeń.
Wkrótce do burty frachtowca dobił kuter z nieprzyjacielskiego okrętu. Kapitan Har-
ris i jego starszy mechanik Bryant w milczeniu patrzyli na niemieckich marynarzy.
Byli to młodzi ludzie, uzbrojeni po zęby i wyraźnie podnieceni swym „zwycięstwem”.
Dowodzący nimi oficer polecił Anglikom otworzyć zawory denne i zatopić statek.
Starszy mechanik poszedł pod pokład, skąd wkrótce powrócił. Niemcy opuszczając
wyludnionego „Clementa” zabrali obu jeńców ze sobą.
W godzinę później, dnia 30 września 1939 roku, s/s „Clement” zniknął pod po-
wierzchnią Atlantyku, zatopiony ogniem artylerii hitlerowskiego okrętu. (Statek sam
zatonąć nie mógł, Bryant bowiem otworzył tylko zawory zbiorników balastu wodne-
go.)
Dowódca niemieckiego raidera, pragnąc zapewne zatrzeć niechlubny incydent z
ostrzelaniem przez samolot bez ostrzeżenia bezbronnego handlowego statku, był dla
swoich jeńców niezwykle uprzejmy. Polecił nawet nadać radiogram: „Proszę ratować
szalupy ze statku „Clement” 09°45 szer. płd, 34°04 dł. zach.” Sygnał ten, jak się póź-
niej okazało, został przejęty i następnego dnia parowiec brazylijski znalazł jedną z
szalup zatopionego statku. Dwie inne w dzień później dotarły do Maceio. Kapitana
Harrisa, i starszego mechanika Bryanta przyjął na pokład grecki statek, który w tym
Zgłoś jeśli naruszono regulamin