Kornel Makuszyński - Bardzo dziwne bajki.pdf

(297 KB) Pobierz
18411558 UNPDF
K ORNEL M AKUSZYŃSKI
B ARDZO DZIWNE BAJKI
B AJKA O KRÓLEWNIE M ARYSI , O CZARNYM ŁABĘDZIU I O LODOWEJ GÓRZE
Nie pamiętam dobrze, ile to lat temu, może tysiąc, a może i dwa. Pamiętam tylko, że
byłem jeszcze wtedy małym chłopcem, kiedy mi się to wszystko zdarzyło, co wam, dzieci
słodkie, opowiem.
Tuż zaraz za granicami Polski, gdzie panował wtedy wielki i sławny król Ćwieczek i
królowa Kalina, było potężne królestwo Srebrnego Szczytu. Nazywało się ono tak dlatego,
gdyż w samym jego środku wznosiła się niezmierna góra lodowa, tak wysoka, że z ziemi
szczytu jej nie można było dojrzeć. Widać było tylko srebrny blask. Słońce nie mogło jej
stopić, a ludzie opowiadali, że w tym miejscu w niebie, w którym’ ta góra dotykała
niebiosów, było bardzo zimno. Gwiazdy, co ponad nią świeciły, były aż niebieskie od mrozu
wielkiego i wyraźnie widać było z ziemi, jak się trzęsą z zimna.
W państwie Srebrnego Szczytu panował potężny król Patyk III, który miał żonę, z
domu pannę Słoiczek, a na imię jej Tasiemka. Mieli oni córkę śliczną, którą nazywali
Marysią.
Wielki król Patyk III był niezmiernie bogaty i słynny był na cały świat. Świat był
wtedy bardzo mały, bo jeszcze nie był wyrósł i można go było na kulawym koniu przejechać
we dwa dni od końca do końca. Ale co prawda to prawda, że król ten był słynny na cały
świat. Bogactwa jego po tym można było poznać najlepiej, że codziennie na śniadanie zjadał
siedem pieczonych prosiąt, nadziewanych konfiturami i czosnkiem, na obiad jadł sto
dziewięćdziesiąt potraw i wypijał dwanaście beczek soku z kwaszonych ogórków, a na
wieczerzę zjadał już za to bardzo mało, bo tylko cztery cielęta.
Chociaż to był król potężny i wielki, jednak lubił się czasem pośmiać wesoło. Ale że
był z natury smutnego serca, więc ile razy chciał się śmiać, lokaje łaskotali go w podeszwy
przez dwie godziny. Rządził bardzo sprawiedliwie, a kiedy się dowiedział, że jego poddanym
źle się dzieje, tak się zmartwił, że płakał przez siedem dni i siedem nocy. Wtedy rycerze i
hrabiowie przytoczyli wielką beczkę i łapali w nią gorzkie i słone łzy wielkiego króla. Z łez
tych potem kucharz zrobił wyborny ocet, który został nazwany octem króla Patyka.
Królowa miała również bardzo dobre serce i wciąż robiła na drutach pończochy, całe
życie. Ale wielkie ją ścigało nieszczęście. Ponieważ lepiej władała lewą ręką niż prawą, więc
wszystkie pończochy robiła tylko na lewą nogę. I z tego powodu była niepocieszona i
posiwiała ze zmartwienia, i tak schudła, że się król Patyk raz jeden srodze pomylił. Chciał
bowiem spróbować siły i uderzyć kopią w ścianę zamku. Ujrzał, że coś długiego stoi koło
ściany, więc porwał królową, myśląc, że to kopia, i uderzył nią w mur. Z trudem wyjmowali
potem rycerze królową, która głową przebiła ścianę i bardzo krzyczała już w środku pałacu.
Dobrzy to byli ludzie, oboje sprawiedliwi i miłosierni. Oboje też kochali niezmiernie
córkę swoją, królewnę Marysieńkę. Miała ona dziesięć lat i taka była śliczna, że pszczoły
siadały na jej złotej główce, myśląc, że to cudowny kwiat, kwiaty zaś nazywały ją siostrą, a
zdumione słońce zawsze zatrzymywało się w drodze, kiedy ją spotkało. Gdzie się tylko
ruszyła, tam za nią leciał rój motyli. Kiedy szła przez las, ptaki śpiewały tak cudownie, jak o
wschodzie słońca. Wieczorem zaś, kiedy królewna Marysieńka stanęła nad brzegiem wody,
wtedy do jej stóp przybiegała fala i całowała jej nogi, wszystkie zaś ryby, w wodzie
mieszkające, podpływały ku niej i wyrzucały się w górę, ponad wodę, żeby ją tylko ujrzeć.
Król—ojciec i królowa—matka byli bardzo dumni, że mają taką cudownie piękną
córkę. Chełpili się też nią, gdzie mogli. Raz na rok zaś, na jej urodziny, zapraszali gości z
siedmiu królestw i wydawali wielką ucztę. Jedli i pili wszyscy przez dwa dni, a trzeciego dnia
wszyscy goście szli oglądać królewnę. Wtedy siedziała ona przez cały dzień pod szklanym
kloszem, na złotym krzesełku, aby się jej nikt nie mógł dotknąć. Bardzo wtedy była dumna i
patrzyła z góry na wszystkich. Ponieważ była córką jednego z najbogatszych władców na
ziemi, miała aż trzy pary pantofelków: czerwone, białe i złote. Na ten dzień wdziewała złote.
Miała na sobie również złocistą sukienkę, tak misternej roboty, że ją można było
schować w pudełeczku, zrobionym z orzecha. Wtedy, w tej złocistej sukience i w złotych
pantofelkach, podobna była do słonecznego promienia. Zachwycali się też nią wszyscy
niezmiernie i z wielkiej radości, że król Patyk ma taką cudownie piękną córkę, goście znowu
potem pili i jedli przez dwa dni.
Cóż z tego wszystkiego? Cóż z tego, kiedy w całym królestwie wielkiego tego króla
nie było człowieka z gorszym sercem niźli właśnie królewna Marysia. Opowiadali nawet
niektórzy, że ta cudowna dziewczynka wcale nie miała serca. Zamiast niego — powiadano —
miała błyszczący, zimny kamyczek, mający tylko kształt serca. Dziewczynka ta śliczna, ta
złocista królewna nigdy się nad nikim nie ulitowała, nie pożałowała nigdy nikogo, nigdy nad
nikim nie zapłakała. Lecz, o zgrozo! Nie kochała ona nikogo: ani człowieka, ani gwiazdy, ani
ptaka, ani muszki.
Patrzyła naokoło siebie zimnymi oczyma i nigdy się nawet nie uśmiechnęła. Raz,
kiedy się bardzo czegoś rozgniewała, spojrzała na rozkwitłą różę i róża w tej chwili zwiędła.
Okropnie się tym martwili starzy królestwo: potężny Patyk III i dobra a chuda królowa
Tasiemka, z domu Słoiczek. Nie wiedzieli, co na to poradzić, ażeby zmiękczyć złe serce
prześlicznej swojej córki. Nie wiedziała, co się z nimi dzieje. Ciągle była na swoich pokojach,
których miała trzysta sześćdziesiąt pięć, albo się kazała nosić w złotej lektyce. Czasem
chodziła po ogrodzie i z wielkim gniewem ścinała korony kwiatów. A one wszystkie kochały
ją za to, że była tak śliczna. Nie wiedziały, że serce ma złe i kamienne.
Kiedy biedny żebrak przyszedł pod bramę pałacu i usiadł zmęczony, bo z głodu dalej
iść nie mógł, królewna Marysieńka poszczuła na niego psy. Wtedy on, płacząc, uciekł i
opowiedział to ludziom, którzy łamali ręce z rozpaczy.
A jednego dnia przyszła do ojca, potężnego króla Patyka, i rzekła:
— Panie ojcze! chcę mieć małego Murzyna.
Każ, by mi go przyprowadzili.
— Na co ci Murzyna? — spytał król.
— Bo chcę, aby nosił za mną ogon sukni!
Zafrasował się król, bo wiedział, że Murzyn to jest czarny człowiek, ale nie wiedział,
gdzie tacy ludzie mieszkają. Rzekł tedy:
— Królewno najmilsza! W moim państwie nie ma Murzynów. Pewnie mieszkają oni
w środku ziemi, a tam się nikt pójść nie odważy.
— A ja chcę Murzyna! — zawołała królewna i tupnęła nóżką.
— Skądżeż ja ci go wezmę?
— Chcę Murzyna! I będę go miała!
— Postaraj się sama o niego — rzekł król.
Królewna Marysia zmarszczyła czoło i poszła do swoich pokojów. Namyślała się tam
bardzo długo. Potem kazała paziom przyprowadzić sobie małego chłopca, który ma czarne
włosy i białe zęby. Kiedy jej takiego przyprowadzili, obejrzała go i rzekła:
— Zrobię z ciebie Murzyna!
Chłopiec w płacz i błagać ją począł serdecznie:
— Królewno najjaśniejsza! Jestem sierota! Nie krzywdź mnie i nie czyń ze mnie
Murzyna, bo mnie do nieba nie wpuszczą.
— Cicho bądź! — krzyknęła królewna. — Zawołać mi tu kucharza!
Przyszedł kucharz, cały krwią obryzgany, czerwony na gębie i pijany, bo kucharz nie
je nigdy tego, co gotuje, ale pije zawsze to, czego nie zgotował.
Upadł na kolana przed królewną i pyta:
— Czy mam zarżnąć tego chłopca?
— Nie! — rzekła królewna. — Masz z niego zrobić Murzyna.
— A co to takiego Murzyn?
— Murzyn to jest czarny człowiek. Weźmij go na rożen i tak długo smal na ogniu, aż
się przypali i będzie czarny.
Chłopiec biedny zaczął tak bardzo płakać, że się serce krajało. Nawet straszny kucharz
się wzruszył, a królewna nie wzruszyła się zupełnie.
— Ratuj mnie, mateńko moja! — wołał chłopak.
— Ach, jak nieznośnie krzyczy! — rzekła królewna. — Bierz go na rożen, kucharzu!
— Nie ma co, chodź, sieroto! — mruknął kucharz, wziął chłopca pod pachę i niesie do
kuchni. Chłopiec był ledwie żywy z rozpaczy i ze strachu.
— Zmiłuj się, jaśnie wielmożny kucharzu! — płakał i prosił. — Zmiłuj się nad
nieszczęśliwym!
Kucharz był dobry człowiek, choć pijaczyna, i koło serca miał łaskotki. Więc mu się
żal zrobiło chłopaka. Postawił go na nogi w kuchni i powiada:
— Jak się nazywasz, biedaku?
— Janek — odpowiada chłopiec.
— Jan w Oleju czy Jan Kapistran?
— Jan Kapistran!
— Boże drogi, to tak jak ja! — woła kucharz. — Jakże ja ciebie mogę na wolnym
ogniu przypiekać?
— O, nie czyń tego, panie kucharzu, nie czyń tego!
— A jak mi potem głowę zetną? To co? A ja jestem taki mądry, że aż strach! Szkoda
takiej głowy! Ale pomyślę nad tym, jakby i tobie pomóc, i sobie nie zaszkodzić!
— Oj, pomyśl, pomyśl, jaśnie wielmożny panie hrabio.
— Jak powiadasz? Panie hrabio? Wiesz, że ty mi się bardzo podobasz! Czekaj, Janku
Kapistranku! Mam myśl. Weźmiemy cielę, osmalimy je na ogniu, a ja powiem, że to ty! A co,
mądrze wymyśliłem?
— Oj, nie bardzo, dostojny panie! Przecież królewna pozna, że to nie ja. Przecież cielę
ma cztery nogi!
— A ty ile masz?
— Dwie! — mówi Janek.
— Prawda, zapomniałem! Nie ma co, biedaku, chodź na rożen! Hej, kuchciki,
przygotować wielki ogień!
Janek upadł mu do nóg i powiada:
— Potężny panie kucharzu, a może ja co poradzę? A może byście mnie całego
wysmarowali czekoladą?
Kucharz w śmiech i powiada:
Zgłoś jeśli naruszono regulamin