AA HP i Spalone mosty 1-10.rtf

(119 KB) Pobierz

 

 

HP i spalone mosty

 

 

Prolog

  

-  -  -   -  Bo  wszystko  gdzieś  się  zaczyna. -  -  -   -

 

Czy nie z tego bierze się całe

prawdziwe zło na świecie,

że ludzie zostają, chociaż

cholernie dobrze wiedzą,

że powinni się wynosić?

 

King Stephen

 

 

Było cicho jak na tę porę, jakby coś wisiało w powietrzu oczekując. Nawet wyjący wiatr zdawał się cichnąć, wstrzymując oddech. Opustoszałe ulice oświetlało jedynie migotliwe światło latarni, odbijając się od grubej warstwy śniegu pokrywającej ziemię. Bezchmurne niebo usiane było gwiazdami. Gdyby ktoś się przyjrzał, mógłby dojrzeć aurę otaczającą okrąg księżyca. Aurę zwiastującą przełomowe wydarzenia.

Wszystko czekało.

Odgłos śniegu skrzypiącego pod skórzanymi butami zdawał się zakłócać misterny spokój. Postać poruszała się szybko. Przy każdym kroku czarna szata oplatała jej kostki. Jasne, zazwyczaj idealnie ułożone włosy, teraz w nieładzie rozsypały się na ramiona.

Spieszył się.

Potrząsnął głową starając się odpędzić, uporczywie powracającą myśl. Bezskutecznie.

Po raz kolejny zacisnął palce na trzymanym w ręku kawałku pergaminu, który kiedyś z pewnością był listem, teraz jednak daleko mu było do tego miana.

Dlaczego?

Wciąż w to nie wierzył. Od zawsze wiedział, że Albus Dumbledore jest zwyczajnym manipulatorem, nigdy jednak nie sądził, że może posunąć się do czegoś takiego...

Twój syn żyje.

Tylko jedno zdanie, a może zmienić tak wiele. Kilka słów i pojawia się to przeklęte uczucie.

Nadzieja.

Skręcił w boczną uliczkę, z ulgą dostrzegając niewielki szyld "Pod Srebrnym Kociołkiem''.

Drzwi cicho zaskrzypiały, gdy pchnął je lekko. Wszedł otrzepując się ze śniegu. Bar był dużo mniejszy niż ''Dziurawy Kocioł'', jednak urządzono go w zdecydowanie lepszym guście. Zresztą nie każdy miał tu wstęp.

Dziś było mu to wyjątkowo na rękę. Nie rozglądając się, skinął przelotnie barmanowi i skierował do, umieszczonego w rogu, kominka. Wrzucił w buzujące płomienie garść proszku, te zaś momentalnie przybrały zieloną barwę. Wszedł w nie i rzekł:

- Ministerstwo Magii.

Wszystko zawirowało.

 

*  *  *  *

 

Główny Hol był opustoszały. Zresztą, właśnie dlatego wybrał tak wczesną porę.

Echo kroków rozbrzmiewało w panującej ciszy, gdy mijał kolejne korytarze. Przez całą drogę nie spotkał nikogo. Tak, zdecydowanie Ministerstwo miało za słabą ochronę, bo Knot dbał tylko o to, by jego własny tyłek był bezpieczny. Ale to już nie mój problem.

Im bliżej był, tym oświetlenie stawało się słabsze, aż wreszcie zmuszony został zapalić różdżkę, by widzieć cokolwiek. W końcu zatrzymał się przed niepozornymi drzwiami z mosiężną tabliczką "Archiwum ".

I tu do przełamania zabezpieczeń wystarczyło zwykłe " Alohomora ".

Momentalnie uderzył w niego swąd stęchlizny, wystarczający za całe wyjaśnienie, z jakim "poszanowaniem" Minister traktuje najważniejsze, dla magicznego świata, dokumenty.

Osłonił usta dłonią wchodząc głębiej.

Rzędy półek pełne teczek, pokrywał kurz.

- Accio dokumentacja - Harry Potter.

Czekał, a każda sekunda zdawała się ciągnąc w nieskończoność.

Wreszcie podleciała do niego niewielka teczka. Już na pierwszy rzut oka, o wiele chudsza niż być powinna..

Otworzył ją starając się powstrzymać drżenie rąk. Wewnątrz była tylko jedna kartka. Ostrożnie przyświecając różdżka, odczytał:

 

AKT    TOŻSAMOŚCI

 

 

HAROLD JAMES POTTER

 

Urodzony: 31 LIPCA 1990 ROKU

 

Ojciec: JAMES HUBERT POTTER

Syn - HAROLDA ARTUSA Pottera i MARIANNY POTTER z domu FINNING

Matka: LILIANE EVELYN POTTER

Córka - WIKTORA LUCJANA EVANSA i FIONY MARLENY EVANS z domu KING

 

Zmarł: 4 SIERPNIA 1990 ROKU

 

Papiery wysunęły mu się z drżących dłoni. W ostatniej chwili chwycił się ściany, by nie upaść.

- Coś ty zrobił Dumbledore? Coś ty, do cholery, zrobił?

Rozwinął pergamin po raz kolejny odczytując krótki list, choć jego treść znał już praktycznie na pamięć.

 

Lucjuszu,

wybacz mi.

Wybacz, że piszę to dopiero teraz. Twój drugi syn żyje, choć

znasz go pod innym nazwiskiem, a nawet wyglądem.

Harry Potter to w rzeczywistości Aleksander Christopher

Malfoy. Chłopiec, którego pochowaliście, wraz z Narcyzą,

tamtej pamiętnej nocy był dzieckiem Potterów.

Dumbledore chciał mieć idealnego rycerzyka i nie w smak

była mu śmierć małego Harry'ego, zdecydował się więc na

zamianę. Padło na Twego syna.

Dowiedziałam się o tym przez przypadek. Chciałam go

powstrzymać, zmusił mnie jednak do milczenia. Wiesz jak

działa klątwa przodków, prawda?

Dziś to już jednak bez znaczenia, umieram.

Proszę Cię, wyrwij chłopca z rąk tego pokrętnego starca.

On chce użyć go jako Marionetki, za którą pójdzie cały

magiczny świat. Już mu się to udaje. Nasze społeczeństwo

jest praktycznie bezbronne, a on każe wierzyć, że to dziecko

wszystkich ocali...

A Twój syn? On powoli niszczeje. Czy zdajesz sobie sprawę,

jakie Albus zafundował mu dzieciństwo? Nawet teraz

nadzoruje każdy jego ruch. Chce, by ufał tylko jemu i powoli

zabija go. Od środka.

Zrób coś nim Dumbledore do końca wykona swój plan.

 

 

                                                   Twoja siostra

 

                                                            Aleta Kristiana Malfoy

 

 

Właśnie przez ten list był tu dzisiaj. Musiał się upewnić. Odetchnął, a gdy kilka minut później ponownie wyciągnął przed siebie różdżkę, był spokojny.

- Accio dokumentacja - Alexander Malfoy.

Papiery zaciążyły mu w rękach. Nie czytał ich. Nie musiał. Gdy opuszczał pomieszczenie na jego zwykle poważnej twarzy błąkał się delikatny uśmiech. Uśmiech nie wróżący nic dobrego.

- Zabiję cię Albusie. Przyrzekam, ale najpierw stracisz swojego Złotego Rycerzyka.

Wiedział, że potrzebuje jeszcze kilku miesięcy, by móc wprowadzić swe postanowienie w czyn i miał jedynie nadzieję, że chłopak wytrzyma do tego czasu.

Musi. W końcu to Malfoy

 

R o z d z i a ł    P i e r w s z y

 

-  -  -   -  P r a w d a    m a   w i e l e   t w a r z y  -  -  -   -

 

Można kamień rzucić w powietrze.

Przez to jednak nie urosną mu skrzydła.

 

Friedrich Hebbel

 

 

Pół roku później.

Było coraz cieplej. Wystarczył byle pretekst, by skłonić wszystkich do wyrwania się z zimnych murów, błonia były więc oblegane. Z chęcią sam przyłączyłby się do reszty, zamiast tego kierował się prosto do gabinetu dyrektora. Można by się spytać, czemu ten wzywa go tuż przed końcem roku, ale on wiedział. A przynajmniej miał pewne podejrzenia i niestety ich rezultat wcale nie sprawiał, że czuł się szczęśliwszy.

- Cytrynowy sorbet.

Sorbet... bet... bet... t

Głos echem potoczył się po opustoszałym korytarzu. Zadrżał mimowolnie. Po raz kolejny rozejrzał się nerwowo. Od kilku tygodni miał wrażenie, że ktoś stale go obserwuje, jednak i tym razem był sam.

Wstępując na ruchome schody starał się nie myśleć, dokąd go zabierają. Już dawno znienawidził każdą herbatkę z Dumbledorem. Za każdym razem, jeszcze przez kilka godzin po takim spotkaniu, nie był w stanie się pozbierać. Tak jakby każde słowo dyrektora sprawiało, że zaczynał się dusić. Jego przesłodzony głos już niejednokrotnie prześladował go nocami.

"To dla twojego dobra Harry", "Chcę tylko byś był bezpieczny ", "O nic się nie martw, Harry ", "Wszystko będzie dobrze".

Ile razy już to słyszał? Przestał liczyć. Wiedział jednak jedno. Za każdym razem, gdy mówił, że będzie dobrze, nigdy tak nie było.

Po raz kolejny nie zdołał powstrzymać drżenia.

Schody zatrzymały się bezszelestnie. Odetchnął, i prosząc w duchu, by ręce tak bardzo mu nie drżały, zapukał.

- Wejdź Harry.

"Wejdź Harry" - znów wiedział, że to on. No, ale kto inny przyszedłby tutaj, gdy na dworze świeci słońce?

Drzwi cicho zaskrzypiały, gdy pchnął je lekko.

Gabinet nic się nie zmienił, zresztą był w nim zaledwie tydzień temu. Tak, ostatnio Dumbledore wzywał go dużo częściej niż kiedykolwiek wcześniej. Jakby chciał go pilnować.

Z niechęcią spojrzał na delikatne przyrządy rozstawione po półkach. W tym momencie miał ochotę roztrzaskać je w drobny pył.

Jak by na to zareagował? Cóż, pewnie dalej byłby tak cholernie opanowany...

Odetchnął, starając się o tym nie myśleć, choć takie stwierdzenia nachodziły go nie po raz pierwszy, a zachowanie dyrektora uzmysławiało mu, że nie tak trudno byłoby wprowadzić je w czyn.

- Proszę usiądź.

Zajmując miejsce przed biurkiem, unikał spojrzenia w jego oczy. Gdy zbyt długo w nie patrzył, czuł jak dyrektor przegląda jego myśli. Nie potrafił go powstrzymać. Nie potrafił. Nigdy też nie odważył się wypowiedzieć swoich podejrzeń na głos. Czy był tchórzem? Może...

- Zastanawiasz się pewnie, dlaczego cię tu wezwałem?

Skinął głową, nawet nie próbując odpowiadać, zresztą Dumbledore zaczynał tak każdą rozmowę. Przynajmniej z nim...

- Wiesz, że sytuacja staje się coraz bardziej napięta. Voldemort wyszedł wreszcie z ukrycia i zaczyna działać na większą skalę. Wybory na Ministra są coraz bliżej i jestem pewien, że będzie usiłował wprowadzić tam swojego człowieka. Magiczne społeczeństwo pokłada w tobie zaufanie, więc zapewne z jeszcze większą zaciętością będzie się starał wyeliminować zagrożenie, jakie dla niego powodujesz...

Wyłączył się.

Idąc tu wiedział, czego będzie od niego chciał, a i tak znów poczuł się osaczony. Po raz kolejny wszystko miało się dziać za jego plecami. Dumbledore wciąż traktował go niczym Złote Jajko, z którego głowy nie może spaść nawet włos.

-... I dlatego uważam, że powinieneś spędzić z wujostwem całe lato. Nawet dzień z przyjaciółmi mógłby narazić ich na niebezpieczeństwo...

Dlaczego, gdy czegoś od niego żąda, zawsze zasłania się jego przyjaciółmi? Dlaczego zawsze wybiera argumenty, których nie jest w stanie odeprzeć?

- To dla twojego dobra Harry, z wujostwem będziesz najbezpieczniejszy.

Dla dobra... Bezpieczny...

I znów to samo... A czy właściwie był kiedykolwiek bezpieczny? A może był i po prostu nie rozumie tego słowa? Może głodzenie, poszturchiwanie, wykorzystywanie jak skrzata i bicie, są tak na prawdę oznaką troski?

- Jazda pociągiem nie byłaby zbyt dobrym rozwiązaniem. Sam, więc odstawię cię do wujostwa. Proszę, byś był gotowy dziś po kolacji. Rzeczy nie musisz zabierać, ja się nimi zajmę.

Chciał krzyczeć, wyć, zamiast tego skinął jedynie głową.

Znów to zrobił. Zaplanował jego życie w każdym, nawet najdrobniejszym szczególe, jakbym sam nie był w stanie. Czemu traktuje go wciąż jak małe dziecko, które trzeba prowadzić za rączkę, by się nie przewróciło?

Zacisnął pieści nawet nie zauważając, że wbija sobie paznokcie w dłonie.

- Możesz iść Harry, przyjaciele już zapewne czekają na ciebie. Nie zapomnij spakować się przed ucztą.

- Do widzenia - przeklinał się za to, że głos mu drży.

Do widzenia? Dlaczego to powiedział? Czemu nie wyrzucił mu wszystkiego w twarz? Dlaczego, do cholery, zawsze brakowało mu słów, gdy z nim rozmawiał...?

- Do widzenia, Harry.

Zamykając za sobą drzwi miał ochotę biec, uciec stąd jak najszybciej, jak najdalej.

Możesz iść Harry, przyjaciele już zapewne czekają na ciebie.

Dlaczego zawsze jest o krok przede nim? Dlaczego...?

Nie skierował się ani na błonia, ani do wieży. Nie chciał teraz nikogo spotkać. Nadal nie mógł opanować drżenia.

Choć rozmowa przebiegała normalnie, o ile to w ogóle możliwe, nie mógł się uspokoić i w tym momencie łazienka Jęczącej Marty wydawała mu się najlepszym rozwiązaniem.

 

~    ~    ~    ~

 

Po raz kolejny przemył twarz wodą. Wiedział, że jeśli zaraz się stąd nie ruszy, to na pewno spóźni się na ucztę. Tak, a wtedy ma już zagwarantowaną kolejną rozmowę z dyrektorem.

"Co się stało mój chłopcze?"

"Co cię dręczy? "

"Przecież wiesz, że mi możesz o wszystkim powiedzieć"

"Zawsze tu będę, gdybyś mnie potrzebował"

Bezsilnie uderzył pięścią w umywalkę.

W tym roku nie miał ani chwili dla siebie. Gdy nie było go, choć kilka minut dużej, zaraz Dumbledore pojawiał się zasypując go pytaniami. Miał już dość tej jego troski, i czuł, że tak naprawdę to zachowanie z "troską" ma niewiele wspólnego.

Westchnął opuszczając łazienkę i powoli kierując się ku wieży. Wciąż się nie spakował, a do uczty pozostało niecałe trzydzieści minut. Zresztą i tak był pewny, że nic nie przełknie. Mdliło go na samą myśl, że już dziś zostanie uraczony obecnością Dursley'ów.

Nawet pociągiem nie mógł jechać wraz z przyjaciółmi... Co mu jeszcze odbierze Dumbledore?

- Złota Brama.

Portret posłusznie odskoczył ukazując wejście do pokoju wspólnego. Wchodząc miał wrażenie, że jego wystrój szydzi z niego.

Czerwień i złoto.. Zestawienie tych kolorów jeszcze nigdy nie wydawało mu się tak absurdalne.

Od razu dostrzegł machającego do niego Rona i skierował się w jego stronę.

- Gdzieś ty był? Szukaliśmy cię od kilku godzin!

Opadł na jeden z foteli stojących przy kominku i wpatrzył się w ogień wesoło buzujący, pomimo tak ciepłej pory. Ale w wieży nigdy nie było gorąco...

- U dyrektora - szepnął, choć wątpił, by przyjęli to za całe wyjaśnienie. Nie pomylił się.

- Nie wierzę, że trzymałby cię przez tyle czasu - przenosząc wzrok na Hermionę, wzruszył ramionami.

- Spacerowałem. Musiałem pomyśleć.

- Czy coś się stało, Harry? - widząc jej zatroskany wzrok, odetchnął i odpowiedział siląc się na uśmiech.

- Dumbledore uznał, że zbyt niebezpieczna byłaby dla mnie podroż pociągiem i sam mnie odwiezie do Dursley'ów, dzisiaj po kolacji.

- Dziś?! - twarz Rona wykrzywił grymas. Musiał przyznać, że z taką miną wygląda komicznie, choć wcale nie było mu do śmiechu.

- Tak. Muszę się jeszcze spakować.

Wstał z zamiarem odejścia, jednak zatrzymał go głos przyjaciela.

- Pomóc ci?

Skinął głową, po raz pierwszy tego wieczoru, uśmiechając się szczerze.

 

~    ~    ~    ~

 

Wielka Sala był już pełna, a wszyscy zajadali się w najlepsze, gdy wreszcie zajmowali swoje miejsca. Siadając ani razu nie spojrzał na stół nauczycielski. Podejrzewał, bowiem że wtedy na pewno nic nie przełknie.

Posiłek przebiegał w milczeniu. Ron z Hermioną próbowali go kilka razy zagadać, jednak po trzeciej próbie przestali. Był im za to wdzięczny. Nie chciał teraz o niczym rozmawiać. Nie był w nastroju.

Gdy wreszcie ostatnie z deserów znikły, czuł się jakby ktoś powoli zaciskał mu palce na szyi. Przerażała go sama myśl, że już za niecałą godzinę znów wyląduje z wujostwem. A jakby tego było mało, odwiezie go tam sam Albus Dumbledore.

Zadrżał. Tak, zapowiada się wyjątkowo pasjonujący wieczór.

Mieli już wstawać, gdy dyrektor zatrzymał wszystkich ręką.

- Na zakończenie zaśpiewajmy. W tych ciężkich czasach jest potrzebna odrobina wytchnienia, a przecież muzyka jest największą magią.

Gdy w powietrzu rozwinęła się wstęga formułując słowa szkolnego hymnu, nawet na nią nie spojrzał. A gdy cała sala zawyła, z jego ust nie wydobył się żaden dźwięk. Nawet nie dlatego, że nie chciał śpiewać. Nie. Po prostu bał się, że głos może go zawieść. A jeszcze tylko brakowałoby rozkleił się przed całą szkolą z samym Dumbledor'em na czele.

 

~    ~    ~    ~

 

Było duszno. Powietrze zdawało się tak ciężkie, iż można by kroić je nożem. A może to tylko on tak odczuwał? Zaciskając nerwowo palce na pustej klatce, po raz kolejny spojrzał w usiane gwiazdami niebo.

Pełnia.

Zastanawiał się, gdzie jest teraz Remus. Czy wszystko z nim w porządku? Czy miał gdzie przeczekać ten czas? Dumbledore zapewne zadbał o to, aby dostarczono mu eliksir Tojadowy, mimo to nie mógł odegnać przeczucia, że coś się wydarzy.

I to nic dobrego...

- Gotowy?

Podskoczył słysząc nagle, tuż za sobą, tak dobrze znajomy głos.

- Tak.

Odwrócił się i na kilka sekund jego oczy zetknęły się z błękitnymi tęczówkami dyrektora Hogwartu.

Spuścił wzrok mając nadzieję, że nie wygląda to zbyt podejrzanie, wiedział, bowiem że najgorszą rzeczą, którą może teraz zrobić, jest pozwolenie mu na ponowne czytanie w myślach. Tak, lepiej by pewne rzeczy nie ujrzały światła dziennego.

- Jak się tam dostaniemy? – spytał, by zatrzeć poprzednie wrażenie.

- Pojedziemy powozem do Hogsmeade, a stamtąd, za pomocą teleportacji łącznej, przeniesiemy się bezpośrednio na Privet Drive.

Nim słowa przebrzmiały na dobre, jeden z lśniących powozów zatrzymał się tuż przed nimi.

- Chodź Harry.

Podążając za dyrektorem, starał się nie myśleć o tym, co przyniosą kolejne dni, nie myśleć o niczym...

 

~    ~    ~    ~

 

Droga dłużyła mu się jak jeszcze nigdy wcześniej i ulżyło mu, gdy wreszcie wysiedli i panującą ciszę przerwał spokojny głos dyrektora:

- Aligio! - zaraz potem wylądowali na Privet Drive.

Z niechęcią spojrzał na dom wujostwa, ale posłusznie skierował się w tamtą stronę. Wpatrując się w plecy idącego przodem Dumbledore'a, miał jedynie nadzieje, że ten nie zorientował się, dlaczego wciąż unika spojrzenia mu w oczy.

Przez całą podroż, dyrektor ani razu nie nawiązał rozmowy, ale wciąż czuł na sobie jego przenikliwe spojrzenie. Zastanawiał się czy i tym razem usiłował przejrzeć jego myśli, a może po prostu, sam już wpada w paranoję?

Choć z drugiej strony, czemu siadł idealnie naprzeciw niego? Przecież powóz był nawet większy od tych, które zazwyczaj ich wiozą do szkoły!

Westchnął, ale po raz pierwszy zaczynał się cieszyć, że ma spędzić cale lato z wujostwem. Tak, zero Albusa Dumbledore'a przez całe dwa miesiące...

Cichy dźwięk dzwonka wyrwał go z zamyślenia. Zaraz potem rozległy się ciężkie kroki i w drzwiach stanął wuj Vernon.

Dlaczego jedno spojrzenie na niego sprawia, że odechciewa się wszystkiego?

 

~    ~    ~    ~

 

Jakiś czas później, leżąc w najmniejszej sypialni domu z numerem czwartym, raz po raz spoglądał za okno. Widniejący na niebie okrąg nie dawał mu spokoju. Nie wiedział dlaczego, ale za każdym razem, gdy myślał o Lupinie przechodził go dreszcz.

Coś wisiało w powietrzu i szczerze mówiąc nie chciał wiedzieć, co. Choć jak znał swoje szczęście i tak się dowie.

Niebawem.

 

 

R o z d z i a ł   D r u g i      

 

- -P o m i m o  s ł o ń c a  z a w s z e  g d z i e ś  p a d a  c i e ń- -

 

Zdrada to cios,

którego nie oczekujesz.

 

Paulo Coelho

 

 

Od zakończenia roku, minęły już prawie trzy tygodnie, mimo to wciąż nie potrafił pozbyć się ogarniającego go raz po raz niepokoju…

Lupin.

Dlaczego przechodzi go dreszcz za każdym razem, gdy myśli o nim? Czy coś się stało? Ale jeśli tak, dlaczego nikt go o tym nie poinformuje?

Dumbledore...

To jedno słowo powinno służyć za całą odpowiedź.

Żałował, że nie ma nawet jak napisać do przyjaciół, by sam się o wszystkim przekonać. Był pewien, że gdyby poprosił Rona, ten od razu znalazł by jakiś sposób, by się dowiedzieć i wyjaśnić mu co się tam właściwie dzieje...

Rozgoryczony spojrzał na szczelnie zamkniętą klatkę,

Biedna Hedwiga - przebiegło mu przez myśl, gdy ta posłała mu smutne spojrzenie.

Już pierwszego dnia, gdy tylko Dumbledore wyszedł, ciotka uznała, że sowa musi być zamknięta, w końcu mogłaby mu przynieść jakieś niebezpieczne przedmioty, a przecież nic nie może zagrozić jej małemu „Dudziaczkowi”.

Protestował. Na nic jednak się zdały jego opory, zresztą od początku wiedział, że z wujem i tak nie wygra...

Jego jedyny kontakt ze światem magii został odcięty...

Na jak długo?

Niestety, obawiał się, że szanse są marne, by cokolwiek zmieniło się do końca wakacji, zwłaszcza że zwykle listy od przyjaciół przychodziły nawet dwa, trzy razy w tygodniu, a tym razem nie dostał jeszcze żadnego. Ani od Rona, ani od Hermiony, czy nawet Hagrida...

Od nikogo.

Czyżby to znów była robota dyrektora? Czy nawet "poczta" może już mu zagrozić?

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin