AA HP i Niewidzialne Pęta 1-9.rtf

(121 KB) Pobierz

HARRY POTTER I NIEWIDZIALNE PĘTA

 

HP i LV

 

             

H A R R Y

Od zawsze wiedział, że to inni kierują jego życiem, ale i tak nie był przygotowany na to co spłatał mu los. Jak poradzi sobie w sytuacji w której się znalazł? Czy na przekór przeciwnością będzie w stanie brnąć do przodu?

 

 

             

V O L D E M O R T

Jakie są jego plany względem Złotego Chłopca? Czy uda mu się je zrealizować? Zawsze dąży do celu, lecz czy zdaje sobie sprawę, że nawet miecz może być obosieczny...

             

S E V E R U S

Nigdy nie przepadał za Harry'm, ale też go nie nienawidził. Czy jednak będzie mu w stanie pomóc przetrwać sytuację w której się znalazł? Czy stanie na wysokości postawionego przed nim zadania?

             

L U C J U S Z

Najlepszy przyjaciel Severus'a. Jaką rolę odegra w życiu Harry'ego? Czy będzie w stanie być dla niego wsparciem? Czy zdecyduje się stanąć po jego stronie gdy nadejdzie czas?

             

S Y R I U S Z

Jak przyjmie sytuację w której znalazł się jego chrześniak? Czy zdecyduje się stanąć za nim, czy też odwróci się do niego plecami? Przyjaciel czy wróg? Którą opcję zdecyduje się wybrać?

             

R E M U S

Od zawsze był przyjacielem Syriusza, jednak czy tak zostanie? Czy w tym decydującym momencie staną po jednej stronie barykady? Jaką rolę odegra w życiu Hrry'ego?

             

D R A C O

Wróg Złotego Chłopca, ale czy tak będzie dalej? Jak zareaguje postawiony w nowej sytuacji? Czy wciąż będzie tą samą osobą, czy też zdecyduje się zmienić stronę w tej grze?

             

L U N A

Roztrzepana, z głową w chmurach. co kryje pod takim zachowaniem? Co zrobi gdy los splecie jej życie z życiem Harry'ego? Czy zdecyduje się go wesprzeć, czy raczej wręcz przeciwnie?

             

F R E D - G E O R G E

Tylko kawały im w głowie, jednak czy na pewno? Sprawiają wrażenie ludzi nie przejmujących się niczym. Czy taka jest prawda? A może to tylko maska, lecz skoro tak, to co kryją pod nią?

             

G I N N Y

Młodsza siostra Rona i bliźniaków, zawsze pozostająca w ich cieniu. Czy tak będzie nadal? Czy wydarzy się coś co odkryje jej prawdziwe oblicze? Co pokaże jaka jest?

 

 

Rozdział 1

 

S c h w y t a n i e

 

Najpierw boimy się tego, co na zewnątrz nas,

a w końcu tego, co w nas.

 

Antoni Kępiński

 

 

Krople deszczu z łoskotem rozbijały się o szybę, wygrywając cichutką melodię. Niebo przecinały błyskawice. Pomarańczowe światło ulicznych latarni było ledwie widoczne w ogarniającym wszystko mroku. Drogi dawno opustoszały. W taką pogodę nikt nie wychodził z domu.

 

Po równo przystrzyżonych trawnikach turlały się, porozrzucane przez wiatr, śmieci. Niektóre gałęzie drzew zwisały żałośnie.

 

Za szczelnie zasłoniętymi oknami, można było usłyszeć równomierne oddechy mieszkańców podmiejskich domków. Tylko w jednym pokoju, najmniejszej sypialni numeru czwartego, było inaczej.

 

Tylko tam ktoś wciąż się nie położył.

 

Siedział na parapecie, niewidzącym wzrokiem wpatrując się w jeden punkt. Ścienny zegar właśnie wybijał trzecią. Może i powinien już dawno być w łóżku, ale bał się zasnąć. Przerażało go to, że wtedy, znów powrócą koszmary… Jak zawsze, pełne krwi… bólu i rozczarowań.

 

Od powrotu, na Privet Drive, nie było nocy, którą zdołał przespać spokojnie. Ani jednej. Za każdym razem budził się z krzykiem.

 

Nie chciał tego. Takich snów, pobudki i tych ciężkich kroków na schodach… Wściekłego mamrotania i sapiącego oddechu… Słów sprawiających tak wielki ból…

 

Dziwoląg…

 

Darmozjad…

 

Odmieniec…

 

Potwór…

 

Pomyleniec…

 

I uderzeń… Jednego, drugiego, trzeciego, czwartego i kolejnych. Wciąż i wciąż od nowa, tak wiele, aż nie będzie w stanie wydobyć z siebie nawet cichego szeptu… Tak wiele, aż nawet oddech będzie sprawiał ból…

 

Nie chciał.

 

Trzaśnięcia drzwi i samotności. Łez, których nigdy nie potrafił potem zatrzymać.

 

Dlaczego wuj tak mnie traktuje?

 

Ile razy już zadawałem sobie to pytanie? Od jak dawna nie potrafię znaleźć na nie odpowiedzi?

 

Zacisnął pięści, wbijając sobie paznokcie w dłonie. Czemu to zawsze muszę być ja? Czy ktoś inny nie mógłby zostać Złotym Chłopcem? Zbawcą Czarodziejskiego Świata? Chociaż na trochę...

 

Spojrzał na księżyc powoli wyłaniający się zza chmur. Pełnia.

 

Gdzie jest teraz Remus? Czy wraz z Syriuszem są bezpieczni? A co z Ronem i Hermioną? Jak spędzili wakacje? Uderzył pięścią w biurko, po raz kolejny przeklinając Albusa Dumbledore'a i te jego "nadzwyczajne środki ostrożności".

 

Tak, to właśnie przez niego był zmuszony spędzić całe wakacje z wujostwem, a jakby tego było mało, ten stary trzmiel nie zezwolił na żadną korespondencję, bo "może zostać przechwycona"

 

Prawie dwa miesiące był odcięty od magicznego świata.

 

A teraz, gdy do rozpoczęcia roku szkolnego pozostały niecałe dwa tygodnie, wcale nie czuł się szczęśliwszy. Dotąd Hogwart był dla niego niczym dom, niedawno jednak uległo to zmianie…

 

Atak mający miejsce w czerwcu uświadomił mu, że nawet tam nie jest bezpiecznie. Voldemort mógł go dopaść wszędzie. O każdej porze dnia i nocy… Bez różnicy, czy będzie wtedy w szkole, czy z wujostwem. Niestety, Dumbledore zdawał się nie przyjmować tego do wiadomości.

 

Czasami chciałby móc uwierzyć w te jego zapewnienia, obietnice, że wszystko będzie dobrze, ale już nie potrafił. Wiedział, że tym razem to nie dyrektor ma rację. Tamtej nocy, na cmentarzu, Voldemort uzmysłowił mu to

 

Wciąż pamiętał to, co wtedy powiedział:

 

Teraz i ja mam tą ochronę... - A potem go dotknął.

 

Nawet po takim czasie, drżał na samo wspomnienie.

 

Bał się. Przez cały czas. Każdego ranka nie umiał pozbyć się przeświadczenia, że to właśnie ten dzień, że to dziś Voldemort go znajdzie…

 

Dlaczego dyrektor nie chce mi uwierzyć? Czemu wciąż to lekceważy? Przecież powiedziałem mu, że Riddle do odzyskania ciała użył mojej krwi i ochrona, która zapewniła mi matka nie działa!

 

- Masz rację. Nie działa.

 

Podskoczył słysząc nagle, tuż przy uchu, cichy szept. Wzdłuż kręgosłupa przebiegł mu lodowaty dreszcz. To niemożliwe… niemożliwe prawda? - powtarzał, ale zimne ręce ciasno go oplatające i twardy koniec różdżki boleśnie wbijający się w szyję, przeczyły temu.

 

- Nie krzycz, to twoja rodzina nie ucierpi.

 

Rodzina. Wuj, ciotka i Dudley…

 

Nie krzyknął.

 

Może nie darzył ich żadnym cieplejszym uczuciem. Może nigdy nie zrobili dla niego nic dobrego, ale nie chciał mieć na sumieniu kolejnych śmierci…

 

Nie zniósłby tego.

 

Pozwolił mu się ściągnąć z parapetu. Zaraz potem poczuł, że Voldemort wsuwa mu w dłoń postrzępione pióro.

 

Świstoklik - przebiegło mu jeszcze przez myśl i w następnym momencie wszystko zawirowało.

 

~    ~    ~    ~

 

Jęknął uderzając kolanami w twardą posadzkę. Z trudem uniósł się na rękach mrużąc oczy w zbyt intensywnym świetle. Dopiero po kilkunastu sekundach był w stanie rozróżnić jakiekolwiek szczegóły.

 

Wylądowali w przestronnej, półokrągłej sali. Nie miała okien. Za oświetlenie służyły, rzucające dziwny, srebrny blask pochodnie. Jakieś zaklęcie powodowało, że unosiły się pod sufitem. Czarny marmur, którym wyłożono posadzkę, lśnił w ich płomieniach.

 

Kiedy tylko, ruszył się, próbując usiąść, ponownie poczuł różdżkę na gardle. Z cichego szeptu zdołał rozróżnić tylko jedno słowo "Drętwota", i wszystko się zamazało.

 

~    ~    ~    ~

 

Obudził się czując, że leży w czymś miękkim i ciepłym... Łóżko?

 

Ale dlaczego?

 

Czy nie powinienem być już martwy, albo w celi? Na torturach? - Jęknął starając się zignorować tępe pulsowanie w głowie. - Gdzie jest teraz Voldemort?

 

Usiłując pozbierać myśli, powoli uniósł powieki.

 

Pierwsze, co zarejestrował to to, że jest sam, a pomieszczenie, w którym się znajduje, na pewno nie przypomina lochu. Usiadł ostrożnie rozglądając się wokół.

 

Olbrzymie, wykonane z ciemnego drewna łóżko, zasłane czarno-srebrną narzutą. Kamienna posadzka i gruby, śnieżnobiały dywan pokrywający ją. Równie jasne zasłony, odcinające się od ciemnej tapety, podobnie jak narzuta, tłoczonej w czarno-srebrne romby.

 

- Gdzie, u licha, jestem?

 

- W sypialni. Jeśli jeszcze nie zauważyłeś.

 

Podskoczył słysząc, aż nazbyt znajomy, głos. Rozejrzał się gwałtownie. Voldemorta nie było nigdzie w zasięgu wzroku, jednak ponownie słysząc jego cichy szept, potrafił przynajmniej w przybliżeniu zlokalizować obszar pokoju gdzie zapewne ten się znajduje.

 

- Czego chcesz? - starał się wyglądać na opanowanego, niezbyt mu to jednak wychodziło.

 

- Spokojnie, Harry, nie martw się. Polubisz to miejsce.

 

Polubisz?

 

Z każdą chwilą rozumiał z tego wszystkiego coraz mniej i wcale się mu to nie podobało.

 

- Mam dla ciebie propozycję. Jestem pewien, że również uznasz ją za bardzo obiecującą..

 

- Propozycję?

 

Dlaczego głos mi tak bardzo drży? Dlaczego czuję, że to, co zaraz usłyszę, wywróci moje życie do góry nogami?

 

- Chcę zaoferować bezpieczeństwo dla ciebie i twoich przyjaciół. To chyba dobry układ, prawda?

 

Bezpieczeństwo? Ale... - Nim zdążył skończyć myśl, Voldemort dodał:

 

- W zamian oczekuję naprawdę niewiele… tylko tego byś został ze mną. Byś był mi absolutnie posłuszny.

 

Nie umiał odpowiedzieć.

 

Cholera, nie wiedział nawet, co myśleć. Przecież Voldemort od zawsze starał się go zabić, polował na niego, na jego przyjaciół, zabił mu rodziców, a teraz?

 

Mam być mu posłuszny? Czy to znaczy, że chce mnie po swej stronie? Ale, po co? Co mu to da? Czemu po prostu mnie nie zabije? - nie zdawał sobie sprawy, że ostatnie zdanie wypowiedział na głos.

 

- Harry, ja nigdy nie miałem zamiaru cię zabijać. Od zawsze dążyłem tylko do ściągnięcia cię w moje szeregi… Nie zrobiłbym ci krzywdy.

 

Nie zrobiłbym ci krzywdy…

 

Nawet nie wiedział, kiedy puściły mu nerwy.

 

- Przecież zawsze starałeś się mnie zabić! A może bazyliszek był jedynie zabawką? A Turniej Trójmagiczny niewinną grą w chowanego?! - Zaczerpnął oddech by kontynuować, jednak Voldemort ponownie mu przerwał, a jego jedno słowo sprawiło, że zamilkł.

 

- Był.

 

Zamrugał potrząsając głową.

 

To wszystko zdawało się nierealne. Na pewno zaraz się obudzi, albo ktoś wypadnie spod łóżka krzycząc "Prima Aprilis"

 

- Podczas żadnej z wymienionych przez ciebie sytuacji, nawet przez sekundę, nie groziło ci żadne niebezpieczeństwo. Dopilnowałem, by cały czas ktoś miał na ciebie oko.

 

Pilnował mnie?

 

- Więc, dlaczego…? – znów dopiero po czasie zrozumiał, że głośno wypowiedział swoje myśli.

 

- Szkoliłem cię. Potrzebowałeś tego. Aby móc stanąć przy moim boku, musiałeś stać się silniejszy.

 

- Zabiłeś mi rodziców! Odebrałeś mi rodzinę! Zniszczyłeś całe moje życie i chcesz bym, przeszedł na twoją stronę?!

 

Obudź się, obudź się - powtarzał jak mantrę, koszmar jednak nie chciał się skończyć.

 

- Śmierć twych rodziców nie była planowana.

 

- Kłamca! – odwrócił głowę, ukrywając twarz w dłoniach. Nie potrafił zapanować nad emocjami.

 

Co tu się dzieje? Czemu on to wszystko mi mówi? Dlaczego jest tak cholernie miły? Czego chce...? Przecież nie zostanę jego prawą ręką.. Nie mogę!

 

Voldemort milczał.

 

Oferuję bezpieczeństwo dla ciebie i twoich przyjaciół.- echo tych słów, raz za razem wracało do niego.

 

Czy rzeczywiście dotrzyma słowa? Czy ktoś jego pokroju jest do tego zdolny? Czy osoby, na których mi zależy, byłyby bezpieczne? Jeśli miałbym zrobić to dla nich, zgodziłbym się. Moje życie i tak nigdy nie należało do mnie...

 

Tylko, czy Voldemort nie złamie umowy?

 

Oferuję bezpieczeństwo dla ciebie i twoich przyjaciół.

 

Ron, Hermiona, Hagrid, Syriusz, Remus, Pani Weasley, Pan Weasley, Fred, George, Ginny...

 

Nie chcę kolejnej śmierci na sumieniu, a już na pewno nie ich.

 

Oferuję bezpieczeństwo dla ciebie i twoich przyjaciół.

 

Ja też nie chcę umierać! Dlaczego zawsze muszę grać rolę zbawiciela? Nigdy nie dane było mi myśleć tylko o sobie, ale nie chcę zginąć!

 

Boję się…

 

Chcę dalej żyć! Nawet… nawet, jeśli znów ktoś miałby decydować za mnie…

 

- Twoja śmierć nikomu się nie przyda.

 

Zadrżał.

 

Coraz częściej czuł się tak, jakby Voldemort czytał z niego, jak z otwartej księgi. Zresztą, jak znał swoje szczęście to i tej opcji nie mógł wykluczyć…

 

- Co miałbym zrobić? - sam nie wierzył, że to mówi, ale na prawdę nie chciał jeszcze ginąć. Nie zamierzał też dopuścić do sytuacji, gdzie inni będą musieli umierać przez niego.

 

- Rytuał Zniewolenia.

 

Rytuał Zniewolenia? - Voldemort musiał zauważyć jego pytający wzrok, bo wyjaśnił.

 

- Sprawia, że twoja esencja życiowa łączy się z drugą. Od tej chwili twoje życie będzie zależało ode mnie. Jeśli jednak po takim złączeniu Pan spróbuje zabić swego niewolnika, umrze, choć sądzę, że w naszym wypadku będzie to wyglądało jeszcze inaczej. Poza tym, im bardziej się oddalisz od mojego miejsca pobytu, tym będziesz stawał się słabszy. To między innymi skuteczny sposób na wyeliminowanie twej ewentualnej ucieczki.

 

- Tego rytuału nie można odwrócić, prawda? - nie wiedział czemu o to zapytał. - Przecież wiem, jak a będzie odpowiedź… Nie można…

 

Nie pomylił się.

 

- Nie, raz rzuconego nie da się ani zniwelować, ani obejść.

 

- A jeśli się na to wszystko nie zgodzę? – wyszeptał, gdy po raz kolejny zapadła cisza.

 

- Zgodzisz się.

 

Zacisnął pieści na pościeli. Voldemort nie powiedział nic więcej, wiedział jednak, że ma rację. Nie mógł odmówić.

 

- Ale moi przyjaciele będą bezpieczni?

 

- Obiecuję ci, że ani ja, ani żaden z moich Śmierciożerców nie podniesie na nich ręki.

 

- Na żadne z nich?

 

- Wybierz dwadzieścia osób.

 

W jednej chwili ciszę przerwał trzask i w powietrzu pojawił się jarzący srebrem pergamin.

 

Mam wybrać? Już teraz? Tak po prostu zdecydować, kto będzie nietykalny, a kogo Voldemort może bezkarnie zabić?

 

- Dwadzieścia osób.

 

Zamarł.

 

Voldemort go nie naciskał. Czekał. A kiedy wreszcie powoli, załamującym się głosem, zaczął podawać kolejne nazwiska, nie popędzał go.

 

W pierwszej kolejności oczywiście byli Syriusz i Remus, zaraz za nimi Ron… jego rodzice i wszyscy bracia… potem Ginny… Hagrid… Hermiona, jej matka i ojciec…

 

Zamilkł. Czy na prawdę tak łatwo mi zdecydować, kto ma żyć, a kto nie?

 

- Nie musisz wymieniać teraz wszystkich..

 

Pergamin ponownie się zrolował i zaraz potem rozpłynął w srebrzystym obłoku. Niemal w tym samym momencie na pościeli pojawił się sztylet i flakonik z czerwoną substancją.

 

- Procedura jest bardzo prosta. Umocz sztylet w eliksirze i przetnij lewy nadgarstek mówiąc: Oddaję me ciało. Oddaję mą siłę. Oddaję mą moc. Resztą zajmę się ja.

 

Dłonie mu drżały, lecz postanowił zrobić to szybko. W tym momencie rozczulanie się nad sobą i tak nie zda mu się na nic.

 

Jednym ruchem przeciął sobie skórę.

 

Nadgarstek zapłonął.

 

Starając się jednak to zignorować powtórzył niedawno zasłyszane słowa:

 

- Oddaję me ciało. Oddaję mą siłę. Oddaję mą moc.

 

Nim minęła sekunda, uderzył ból.

 

Sztylet wysunął mu się z nagle zdrętwiałych palców. Ledwie do niego dotarło, że Voldemort podtrzymuje go i chwyciwszy jego prawą rękę, powtarza czynność, tworząc symetryczne ciecie do poprzedniego. Świat zaczął rozmywać mu się przed oczami i bardziej poczuł niż zobaczył jak przykłada obie rany do siebie. Chwilę później jego opanowany głos echem odbił się w pomieszczeniu.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin