AA HP I Kocie Łapki 1-16.rtf

(2399 KB) Pobierz

Autorka: Danzosu

 

Danzosu

 

 

UWAGA!!! NIE KARMIĆ ZWIERZA!

 

Jestem małym, wrednym stworzonkiem, mieszkającym w starym słoiku po korniszonach. Zamknięto mnie tutaj, ponieważ moja osoba stanowi zagrożenie dla wszystkich zdrowych psychicznie. Nic dodać nic ująć..., taka już jestem ;)

 

 

Do oryginału: http://hpiklyaoi.blog.onet.pl/1,AR3_2010-12_2010-12-01_2010-12-31,index.html

 

Postaci: 

             

Harry James Potter

 

 

Szesnastoletni czarodziej, który już nie jednokrotnie stawił czoła Lordowi Voldemortowi i wyszedł z tego cało. W czasie wakacyjnego pobytu w Norze staje się ofiarą działania wymyślonego przez bliźniaków, eliksiru. Dopiero później wychodzi na jaw, że skutki jego działania są nieodwracalne.

             

Van Hohenheim

 

 

Znajomy Harryego z dziecięcych lat. Jest czarodziejem wywodzącym się z bardzo starej czarodziejskiej rodziny. Właśnie z tego powodu jego babka "Prudencja", kazała mu zerwać wszelkie kontakty z Harrym. Teraz spotykają się ponownie po siedmiu latach rozłąki...

             

Albus Dumbledore

 

 

Dyrektor szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart. Jest bardzo mądrym i niezwykle sędziwym czarodziejem, który stara się ze wszystkich sił pokonać Toma Riddlea. Posiada wielką wiedzę i ogromny bagaż doświadczenia życiowego. Razem z małym Harrym prowadzi badania nad Mrocznym Znakiem w celu poznania największej tajemnicy przeciwnika i odkrycia sposobu na pokonanie Voldemorta.

 

 

Lord Voldemort

 

 

 

Najpotężniejszy czarnoksiężnik obecnego stulecia. Wielu zastanawia się do tej pory, jakim cudem ten potwór nie zginął w ową pamiętną noc, kiedy przybył do Doliny Godryka. Ten największy sekret Dziedzica Slytherina odkrywa jego największy wróg..., wiadomo o kim mowa.

             

Hermiona Granger, Ron Weasley

 

 

Najlepsi przyjaciele Harryego, na których zawsze może liczyć w razie potrzeby. Ich losy splotły się od pierwszego roku w Hogwarcie i tak pozostało do tej pory. Oboje są również powiernikami jego najskrytszych tajemnic i sekretów.

             

Fred i George Weasley

 

 

Takich dwóch jak oni to tylko ze świeczką szukać. Typowi psotnicy, którzy nieustannie myślą o tym jak rozkręcić własny biznes. Pewnego dnia przyczyniają się do wypadku w którym Harry zmienia swoją postać. Teraz drżą z obawy przed zemstą pewnego zielonookiego bruneta z kocimi uszkami.

             

Severus Snape

 

 

Szkolny Mistrz Eliksirów, którego postawa i wredne usposobienie budzi strach w niemal wszystkich uczniach Hogwartu. Stronniczy, wredny i niesprawiedliwy. Tak go postrzegają inni... a raczej jego perfekcyjną maskę pod którą stara się ukryć swoją prawdziwą twarz. Pomaga Dumbledoerowi w badaniach nad Mrocznym Znakiem.

             

Pride

 

 

Tajemniczy doradca Voldemorta, posiadający olbrzymią wiedzę w dziedzinie magii i alchemii. Nie wiadomo skąd się wziął w szeregach Czarnego Pana ani jaki ma cel w pomaganiu mu. Jedno jest pewne. Ta istota jest jeszcze bardziej niebezpieczna od tego, któremu obecnie służy.

 

 

Harry Potter i Kocie Łapki

 

 

Rozdział 1

 

Stojący na nocnej szafce budzik wskazał siódmą rano i rozpoczął swoją codzienną tyradę, starając się obudzić nadal śpiącego bruneta. Mamrocząc coś pod nosem, Harry wyciągnął rękę spod ciepłej kołdry. Wymacał przedmiot jego porannej katuszy i, odnajdując wyłącznik uciszył mechanicznego zbira. Przeciągnął się leniwie i zagłuszył ręką ziewnięcie. Czuł się wspaniale. Od dwóch tygodni to była pierwsza, spokojnie. Bez cholernych wizji, którymi ostatnimi czasy tak ochoczo częstował go Voldemort, czy też koszmarów z podziemi Ministerstwa Magii. Koszmarów, które boleśnie przypominały mu o tym co stracił…

 

Syriusz… Imię jego zamordowanego ojca chrzestnego rozbrzmiało mu cicho w uszach. Od tamtego strasznego dnia kiedy ta żmija Belatrix Lestrange, wydarła z niego życie, minęło już trochę ponad miesiąc.

 

Miesiąc czasu a mu się zdawało że było to zaledwie parę chwil temu. Podróż po podziemiach ministerstwa, walka ze Śmierciożercami, zażarty pojedynek pomiędzy Łapą a jego kuzynką. Błysk zielonego światła. Syriusz z wyrazem zaskoczenia, jasno wypisanym na twarzy, robiący krok w tył i znikający za wystrzępioną zasłoną, kamiennego łuku. Śmiech szalonej czarownicy i jej drwiący głos odbijający się echem od ścian Sali Śmierci.

 

  „Zabiłam Syriusza Blacka! Zabiłam Syriusza Blacka! ”

 

W ułamku sekundy, Harry zepchnął ponure myśli w głąb swego umysłu, nałożył na nos okulary i wstał z łóżka. Podszedł do starej szafy, stojącej pod przeciwną ścianą jego małej sypialni na piętrze i otworzył mebel jednym, szybkim ruchem. Znajdowało się w niej kilka starych rzeczy po Dudleyu, które były zdecydowanie na niego za duże, a także kilka tych, które sam sobie kupił w czasie tych wakacji. Oczywiście ciotka i wuj nic nie powiedzieli na ten temat. Szczerze powiedziawszy, w ogóle się do niego nie odzywali po tym, jak zaraz po jego powrocie, odbyli krótką rozmowę z Szalonookim Moodym. Nie ma co, ten to miał dar przekonywania. Oznajmił im, że jeżeli Harry’emu spadnie z głowy chociaż jeden włos, to transmutuje ich w żuki gnojaki i rozjedzie wałkiem do ciasta. Na odchodnym życzył szesnastoletniemu brunetowi udanych wakacji i kazał mu informować go w razie jakichkolwiek problemów. Po czym odszedł razem z Nimfadorą Tonks, zostawiając za sobą szarobiałych Dursleyów.

 

Za tą drobną przysługę Harry obiecał sobie postawić im Kremowe Piwo, za którym emerytowany Auror tak bardzo przepadał. A Dursleyowie od tamtej pory milczeli jak zaklęci. Traktowali Harry’ego niczym powietrze, a to mu jak najbardziej odpowiadało. Najważniejsze było to, że miał gdzie spać. A jeżeli chodzi o jedzenie, to wolał jadać namieście.

 

Kątem oka zerknął na lustro, znajdujące się po wewnętrznej stronie drzwi, w którego srebrzystej toni odbijała się jego postać. Kruczoczarne, rozczochrane we wszystkie strony włosy szmaragdowe oczy, drobna buzia, smukła sylwetka, wzrost odpowiadający standardom szukającego. I oczywiście blizna w kształcie błyskawicy, która szpeciła jego czoło i przysporzyła mu w życiu więcej problemów niż jakikolwiek kartel narkotykowy policji. Harry Potter. Chłopiec, Który Do Kurwy Nędzy Przeżył I Nie Zamierzał Zdechnąć. Zbawiciel. Wybraniec albo cholera jedna wie,jak go tam jeszcze nazywali w Proroku Codziennym. Bo pisali o nim i to całkiem sporo po tym, jak cała prawda o powrocie Voldemorta wyszła na jaw a Korneliusz Knot nareszcie przejrzał na oczy. Lepiej późno, niż wcale.

 

Wyciągnąwszy z szafy swoje ulubione ubranie - wytarte dżinsy, zielony, krótki podkoszulek i bluzę z kapturem, opuścił sypialnie i udał się prosto do łazienki. Bez obawy wszedł do środka, wiedząc, że w niedzielny poranek nikt z domowników nie wstaje o tak nieludzkiej porze. Załatwił sprawę z poranną potrzebą, wziął szybki prysznic umył zęby, ubrał się i wrócił do sypialni z zamiarem ogarnięcia panującego tutaj bałaganu. Pościelił łóżko i zgarnął ze stojącego pod oknem biurka ukończone prace domowe, jakie zadano im na te wakacje. Włożył je do stojącego obok kufra, razem z całkiem sporawym stosikiem ksiąg, obitych w smocze bądź bycze skóry. Już na pierwszy rzut oka można było stwierdzić, że są bardzo stare i leżenie na podłodze niezbyt im służyło. Podniszczone okładki, pokryte dziwacznymi znakami i runami, oraz pożółkłe stronice. Nie ukrywajmy, Harry uczył się bardzo dużo. A nawet jeszcze więcej, czego dowodem były te właśnie woluminy, które na jego polecenie zdobył, Zgredek. Niektóre zostały kupione u Borgina i Bruksa, którzy nadal uważali skrzata domowego za własność Lucjusza Malfoya. Inne natomiast zostały sprowadzone z domu na Grimuald Place 12, który według ostatniej woli Syriusza należał do niego, wraz z całkiem pokaźną ilością złota. Nie chciał tego mieszkania z wiadomych przyczyn. Niemal w każdym pomieszczeniu Harry czuł obecność Łapy. Dlatego postanowił, że nadal może służyć Zakonowi Feniksa za kwaterę główną.

 

Kiedy wszystko znalazło się w kufrze obok listów z życzeniami urodzinowymi, Peleryny Niewidki, Mapy Huncwotówi kilku innych rzeczy, brunet zamknął wieko. Wziął ukrytą pod poduszką różdżkę wsunął ją za pas swoich spodni i zszedł na dół. Kiedy dotarł do korytarza zauważył ciotkę Petunie w niebieskim szlafroku i papilotami zaplecionymi we włosach. Najwyraźniej obudziła się przed paroma minutami i zmierzała ku łazience.

 

- Wychodzę ciociu. –poinformował ją grzecznie.

 

Odpowiedziała mu cisza a kobieta minęła go, jak gdyby nigdy nic i ruszyła schodami na piętro. Jak zresztą zawsze. Założył trampki i wyszedł na oświetloną porannymi promieniami słońca brukowaną ścieżkę, prowadzącą do furtki. Odetchnął świeżym, letnim powietrzem i z zamiarem zjedzenia porządnego śniadania na mieście, ruszył przed siebie. Ten dzień zapowiadał się całkiem przyjemnie. Przynajmniej tak mu się zdawało na początku.

 

 

 

***

 

 

 

Bar znajdujący się kilka przecznic od Privet Drive był jednym z ulubionych miejsc Harry’ego. Był otwarty w każdą niedzielę od ósmej rano i podawali tutaj naleśniki z syropem klonowym, za którymi niemal szalał. Naprawdę, Harry potrafił zjeść ich całkiem sporo. W końcu śniadanie to najważniejszy posiłek dnia i nie należy o nim zapominać. Inie zapominał. Gdzież by śmiał! Gdyby mógł, to codziennie rano mógłby jadać takie rarytasy. W szczególności, że dostawał do nich kubek cudownie pachnącej, mocnej kawy, która napędzała go na najbliższe dwanaście godzin. Po śniadaniu Harry zapłacił uroczej kelnerce, która uśmiechała się do niego kokieteryjnie i opuścił lokal z zamiarem powłóczenia się po okolicznych sklepach. Nie bał się że zostanie niespodziewanie zaatakowany przez śmierciożerców czy też samego Voldemorta. Z tego, co dowiedział się z listów od Dumbledore’a – informującego go o każdym posunięciu czarnoksiężnika – Voldemort był bardzo zajęty zbieraniem swojej armii. Przestrzegł go jednak żeby nieustannie miał przy sobie różdżkę i wisiorek, który dał mu ostatniego dnia, przed powrotem do Dursleyów. To była dosyć niezwykła rzecz, chociaż wyglądała niczym mały czerwony rubin zawieszony na złocistym łańcuszku. Niby nic specjalnego, ale z tego, co mu powiedział dyrektor wynikało, że ten nie pozorny przedmiot posiadał zdolność zagłuszania magicznej sygnatury właściciela, przez co noszący go stawał się nie do wykrycia za pomocą jakiegokolwiek zaklęcia namierzającego.

 

Gdy tylko dostał ten wisiorek, Harry przeprosił sędziwego czarodzieja za swój wybuch po powrocie z Ministerstwa Magii. Było mu strasznie głupio za to, że nakrzyczał na człowieka, który tak bardzo starał się uchronić go przed szponami, Czarnego Pana.

 

- „Miałeś do tego pełne prawo Harry. ” – głos Dumbledore’a zadźwięczał mu gdzieś z tyłu głowy – „ Zbyt wiele przed tobą ukrywałem i żałuję, że musiałeś dowiedzieć się prawdy w taki a nie inny sposób. To nie ty powinieneś przepraszać mnie, ale ja ciebie. Wybacz mi, mój drogi chłopcze. Wybacz staremu głupcowi, który nie liczył się z tobą w pewnych, tak dobrze ci teraz znanych kwestiach.”

 

Te jasnoniebieskie, przepełnione smutkiem oczy sprawiły, że Harry nie mógł wydusić z siebie nic. Słowa uwięzły mu w gardle. Wtedy to właśnie zrozumiał że Albus Dumbledore był także zwyczajnym człowiekiem. Bardzo starym i obciążonym wieloma problemami. Zbyt wieloma, jak na jedną siwą głowę. Wybaczyli sobie na wzajem i Harry wiedział, że zrobił dobrze. Za bardzo szanował dyrektora Hogwartu, by żywić do niego tak wielką urazę.

 

- „ Od tej pory będę cię informował o każdym kroku Voldemorta. Koniec z tajemnicami i sekretami. Miałbym do ciebie jeszcze maleńką prośbę Harry. Na początku przyszłego roku szkolnego chciałbym, abyś ty i dwie inne osoby pomogły mi w pewnych badaniach, których wyniki mogą się przyczynić do naszego zwycięstwa w nadciągającej wojnie. Jednakże, nie wolno ci o tym nikomu mówić. To, co będziemy robić, możesz uznać za ściśle tajne informacje, które powinny pozostać tylko pomiędzy prowadzącymi badania. Nie wolno ci o nich powiedzieć nawet pannie Granger i panu Weasleyowi. To wszystko, Harry a teraz zmykaj na pociąg i uważaj na siebie.” To było coś, co niezwykle zainteresowało bruneta. Tajne badania, których wynik mógł się przyczynić do pokonania śmierciożerców i samego Voldemorta. Może chodzi o zbudowanie jakiejś tajemniczej broni albo stworzenia serii zaklęć, którym nie oparł by się nawet sam Tom Riddle? Było wiele opcji, ale Harry postanowił o tym nie myśleć, dopóki Dumbledore sam nie powie, co to jest. Tak było po prostu bezpieczniej. W końcu ktoś ukrywający się w okolicy mógł ich podsłuchiwać.  

 

Dochodziło już południe, kiedy Harry postanowił zrobić sobie krótką przerwę i odpocząć w pobliskim parku. Siedząc na drewnianej ławce obserwował spod przymrużonych powiek pływające po niewielkim oczku wodnym kaczki. Otoczony był betonowym murkiem, wokół którego rosły Gerbery. Śmiechy bawiących się niedaleko dzieci i ludzi, którzy wyszli na spacer ze swoimi pupilami bądź całymi rodzinami, przyjemnie drażniły jego małżowinę uszną a ciepłe promienie słońca ogrzewały skórę. Ogarnęło go słodkie lenistwo, którego chwilowo nie zamierzał przerywać. W końcu, od nieuchronnego powrotu do swojej ukochanej rodzinki, spędzał niemal każdą noc nad masywnymi tomiszczami, studiując zapomniane arkana magii. Chwila odpoczynku i relaksu z całą pewnością mu nie zaszkodzi.

 

Na samą myśl, że za parę tygodni znowu wróci do Hogwartu, zrobiło mu się cieplej na sercu. W końcu Hogwart był nie tylko szkołą, w której się uczył. Było to miejsce, które Harry ośmielał się nazywać w myślach domem. Tym właśnie był dla niego ten stary zamek, który stał w sercu Zakazanego Lasu już od ponad tysiąca lat. Dom…

 

- Wyglądasz tak samo cudownie jak ostatni raz kiedy się widzieliśmy, Harry…

 

Ten głos! Brunet gwałtownie otworzył oczy, tylko po to, by skrzyżować swoje spojrzenie z parą orzechowych tęczówek. Znał te oczy… znał ten głos… i wiedział, do kogo też one należą…

 

-V-van…?

 

 

Rozdział 2

 

 

 

Siedem lat. Siedem cholernie długich lat. Dokładnie tyle upłynęło od ich ostatniego spotkania a pomimo to, rozpoznał go. Smukła, wysportowana sylwetka sprintera, szaroniebieskie włosy, zdecydowanie bardziej rozczochrane od jego własnych, ostre rysy twarzy i te orzechowe oczy, w których migotały wesołe iskierki. Stał od niego zaledwie parę kroków z czarującym uśmiechem skierowanym tylko i wyłącznie ku niemu. Ciepły, letni wietrzyk poruszał leniwie połami jego skórzanego płaszcza a czarna podkoszulka ciasno opinała umięśnioną, klatkę piersiową starszego chłopaka.

 

Van Hohenheim!

 

Fala wspomnień zalała Harry’ego niczym morski bałwan, targający rozbitkiem, który po zatonięci swego statku kurczowo trzymał się fragmentu zniszczonego masztu. Znowu miał dziewięć lat i siedział razem z nim pod starym dębem na tutejszym placu zabaw. Śmiali się, żartowali, wygłupiali… byli najlepszymi przyjaciółmi. On troskliwy i zawsze opiekuńczy względem pewnego drobnego chłopczyka w zbyt dużych ubraniach po kuzynie i posklejanych taśmą okularach. A Harry cichy i nieśmiały, ale zawsze skory do kolejnych przygód.

 

- Wyrosłeś i wyładniałeś, mój aniele. Kto by pomyślał, że możesz wyglądać jeszcze piękniej. – Van mrugnął do niego łobuzersko, jak za dawnych czasów – Zapewne wielu ludzi zazdrości ci tej nieziemskiej urody.

 

Kilka słów. Zaledwie trzy zdania a mięśnie bruneta spięły się niemal boleśnie. Jak śmiał?! Jak śmiał po tym wszystkim, co mu zrobił… Po prostu stanąć przed nim i patrzeć w ten sposób?! Zupełnie tak, jak gdyby nigdy nic się nie wydarzyło! Jakby na powrót byli przyjaciółmi! A nie byli nimi! Już nie! A pomimo to ten bezczelny, arogancki dupek stał tutaj i miał jeszcze czelność prawić mu komplementy!

 

- Hohenheim! – warknął Potter, gwałtownie wstając z ławki.

 

Dobry humor opuścił go całkowicie, ustępując miejsca ślepej furii i nienawiści, łudząco podobnej do tej, którą darzył pewnego przerośniętego nietoperza. Tego samego, który o dziwo jeszcze nie latał po Hogwarcie z zamiarem wręczenia szlabanu każdemu, kto nawinie mu się pod skrzydło. Stał z chłopakiem twarzą w twarz. A konkretniej z twarzą w tors. Van był wyższy od niego przynajmniej o głowę. Może trochę więcej. Za szczeniackich czasów było tak samo. Brwi Hohenheima zawędrowały pod samą linię włosów. Najwyraźniej nie takiej reakcji oczekiwał.                    

 

- Sądząc po twojej minie, nie cieszysz się zbytnio na mój widok. – stwierdził ze stoickim spokojem.

 

- A czego się spodziewałeś? Że rzucę ci się w ramiona i ucałuję na dzień dobry? – zadrwił brunet.

 

- Mniej więcej coś w tym stylu.

 

Bezczelny, arogancki dupek o zbyt wybujałej wyobraźni!

 

- Tak mi przykro, że zawiodłem twoje oczekiwania. – Harry prychnął niczym rozjuszona kotka, broniąca swych kociąt.

 

Czy mu się zdawało czy przez jego twarz przemknął cień smutku?

 

- Nadal się na mnie gniewasz za tamto? – zapytał Van, a czarujący uśmiech, którym wcześniej kierował do Harry’ego, osłabł.

 

Nieznacznie, ale osłabł.

 

- A jak myślisz? O ile, rzecz jasna, potrafisz korzystać z czegoś takiego, jak mózg. – nie mógł się powstrzymać od kolejnej drwiny, która przychodziła mu z taka łatwością jak Snape’owi.

 

- Potrafię i sądzę, że wciąż masz mi za złe to, co ci powiedziałem podczas naszego ostatniego spotkania. Powiedz mi, Harry… aż tak bardzo cię zraniłem?

 

Ciśnienie wzrosło w nim z taką siłą, że gdyby to było możliwe, para po prostu wydostałaby się uszami Pottera. Zupełnie, jak animowanym postaciom z mugolskich kreskówek.

 

- Jeszcze masz czelność pytać?!– wycedził przez zaciśnięte zęby.

 

Van wyciągnął ku niemu rękę i zrobił niewielki krok do przodu.

 

- Harry, proszę…

 

- Nie waż się do mnie zbliżać, gnido! – brunet odtrącił jego dłoń i cofnął się – Rzygać mi się chcę, jak odzywasz się do mnie!

 

Po tych słowach odwrócił się napięcie i skierował ku bocznej drużce, prowadzącej do wyjścia z parku. Byle by jak najdalej od tego miejsca i palanta, który przywołał bolesne wspomnienia. Sceny z przeszłości, które z tak wielkim trudem Harry starał się wymazać ze swojej pamięci. Wspomnienia pierwszego, prawdziwego przyjaciela, jakiego kiedykolwiek miał i który ostatecznie go porzucił.

 

Obejrzał się za siebie, by sprawdzić, czy Van idzie za nim. Nie było go przy ławce, więc stwierdził, że sobie poszedł. I dobrze! Odetchnął z ulgą i…

 

- Pozwól mi chociaż wytłumaczyć.

 

Cichy głos Hohenheima odezwał się tuż przy jego lewym uchu a ciepły oddech owiał mu kark. Harry pisnął niczym dziewczyna i odskoczył w bok. Prawą dłoń dociskał z całych sił do piersi, czując, jak jego serce przyśpieszyło przynajmniej trzykrotnie. Stojący z boku Van przyglądał mu się uważnie. Jakim cudem zaszedł go z boku w tak krótkim czasie, nie wydając przy tym najdrobniejszego dźwięku?!

 

- Nigdy więcej… tak… nie… rób! –wyszeptał Harry z trudem łapiąc oddech – O mało zawału nie dostałem!

 

Hohenheim uśmiechnął się do niego przepraszająco. Drgnął, zupełnie tak jakby chciał wykonać jakiś gest, ale w ostatniej chwili się rozmyślił. Zupełnie tak, jak gdyby nie chciał spłoszyć tego drobnego, płochego stworzonka, które nieufnie wlepiało w niego spojrzenie szmaragdowych, cudownie pięknych oczu.     

 

- Harry… - cichy, wręcz uwodzicielski szept sprawił, że brunet zesztywniał – Proszę, porozmawiajmy.

 

Nie patrz mu w oczy! Nie patrz mu w oczy! Spojrzał i zamarł, niczym skonfundowany. To, co dostrzegł w tych orzechowych tęczówkach, dosłownie go przeraziło. Mieszanina wielu uczuć. Zbyt wielu. Radość tłumiona przez iskierki smutku i nadziei. Tęsknota idąca w parze razem z uwielbieniem. A także nieopisany głód, który tak bardzo go przerażał. Nieludzki, wręcz zwierzęcy głód. Pragnienie, którego Van najwyraźniej starał się nie ukazywać i ukryć gdzieś tam. Głęboko w swoim wnętrzu. Ale Harry to dostrzegł i w ułamku sekundy zbladł. W tym momencie był niemal pewny, że kolor jego skóry dorównywał swoją barwą tej, którą miał Draco Malfoy.

 

- N-niemamy o czym! – wyjąkał, robiąc krok w tył.

 

Cały jego gniew, cała nienawiść jaką czuł do tej pory wyparowała z niego, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Bał się tego, co zobaczył w tych oczach. Nie wiedział, co to dokładnie jest, ale budziło to w nim poważny niepokój.

 

- Mamy i to o bardzo wielu rzeczach. – oznajmił Van robiąc krok ku niemu.

 

- Powiedziałeś wtedy, że n-nigdywięcej nie chcesz mnie widzieć…, że n-nie odezwiesz się do mnie słowem… –brunet cofał się a Hohenheim za wszelką cenę starał się zmniejszyć dzielący ich dystans – Powiedziałeś, że byłem t-tylko eksperymentem… zabawką… że nic dla ciebie nie znaczyłem…

 

- Kłamałem.– Van uśmiechnął się kiedy plecy Harry’ego natrafiły na przeszkodę w postaci pnia drzewa – Musiałem cię odtrącić z pewnych powodów.

 

Zrozpaczony Harry przełknął głośno ślinę w momencie, w którym ręce Vana spoczęły na chropowatej powierzchni pnia. Dokładnie po obu bokach jego głowy.

 

- Ale…, ale…, ale ty mnie przecież nienawidzisz… sam tak powiedziałeś… mówiłeś, że wywodzisz się z rodziny arystokratów i… i… i nie zadajesz się z ludźmi z plebsu… z ludźmi takimi jak ja…

 

- Kłamałem, kłamałem i jeszcze raz kłamałem.

 

Byli blisko… zdecydowanie zbyt blisko siebie. Harry niemal czuł żar bijący od drugiego ciała i zapach drogiej wody kolońskiej, której najwyraźniej Hohenheim używał dzisiaj rano. Nie podobało mu się to! Bardzo mu się to nie podobało!

 

- Dlaczego? – zapytał drżącym głosem.

 

Nie wiedział, czemu przy Vanie czuł się taki kruchy i bezbronny? Zupełnie tak, jak gdyby rzucono na niego zaklęcie obezwładniające. Było w tym uczuciu coś tak bardzo znajomego. Ale nie wiedział co. Nie chciał wiedzieć. W tej chwili oddałby wszystko, aby znaleźć się na powrót w swojej małej sypialni na Privet Drive 4. Wszystko, byleby tylko znaleźć się jak najdalej od tego miejsca i od stojącego naprzeciwko niego młodzieńca. Człowieka, który kilkoma prostymi słowami, zadał mu tak wiele bólu.

 

- Musiałem. Kazano mi. Ale teraz już nie muszę nikogo słuchać. Nie pozwolę, by ktoś kierował za mnie, jak mam żyć i… - przysunął swoje blade, wąskie usta do ucha Harry’ego – z kim.

 

„Byłeś tylko moją zabaweczką, z którą robiłem, co mi się tylko podobało.” – słowa pełne okrutnej prawdy.

 

„To był taki eksperyment. Zawsze byłem ciekaw, jak zachowują się ludzie z plebsu. Tacy jak ty, mały.”

 

„Naprawdę uwierzyłeś w to? W te wszystkie brednie o naszej rzekomej przyjaźni?” – śmiech – „Nawet nie wiesz, jakim jesteś żałosnym dzieciakiem.”

 

„Wywodzę się z bardzo starej, arystokratycznej rodziny, w której tradycja jest rzeczą świętą. Nie przypominam sobie aby kumplowanie się z marginesem społecznym było jej częścią. ” –spojrzenie pełne nieskrywanej niechęci

 

„Powinieneś czuć się zaszczycony, że ktoś tak znaczący jak ja w ogóle zwrócił na ciebie uwagę.”– jawna drwina.

 

„Nienawidzę takich ścierw jak ty. Nie chcę nigdy więcej z tobą rozmawiać. Nie chcę nigdy więcej widzieć ciebie na oczy. Jesteś nikim i pozostaniesz nim do końca swego marnego życia.”

 

Głosy przeszłości powróciły do niego ze zdwojoną siłą. Oczami wyobraźni zobaczył drwiący uśmieszek i obrzydzenie wyraźnie dostrzegalne w tych orzechowych oczach, które teraz patrzyły na niego z tym wirem uczuć. Wróciło… wszystko wróciło a jego umysł wskoczył na najwyższe obroty. Trybiki zazgrzytały przywracając Harry’emu jasność umysłu i zdolność trzeźwego myślenia.

 

- ZOSTAW MNIE W SPOKOJU!!!

 

Odepchnął z całych sił zaskoczonego Vana i nie oglądając się już za siebie, pobiegł do domu wujostwa. Uciekał przed człowiekiem, który dał mu promyk szczęścia tylko po to, by go zdławić w żelaznym uścisku drwiny. Uciekał przed tym, co czaiło się w tych orzechowych oczach i… uciekał przed samym sobą…

 

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin