Judith Arnold - Nieznajoma.pdf
(
597 KB
)
Pobierz
421137410 UNPDF
J
UDITH
A
RNOLD
NIEZNAJOMA
Rozdział 1
Alec Fontana nie znał się na muzyce klasycznej. Nie była w jego
typie. Lubił mocne uderzenie, szybki rytm, zawodzenie bluesa,
dźwięki gitary i ochrypły głos śpiewaka; taniec, seks i tym podobne
sprawy. Tak zwane „samo życie".
A jednak już trzeci kolejny wieczór siedział w pokoju jednego z
domów akademickich uniwersytetu Albright, słuchając dźwięków
fortepianu płynących z otwartego okna na pierwszym piętrze.
Wygodnie rozparty w fotelu, z miętową wykałaczką zamiast papierosa
w zębach, z nogami na niskim stoliku słuchał gry Lauren Wyler.
Wiedział, że tak się nazywa, że ma kruczoczarne włosy, jest
szczupła i blada. Codziennie rano wychodziła z domu z płócienną
torbą na ramieniu i prawą dłonią ukrytą w kieszeni szarego
prochowca.
Któregoś dnia ujrzał przelotnie jej twarz i ten widok go
zachwycił. Podobnie jak nieskazitelna sylwetka dziewczyny,
oddalającej się jedną z uliczek campusu.
Poranne obserwacje, prowadzone z okna na piętrze, uzupełniał
wieczorami muzyką. Lauren zasiadała do fortepianu piętnaście po
siódmej, napełniając dom kaskadą akordów i pasaży. Potem
próbowała ćwiczyć coś trudniejszego. Tryle i arpeggia. Tu
najwyraźniej sprawy się komplikowały. Melodia się gmatwała, temat
zacierał, i nie trzeba było być znawcą muzyki klasycznej, żeby
stwierdzić, że pianistka zaczyna fałszować.
Wiedział, że wtedy muzyka ucichnie. W całym domu zapanuje
cisza, mająca w sobie coś niepokojącego, i siłą będzie musiał się
powstrzymać, żeby nie zbiec po schodach, nie zapukać do drzwi na
dole i nie zapytać, dlaczego właściwie przestała grać.
Tego jednak zrobić nie mógł. Właśnie dlatego, że cisza panująca
na dole w niczym nie przypominała normalnego braku innych
dźwięków, takich jak odgłos kroków, szuranie krzesła czy
uspokajający brzęk naczyń. Ta cisza nabrzmiewała jakimś sensem,
którego nie mógł pojąć.
Nie było w niej znaku życia.
Alec Fontana zjawił się w miasteczku uniwersyteckim kilka dni
wcześniej. Przyjechał prosto z Bostonu starym modelem forda, z
przenośną maszyną do pisania, dwiema walizkami i kasetą nagrań
Erica Claptona. Mags zapewniła go, że dostanie apartament z pełnym
wyposażeniem: meble, naczynia, sztućce, zasłony i pościel były na
miejscu.
Pani rektor wszystkiego dopilnowała. „Wyświadczysz mi wielką
przysługę - powiedziała, kiedy w połowie września zadzwoniła do
niego z prośbą o pomoc. - Nie mogę sprowadzić nikogo z zewnątrz,
nie chcę robić sensacji. Jeśli nie masz czasu, po prostu powiedz,
wszystko zrozumiem, ale przecież u mnie też będziesz mógł pisać, a
przy okazji zaoszczędzisz na czynszu".
Jeśli idzie o pisanie, rzeczywiście miała rację. Uniwersyteckie
miasteczko w stanie Massachusetts nadawało się do tego równie
dobrze jak Boston. Może nawet lepiej. W Albright musi panować
spokój i cisza, a ponadto nie ma pokus w postaci nocnych barów i
przyjaciół, pod byle pretekstem odciągających człowieka od biurka.
Ani nieoczekiwanych wizyt matki: „Alec, jak ty możesz żyć w takim
bałaganie! Mógłbyś sobie przecież kupić jakiś spokojny dom na wsi!"
Ani niewinnych telefonów sióstr: „Alec, posłuchaj, moja przyjaciółka
właśnie się rozwiodła, to świetna dziewczyna, mógłbyś się z nią
spotkać w piątek".
Z całą pewnością miło będzie spędzić kilka miesięcy na campusie
renomowanej wyższej szkoły dla dziewcząt, malowniczo położonej u
podnóża gór, a przy okazji można wyświadczyć przysługę cioci
Margaret. Zmiana miejsca dobrze mu zrobi. Spokój sprzyja pracy
twórczej. A świeże powietrze rozjaśnia umysł.
W Albright zjawił się w południe; odebrał klucz w administracji i
ruszył wzdłuż Hancock Street. Ulica była wąska, z obu stron
porośnięta wysokimi drzewami. Malownicze domki profesury i
dwupiętrowe domy studenckie, mimo iż pozbawione szacownej
patyny wieków, na tle kolorów jesieni prezentowały się bardzo
dobrze.
Ulicą Hancock doszedł do rogu i rozejrzał się. Campus Albright
był typowym amerykańskim miasteczkiem uniwersyteckim. To
zadbane i pełne wdzięku miejsce emanowało atmosferą tego, co pod
każdą szerokością geograficzną kojarzy się ze „studenckim życiem".
Położony na wzgórzu campus, z malowniczo rozrzuconymi
pseudogotyckimi budynkami uniwersyteckimi z szarego kamienia,
przypominał kolorową pocztówkę.
Margaret Cudahy została rektorem uniwersytetu trzy lata
wcześniej i Alec stale jeszcze uśmiechał się z niedowierzaniem na
myśl o naukowej karierze ciotki. Nie dlatego, że wątpił w jej
kwalifikacje i predyspozycje czy w jakość doktoratu i kilkunastu
opublikowanych pozycji. Po prostu wciąż jeszcze nie mógł uwierzyć,
że poczciwa ciocia Mags, młodsza siostra jego matki, rodem ze
skromnej irlandzkiej rodziny zamieszkałej w południowej części
Bostonu, zajęła tak wysoką pozycję w hierarchii ekskluzywnej szkoły.
Zatrzymał się przed drzwiami rezydencji rektora i zastukał
kołatką. Dom położony był na wzgórzu, w samym środku campusu,
taras wychodził wprost na ogród, a tuż za nim rozciągało się jezioro.
Mags opowiadała mu kiedyś o studenckich zawodach żeglarskich.
Dobre. Za jego studenckich czasów w bostońskim uniwersytecie
nikomu nie śniło się o takich fanaberiach. Zawody żeglarskie to była
domena „lepszych i bogatszych", dziewcząt o brzoskwiniowej cerze,
tych wszystkich Muffy i Cecylii, bo tak zwykle miały na imię, które
nie miały pojęcia, gdzie mieści się najbliższy supermarket i nie
wiedziały, na czym polega różnica miedzy calzone a cannoli.
Człowiek o nazwisku Cudahy i Fontana nie mógł nawet o tym
marzyć.
Drzwi otworzyła kobieta w białym fartuszku i Alec, chcąc nie
chcąc, musiał wyrecytować:
- Nazywam się Alec Fontana. Czy zastałem panią rektor?
Służąca uśmiechnęła się:
- Proszę wejść. Zobaczę, czy profesor Cudahy będzie mogła pana
przyjąć.
Profesor Cudahy, Chryste Panie, nigdy przenigdy mu to nie
przejdzie przez usta.
Wrażenie, iż bierze udział w czymś nieprawdziwym, powiększyło
się jeszcze na widok Mags schodzącej ze schodów. Ubrana była w
szarą spódnicę, elegancki blezer w tej samej tonacji i buty na obcasie.
Przetykane siwizną ciemnoblond włosy łagodnymi falami okalały jej
nie umalowaną twarz. Jednak zmiany, jakie się w niej dokonały pod
wpływem atmosfery ekskluzywnego college'u, były powierzchowne.
W głębi duszy pozostała młodszą siostrą jego matki, małą Mags, która
zbierała w szkole nagrody i wyróżnienia ku zadowoleniu całej
rodziny. Miał przed sobą poczciwą, kochaną Mags i wytworna,
położona nad jeziorem rezydencja oraz pokojówka w niczym tego
faktu nie zmieniały.
- Cześć, Mags! - Podszedł i uścisnął ją.
- Nie nazywaj mnie tak - szepnęła, mrugając porozumiewawczo.
- Od pewnego czasu odgrywam tu rolę poważnej pani profesor.
- To bądź dla mnie dobra, bo cię zdemaskuję - powiedział tym
samym tonem i uśmiechnął się do niej.
- Zrobię, co będę mogła. - Ujęła go pod ramię i poprowadziła do
wychodzącego na jesienny ogród saloniku.
- Kiedy przyjechałeś? Nie miałeś problemów ze znalezieniem
apartamentu?
- Wszystko w porządku - powiedział sadowiąc się w fotelu i
opierając nogi na niskim stoliku.
Mags spojrzała na niego z dezaprobatą.
- Alec, przecież to prawdziwy chippendale. Zdjął nogi ze stolika i
uśmiechnął się.
- Żadnej ulgi dla biednego kaleki?
- Jaki z ciebie kaleka - żachnęła się Mags. - A nawet gdyby, to i
tak chippendale jest ważniejszy od ciebie. Napijesz się czegoś? Zaraz
zadzwonię na pokojówkę.
Alec roześmiał się. Mags zawtórowała mu, ale mimo to ujęła
srebrny dzwoneczek, stojący na stoliku, i potrząsnęła nim. W progu
natychmiast pojawiła się służąca.
- Pan Fontana chciałby... - Mags spojrzała pytająco na Aleca.
- Masz jakieś piwo? Mags uśmiechnęła się.
- Napijemy się Budweisera.
Alec wygodnie usadowił się w fotelu. Było nieźle, nawet z
nogami na podłodze. Było całkiem nieźle, skoro ciotka w swojej
rektorskiej rezydencji, wśród lśniących chippendale'ów stale jeszcze
lubiła pociągnąć sobie piwko.
- A teraz opowiadaj - zagadnęła, kiedy zostali sami. - Jak ci się
podoba nowe mieszkanie? Masz wszystko, czego ci potrzeba?
Skinął głową, wyjął wykałaczkę z kieszonki błękitnej bluzy i
włożył ją do ust.
- Kiedy mi powiedziałaś, że umieścisz mnie na terenie campusu,
myślałem, że będę mieszkał w akademiku.
- Z tymi wszystkimi prześlicznymi intelektualistkami? O nie, mój
drogi, co to, to nie.
- Boisz się o mnie czy o swoje studentki? Mags wolała nie
odpowiadać wprost.
Plik z chomika:
ograzyna
Inne pliki z tego folderu:
Janice Kaiser - Nikomu ani słowa.pdf
(1190 KB)
Roxanne Rustand - Tajemnica mojej siostry.pdf
(705 KB)
Sally Garrett - Łańcuch szczęścia.pdf
(1002 KB)
Peggy Nicholson - Zapach kobiety.pdf
(1228 KB)
Lynn Erickson - Paradoks.pdf
(901 KB)
Inne foldery tego chomika:
● Harlequin Super Romance(1)
101 - 113
H 2012
HARLEQUIN Super Romance
romans
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin