Bicos Olga - Bez namysłu.pdf

(978 KB) Pobierz
420723421 UNPDF
O LGA B ICOS
B EZ N AMYSŁU
Mojemu słońcu, księżycowi i gwiazdom: Andrew, Leili i
Jonathanowi.
A także paniom, które zawsze odbierały telefon: Barbarze
Benedict, Jilian Hunter i Stelli Cameron.
Dziękuję, kochani. Nie poradziłabym sobie bez was.
Katastrofa
Rozdział 1
Alec Porter wierzył, że każdy dostaje drugą szansą. Że człowiek
może się poprawić. Że może popełniać błędy, nawet poważne i mimo
to chodzić z podniesioną głową. Do diabła, dajcie godzinę specom z
Hollywood, a przerobią Sknerusa na Świętego Mikołaja.
Przypięty pasami w sportowym marchetti - samolot mknął jak
pocisk, wycelowany w Matkę Ziemię - Alec pomyślał, że właśnie
teraz świetnie byłoby dostać drugą szansę.
Zamknął przepustnicę, drążek sterowniczy trząsł się wściekle w
jego rękach.
- Nie schrzań tego, Porter. Nie dzisiaj. - Wieki minęły, od kiedy
ostatnio patrzył śmierci w oczy. Sądząc po łomotaniu serca, wyszedł
już z wprawy.
Wcisnął drążek w brzuch, próbując zatrzymać wirującą ziemię.
Marchetti walczył z nim zawzięcie, schwytany w korkociąg.
Wyprostuj skrzydła, chłopie. Wyjdź z tego. Przymocowany do
podłogi samolotu komputer, imitujący skomplikowany system
kontroli w odrzutowcu, tkwił na swoim miejscu. Nie ma mowy,
żebym dosięgnął wyłącznika.
Alec testował nowy system, który zaprojektował. Chciał pokazać,
co potrafi jego program. A teraz, jak w koszmarnym śnie każdego
pilota, czerwone lampki migotały na tablicy rozdzielczej niczym
fajerwerki na Czwartego Lipca, ostrzegając go, że niedługo pożegna
się z życiem. Muszę dosięgnąć wyłącznika.
420723421.002.png
Zawyła syrena. Za późno... za późno! Alec pstryknął
przełącznikiem, nie zwracając uwagi na pulsujące światła. Jak
przyjdzie co do czego... będę czarował. Robił to już nieraz; musiał się
tylko skoncentrować.
O tak. Druga szansa naprawdę by się przydała. Wiedział
doskonale, jak ją wykorzystać. Gdyby miał szczęście - gdyby zdołał
wylądować - odnalazłby Sydney... i powiedział jej prawdę.
Twarz Sydney zjawiła mu się przed oczami jak w błysku flesza.
Alec potrząsnął głową, by odpędzić wizję, cały czas próbując ustawić
skrzydła poziomo. Skup się. Przy takich manewrach przyspieszenie
mogło odciąć dopływ tlenu, a wtedy byłoby nieciekawie. Ściągnij to
maleństwo na dół, a potem martw się o Syd.
Ale zjawiła się i tak, przesłaniając mu niebo i ziemię. Cichy
głosik w jego głowie, krzyczący: Uważaj!, ucichł zupełnie. Została
tylko Sydney, słodka uwodzicielka, wytykająca mu po kolei wszystkie
grzechy młodości, jak przed sądem.
Zawsze myślał, że Sydney jest inna. Że nie zdoła jej zranić.
Już nie jestem tym samym draniem, Syd. Uwierz mi.
Uśmiechnął się, przypominając sobie tamten fatalny dzień, kiedy
zwabił ją do gorącego pokoju hotelowego w Buenos Aires i ułożył w
pościeli. Tylko posmakuję. Zrobili to i kiedy obudził się następnego
dnia, Sydney, jak w operze mydlanej, posłała go do diabła. Była tak
wkurzona, że wyszła, nawet się nie oglądając. Kilka miesięcy później
Alec przywlókł się tutaj przez pół świata, żeby ją odszukać.
Przekonać. Zacząć od nowa. Już nie jestem tym samym draniem. Żeby
znaleźć tę swoją drugą szansę.
Czując, że krew odpływa mu z mózgu, skoncentrował się i
zobaczył niebo przemieszane z niebezpiecznie bliską ziemią. Teraz
albo nigdy... Wyłączyć zapłon - ster od siebie. Ale widok za szybą
kabiny pilota ciągle przypominał wnętrze kalejdoskopu. Zaczął
wątpić, czy w ogóle będzie miał szansę cokolwiek naprawić. Bo kiedy
tak wspominał Buenos Aires, zdał sobie sprawę, że to jest właśnie to,
o czym opowiadają: całe życie przelatuje ci przed oczami... i nagle
zrozumiał.
Był ugotowany. Usmażony.
W ostatniej chwili, zanim stracił przytomność, z powrotem
wtłoczył manetkę w brzuch.
- Auć! - powiedział - będzie siniak.
420723421.003.png
Petroula Reck zawsze uważała, że jej matka jest idiotką. W wieku
pięćdziesięciu pięciu lat miała za sobą cztery operacje plastyczne, po
jednej dla każdego męża. Inwestowała ciężkie pieniądze w
parapsychologiczną gorącą linię... wierzyła w kosmitów. A swoje
córki nazwała Afrodyta, Carmela i Petroula.
Carla Reck wybrała te imiona, bo każde z nich coś znaczyło:
Afrodyta miała zapewniać urodę, Carmela słodycz, a Petroula, czyli
„skała", siłę. Tata nie miał nic przeciwko temu. Bo i czemu? Nie było
żadnego Russella Recka Juniora, który poszedłby w jego czcigodne
ślady. Nie było potrzeby interweniować, wyobrażać sobie, jak będzie
się czuła jego córka, jąkając „Petroula" przed chichoczącą klasą.
Petroula zmarszczyła czoło i ścisnęła mocniej dokumenty z działu
prawnego, podążając szacownymi korytarzami Dziecięcego Centrum
Sztuki. Tamto było kiedyś - teraz jest inaczej. Tatuś jest innym
człowiekiem. Było, minęło...
Carla chciała, żeby jej córki czuły się wyjątkowe. Wierzyła, że
imiona kształtują charakter - i miała rację. Przynajmniej w wypadku
Petrouli.
Rocky (rock (ang.) - skała (przyp. red.)), jak zaczęto ją w końcu
nazywać, lubiła obcisłe żakiety i krótkie spódniczki. Miała jasne
włosy sięgające do pasa i nogi długie aż do nieba. Kiedy przechodziła,
ludzie często gapili się na nią... mężczyźni i kobiety. I o to właśnie
chodziło. To był jej atut.
Wiele osób gapiło się i teraz, kiedy szła szybko korytarzem w
szpilkach Prady, zastanawiając się, jakie bzdurne zadanie wymyśli dla
niej Potwora tym razem. Aport. Hau - hau. Ale Rocky nie miała zbyt
wielkiego wyboru. Zgodnie z poleceniem Tatusia przyszła tutaj, żeby
przymilać się do Sydney, swojej macochy z piekła rodem. I zupełnie
nie wiedziała, po co.
Problem polegał na tym, że ojciec siedział w więzieniu właśnie
dzięki swojej młodej eks, która zabawiła się w Matę Hari. Pewnej
nocy, jakby żywcem wyjętej z powieści Grishama, Sydney pogwałciła
święte obowiązki żony, zebrała tajne dokumenty Tatusia i zadzwoniła
do FBI. Jej kłamstwa na krześle dla świadków zamieniły ich życie w
nierealny wir przesłuchań i rewizji. To dlatego Rocky widywała teraz
ojca wyłącznie za szybą z pleksi i rozmawiała z nim przez słuchawkę.
420723421.004.png
- Żartujesz, prawda? To jakiś żart? Tato, ja nie mogę pracować w
dziale prawnym Sydney. Ona cię tu wsadziła. Osobiście zatrzasnęła
drzwi i wyrzuciła klucz.
- Jeśli coś mi się stanie... jeśli stąd nie wyjdę, kochanie, kto się
tobą zaopiekuje, hmm?
- Mam dwadzieścia trzy lata, sama się sobą zaopiekuję
- Rocky, kotku, właśnie zaczęłaś studia prawnicze. Jeśli nie
zdołam obalić zarzutów, wszystko przepadnie. Wszystko. Co do
centa.
- Przez nią.
- I właśnie dlatego ci pomoże. Jakiekolwiek błędy popełniła
Sydney, nie jest złą kobietą. Zawsze was kochała, dziewczynki. W
przeciwieństwie do matki. Rocky, oboje wiemy...
Afrodyta, Carmela, Petroula. Idiotka.
Żeby sprawić ojcu przyjemność, Rocky zaczęła pracować w
Centrum Sztuki, założonym przez macochę i jej kochasia Jacksona
Bossego, młodego geniusza, znanego z solidności i ogromnego konta
w banku. Jack na bieżąco ulepszał swoją wyszukiwarkę internetową,
której nazwa „Yahoo!" kojarzyła się raczej z jakimś czekoladowym
napojem. Tylko dla Tatusia Rocky zgodziła się pomagać Sydney w
zdobywaniu zezwoleń i koncesji dla jej ukochanej, dziecięcej galerii.
Zawsze was kochała, dziewczynki, choć w to nie wierzycie.
Pewnie. To dlatego Rocky utknęła tutaj, bawiąc się w chłopca na
posyłki. A nieufna, bystrooka Sydney obserwowała ją, czekając, aż
zrobi jakiś fałszywy krok.
Rocky minęła grupkę dzieci, zasłuchanych w słowa
przewodniczki. Uśmiechnęła się, kiwając palcami na powitanie.
Pierwszoklasiści, domyśliła się. Jak Madison, najmłodsza córeczka
Afrodyty.
Dzieci otaczały obraz, utrzymany w ziemistych barwach,
przedstawiający poczęcie bliźniaczych bogów z Popul Vuh, księgi
stworzenia Majów. Autorem był jeden z ulubionych artystów Rocky,
Carlos Terres, znany meksykański malarz i rzeźbiarz. Operując
plamami przytłumionych odcieni, Terres opowiedział historię bogini -
matki, która decyduje się sprzeciwić ojcu i w rezultacie zostaje
wygnana.
Czasami Rocky czuła się trochę jak kobieta z tego obrazu,
rozdarta między życzeniami ojca i głosem własnego serca.
420723421.005.png
Przechodząc przez galerię w stronę głównego biura, skręciła, by
ominąć okropnego strażnika przy głównym wejściu, mimo że
odwrócił się i jej pomachał. Rocky spojrzała w drugą stronę.
Dziwadło. Postanowiła skoncentrować się na czekającym ją
spotkaniu. Pracowała dla Potwory całe lato, ale ciągle nie potrafiła
wczuć się w rolę zdolnej pupilki. Sydney tylko pogarszała sprawę,
sprawiając wrażenie, że naprawdę zależy jej na Rocky. Tak jakby po
tym, co się stało, mogły jeszcze być przyjaciółkami.
Rocky miała w nosie to, jak traktowała ją Sydney. Potwora
ukradła Tatusia rodzinie, po czym zniszczyła go bez zmrużenia oka.
Rozwód jej nie wystarczył. Chciała zetrzeć z powierzchni ziemi
wszelkie ślady po Russellu Recku. I teraz Rocky miała stłumić swój
gniew i zaprzyjaźnić się z Potworą? Grać rolę posłusznej córki przed
kobietą niewiele starszą od niej? Nie ma mowy...
Choć to nieprawdopodobne, aresztowanie ojca miało też dobrą
stronę. Po raz pierwszy zauważył wreszcie Rocky. Do tej pory było
trochę tak, jakby po rozwodzie z jej matką, swoją pierwszą żoną,
postanowił zapomnieć o przeszłości. Siostry Rocky powychodziły za
mąż za bogatych, samolubnych mężczyzn, podążając śladami wielkich
stóp matki. Ale nie Rocky. Jej nie skusiła rola kobiety z towarzystwa.
W zeszłym roku dostała się na studia prawnicze... z początku sądząc
naiwnie, że zdoła pomóc Tacie. Teraz, na jesieni, miała zacząć drugi
rok studiów. Poza tym naprawdę zbliżyli się do siebie z Tatusiem.
Rocky uważała, że przynajmniej za to powinna być wdzięczna
Sydney.
I dlatego nie może tak się wściekać pod drzwiami macochy,
budząc niezdrową ciekawość recepcjonisty. Zobaczyła, że chłopak
bezczelnie szczerzy do niej zęby, odpowiedziała więc krzywym
uśmieszkiem. Nie dla psa kiełbasa, pomyślała. Był jednym z
początkujących artystów, protegowanym macochy. Sydney wydawało
się, że zbawi świat przez sztukę. Rocky oceniła, że chłopak ledwie w
zeszłym roku zaczął się golić.
Słysząc „proszę", wśliznęła się do środka, tłumiąc niechęć na
widok promiennego uśmiechu Sydney. Wyglądała jak zwykle
kwitnąco. Ona nie cierpiała na bezsenność. Od kiedy Tatuś był za
kratkami, Potworze wiodło się całkiem nieźle. Naturalnie ruda,
wyglądała super w niebieskim kombinezonie, w najmodniejszym,
420723421.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin