Scott Justin - Znikający skarb.docx

(407 KB) Pobierz
Justin SCOTT





Justin SCOTT

ZNIKAJĄCY SKARB

Przełożył

MIROSŁAW KOŚCIUK


Tytuł oryginału TREASURE FOR TREASURE

Ilustracja na okładce

KLAUDIUSZ MAJKOWSKI

Redakcja merytoryczna

EUGENIUSZ MELECH

Redakcja techniczna

ANDRZEJ WITKOWSKI

Korekta

DOBIESŁAW KUBACKI

Copyright © Justin Scott 1974

For the Polish edition Copyright © 1995 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o.

ISBN 83-7082-879-5

Wydawnictwo Amber Sp. z o.o.

Warszawa 1995. Wydanie I

Druk: FINIDR, s.r.o., Ćesky TëSin


Dla Dona


1.

Bryłka wyglądała jak kawałek skały, ale skałą nie była, więc podniosłem ją, aby obejrzeć z bliska. Tak się bowiem składa, że właśnie na kamieniach znam się najlepiej. Nie jestem geologiem, ale w moim dotychczasowym życiu, a liczę sobie dwadzieścia pięć lat, przerzuciłem już może z miliard kamieni. Kiedy bowiem ktoś od siedmiu lat ryje pod ziemią niczym kret, ma z nimi bez przerwy do czynienia.

Tak więc, podniosłem ten dziwny odłamek, lecz nim zdążyłem przyjrzeć się mu dokładniej, Rifkins, nasz majster, wrzasnął:

              Creegan!

Ponieważ było to adresowane do mnie, gdyż nazywam się Dick Creegan, odkrzyknąłem:

              Czego?

              Przestań się opierdzielać i wracaj do roboty. Powiedziałem do kamyka parę ciepłych słów na temat Rifkinsa, po czym wsunąłem go do kieszeni. Łysy majster przepchał się między chłopakami, stanął koło mnie i zapytał, czy mógłbym to powtórzyć. Zapewniłem go, że nic nie mówiłem, podniosłem łopatę i pomaszerowałem do tarczy, aby napełnić błotem kolejny krążownik.

Dla tych wszystkich, którzy nie są tunelarzami, należy się w tym miejscu nieco wyjaśnień. W całym kraju jest nas niecały tysiąc.

7


Tarcza, to ogromny stalowy cylinder. Osłonięci jego ścianami, drążymy tunele pod rzekami i zatokami. Tarcza wyposażona jest w krawędź tnącą; pełznie do przodu, wgryzając się w grunt niczym gigantyczny robak, połykając błoto, którego nie zdążyła rozepchnąć na boki.

Rifkins odszedł terroryzować kogoś innego, ja zaś zacząłem machać szuflą. Wkrótce sytuacja się powtórzyła. Ledwie wrzuciłem do krążownika parę łopat, a już pojawił się następny kamień nie kamień. Wziąłem go do ręki i przyklęknąłem obok krążownika, chcąc sprawdzić, czy nie ma ich więcej.

Teraz opowiem wam o krążowniku. Pod tą dziwną nazwą kryje się najzwyklejszy na świecie mały wagonik, do którego wrzucamy nasz urobek. Kiedy wagonik jest już pełny, holujemy go po szynach do śluzy powietrznej na początku tunelu.

Rozgarnąłem dłonią muł, ale niemal w tej samej chwili poderwał mnie na nogi ryk Rifkinsa. Tym razem sugerował, że zabawiam się robieniem babek z piasku. Usiłowałem znaleźć odpowiedź, która pozwoliłaby mi zachować twarz, lecz właśnie wtedy rozległ się dzwonek oznajmiający koniec szychty i Rifkins pośpieszył do ważniejszych zajęć.

Poskładaliśmy narzędzia i pomaszerowaliśmy do komory dekom­presyjnej. Tunel osiągnął już połowę długości. Zaczynał się u za­chodnich wybrzeży Welfare Island i docierał do środka East River. Gdy będzie gotowy, jego wylot znajdzie się na Manhattanie, o ile oczywiście inżynierowie czegoś nie pokręcili. Nasz tunel był jednym z trzech na trasie linii kolejowej łączącej Queens z Manhattanem. Drugi był drążony równocześnie z naszym w skałach Welfare Island, a trzeci między wschodnim brzegiem Welfare Island i Queens został już oddany do użytku.

Zbliżyliśmy się do potężnej grodzi na początku tunelu. Po drugiej stronie powietrze miało normalne ciśnienie. Tutaj było ono o około kilograma na centymetr kwadratowy wyższe. Pomiędzy jednym a drugim znajdowała się komora dekompresyjna.

Rifkins uważnie przeliczał wchodzących. Dwukrotnie. Dopiero wtedy skinął głową Burke'owi, który szczelnie zamknął stalowe drzwi i zaryglował zamek. Rifkins własnoręcznie ustawił zawór tak, by dekompresja trwała godzinę. Usiedliśmy na drewnianych ławkach.

8


Byłem wypompowany. Zakończyliśmy drugą, trzygodzinną roboczą zmianę. W takim momencie człowiek myśli o dekompresji jak o darze niebios. Gdybym wyszedł teraz na ulicę, padłbym ze zmęczenia. Przez piętnaście minut siedziałem ze zwieszoną głową, a potem, kiedy już odpocząłem nieco, zacząłem się nudzić. Popat­rzyłem po sąsiadach, jednak nikt nie przejawiał specjalnej ochoty na rozmowę. Wyciągnąłem z kieszeni książkę i czytałem aż do chwili, gdy Burke otworzył drzwi śluzy.

W korytarzu czekała już następna zmiana. Wymieniliśmy pozdrowienia i chłopaki zniknęli w komorze.

Winda wyniosła nas na oddaloną o kilkadziesiąt metrów powierzchnię, tuż przed barakiem zaplecza mieszczącym szatnię, natryski, sypialnię oraz biuro. Zrzuciłem robocze ciuchy na podłogę ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin