Robert Harris - Ghostwriter.doc

(1429 KB) Pobierz
Robert

Robert

HARRIS

Ghostwriter

Z angielskiego przełożył

PIOTR AMSTERDAMSKI


Tytuł oryginału: THE GHOST

Copyright © Robert Haris 2007 All rights reserved

Polish edition copyright © Wydawnictwo Albatros A. Kuryłowicz 2009

Polish translation copyright © Anna Amsterdamska 2009

Redakcja: Beata Słama

Ilustracja na okładce: Jacek Kopalski

Projekt graficzny okładki i serii: Andrzej Kuryłowicz

Skład: Laguna

ISBN 978-83-7659-023-3

(oprawa twarda)

ISBN 978-83-7359-932-1

(oprawa miękka)

Dystrybucja

Firma Księgarska Jacek Olesiejuk

Poznańska 91, 05-850 Ożarów Maz.

t./f. 022-535-0557, 022-721-3011/7007/7009

www.olesiejuk.pl

Sprzedaż wysyłkowa - księgarnie internetowe

www.empik.com

www.merlin.pl

www.ksiazki.wp.pl

WYDAWNICTWO ALBATROS

ANDRZEJ KURYŁOWICZ

Wiktorii Wiedeńskiej 7/24, 02-954 Warszawa

2009. Wydanie l/oprawa miękka Druk: B.M. Abedik S.A., Poznań


Dla Gill


Uwaga autora

Chciałbym podziękować Andrew Croftsowi za zgodę na wykorzystanie cytatów z jego znakomitego podręcz­nika Ghostwriting (A & C Black, 2004). Adam Sisman i Luke Jennings, dwaj murzyni, którzy odnieśli duże sukcesy, zechcieli podzielić się ze mną swoimi do­świadczeniami. Radca królowej, Philippe Sands, wiel­kodusznie służył mi radą w kwestiach prawa między­narodowego. Rose Styron poświęciła kilka dni, żeby pokazać mi Martha's Vineyard - nie mógłbym znaleźć sympatyczniejszego i lepiej poinformowanego przewod­nika. Mój amerykański wydawca, David Rosenthal, i mój tamtejszy agent, Michael Carlisle, byli jeszcze bardziej pomocni niż zazwyczaj i w najmniejszym stopniu nie przypominają swych odpowiedników z po­wieści.

Robert Harris Cap Benat, 26 lipca 2007


Ja nie jestem sobą; ty nie jesteś ani nim,

ani nią; oni nie są nimi.

Evelyn Waugh

Brideshead Revisited


Rozdział 1

Ze wszystkich zalet zawodu murzyna,

z pewnością jedną z największych

jest możliwość poznania interesujących ludzi.

Andrew Crofts

W chwili, gdy usłyszałem, jak zmarł McAra, powinie­nem był wstać i wyjść, teraz jest to dla mnie oczywiste. Powinienem był powiedzieć: Rick, bardzo mi przykro, ale to nie jest temat dla mnie, zupełnie mi nie leży, dopić whisky i pojechać do domu. Rick potrafił jednak tak dobrze opowiadać - często myślałem, że to on powinien być pisarzem, a ja agentem literackim - że gdy tylko zaczynał o czymś mówić, nigdy nie ulegało wątpliwości, że będę go słuchał, a gdy nareszcie skończył, już połk­nąłem haczyk.

Tego dnia Rick opowiedział mi podczas lunchu na­stępującą historię:

Dwa tygodnie temu McAra złapał ostatni prom z Woods Hole w Massachusetts na Martha's Vineyard. Później wyliczyłem,

11


że to musiało być dwunastego stycznia. Nie było wcale oczywiste, że prom wypłynie. Od południa szalała wichura i odwołano kilka kursów na wyspę. Jednak około dwudziestej pierwszej wiatr nieco osłabł, a za kwadrans dwudziesta druga kapitan postanowił, że może bezpiecznie wyjść z portu. Statek był zatłoczony, Mc Ara miał szczęście, że udało mu się zdobyć miejsce dla samochodu. Zaparkował na dolnym pokładzie i poszedł na górę odetchnąć świeżym powietrzem.

Od tej pory nikt nie widział go żywego.

Przeprawa na wyspę trwa zwykle czterdzieści pięć minut, ale tego wieczoru wiatr znacznie spowolnił wszel­kie manewry. Wejście do portu i przybicie do nabrzeża sześćdziesięciometrowym statkiem przy wietrze wiejącym z prędkością pięćdziesięciu węzłów, powiedział Rick, nie należy do przyjemnych rozrywek. Była już niemal dwu­dziesta trzecia, gdy prom wreszcie przycumował w porcie na Martha's Vineyard i samochody wyjechały z dolnego pokładu. Jeden został: nowiutki, piaskowy SUV ford escape. Główny steward wezwał właściciela przez głośnik, żeby wrócił do samochodu, który blokował innym wyjazd. Gdy ten się nie pojawił, członkowie załogi spróbowali otworzyć wóz. Drzwi nie były zamknięte, więc mogli przepchnąć wielkiego forda na nabrzeże. Później załoga starannie przeszukała cały prom - klatki schodowe, bary, toalety, nawet łodzie ratunkowe. Nikogo nie znaleziono. Steward zadzwonił do Woods Hole, żeby sprawdzić, czy może ktoś zszedł z pokładu tuż przed wypłynięciem lub przypadkowo został na brzegu - znowu nic. W tym momencie armator promu, Zarząd

12


Żeglugi Massachusetts, zawiadomił Straż Przybrzeżną w Falmouth, że być może pasażer wypadł za burtę.

Policja stwierdziła na podstawie numerów rejestracyj­nych, że ford należy do niejakiego Martina S. Rhineharta z Nowego Jorku, który - jak się okazało - przebywał na swym ranczu w Kalifornii. Na wschodnim wybrzeżu była już północ, ale na zachodzie dopiero dochodziła dwudziesta pierwsza.

-              Czy to ten Marty Rhinehart? - przerwałem Rickowi opowieść.

-              Tak, to on.

W telefonicznej rozmowie z policją Rhinehart natych­miast potwierdził, że to jego samochód. Trzymał go w rezydencji na Martha's Vineyard i używał, gdy był w domu, a latem udostępniał gościom. Przyznał również, że mimo zimowej pory gości u siebie grupę ludzi. Obie­cał, że poprosi asystentkę, żeby sprawdziła, czy ktoś pożyczał samochód. Pół godziny później oddzwoniła z wiadomością, że rzeczywiście kogoś brakuje - zaginął niejaki McAra.

Do świtu nie było nic do zrobienia. Nie miało to zresztą znaczenia, bo wszyscy wiedzieli, że jeśli pasażer wypadł za burtę, to pozostaje tylko szukanie ciała. Rick jest jednym z tych irytująco sprawnych fizycznie amerykań­skich czterdziestolatków, którzy wyglądają tak, jakby mieli lat dziewiętnaście, i ciągle torturują swoje ciała rowerami i kajakami. Zna ten akwen: kiedyś w dwa dni opłynął kajakiem całą wyspę - to sześćdziesiąt mil. Prom z Woods Hole przepływa tam,

13


gdzie cieśnina Vineyard łączy się z cieśniną Nantucket. To niebez­pieczny rejon. Podczas przypływu dobrze widać, jak potężny prąd ciągnie wielkie boje, tak że kładą się na bok. Rick pokręcił głową. W styczniu, podczas wichury, gdy padał śnieg? Nikt nie mógłby przeżyć dłużej niż pięć minut.

Rano następnego dnia kobieta z Martha's Vineyard znalazła zwłoki na plaży, jakieś cztery mile od portu, w zatoce Lambert. Tożsamość denata ustalono na pod­stawie prawa jazdy znalezionego w jego portfelu. Był to Michael James McAra, lat pięćdziesiąt, z Balham na południu Londynu. Pamiętam nagły przypływ współ­czucia, gdy Rick wspomniał o tym ponurym, nieciekawym przedmieściu; ten biedak z pewnością był daleko od domu. Według danych z paszportu, jego najbliższą osobą była matka. Policja zabrała zwłoki do niewielkiej kostnicy w Vineyard Haven, a następnie pojechała do rezydencji Rhineharta, żeby przekazać wiadomość i przywieźć jed­nego z gości, by zidentyfikował ciało.

To musiała być niezła scena - opowiadał Rick - gdy w końcu jakiś ochotnik spośród gości przyjechał do kostnicy zobaczyć zwłoki. Mogę się założyć, że pracow­nicy kostnicy wciąż o tym mówią. Pod budynek zajechały trzy samochody. Policja z Edgartown przybyła wozem patrolowym na sygnale. W drugim samochodzie jechali czterej uzbrojeni agenci ochrony, którzy zabezpieczyli budynek. Na koniec podjechał kuloodporny samochód, a w środku siedział człowiek, którego twarz wszyscy natychmiast rozpoznali -

14


zaledwie półtora roku temu był premierem rządu Wielkiej Brytanii i Irlandii Pół­nocnej.

*  *  *

Ten lunch to był pomysł Ricka. Nawet nie wiedziałem, że jest w Londynie, dopóki nie zadzwonił do mnie wieczorem, dzień przed spotkaniem. Nalegał, żebyśmy umówili się w jego klubie. Ściśle mówiąc, to nie był jego klub - należał do podobnego mauzoleum w Nowym Jorku, którego członkowie mieli prawo stołować się w zaprzyjaźnionym klubie londyńskim - ale i tak uwiel­biał to miejsce. Podczas lunchu prawo wstępu mieli tylko mężczyźni. Każdy z obecnych liczył ponad sześćdziesiąt lat i nosił granatowy garnitur. Od kiedy skończyłem studia, nie czułem się tak młody. Na dworze zimowe, szare chmury przygniatały Londyn jak granitowa płyta nagrob­na. Wewnątrz żółte światło z trzech ogromnych żyrandoli odbijało się od politurowanych blatów, platerowanych sztućców i kryształowych karafek z czerwonym winem. Na stole leżała niewielka kartka z zawiadomieniem, że tego wieczoru odbędzie się coroczny klubowy turniej tryk-traka. To było coś w rodzaju paradnej zmiany warty lub zebrania obu izb Parlamentu - tak obcokrajowcy wyob­rażają sobie Anglię.

-              Jestem zdumiony, że nie było o tym w gazetach - powiedziałem.

-              Owszem, było. Nikt nie robił z tego tajemnicy. Były nekrologi.

15


Gdy się nad tym zastanowiłem, przypomniałem sobie, że chyba rzeczywiście coś widziałem. Jednak od miesiąca pracowałem piętnaście godzin dziennie nad nową książką, autobiografią pewnego piłkarza, i przestałem dostrzegać świat poza moim gabinetem.

-              Do diabła, dlaczego były premier Wielkiej Brytanii identyfikował zwłoki człowieka z Balham, który wypadł za burtę promu na Martha's Vineyard?

-              Michael Mc Ara - obwieścił Rick z emfazą, z jaką przemawia człowiek, który przeleciał trzy tysiące mil, żeby coś powiedzieć - pomagał mu pisać wspomnienia.

W tym momencie, w równoległym życiu, uprzejmie wyrażam współczucie dla starej pani McAra (śmierć dziecka musiała być ciężkim wstrząsem, zwłaszcza dla kogoś w jej wieku), składam grubą lnianą serwetkę, dopijam drinka, mówię do widzenia i wychodzę na mroźną londyńską ulicę, mając przed sobą całą bezpieczną i niezbyt imponującą karierę zawodową. Zamiast tego przeprosiłem Ricka, poszedłem do toalety i wysikałem się z namysłem, jednocześnie przyglądając się zawieszo­nemu na ścianie niezbyt zabawnemu dowcipowi rysun­kowemu z Puncha.

-              Czy zdajesz sobie sprawę, że nie znam się na polityce? - powiedziałem, gdy wróciłem na miejsce.

-              No, ale głosowałeś na niego, nieprawdaż?

-              Na Adama Langa? Oczywiście, że głosowałem. Wszyscy głosowali. Nie był byle jakim politykiem, tylko najmodniejszym ze wszystkich. Ludzie oszaleli na jego punkcie.

16


-              Właśnie o to mi chodzi. Kogo interesuje polityka? W każdym razie Lang potrzebuje zawodowego murzyna, a nie jeszcze jednego polityka. - Rick się rozejrzał. Zgodnie z żelazną regułą klubu nie wolno było rozmawiać tu o interesach. To stanowiło dla niego poważny problem, ponieważ nie potrafił rozmawiać o niczym innym. - Marty Rhinehart zapłacił mu dziesięć milionów dolarów za te pamiętniki, stawiając dwa warunki. Po pierwsze, dał mu na ich napisanie dwa lata. Po drugie, Lang miał ostro skrytykować wojnę z terroryzmem, nie powstrzymując się przed niczym. Z tego, co słyszałem, wynika, że daleko mu do spełnienia obu warunków. Tuż przed Bożym Narodzeniem sytuacja wyglądała tak ponuro, że Rhinehart udostępnił mu swój dom na Martha's Vineyard, żeby Lang i McAra mogli tam spokojnie pracować. Przypusz­czam, że McAra nie wytrzymał presji. Według lekarza sądowego, miał we krwi cztery razy więcej wódy, niż dopuszcza prawo drogowe.

-              Zatem to był wypadek?

-              Wypadek? Samobójstwo? - Rick machnął niedbale ręką. - Czy ktokolwiek się kiedyś dowie? Jakie to ma znaczenie? Zabiła go ta książka.

-              To dobra zachęta - mruknąłem.

Podczas gdy Rick wygłaszał swoją standardową prze­mowę reklamowo-perswazyjną, gapiłem się na swój talerz i wyobrażałem sobie, jak były premier stoi w kostnicy i patrzy na zimną twarz swego asystenta - można powiedzieć, że przyglądał się duchowi swego murzyna. Co wtedy czuł? Stale zadaję to pytanie swoim klientom. W fazie wywiadu

17


zadaję je pewnie setki razy dziennie. Jak się czuł? Co wtedy czuł? Z reguły nie potrafią odpowiedzieć i właśnie dlatego wynajmują mnie, żebym dostarczył im wspomnień: pod koniec udanej współpracy to ja jestem bardziej moim klientem niż on sam. Szczerze mówiąc, lubię ten proces: przez krótką chwilę mogę się cieszyć wolnością, jaką daje byciem kimś innym. Dlatego zamiast określenia murzyn, mówię o sobie, że jestem czyimś duchem. Czy to wydaje się niepokojące i niesa­mowite? Jeśli tak, chciałby dodać, że to wymaga solidnego rzemiosła. Nie tylko wyciągam z ludzi różne opowieści, ale również nadaję ich życiu kształt, który wcześniej był często zupełnie niewidoczny; niekiedy nawet nie zdają sobie sprawy, że mieli takie życie, jakie im ofiarowałem. Jeśli to nie jest sztuka, to nie wiem, co należałoby uznać za sztukę.

-              Czy powinienem był słyszeć o tym McArze? - spytałem.

-              Tak, więc lepiej nie przyznawajmy się, że nie słyszałeś. Gdy Lang stał na czele rządu, McAra był kimś w rodzaju jego asystenta. Pisał przemówienia, zbierał materiały, pomagał w kształtowaniu politycznej strategii. Po dymisji Langa McAra nadal się go trzymał, kierował jego biurem.

-              Sam nie wiem, Rick - skrzywiłem się.

Podczas lunchu kątem oka przyglądałem się staremu aktorowi telewizyjnemu, siedzącemu przy sąsiednim sto­liku. Gdy byłem dzieckiem, zasłynął z roli samotnego ojca nastoletnich córek w telewizyjnym serialu. Teraz, gdy z trudem

18


podniósł się z krzesła i podreptał do wyjścia, wyglądał tak, jakby miał ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin