WALTER JON WILLIAMS
UPADEK IMPERIUM STRACHU
WOJNA
Tłumaczyli
Grażyna Grygiel
i Piotr Staniewski
Wydawnictwo MAG
Warszawa 2006
Tytuł oryginału:
Dread Empires Fall. Conventions of War
Copyright © 2005 by Walter Jon Williams
Copyright for the Polish translation
© 2006 by Wydawnictwo MAG
Redakcja:
Sylwia Sandowska-Dobija
Korekta:
Magdalena Górnicka
Ilustracja i opracowanie graficzne okładki:
Jarosław Musiał
Projekt typograficzny, skład i łamanie:
Tomek Laisar Fruń
ISBN 83-7480-018-6
Wydanie I
Wydawca:
ul. Krypska 21 m. 63, 04-082 Warszawa
tel. /fax (0-22) 813 47 43
e-mail: kurz@mag.com.pl
http://www.mag.com.pl
Spis treści:
JEDEN 6
DWA 18
TRZY 24
CZTERY 38
PIĘĆ 49
SZEŚĆ 56
SIEDEM 66
OSIEM 77
DZIEWIĘĆ 84
DZIESIĘĆ 88
JEDENAŚCIE 94
DWANAŚCIE 124
TRZYNAŚCIE 142
CZTERNAŚCIE 151
PIĘTNAŚCIE 165
SZESNAŚCIE 181
SIEDEMNAŚCIE 189
OSIEMNAŚCIE 200
DZIEWIĘTNAŚCIE 210
DWADZIEŚCIA 229
DWADZIEŚCIA JEDEN 249
DWADZIEŚCIA DWA 271
DWADZIEŚCIA TRZY 284
DWADZIEŚCIA CZTERY 297
DWADZIEŚCIA PIĘĆ 309
DWADZIEŚCIA SZEŚĆ 322
DWADZIEŚCIA SIEDEM 347
DWADZIEŚCIA OSIEM 370
DWADZIEŚCIA DZIEWIĘĆ 380
TRZYDZIEŚCI 391
TRZYDZIEŚCI JEDEN 422
TRZYDZIEŚCI DWA 442
TRZYDZIEŚCI TRZY 468
TRZYDZIEŚCI CZTERY 478
TRZYDZIEŚCI PIĘĆ 491
TRZYDZIEŚCI SZEŚĆ 506
Kobieta, znana jako Caroline Sula, obserwowała śmierć swego dowódcy, kapitana porucznika lorda Oktaviusa Honga. Lubiła go, choć nie ufała jego rozkazom. Na szczęście na torturach nie wytrzymał zbyt długo. Widocznie odniósł rany podczas pojmania i torturowano go już wcześniej, by wydobyć od niego protokoły komunikacyjne. Teraz był za słaby i nie wytrzymał długo pod nożami. Gdy stracił przytomność, zaciśnięto mu wokół szyi drucianą pętlę. Umarł.
Przez długi letni wieczór specjalny kanał poświęcony egzekucjom transmitował na żywo umieranie Honga i pozostałych ludzi z grupy. Widok krwawych cierpień mógł być rozrywką wyłącznie dla sadystów i klinicystów. A ja... kim jestem? - zastanawiała się Sula. Lektor czytał listę skazańców, którą musiała poznać, więc nie mogła nawet wyłączyć dźwięku i odizolować się od jęków ludzi oraz upiornych kurantów umierających Daimongów. Chwilami po prostu musiała odwracać głowę, usiłowała jednak wytrzymać, jak najwięcej zaobserwować, i zapamiętać nazwiska ofiar.
Miała wrażenie, że tego dnia stracono cały rząd podziemny, od gubernatora wojennego Pahn-ko poczynając, a na jego służących kończąc. Gdy Sula po raz pierwszy usłyszała o istnieniu rządu podziemnego, wyobraziła sobie tajny bunkier napakowany urządzeniami łączności albo samotną górską jaskinię, do której prowadzi jedynie tajemna ścieżka. Okazało się jednak, że Pahn-ko złapano w wiejskim domku niedaleko stolicy Zanshaa.
I to ma być tajna kryjówka? - pomyślała Sula z szyderczym niedowierzaniem. Brakowało tylko tego, żeby Pahn-ko wielkimi białymi literami namalował na dachu napis: „RZĄD PODZIEMNY".
Wraz z liderami umarły siły zbrojne. Młodszy dowódca Floty, lord Eshruq, przywódca grupy operacyjnej, który na ochotnika został pod okupacją, umierał długo. Może szare ciało Daimonga o guzowatych kończynach było niezwykle twarde, a może oprawcy nie szczędzili trudu z racji tego, że jeden z oddziałów Eshruqa zabił kilku Naksydów w dzień ich triumfalnego wjazdu do podbitej stolicy.
Przeważnie jednak skazańcy umierali szybko. Miano zgładzić prawie dwustu lojalistów, a katów było niewielu. Torturowali pobieżnie, potem zadawali śmierć garotą - dość miłosierną, jeśli się weźmie pod uwagę, co może zrobić obywatelowi państwo, jeśli pozwolą mu na to czas i środki...
Z sypialni dobiegała głośna cukierkowa muzyka wraz z odgłosami mamrotania i pojękiwań - to Shawna Spence, inżynier pierwszej klasy, jedna z dwóch towarzyszy Suli, leżała ranna w łóżku i oglądała melodramat, podkręciwszy mocno dźwięk, by nie słyszeć umierających kolegów.
Sula nie miała do niej pretensji.
Mieszkanie, duszne i gorące, cuchnęło kurzem i olejem maszynowym, środkami odkażającymi i przygnębieniem. Sula czuła, jak ściany napierają, martwe powietrze ciśnie swoim ciężarem. Nie mogła już tego znieść i otworzyła okno. Wraz ze świeżym powietrzem napłynął zapach cebuli smażonej na kamiennej płycie tuż pod oknem oraz odgłosy ulicy - muzyka, śmiechy i nawoływania - gęsto zaludnionej dzielnicy Nadbrzeże.
Spoglądając uważnie na uliczny tłum, Sula głęboko odetchnęła. Dostrzegła dwóch mundurowych z patrolu miejskiego - szare kurtki i białe stożkowate czapki. Nerwy jej zagrały, usta wykrzywiły się instynktownie. Na dalekim Spannan, gdzie się wychowywała, raczej nie wpajano szacunku dla stróżów prawa.
Rejony takie jak Nabrzeże policjanci patrolowali parami. Akurat ci dwaj to Terranie, ale Sula nie była pewna, czy to sprzyjająca okoliczność. Może jest im obojętne, od kogo otrzymują rozkazy, jeśli tylko ich osobista pozycja pozostaje niezagrożona? Już przedtem stosowali wobec obywateli arbitralne zasady - takie normy prawne uznawał obalony reżim - i może według nich otrzymywane obecnie rozkazy nie różnią się zbytnio od poprzednich.
Zachowanie tych dwóch nie budziło zaufania. Sula - choć cały czas nasłuchiwała spikera wideo - zauważyła, że jeden ze strażników pobiera haracz od ulicznego sprzedawcy loteryjnych losów, a drugi częstuje się podpiekanym ziołowym chlebkiem ze straganu.
Udław się! - pomyślała i wycofała się przezornie w głąb mieszkania.
Egzekucje trwały nadal. Sula zapisywała nazwiska i liczby - prowadziła obliczenia. Kapitan Hong dowodził grupą operacyjną Blanche, złożoną z jedenastu zespołów (w każdym było po trzech Terran), jego własnego sześcioosobowego sztabu plus dodatkowych służących, gońców i techników łączności. Zgrupowanie Blanche liczyło więc trzydzieści dziewięć osób. Były również cztery inne grupy - dla Cree, Daimongów, Tormineli i Lai-ownów. Sula nie zetknęła się z żadną z nich, ale przypuszczała, że były zorganizowane w podobny sposób jak grupa operacyjna Blanche, więc Eshruq dowodził 195 osobami plus swoim sztabem.
Ci zidentyfikowani jako członkowie grup operacyjnych - „rebelianci, anarchiści i sabotażyści", jak określili ich Naksydzi w odróżnieniu od zwykłych „rebeliantów" z administracji Pahn-ko - to w sumie 175 osób. Dziesięciu zginęło, gdy stawiali opór podczas aresztowania czy w nieudanej zasadzce Honga na alei Axtattle.
Trzy inne osoby - z zespołu 491, czyli grupy operacyjnej Suli - zginęły, jak stwierdzono w komunikacie, podczas eksplozji bomby w mieszkaniu na Grandview, w pułapce zastawionej przez Sulę na siły bezpieczeństwa. Ta informacja o ich śmierci to czysta propaganda... ale może Naksydzi rzeczywiście znaleźli na pogorzelisku trzy zwęglone ciała Terran? Sula doszła do wniosku, że może da się jakoś wykorzystać fakt, że władze oficjalnie uznały ją za zmarłą.
Nawet uwzględniając zespół 491, otrzymała 180 osób, czyli brakowało części lojalistów. Gdy Sula podliczyła kolumny liczb, zorientowała się, że to wyłącznie Torminele.
Jej napięte nerwy puściły. Nie jesteśmy sami, pomyślała, poza nami są jeszcze członkowie personelu Floty, uzbrojeni i prawdopodobnie gotowi wystawić Naksydom rachunek za stolicę. Torminele przypominali wprawdzie grube pluszowe misie, ale to wrażenie mijało, gdy tylko pokazali swoje pazury. Sula wolała mieć ich jako sprzymierzeńców niż przeciwko sobie.
Niestety, nie mogła się z nimi skontaktować. Istniały zapasowe protokoły łączności, ale to właśnie one pomogły Naksydom wyłapać lojalistów. Sula bałaby się użyć tych protokołów i przypuszczała, że Torminele również ich nie użyją.
Nie mogła także nawiązać kontaktu z którymś ze swych zwierzchników. Wszyscy przebywali poza planetą, a grup operacyjnych nie wyposażono w stosowne nadajniki. Hong miał taki nadajnik, ale prawdopodobnie Naksydzi przejęli urządzenie, gdy go aresztowali.
Egzekucje ciągnęły się dalej, teraz krwawe i bezładne, ponieważ kaci byli zmęczeni. Sula kazała wideo wyłączyć się - nie mogła się już niczego więcej dowiedzieć.
Rozpacz spadała na nią jak cichy deszcz. Usta zaschły. Poczłapała do kuchni i nalała sobie wody. Na półce stały butelki iarogütu. Uważała ten palący bimber o wstrętnym ziołowym zapachu za najpodlejszy rodzaj trunku, ale nagle zapragnęła się upić. Butelka lub dwie i cały koszmarny dzień odleci w chemiczne zapomnienie...
Serce łomotało jej w piersiach. Kolana miała jak z waty. Odwróciła się i poszła z powrotem do pokoju, ściskając kurczowo kubek z wodą, jakby był jej wybawieniem. Pociągnęła łyk, potem drugi. Brzęcząca muzyka wdzierała się przez otwarte okno. „To ty!", krzyczał głos z sypialni, „Nigdy nie było nikogo innego prócz ciebie!".
Sula otworzyła drzwi do sypialni i spojrzała na Spence. Dziewczyna leżała na łóżku; chorą nogę ułożyła na jednej poduszce, jej pszenne włosy rozsypały się na drugiej.
- Skończyło się - powiedziała Sula. - Możesz ściszyć dźwięk.
W jej głos wkradło się chyba więcej złośliwości niż zamierzała. W ciągu tych ostatnich dni miała dosyć romantycznych wideo Spence.
- Tak jest, milady! - odparła Spence z właściwym wojskowym drylem i przyjęła postawę zbliżoną do „baczność". Kazała ścianie wideo się wyłączyć.
Sula poczuła zakłopotanie tą jej reakcją.
- Lucy. Mów do mnie Lucy. - To był jej konspiracyjny pseudonim. - Potrzebujesz czegoś?
- Niczego. Dziękuję, Lucy. - Spence przesunęła obfite biodra na łóżku.
- Dobrze. Zawołaj, gdybyś czegoś chciała.
Sula zamknęła drzwi i wróciła do liczb w notatniku. Rozległo się pukanie do drzwi i wszedł żandarm drugiej klasy, Gavin Macnamara, trzeci członek grupy Suli. Ten wysoki, kędzierzawy, prostoduszny chłopak był posłańcem zespołu 491. Jeździł po mieście na dwukołowcu i zbierał oraz przekazywał wiadomości. Wtedy, gdy jeszcze byli ludzie, którym przekazywało się wiadomości. Teraz Macnamara wałęsał się po Dolnym Mieście Zanshaa i tylko zbierał informacje.
Wchodząc, spojrzał na ścianę wideo.
- Skończyło się? - spytał z wahaniem.
- Tak.
- Jak było?
Sula spojrzała na niego.
- Sto siedemdziesiąt pięć powodów, żeby się nie poddawać. Skinął głową i usiadł na krześle.
- Jak ludzie to przyjmują? - spytała Sula.
- Myślę, że z obojętnością. - Szczera twarz Macnamary zachmurzyła się. - Tłumaczą sobie, że wszyscy skazani to wojskowi i że sprawa nie dotyczy zwykłych ludzi.
- A zakładnicy?
Po zajęciu miasta Naksydzi pojmali ponad czterystu zakładników i ogłosili, że jeśli ruch oporu natychmiast nie ustanie, zakładnicy zginą.
- Ludzie ciągle są wściekli z powodu zakładników, ale równocześnie zaczynają się bać.
- Nie znamy losu trzynastu Tormineli - powiedziała Sula. - Co najmniej trzy zespoły operacyjne plus dowództwo grupy.
Macnamara słuchał zamyślony.
- Jak ich znajdziemy?
Sula wzruszyła ramionami.
- Może byśmy się pokręcili po dzielnicach Tormineli, aż na coś natrafimy? - Rzuciła tę uwagę dla żartu, ale Macnamara potraktował ją poważnie.
- Aresztowanie prawie murowane. Gliny Tormineli zaczęłyby patrzeć na nas podejrzliwie.
Torminele prowadzili życie nocne i Terranie musieliby przebywać w ich dzielnicach zarówno nocą, gdy Torminele byli aktywni, jak i dniem, gdy odpoczywali.
Sula pomyślała chwilę.
- Chyba lepiej się z nimi nie kontaktować - stwierdziła. - Mają wszelkie środki, by prowadzić wojnę w rejonach, gdzie teraz są. My też. Jeśli nie będzie między naszymi grupami łączności, nie będziemy mogli wzajemnie się sypnąć.
- Czyli nadal walczymy - powiedział, skinąwszy głową.
Zawsze mogli zakończyć walkę. Tkwić tam, gdzie są teraz, i nic nie robić, czekać, aż wojna jakoś się zakończy. Któżby ich za to winił, skoro zwierzchnicy nie żyją?
- Tak, nadal prowadzimy wojnę. - Sula czuła, jak zaciska zęby. - I wiem, od czego zacząć.
- Tak?
- Od lorda Makisha z Sądu Najwyższego. To ten naksydzki sędzia, który skazał naszych przyjaciół na śmierć.
Twarz Macnamary wyrażała satysfakcję.
- Tak jest, milady.
***
Sędzia Sądu Najwyższego, Makish, mieszkał w Pałacu Makishów w Górnym Mieście Zanshaa. Kto nie chciał się wspinać po granitowych skałach, miał tylko dwa sposoby dostania się na wzgórze: linową zębatką jako pieszy albo pojazdem po serpentynie. Cały rząd miał swoją siedzibę w Wysokim Mieście, pośród wrogiej ludności, więc - jak przypuszczała Sula - Naksydzi z pewnością starannie kontrolowali dostęp na akropol.
Sula i Macnamara kupili Spence jedzenie na kolację i poszli do dolnej stacji kolejki. Było późne popołudnie i wielu służących i robotników pracujących w Górnym Mieście wracało do domów w Dolnym Mieście. Z szerokiej platformy przed terminalem usunięto przebywających tu zwykle przekupniów i ulicznych artystów. Po drugiej stronie ulicy, na dachu stacji centralnej, Sula dostrzegła naksydzkich strażników, ale poza tym panował tu zwykły ruch, a rząd autobusów i taksówek, choć mniejszy niż normalnie, dodawał otuchy.
- Idź i spróbuj pogadać z kimś na przystanku autobusowym - poleciła Macnamarze. - Ja wejdę do terminalu.
- Na pewno dasz sobie radę?
Macnamara często usiłował chronić ją przed niebezpieczeństwem, co było na swój sposób ujmujące, ale w zbyt dużych dawkach irytowało. Sula odparła, że „na pewno", i pomaszerowała na drugą stronę ulicy.
W terminalu stanęła przy końcu gładkiej onyksowej poręczy i starała się zachowywać jak osoba, która na kogoś czeka. Wejście do samej kolejki kontrolował pluton zbrojnych Naksydów. Ich centauroidalne, pokryte czarnymi pypciami korpusy osłaniały pancerze. Podoficer przeglądał w ręcznym terminalu jakąś listę, podczas gdy jego podwładni sprawdzali tożsamość osób próbujących dostać się do kolejki.
Tylko pluton, pomyślała Sula, ale wiedziała, że jest ich więcej w pobliskich hotelach i mieszkaniach - prawdopodobnie stacjonowało tam wiele oddziałów.
Prawie połowę pasażerów stanowili Naksydzi. Pędzili po gładkiej podłodze, przepychając się między innymi podróżnymi. Wielu z nich nosiło brązowe mundury służby cywilnej. Najwyraźniej szanse zawodowe Naksydów poprawiły się.
Sula wykonała gest, jakby dostrzegła osobę, z którą się umówiła, i przyłączywszy się do nieznajomego mężczyzny, wyszła razem z nim na zewnątrz, gdzie czekał Macnamara.
- Obecnie Naksydzi posługują się listą tych, którzy mieszkają w Górnym Mieście - powiedział. - Robotnicy muszą przedstawić zaświadczenie, że są niezbędni. Mówi się jednak, że wkrótce wymagany będzie specjalny identyfikator.
Sula zastanowiła się przez chwilę.
- To dobrze - odparła. - Zaświadczenie musiałby wystawić rzeczywisty pracodawca, który już jest na liście, a to Naksydzi mogliby sprawdzić. Łatwiej zmajstrować specjalne identyfikatory.
Sula wiedziała, jak uzyskać fałszywe dokumenty z Biura Akt.
W głowie już jej huczało od pomysłów.
Tego samego dnia zalogowała się w Biurze Akt i zobaczyła, że bieżące hasło porucznika Rashtaga: brzmi „Przestrzeganie!". Nowo mianowany szef bezpieczeństwa Biura uwielbiał napuszone biuletyny, które zawsze zawierały pojedynczy okrzyk mający mobilizować personel.
Zobaczyła, że w kartotece jest już kolejny biuletyn z inspirującym słowem „Podległość!". Przez chwilę Sula miała ochotę zmienić je na „Wywrotowość!", ale postanowiła zachować to na inną okazję - na dzień, gdy statki lojalistów pojawią się nad Zanshaa i panowanie Naksydów wejdzie w końcową fazę.
Zastanawiała się, jakie słowo wykrzyknąłby Rashtag, gdyby się dowiedział, że Sula buszuje w komputerach Biura Akt, używając jego hasła. Zapanowała nad Biurem jeszcze przed przybyciem Naksydów - poświęciła na to długą noc stymulowanego kofeiną programowania, a sprzyjało jej szczęście i beztroska poprzednich administratorów systemu. Każde hasło stworzone przez szefa bezpieczeństwa było do niej automatycznie przesyłane, więc nawet gdyby zmieniono hasło, ona nadal miałaby nad Biurem całkowitą władzę.
Mogła wejść do dowolnego rekordu osobowego i zmienić go, mogła też tworzyć nowe rekor...
andziulla