Brooks Terry - potomkowie shannary.pdf

(1368 KB) Pobierz
96964751 UNPDF
T ERRY B ROOKS
P OTOMKOWIE S HANNARY
C ZWARTYTOMCYKLU „S HANNARA
96964751.001.png
SPISTRE ´ SCI
SPISTRE ´ SCI ......................... 2
I .............................. 4
II .............................. 9
III ............................. 21
IV ............................. 31
V .............................. 43
VI ............................. 56
VII ............................. 65
VIII ............................. 78
IX ............................. 91
X ..............................103
XI .............................109
XII .............................120
XIII .............................131
XIV ............................140
XV .............................151
XVI ............................157
XVII ............................169
XVIII ............................181
XIX ............................195
XX .............................206
XXI ............................217
XXII ............................227
XXIII ............................237
XXIV ............................252
XXV ............................267
XXVI ............................279
XXVII ...........................291
XXVIII ...........................301
XXIX ............................313
XXX ............................324
2
XXXI ............................337
XXXII ...........................349
XXXIII ...........................364
XXXIV ...........................371
I
StarzecsiedziałsamotniewcieniuSmoczychZ˛ebówipatrzył,jakzapadaj˛a-
cyzmierzchprzep˛edza´swiatłodnianazachód.Dzie´nbyłwyj˛atkowochłodnyjak
na´srodeklataizapowiadałasi˛ezimnanoc.Niebookrywałyposzarpanechmury,
rzucaj˛acnaziemi˛ecienieiprzesuwaj˛acsi˛eniczymzwierz˛etaw˛edruj˛acebezcelu
mi˛edzyksi˛e˙zycemagwiazdami.Pustk˛epozostał˛apogasn˛acym ´ swietlewypełnia-
łacisza,jakgłos,którymasi˛edopieroodezwa´c.
Tociszaszepcz˛acaomagii,pomy´slałstarzec.
Przednimpłon˛ałogie´n,niewielkijeszcze,ledwiezacz˛atektego,któregopo-
trzebował.Aleprzecie˙znieb˛edziegokilkagodzin.Przezchwil˛espogl˛adałna
igraj˛acepłomykizwyczekiwaniemzmieszanymzniepokojem,apotempochylił
si˛e,bydorzuci´cwi˛ekszychkawałkówsuchegodrewna,któreszybkopodsyciły
płomie´n.Pogrzebałwogniskukijem,poczymcofn˛ałsi˛eokrokprzed˙zarem.Stał
nagranicy´swiatła,mi˛edzyogniemag˛estniej˛acymmrokiem—istotamog˛acana-
le˙ze ´ cdonichobualbodo˙zadnego.
Jegooczypołyskiwały,kiedyspojrzałwdal.WierzchołkiSmoczychZ˛ebów
sterczaływniebojakko´sci,którychziemianiebyławstaniepogrzeba´c.Góry
spowijałacisza,tajemniczo´s´c,któralgn˛eładonichjakmgławmro´znyporanek,
skrywaj˛acwszystkiesnyminionychepok.
Ogie´nbuchn˛ałnagleiskramiistarzecstrzepn˛ałzabł˛akan˛agrudk˛e˙zaru,maj˛ac˛a
ju˙znanimosi˛a´s´c.Byłjakwi˛azkalu´znozwi˛azanegochrustumog˛acasi˛erozsypa´c
wpyłprzypodmuchusilniejszegowiatru.Szaraszataile´snaopo´nczawisiałyna
nimjaknastrachunawróble.Jegoskórabyławyschni˛etaibr˛azowa,obci˛agni˛eta
nako ´ sciachjakpergamin.Brodat˛atwarzokalałaaureolasiwychwłosów,rzadkich
idelikatnych,wygl˛adaj˛acychnatleogniajakstrz˛epygazy.Byłtakpomarszczony
iskurczony,˙zewydawałsi˛emie´cstolat.
Naprawd˛emiałichniemaltysi˛ac.
Todziwne,pomy´slałnagle,u´swiadamiaj˛acsobieswójwiek.Paranor,rady
plemion,anawetdruidzi—wszystkotomin˛eło.Dziwne,˙zewła´sniejemudane
byłoprzetrwa´c.
Pokr˛eciłgłow˛a.Tobyłotakdawnotemu,takodległewczasie,˙zeledwieroz-
poznawałt˛ecz˛e´s´cswego˙zycia.Uwa˙załj˛azazako´nczon˛a,zamkni˛et˛anazawsze.
4
Uwa˙załsi˛ezawolnego.Terazjednakwydałomusi˛e,˙zenigdyniebyłwolny.Nie
mógłby´cwolnyodczego´s,czemuconajmniejzawdzi˛eczał,˙zewci˛a˙zjeszcze˙zyje.
Przecie˙zgdybyniesendruidów,jak˙zemógłbywci˛a˙zjeszczetutajsta´c?
Zapadaj˛acanocprzenikn˛ełagochłodem.Ostatniblasksło´ncaznikn˛ałzaho-
ryzontemizewsz˛adotoczyłagociemno ´ s ´ c.Nadszedłczas.Snymówiłymu,˙zeto
musinast˛api´cteraz,aonwierzyłsnom,poniewa˙zjerozumiał.Totak˙zebyłacz˛e´s´c
jegodawnego˙zycia,odktórejniemógłsi˛euwolni´c—sny,wizjenieznanych
´swiatów,przestrogiiprawdy—to,como˙ze,aczasemmusiistnie´c.
Odst˛apiłodogniairuszyłwgór˛ew˛ask˛a´scie˙zk˛ami˛edzyskałami.Okryłygo
cienie,przylegaj˛acdo´nswymchłodnymdotykiem.Szedłdługow˛askimiw˛awoza-
mi,obokpot˛e˙znychgłazów,wzdłu˙zstromychuskokówiposzczerbionychszcze-
linskalnych.Kiedyznowuwyszedłna´swiatło,znajdowałsi˛ewpłytkiejkamie-
nistejdolinie,zaj˛etejniemalwcało´sciprzezogromnejezioro,któregoszklista
powierzchniapołyskiwałaostrym,zielonkawymblaskiem.
Jeziorotobyłomiejscemspoczynkucienidawnychdruidów.Tutajwła´snie,
doHadeshorn,zostałwezwany.
—Niechajtoju˙zsi˛estanie—mrukn˛ałcicho.
Wolnoiostro˙zniezacz˛ałschodzi´cwgł˛abdoliny,niepewniestawiaj˛ackroki,
zsercemtłuk˛acymmusi˛ewpiersi.Długogotutajniebyło.Wodyprzednimsi˛e
nieporuszały;duchypogr˛a˙zonebyływe´snie.Takjestlepiej,pomy´slał.Lepiejich
nieniepokoi´c.
Doszedłdobrzegujezioraizatrzymałsi˛e.Byłozupełniecicho.Odetchn˛ał
gł˛ebokoipowietrzedobywaj˛acesi˛ezjegopiersiwydałoodgłosprzypominaj˛acy
szelestli´scinakamieniach.Poszukałr˛ek˛awisz˛acejprzypasiesakwyirozlu´z-
nił´sci˛agaj˛acyj˛asznurek.Ostro˙zniesi˛egn˛ałdo´srodkaiwydobyłgar´s´cczarnego
proszkuprzetykanegosrebrzystympyłem.Zawahałsi˛eprzezchwile,poczymci-
sn˛ałgowpowietrzeponadjeziorem.
Proszekwybuchn˛ałwysoko,rozbłyskuj˛acdziwnym´swiatłem,którerozja´sniło
wszystkowokół,jakbyznowubyłdzie´n.Niebyłociepło,tylkojasno. ´ Swiatło
mieniłosi˛eita´nczyłonatlenocnegoniebajak˙zywestworzenie.Starzecpatrzył,
otuliwszysi˛emocniejopo´ncz˛a,ajegooczybłyszczałyodbitymblaskiem.Kołysał
si˛elekkowprzódiwtyłiprzezchwil˛eczułsi˛eznowumłody.
Naglewewn˛etrzu´swiatłapojawiłsi˛ecie´n,wyłaniaj˛acsi˛ezniegobezgło´snie
jakwidmo;czarnykształtjakbyoderwanyodzalegaj˛acejwokółciemno´sci.Sta-
rzecwszak˙zewiedział,˙zetakniejest.Toco´sniezabł˛akałosi˛etutaj,leczzostało
wezwane.Cie´nzg˛estniałiprzybrałkształtm˛e˙zczyznyobleczonegowczer´n,wy-
sokiej,złowrogiejpostaci,któr˛aka˙zdy,ktocho´crazj˛awidział,odrazumusiał
rozpozna´c.
—Wi˛ectoty,Allanonie—wyszeptałstarzec.Zakapturzonatwarzodchyliła
si˛edotyłuiw´swietleukazałysi˛ewyra´zne,ciemne,surowerysy:ko´sciste,brodate
oblicze,długi,w˛askinositakie˙zusta,pos˛epneczoło,którewygl˛adałojakodlane
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin