Mam dwadzieścia trzy lata i jestem gejem. Jeszcze niedawno nie przyznałbym się do tego nawet na torturach, ale z chwilą ukończenia szkoły i zdania matury poczułem się wolny od drobnomieszczańskiego konwenansu i swobodny w wyborze takiego seksualnego świata, na jaki miałem zawsze ochotę; a ten świat stanął przede mną otworem, kiedy poznałem Roberta. Był ode mnie młodszy, ale znakomicie doświadczony i szczery do bólu.
- Zakochałem się w tobie, wiesz? - powiedział po pięciu minutach znajomości (poznaliśmy się na basenie w słoneczny, wakacyjny dzień).
- Zatkało mnie - mruknąłem zgodnie z prawdą.
Miałem przedtem kilka szybkich przygód i dwa niezbyt długie romanse ze starszymi od siebie facetami, ale nigdy nie mówiło się o uczuciach. Właściwie to w ogóle się nie mówiło, tylko od razu przystępowało do rzeczy. Kutasy na wierzch i ostra jazda aż do wytrysku. Może nieco subtelniej było ze Stasiem, przystojnym aktorem drugorzędnego teatru z sąsiedniej dzielnicy. „Wyrwał" mnie z tłumu publiczności w przerwie spektaklu, w którym grał jedną z drugoplanowych ról. Zupełnie nie przeszkadzało mi to, że był w wieku mojego ojca. Nawet podniecało i nie mogłem się doczekać chwili, kiedy pójdziemy do łóżka.
Miał niewielkie, ale milutkie mieszkanie na dziesiątym piętrze wieżowca. Pamiętam paraliż, jaki mnie ogarnął, gdy stanąłem na balkonie. Mam lęk przestrzeni i zamiast zachwycić się błyskotliwie rozjarzoną nocną panoramą miasta myślałem, że się zrzygam, a potem zdechnę ze strachu. Wyczuł mój lęk i czym prędzej wepchnął mnie do pokoju.
- Czemu nic nie powiedziałeś, głuptasie? - szeptał tuląc mnie. - Dobrze się czujesz?
Czułem się fatalnie. Jak potrącony na szosie kot.
- Gorący prysznic dobrze ci zrobi - stwierdził Staś i po chwili było już wspaniale, kiedy staliśmy obaj nadzy w strugach wody. Staś obejmował mnie i gładził z zaskakującą dla mnie czułością. Nie! Nie był zbyt delikatny, bo uchwyt jego dłoni na moim członku był mocny, zdecydowany i energiczny, ale po raz pierwszy nie było w tym pośpiechu, więc mogłem spokojnie cieszyć się podnieceniem. Miał fajne ciało. Takie dojrzałe i męskie. Mocne ramiona, szeroką pierś i lekko wypukły brzuszek, pod którym prężył się niewielki, ale dziarski penis. Był obrzezany.
- Jestem Żydem, wiesz? - szepnął mi do ucha.
- Uhum... I co z tego? - zdziwiłem się.
- Nic! Nic! Chcę, żebyś to wiedział.
- To już wiem... - odparłem czując jego język na policzku, a potem już miałem go w ustach...
Pocałunek był długi, namiętny i oszałamiający. Bezwiednie sięgnąłem między jego uda i objąłem ciasno wyprężoną jak struna męskość. Staś zrobił to samo. Staliśmy dłuższą chwilę ze złączonymi ustami, napierając na siebie językami i miętosząc członki. Było mi dobrze. Czułem się bezpiecznie, a całe moje ciało rozwibrowało się namiętnym podnieceniem. Mógł teraz zrobić ze mną wszystko.
Sypialenka była ciasna, ale to za sprawą łóżka, które było ogromne i zajmowało niemal całą przestrzeń wnętrza. Pościel pachniała jakimś nieznanym mi aromatem ziół czy kadzideł. Byłem zrelaksowany, ale zenitalnie podniecony.
- Nie przeszkadza ci, że mam tyle lat? - spytał, obejmując mnie łagodnie.
- Nie wiem, ile masz i mało mnie to obchodzi - mruknąłem chłonąc ciepło jego ciała.
- OK A mnie podnieca twoja młodość - szepnął całując mnie lekko. - I uroda... - dodał.
Zsunął się ustami w dół. Liznął sutki. Przewiercił językiem pępek i wreszcie wziął mnie do ust. Zaszamotałem się, chcąc się ułożyć odwrotni,. żeby móc się zrewanżować pieszczotą, ale mi nie pozwolił.
- Poczekaj! - powiedział. – Mamy masę czasu.
Lizał główkę mojego członka, zostawiając na niej ciepłą ślinę, która stygła jak para... Koniuszkiem języka rozdrażniał splot wędzidełka, a potem ułożył się między moimi nogami i wchłonął mnie głęboko aż do gardła. Poruszył głową, a ja myślałem, że zwariuję z rozkoszy. Uniosłem wysoko kolana. Rozwarłem uda i sam o tym nie wiedząc oparłem stopy na jego ramionach.
Uniósł mi nogi. Przegiął je zdecydowanie i wlizał się w moją obślinioną i rozpulsowaną dziurkę. Fantastyczne! Jego język był tak ruchliwy jak koci ogonek i tak sprężysty jak... jak mój członek, który zgarnąłem dłonią
- Dobrze? - spytał.
- Mmm... - zdołałem wyjęczeć, próbując kontrolować podniecenie.
Staś poślinił palec i dotknął nim zagłębienia w mojej pupie. Przeszył mnie nieznany, ale radosny dreszcz. Staś rozmazał ślinę na zwartej rozetce i znów poślinił palec. Obserwowałem go spod przymkniętych powiek, oparty wygodnie o poduszki. Światło nocnej lampki sprawiało, że wydał mi się jeszcze przystojniejszy niż był w istocie. Znowu rozmazał ślinę na mojej dziurce i znowu poczułem znany mi już dreszczyk.
- Czy ktoś już był w tobie? - spytał cicho.
- Nie! - jęknąłem ogarnięty podnieceniem.
- Naprawdę? - uśmiechnął się. - Naprawdę?
- Naprawdę! - potwierdziłem czując, jak pod naporem jego palca zwieracz ustępuje.
- A chcesz spróbować? – dopytywał się.
- Tak!
Kiedy indziej może miałbym obiekcje, czy zdecydować się na anal (zawsze obawiałem się bólu). Teraz jednak nie marzyłem o niczym innym jak tylko o tym, żeby przygniótł mnie swoim ciałem do prześcieradła i włożył mi swojego kutasa tak głęboko, jak to było możliwe. Zostawiłem w spokoju członka i obiema rękami podciągnąłem uda tak wysoko, że dotknąłem kolanami piersi. Staś ukląkł. Przesunął czubek fiutka wzdłuż szparki w mojej pupie. Był gorący, aksamitny i sztywny z podniecenia. Poruszyłem się zachęcająco.
- Tak nie... - powiedział. - Przynajmniej nie od razu.
Odwrócił mnie szybko na brzuch, a potem uniósł, pociągając za biodra. Uklęknąłem. Teraz popchnął mnie lekko na posłanie, aż zaryłem nosem w poduszkę. Leżałem wygięty z wysoko uniesionym tyłkiem. Staś rozsunął mi kolana i kolejny raz dopadł mojej dziurki językiem. Tym razem lizał mnie mocno napierając do chwili, gdy zwieracz poddał się, umożliwiając głębokie przeniknięcie palcem. Poczułem to zdumiewająco wyraziście; jakby wszystkie moje zmysły koncentrowały się właśnie tam, między pośladkami. To było jakby przebijał mnie pocisk, który boleśnie ciął zewnętrzną tkankę ciała, ale wewnątrz trafiał w samo centrum rozkoszy i drażnił je potęgując radość, która gasiła mój niepokój. A przecież to był tylko i dopiero palec...
Tej nocy przeżyłem cudowną emocję totalnej inicjacji erotycznej. Staś był na przemian to czuły, to atakujący mnie z kontrolowaną brutalnością, gdy trzy razy orał mój tyłek swoim niewielkim, ale wyczuwalnie twardym kutasem. Sprawiało mi to coraz większą przyjemność, aż w końcu poddałem się jej z pełną świadomością, prowokując sam ostry, poranny stosunek. W międzyczasie oczywiście ja także miałem swoje "momenty", które dawały mi wspaniałą satysfakcję i ogrom emocji, bo przecież robiłem to po raz pierwszy. Staś doskonale o tym wiedział i starał się stworzyć mi najlepszy klimat do analu. Poddawał mi się z lekkim oporem czując, że zdobywanie sprawia mi ogromną frajdę. Walczyliśmy więc długo, zanim wreszcie ulegle otwierał mi drogę do przeniknięcia siebie...
Pomyślałem o tym wszystkim w chwili, gdy byłem pewien, że teraz podobnie wspaniała sytuacja może się powtórzyć. Zadziwiające, iż przez te kilka lat od pamiętnej nocy ze Stasiem, lat wypełnionych seksem z wieloma partnerami, ani razu nie czułem niczego więcej ponad erotyczną namiętność, która znikała o świcie, gdy budziłem się obok nowego kochanka. Może zniechęcała mnie łatwość, z jaką od razu przystępowaliśmy do rzeczy, może brak czułych słów, a raczej nawet milczenie w trakcie pieszczot dających chwilowe odprężenie. Staś dał mi dotknąć sfery uczuć i rozbudził we mnie ich potrzebę, której potem za nic nie mogłem zrealizować. Aha! Staś wyjechał z kraju do ciężko chorego brata i po kilku dramatycznych listach do mnie zamilkł. Wolałem nie wiedzieć dlaczego...
- O czym myślisz? - spytał Robert, który też milczał przez dłuższą chwilę.
- Zastanawiam się, skąd przyszło ci do głowy to, co powiedziałeś... - odparłem z namysłem.
- Nie mam pojęcia... - uśmiechnął się. - Jest w tobie coś, czego szukałem... Jest w tobie... magia.
- Czarna? - zażartowałem.
- Może i czarna - odparł poważnie. Ale to mnie zafascynowało.
Myliłby się ten, kto by pomyślał, że natychmiast poszliśmy do łóżka. Poza pocałunkami nie było więcej pieszczot. Były za to długie rozmowy, podczas których coraz bardziej stawało się oczywiste, że "nadajemy na tej samej fali", że mamy podobne zdanie na większość tematów i – co ważne - śmiejemy się z tych samych dowcipów. Staliśmy się nierozłączni, a że były wakacje, czasu dla siebie mieliśmy masę. "Łóżko" było problemem także dlatego, że obaj mieszkaliśmy z rodzicami, którzy nie podzielali naszego entuzjazmu dla męsko-męskiej zażyłości, a na hotel czy wyjazd gdziekolwiek nie było nas stać.
- Mam bombową wiadomość! - zawołał Robert, kiedy znów, jak niemal co dzień, spotkaliśmy się na basenie. - Kumpel, który jest scenografem, szuka chętnych do pomocy przy robieniu scenografii do festiwalu. On daje projekty i materiały. My robotę. Płaci marnie, ale... - tu zniżył głos - mamy spory lokal do pracy, rozumiesz?
- Gdzie i kiedy? - spytałem, będąc już zdecydowany.
- Od zaraz. Znasz teatr "Projekt"?
- Znam, ale jest od roku nieczynny.
- No właśnie. Tam jest teraz pracownia... Wynajął lokal dla potrzeb festiwalu. Wszystko! Salę, scenę, zapiecze, garderoby...
Robert sięgnął do kieszeni.
- A tu mam klucze.
Wchodzisz w to? - znowu się uśmiechnął.
- Jasne! - zawołałem. - Kiedy? - Zaraz...
Tego dnia mimo słonecznej pogody zmieniliśmy plany i od razu wzięliśmy się do roboty. Trzeba było zbić blejtramy, obciągnąć je płótnem, zagruntować... W międzyczasie odlewaliśmy gipsowe atrapy orłów, które miały być głównym motywem dekoracji. Czasu było mało, więc tyraliśmy bez przerwy przez dwie doby, ucinając sobie tylko krótkie drzemki, kiedy oczy przestawały widzieć, a ręce opadały ze zmęczenia... Kumpel Roberta, zleceniodawca, mały, łysy nerwus z harcapikiem zwisającym spod czarnej baseballówki, przyjeżdżał co jakiś czas i odbierał wykonane fragmenty scenografii, wywożąc je w plener. Zapłacił nam niechętnie, ale też prosi( byśmy zostali w teatrze na wszelki wypadek, gdyby coś nawaliło i potrzebne były dodatkowe rekwizyty... Zgodziliśmy się chętnie. Pod wieczór, zmęczeni jak psy gończe po polowaniu, zrobiliśmy sobie wreszcie relaks pod prysznicem. Byliśmy swobodni i rozluźnieni. Uzmysłowiłem sobie nagle, że po raz pierwszy oglądam Roberta nagiego, ale wcale nie chcę rzucić się na niego, mimo iż podniecenie rozgrzewało mi kutasa jak wszyscy diabli. Chciałem zatrzymać chwilę naszej łazienkowej intymności tak długo, jak to możliwe. Namydliłem gąbkę i umyłem Robertowi plecy. Potem on mnie... Nie wstydziłem się potężnego wzwodu członka, a on patrzył na niego z uśmiechem, sam stojąc "na baczność", wyprężony jak struna. Napięcie między nami rosło.
- Kocham cię - szepnął, cofając się o krok.
- Wiem... - mruknąłem powstrzymując się, by nie runąć na kolana i nie wchłonąć w usta jego cudownej męskości. - I niesamowite jest to, że tak długo wytrzymujesz bez seksu.
- No... - stwierdził sięgając po ręcznik.
Na przekór podnieceniu ubraliśmy się i zjedliśmy zamówioną pizzę, popijając ją piwem, a potem byłem już na stole. Nie zdążyliśmy dotrzeć do śpiworów, które przynieśliśmy z domu. Zresztą na stole, w zaimprowizowanej pracowni, było więcej miejsca. Całowaliśmy się długo, zdejmując z siebie ubrania. Całowaliśmy i pieścili językami każdy fragment ciała, który wyłaniał się spod koszuli, a potem spodni. Mocny wzwód nie opuszczał mnie ani na chwilę. U Roberta było dokładnie tak samo. Moment, w którym nasze członki dotknęły się po raz pierwszy, wypełnił mnie ekstatyczną radością. Zwarłem je, obejmując oba ciasnym uściskiem dłoni. Robert jęknął, a jego oczy przymgliły się.
- Tak bardzo cię pragnę... - szepnął, całując mnie w usta.
Nie odpowiedziałem, bo zsunąłem się w dół jego brzucha i dopadłem nareszcie sterczącego fiutka, który rozpulsował się w moich ustach żywą namiętnością. Ssałem go, ciągnąłem, mocno przyduszając językiem do podniebienia. Czułem gładką główkę, która przesuwała się po moim języku i dałbym głowę, że przeniknęła mnie energia czerpana z drgań żyłek oplatających trzonek pieszczonego penisa. Już nie panowałem nad sobą. Zdarłem z Roberta spodnie. Uniosłem jego nogi i nie wypuszczając z ręki sprężystego członka dobrałem się językiem do szparki w pupie. - O tak! Tak! Weź mnie. Zaraz... Teraz.
Nie było żelu, by ułatwić miłosne wejście. Była tylko moja ślina i jego pot, ale to wystarczyło. Przedarłem się jednym ruchem przez zwartą zaporę pierścienia mięśni, a gdy ustąpiła, wtopiłem się rozkosznie w jędrny miąższ.
- Kochaj mnie teraz! - jęknął Robert. - Mocno i do końca. Przemknęło mi przez myśl, że jest pierwszym, który mówi mi "kochaj mnie", a nie "przeleć" albo "ze rźnij". Poczułem gorące uniesienie, jakiego nie spodziewałem się doświadczyć. Co ja mówię - doświadczyłem go po raz pierwszy! Robert uniósł nogi i poddał się moim ruchom. Byłem jak w transie... Nie wiedziałem, co się z nami dzieje, bo nagle przenieśliśmy się w zupełnie inny rzeczywisty wymiar. Orgazm rozdarł mnie błogością, jakiej dotąd nie przeżyłem. Wytrysk był oszałamiający, a moja sperma posłużyła Robertowi za poślizg, kiedy niemal natychmiast dobrał się do mnie. I znów byłem w raju. Teraz jednak upijałem się jego rozkoszą, ruchem jego członka we mnie. Mokrym od potu brzuchem, który miarowo uderzał w mój tyłek. Ostrym zapachem męskiego seksu i silną strugą jego spermy, która połączyła nas w fantastyczną jedność... - Jesteśmy dla siebie stworzeni wydyszał, gdy z dalekiego odlotu wrócił do rzeczywistości. - Widać opatrzność miała taki projekt - szepnąłem tuląc go czule.
czarny104