Kiedyś dadzą ci karabin, każą równo stać, d F C d F C
Kiedyś każą załadować, potem oddać strzał.
Siłą wpędzą do okopu, błoto wbiją w twarz,
Potem padnie rozkaz "Umrzyj!" i skończy się czas.
Rozkaz, rozkaz – idziemy ze śpiewem! d C d C F C
Rozkaz, rozkaz – a sztandar powiewa d C d C F C
Nasz. d F C d F C
Tamten frajer z drugiej strony to odwieczny wróg,
Rozkaz pada, rzucasz granat, on już jest bez nóg.
Miał 20 lat jak ty i chciał rzucić też.
Ty dostaniesz wielki order, z niego tryska krew.
Rozkaz, rozkaz…
Deszcze niespokojne potargały sad, d C d F D A
A my na tej wojnie ładnych parę lat. d C d B C d
Do domu wrócimy, w piecu napalimy, d F C d F C
Nakarmimy Szarika, a potem Gustlika.
Gdzie stare młyny dumnie stoją e a
Nad rzeką której nie zna mapa D G
I choć do domu stąd niedaleko C G
Przewędrujemy kawał świata. D G H7
A u nas latem jest najlepiej e a
Dywanem w złocie zboże tańczy D G
I nasze słońce jest najlepsze C G
Choć u nas nie ma pomarańczy. D G H7
Tam dziadek wiatrak zasłuchany
W żabie rechoty gdzieś za lasem
Tu znowu kamień na rozdrożu
Pomylił przeszłość z naszym czasem.
A u nas latem jest najlepiej…
Wędrować dobrze jest wśród jezior
Gdy słońce mówi nam dobranoc
I śmiać się nocą do księżyca
I kłaść się spać dopiero rano.
Aż przyjdą czasy gdy ścierniska
Śniegi przykryją aż do wiosny
W lesie igłami nam się skłonią
Polskie, zielone zawsze sosny.
Gdy nasz statek szedł na dno, a e
Martwił się tym mało kto. F G a
Co tam jeden statek mniej, jeden więcej. F G C a
Zresztą miał opinię złą, przeznaczony był na złom. F G C a
Już armator go skreślił w swojej księdze, F G a
Gdy wiatr dmuchał, a deszcz siekł,
Tak jak sito kadłub ciekł,
Trzeszczał każdy dyl w nim, każdy gnat.
Krzywy komin sadzą wiał, wodę tak jak gąbka brał
Stara łajba, stare pudło, stary grat.
Pływaliśmy tyle lat,
Zwiedziliśmy cały świat
I trzeba było w końcu zejść z tego statku.
Najpierw Danny, potem Jim, a ja zszedłem razem z nim,
Dalej Billy no i szyper na ostatku.
Odpływała z nami łódź,
Szyper krzyknął wiosła rzuć,
Gwizdkiem mu ostatni salut dajmy.
Poszedł z wiatrem ostry dźwięk, a ze statku nagle jęk
Jęk syreny pełen smutku, pełen żalu.
Nikt nie został przecież tam,
On oddaje salut nam,
On nas żegna też jak zwyczaj każe.
Jeszcze komin w górze tkwi, jeszcze chwila i już znikł
I bez statku zostali marynarze.
Słowem się nie ozwał nikt,
Mechaniczny może trick,
Gdy dociekniesz i tak nic ci nie pomoże.
Jak poszliśmy wtedy pić, tak pijemy aż do dziś –
Dziwne rzeczy czasem dzieją się w morzu.
A w Beskidzie rozzłocony buk G C D G
A w Beskidzie rozzłocony buk G C G D
Będę chodził Bukowiną C D
Z dłutem w ręku G
By w dziewczęcych twarzach C
Uśmiech rzeźbić G
Niech nie płaczą już C D
Niech się cieszą po kapliczkach C D
Moich dróg. G
Beskidzie, malowany cerkiewny dach G C D G
Beskidzie, zapach miodu w bukowych pniach G C H7 e
Tutaj wracam, gdy ruda jesień C D
Na przełęcze swój tobół niesie G C
Słucham bicia dzwonów G
W przedwieczorny czas C D
Beskidzie, malowany wiatrami dom G C D G
Beskidzie, tutaj słowa inaczej brzmią G C H7 e
Kiedy krzyczę w jesienną ciszę C D
Kiedy wiatrem szeleszczą liście G C
Kiedy wolność się tuli w ciepło moich rąk G C D
Gdy jak źrebak się tuli do mych rąk. C D G
A w Beskidzie zamyślony czas
Będę chodził gór poddaszem
By zerwanych marzeń struny
Przywiązywać niespokojnym dłoniom drzew
Niech mi grają na rozstajach
Moich dróg.
Beskidzie, malowany cerkiewny dach…
Czasami, gdy mam chandrę i jestem sam, a e F C
Kieruję wzrok za okno, wysoko tam, a e F G C
Gdzie nad dachami domów i w noc, i dniem, E a D7 G
Nadpływa kołysząca…, marzeniem…, snem. a e F G C
I ona taka w tej białej sukience, C G
Jak piękny ptak, który zapiera w piersi dech. C F C
Chwyciłem mocno jej obie ręce G C F
Oczarowany, zasłuchany w słodki śmiech. C D7 G
I cała w żaglach, jak w białej sukience, C G
Chwyciłem mocno ster w obie ręce G C F
I żeglowałem zasłuchany w fali śpiew. C D7 G
Wspomnienia przemijają, a w sercu żal.
Wciąż w łajbę się przemienia dziewczęcy czar.
Jeżeli mi nie wierzysz, to gnaj co tchu,
Tam z kei możesz ujrzeć coś z mego snu.
I ona taka w tej białej sukience…
Nie wiem, czy jeszcze kiedyś zobaczę ją.
Czy tylko w moich myślach jej oczy lśnią?
Gdy pochylona, ostro do wiatru szła…
Znowu się przeplatają obrazy dwa.
Tysiące mil mam za sobą już, C
Spocone czoło pokrywa kurz, F C
Lecz ciągle idę, woła mnie mój szlak. C G G7
Na polnej drodze pozdrawiam wiatr, C
Czasem w strumieniu przemyję twarz, F C
A przed zaśnięciem pytam o drogę gwiazd. C G G7 C
Cały dzień na szlaku, F C
A wieczorem ognia blask. d a
Chociaż nieraz w brzuchu pusto, C
Zawsze sobie radę dam. d F C
Spłukane deszczem niebo lśni,
Czerwienią słońce barwi świt,
Odrzucam koce, w drogę ruszać czas.
Deszczowych pereł się dywan skrzy,
Królewskim gestem wiatr spędza mgły.
Już bez wahania wkraczam na mój szlak.
Cały dzień na szlaku…
Wędrówka kiedyś skończy się,
Osiadłe życie zacznę wieść.
Pieniądze, żona, dzieci pewnie też.
Ale na pewno odnajdzie mnie
Natrętny refren piosenki tej.
Wyruszam znowu, niech dzieje się co chce.
Mam dwie ręce do każdej roboty, G
Bardzo lubię święta i wolne soboty. a
Chodzić do szkoły też mi się nie chciało, G
Siły to mam dużo, lecz rozumu mało. a
Z mych nauczycielek tylko jedną kocham, F C
Co uczyła robić C2H5OH. F G
Pani w swej pracowni piękny zestaw miała, F C
A, że mnie lubiła, to mi pokazała. G C
Od tej pory w sklepie nigdy nie kupuję, F C
W kuchennym zaciszu sam se produkuję. G C
Psyt, psyt, cichuteńko gaz mi syczy. D e
Psyt, psyt, słychać wody dźwięk w chłodnicy. A h A
Bul, bul, mówi rurka da wężyka – D e
Jaka piękna to muzyka. A D A
Mniam, mniam, mówią drożdże sacharozie, D e
Mniam, mniam, w cieście byłoby nam gorzej. A h A
Cmok, cmok, drożdże z cukrem się całują D e
I zaraz potem pączkują. A D
Najgorsze są chwile, kiedy wstaję rano –
Nie wiem, gdzie mam głowę, a gdzie mam kolano.
Chcę się czegoś napić, więc otwieram kredens,
A tam siedzi hrabia von Delirium Klemens.
Wraz z nim jego wierne życia towarzyszki,
W zimowych futerkach cztery białe myszki.
Wiem, kto ich tu przysłał – mówiła mi żona.
To są delegaci znanej firmy Ponar.
Bo odkąd zaczęli robić tę Vistulę,
Strasznej konkurencji boją się bidule.
Kap, kap, kropla po kropelce spada.
Kap, kap, słychać nawet u sąsiada.
Bul, bul, mówi rurka…
Komitet blokowy, podczas swoich obrad,
Mnie zaproponował do nagrody Nobla.
A ja się nie zgadzam, mówię wam lojalnie,
Bo moja pracownia działa nielegalnie.
Wiem, że zasłużyłem, macie dużo racji,
Ale przecież nie ma Nobla w konspiracji.
Jak ktoś do drzwi puka, mnie to nie przeszkadza,
Może to są goście, może t...
dziewanna2