Foxe Jason - Błękitna wstęga Hampton - Silhouette Special Edition 06.pdf

(1337 KB) Pobierz
Jason Foxe - Błękitna wstęga Hampton.doc
Jason Foxe
BŁĘKITNA WSTĘGA
HAMPTON
578656364.007.png 578656364.008.png 578656364.009.png 578656364.010.png 578656364.001.png 578656364.002.png
Zanim znajdzie się właściwe słowa,
niemal zawsze jest za późno
Gloria Vanderbilt
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Kiedy po raz pierwszy ujrzałem Harry'ego Boetchnera, wyładowywał właśnie mięso z
furgonetki swego ojca za domem mojej ciotki Prune. Kiedy widziałem go po raz ostatni, leżał
martwy u moich stóp.
Słońce stało już wysoko nad Hampton Club, kiedy odwróciłem się i zobaczyłem
wychodzącego ze stodoły Kaleba. Kaleb podciągnął pasek na swym imponującym brzuchu,
który wyglądał jak nawis obsuwającej się ziemi, i powiedział:
- Szybko dotarłeś na miejsce.
- Uprzedzono mnie - odparłem. W oddali, pod kępą kilkusetletnich kasztanów,
dostrzegłem szary kabriolet marki Mercedes, będący własnością Harry'ego.
Kaleb skrzywił się, przesuwając równocześnie pas od swego munduru w taki sposób,
żeby pistolet wisiał w dogodniejszym miejscu.
- Chłopak stajenny, co?
- Owszem - przyznałem.
- Chryste panie - mruknął Kaleb. - Każdy z mieszkańców tego miasta chce być teraz
znakomitością.
Żaden z nas nie chciał oglądać ciała Harry'ego. Leżał tuż za drzwiami stodoły. Nie
miał tylnej połowy czaszki. Wiatr zmienił kierunek i poczułem zapach nawozu oraz woń,
jaka unosiła się w ten sierpniowy poranek nad torem treningowym.
- Co się stało? - spytałem Kaleba.
- Załatwił go ten cholerny koń - odparł. - Zmiażdżył mu kopnięciem głowę.
Odwróciłem się, żeby spojrzeć na zwłoki. Harry wyglądał po śmierci młodziej.
Młodziej, niż wyglądał od dobrych kilku lat. Ale nie był już chłopakiem, który wyładowywał
mięso z furgonetki rzeźnika.
- Kochał tego konia - powiedziałem.
- Tak - przyznał Kaleb. Zerknął w kierunku budynku klubowego, którego stylową
fasadę złociło poranne słońce. - Harry miał zwyczaj kochać nie to, co powinien.
2
578656364.003.png
ROZDZIAŁ DRUGI
- Mama będzie już pijana - powiedziała z satysfakcją moja kuzynka Daffy, kiedy
wysiadłem z pociągu na stacji Easthampton. Owego lata, przed ćwierćwieczem, Daffy miała
czternaście lat. Była niską, tęgą dziewczynką o ciemnych włosach, które poskręcały się pod
wpływem wieczornej wilgoci, nabierając faktury metalowych sprężynek. Wiele lat później,
kiedy wkraczała do sali sądowej, by zeznawać przeciwko mnie, była wysoka i szczupła,
niemal wynędzniała, a włosy miała jasne, proste i długie.
- Pociąg miał długi postój na Manhattanie - oznajmiłem. Skończyłem tego roku
siedemnaście lat. Rodzice pozwolili mi spędzić to lato u siostry ojca, ze względu na pewne
konflikty w naszej rodzinie.
Daffy odwróciła się i pokazała mi czarną limuzynę, stojącą na położonym poniżej
peronu parkingu, tuż obok szarego samochodu jej matki.
- To przez McNamarę - powiedziała z młodzieńczą pogardą. - Odkąd został ministrem
obrony, dodali do składu wagon z barem i zatrzymują pociąg specjalnie dla niego. To
naprawdę jest uciążliwe.
Zerknąłem w kierunku wysokiego ministra obrony, który musiał się mocno schylić
przy wsiadaniu do oczekującego na niego samochodu. W owych czasach Southampton było
siedzibą bardziej dbającego o swą anonimowość grona ludzi zamożnych i wpływowych.
Łańcuch pięciu miast, rozciągający się na cyplu Long Island, był już od stulecia letnim
schronieniem bogaczy, ale dopiero od niedawna zaczął przyciągać elitę teatru, literatury i
polityki.
Rządowa limuzyna ruszyła spod stacji, gdy tylko zamknięto drzwi. W pewnej
odległości za nią jechał nie oznakowany Buick.
- Prune lubi ten wagon z barem - rzuciła Daffy.
Moja ciotka Prune była kiedyś żoną Vincenta Duke'a, jednego z najbogatszych ludzi w
Ameryce. Mimo swego przezwiska - nadanego jej w przedszkolu - była niegdyś
zachwycająco piękną kobietą. Wyszła za Vincenta Duke'a w wieku szesnastu lat, odbyła z
nim długą podróż poślubną dookoła świata, a po powrocie zamieszkała na rogu Piątej Alei i
Tuxedo Park. Vincent Duke miał wtedy czterdzieści lat. Jego zainteresowanie szesnastoletnią
dziewczyną z wolna zanikło, a Prune zaczęła pić.
Kiedy była żoną Vincenta Duke'a, którego majątek znacznie przewyższał majątek
naszej rodziny - choć i my byliśmy bogaci - wybaczaliśmy jej picie. Rodzina twierdziła, że
ma jakiś „kłopot z uszami".
- To zaburzenia błędnika - mawiała moja matka zerkając znacząco na ojca, kiedy Prune
zdarzyło się przewrócić stół na jakimś przyjęciu lub spokojnie zsunąć się po ścianie na
podłogę wśród tłumu gości.
3
578656364.004.png
Ale kiedy Vincent Duke znalazł inny obiekt zainteresowania i rozwiódł się z Prune,
rodzina oświadczyła po prostu, że jest pijaczką. To samo mówiła teraz jej córka.
- Zostawiłam ją w klubie. Poprosiła mnie, żebym wyjechała po ciebie na stację. Wiesz,
co to znaczy - dodała z naciskiem.
W owych czasach można było spojrzeć z peronu ponad rozłożystymi koronami
okalających parking kasztanów, których szerokie liście wydawały się w letnim świetle
księżyca bladoszare, i dostrzec w oddali niewielkie skupisko świateł miasta. Później
przedsiębiorcy budowlani wykupili puste pola, napełniające nocne powietrze zapachem
ziemi, i pokryli je okropnymi, małymi domkami. Ale kiedy schodziłem w ślad za Daffy po
sześciu stopniach z peronu, kierując się w stronę długiego, szarego Lincolna, którego szofer
stał już obok otwartego bagażnika, myślałem tylko o tym, jak bardzo cieszy mnie
perspektywa spędzenia tutaj całego lata. Mój ojciec przechodził jeden ze swych okresów
trudności finansowych i nasza farma w Wirginii była polem bitwy, na którym ścierały się
najróżniejsze zarzuty.
- Czy miałaś dobry rok? - spytałem.
Szofer zamknął bagażnik, w którym umieścił uprzednio moje dwie walizki i obszedł
samochód, by zasiąść za kierownicą. Daffy i ja usiedliśmy możliwie jak najdalej od siebie na
tylnym siedzeniu, obciągniętym pluszowym pokrowcem. Nasze wzajemne kontakty obrastała
podobna do mchu wrogość, choć nie istniał żaden konkretny powód tego stanu rzeczy. Daffy
odwróciła się ode mnie i wyglądała przez okno na zaciemnioną główną ulicę, na której stały
obok siebie duże, drewniane letnie domy.
- Nienawidzę szkoły - powiedziała. - Nie wiem, po co muszę do niej chodzić. Przecież
będę kiedyś bogata.
Istotnie miała być bogata. Bardzo bogata. Mogła liczyć nie tylko na pieniądze ojca,
lecz również na sumy, jakie uzyskała Prune w wyniku rozwodu.
- Chcesz chyba również coś wiedzieć, prawda? - przemówiłem do jej gniewnego
profilu.
- Ja już sporo wiem - powiedziała nie odwracając się. Był czerwiec i w mieście
panował zupełny spokój. Było to przed epoką, w której za wynajęcie domu w Hampton na
cały sezon płaciło się dwadzieścia tysięcy dolarów, a Dzień Pamięci obchodzony w ostatni
poniedziałek maja oznaczał wystrzał startera w wyścigu tych, którzy chcieli jak najlepiej
wykorzystać lato... - Wiem już za dużo.
Gdybym był wtedy mądrzejszy, zrozumiałbym, że Daffy, trawiona złością na matkę,
obsadza się już w roli tragicznej bohaterki swego własnego życia. Prune, mimo że dużo piła,
by stłumić ból, była nadal piękna. Daffy, w wyniku przewrotnego zrządzenia losu, była nadal
tęga, niezgrabna i brzydka.
4
578656364.005.png
Jechaliśmy w milczeniu spokojnymi alejkami w kierunku Hampton Club. Tego roku
bardzo chciałem zakosztować „życia", a lato spędzone u Prune w jej wielkim domu przy
końcu Maiden Lane zdawało się obfitować w nieskończone możliwości. Wiedziałem, że ku-
piła z myślą o mnie czerwony kabriolet marki Pontiac. Rozumiałem dezorientację Daffy,
gdyż przeżywałem podobne stany na naszej farmie w Wirginii, kiedy mój ojciec, z
nachmurzoną miną, wycofywał się co rano o dziesiątej do swego gabinetu, by podjąć batalię
ze złymi duchami Wall Street. Mój dziadek przeobraził plantację kukurydzy w Kansas w
imperium płatków kukurydzianych, ale był ostatnim członkiem naszej rodziny, który
przejawiał inicjatywę w zakresie robienia pieniędzy.
To znaczy do chwili, kiedy Prune... Ale to miało dopiero nastąpić. Samochód skręcił w
bramę Hampton Club, a jego reflektory oświetliły obramowany białym, drewnianym płotem
długi podjazd, wiodący w kierunku rezydencji w stylu Tudorów stojącej na wzgórzu, z któ-
rego rozciągał się widok na pole golfowe. Prune, chcąc zachować prywatność, kupiła już
szesnaście hektarów pól ziemniaczanych otaczających jej dom. Kiedy dwadzieścia pięć lat
później przyjechałem jako bankrut do Hampton, by schronić się przed włóczącą mnie po są-
dach Daffy, wartość tych szesnastu hektarów przekraczała dziesięć milionów dolarów i
stanowiła miły dodatek do sum, jakie zapisał jej pan Duke.
- Co to jest? - spytałem, kiedy samochód omijał drewniane szlabany, stojące na szosie
jak groźne pająki. W dole, tam gdzie rozciągały się dawniej podmokłe łąki, stał jakiś nowy,
biało-czerwony budynek.
- To stajnia - odparła Daffy, którą myśl o koniach wyrwała na chwilę z afektowanej
irytacji.
- Tu? - spytałem ze zdziwieniem. Wygiąłem szyję, by spojrzeć w dół, ale stajnia
zniknęła już za kępami pokrytych szkarłatnym kwieciem rododendronów.
- Ma się też odbyć pokaz koni - oznajmiła z podnieceniem Daffy. - Hampton Classic.
Przywożą je z najróżniejszych miejsc. Nawet z Europy.
Dotarliśmy już do budynku klubowego. Szofer zwolnił, a Daffy znów opadła na
siedzenie samochodu, krzyżując nogi w juchtowych butach, z których wystawały białe
skarpetki, by pokazać, że nie zamierza się ruszyć, dopóki ktoś nie otworzy jej drzwi.
Szoferem był tego lata jakiś miejscowy człowiek, którego nigdy dotąd nie widziałem.
Wysiadłem w ślad za Daffy, unikając jego wzroku. Byłem przyzwyczajony do bogactwa, ale
mój ojciec, choć upierał się przy pewnych przywilejach, prowadził samochód sam i nigdy nie
pozwoliłby ani mnie, ani moim dwu siostrom, na traktowanie służby w taki sposób, w jaki
traktowała ją Daffy.
Obserwując jej niezgrabną figurę, wszedłem w ślad za nią do budynku klubowego.
Głosy dochodzące z baru, który znajdował się po prawej stronie długiego centralnego holu,
osiągnęły już poziom pijackiej intensywności; każdy, kto chciał coś powiedzieć, mówił
5
578656364.006.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin