NINAWA – WIELORYB LĄDOWY.docx

(30 KB) Pobierz

YUROK

NINAWA – WIELORYB  LĄDOWY

 W wiosce Kotep, położonej blisko Środka Świata, stał dom zwany Pekwoi. Ludzie znad rzeki, mieszkający w Kotep, mieli zwyczaj dawania imion domom bogatych i możnych rodów. Jednym z nich był właśnie Pekwoi.

Kotep, położona wzdłuż kanionu, miała swoisty system rozmieszczenia domów. Te o stałych nazwach budowano w równych rzędach na wysokim stoku kanionu, miały więc słońce i rozległy widok. Niższe rzędy domów nie były równe, a tylko nieliczne miały nazwy. Natomiast w dole kanionu, dokąd słońce prawie nie sięgało, stały stłoczone razem bezimienne domki biedaków.

Słoneczny taras Pekwoi, zbudowany z dobrze dobranych kamieni, wychodził na rzekę, na jej górny bieg, aż do zakrętu, i na dolny, rozciągający się daleko jak okiem sięgnąć. Półkoliste ramy drzwi były kunsztownie rzeźbione. Deski z drzewa sekwoi na ścianach i dachu – wyrobione mistrzowską sztuką. Wnętrze domu suche i szczelne, odporne na wichury i deszcze.

Dawno, dawno temu – bo Pekwoi było stare – palił się tu dniem i nocą ogień na palenisku w zagłębieniu podłogi. Pod czterem ścianami, na właściwym poziomie podłogi (w odróżnieniu od jej niższej kondygnacji, przeznaczonej na palenisko), na półkach pod pułapem stawiano długie skrzynki, pełne wszelakiego dobra, i duże kosze pełne bogactw, suszonych i świeżych, zebranych z oceanu, rzek, puszczy i drzew.

Poniżej głównego poziomu podłogi, a powyżej paleniska, było miejsce na przybory gospodarcze i okrycia, tam leżały koce ze skór sarnich i jelenich, używane za dnia do wygodnego siedzenia, a w nocy na ciepłe posłania.

Tak wyglądał dwór w Pekwoi, gdy mieszkała w nim Nenem wraz z rodzicami i dziadkami. Dumna i arystokratyczna rodzina Nenem znana była i szanowana nad całą rzeką w górnym i dolnym jej biegu. Za czasów Nenem żaden ceremoniał wielkiego Tańca Skoków nie mógł się odbyć bez potrzebnych strojów, dostarczonych z dworu Pekwoi, jak: opaski na głowę z wilczej skóry i fartuszki z kuny. Taniec Jelenia także nie byłby należycie wykonany bez śnieżnobiałej, bezcennej jeleniej skóry z Pekwoi.

Nenem miała delikatny, harmonijny typ urody. Gęste włosy rozdzielone nad czołem, ujęte paskami ze skóry w dwa lśniące i proste sploty, opadały na ramiona i piersi. Krążki zausznic z polerowanej muszli abalonu okalały delikatną twarz o szlachetnym owalu, podłużnie wykrojonych oczach, z łukami brwi w kształcie księżyca na nowiu, i wdzięcznych ustach.

Niedużego wzrostu, poruszała się z godnością i tak lekko, że paciorki z muszelek na szyi, niezliczone sznurki ozdobnych nasion wiszące u fartuszka i śliczne wisiorki z polerowanego abalonu i obsydianu, naszyte wokół skórzanej spódniczki, ledwie szeleściły, jak sitowie, gdy powieje wiatr.

Jej ojciec spodziewał się, że gdy Nenem zechce wyjść za mąż, otrzyma najwyższą cenę, jaką mężowie ofiarowują za żonę, oraz że wybór męża padnie na jednego z najgodniejszych. Zdarzyło się jednak całkiem inaczej.

Nenem pokochała młodego chłopca ze swej wioski, syna ubogiej wdowy, nieznanej i bez rodziny. Matka i syn mieszkali w najnędzniejszym szałasie w dole, nad samym brzegiem rzeki. Byli tak biedni i nie zauważani przez nikogo, że kiedy po latach opowiadano tę historię, nikt już nie pamiętał nawet imienia chłopca. Ten bezimienny chłopiec, ukochany Nenem, musiał mieć jednak szczególne i niepospolite zalety oraz charakter, skoro Nenem  pokochała go tak wiernie i na zawsze.

Kiedy Nenem spostrzegła, że zostanie matką, oboje młodzi poszli do rodziny Nenem, opowiedzieli o swej miłości i pragnieniu, by zostali zaślubieni jako mąż i żona. Rodzice i rodzina Nenem nie posiadali się z oburzenia i gniewu. okup, jaki mógł im jej oblubieniec ofiarować, był dla nich obelgą.

Młody człowiek wiedział o tym, dlatego powiedział wprost ojcu Nenem:

– Chcę poślubić waszą córkę tak, jak się należy, wedle zwyczaju, chcę na nią zasłużyć i zapracować. Jeśli zgodzicie się na to, będę pracował dla was wiernie i zrobię, cokolwiek mi rozkażecie, będę dla was dobrym synem. Jeśli się na to nie godzicie, zabijcie mnie, jestem gotów na śmierć. Takie wasze prawo.

Ojciec Nenem był jednak zbyt dumny, by zabić kogoś, kogo uważał za stojącego o tyle niżej od siebie. Młodzieniec rzekł wtedy:

– W takim razie weźcie mnie za niewolnika, zróbcie ze mną, co chcecie.

Ale ojciec Nenem nie chciał nawet patrzeć na ukochanego swej córki. Nie mógł znieść jego obecności ani w Pekwoi, ani nawet w Kotep.

Zhańbionej i poniżonej Nenem nie wolno było opuścić Pekwoi. Jej ukochany bez pieniędzy i bez możnych przyjaciół był bezsilny. W rozpaczy opuścił wioskę i zaginął, stracony tak dla Nenem, jak dla swej matki. Nenem ani jego matka, ani nikt ze wsi nigdy już o nim więcej nie słyszeli. W Kotep sądzono, że został zamordowany na bezludnych wzgórzach za rzeką.

Po odejściu męża Nenem z Kotep rodzice całą swoją furię wylali na córkę. Zawiedzeni w swych nadziejach i urażeni w swej dumie, wyrzucili Nenem z Pekwoi i wyrzekli się jej.

Można sobie tylko wyobrazić, co mogła zrobić nieszczęśliwa i opuszczona Nenem. Zanim jednak zdążyła podjąć jakąkolwiek rozpaczliwą decyzję, stara wdowa Hune, matka jej ukochanego, zabrała ją do siebie, do marnego szałasu nad brzegiem rzeki, tam gdzie zawsze mieszkała z synem. Opiekowała się Nenem, pocieszała ją i otaczała miłością jak własną córkę.

Zmieniały się księżycowe miesiące i w tym ubogim domu Nenem urodziła syna – Hune była jej matką, położną i opiekunką.

Wszystkie rytualne obrzędy urodzin pierworodnego syna i pierwszego miesiąca po jego urodzeniu odbyły się w domu Hune z tak wielką starannością i tak zgodnie ze zwyczajem, że nie przewyższyłyby ich nawet obrzędy na dworze Pekwoi.

Nenem nadała niemowlęciu imię Toan. Dziecko chowało się zdrowo i szczęśliwie. Hune pielęgnowała i dziecko, i matkę, cieszyła się pierwszymi słowami i stawianiem pierwszych kroków przez wnuka o grubych jeszcze nóżkach.

Odmieniały się księżyce, wschodziły i zachodziły, mijały pory roku. Lata odmładzały się i starzały, odchodziły i przychodziły znów nowe. Toan przestał być niezgrabnym maleństwem na grubych nóżkach, wydłużyły się one i nosiły go bez trudu. Biegał teraz niestrudzenie i bezustannie, towarzysząc matce i babce. Rzeka dostarczała im łososi. Jedli je świeże, suszone i wędzone. W spiżarni Hune kosze były pełne po brzegi żołędzi z dębowych gajów, gdzie ludzie z Kotep regularnie je zbierają.

Hune i Nenem w czasie późnej wiosny i wczesnego lata przeszukiwały słoneczne wzgórza zbierając koszyki służące za naczynia do jedzenia i do gotowania. Zbierały też pilnie korzenie sosny, potrzebne do naprawy ciężkich koszy na zimowe zapasy. Obie  odziane były zawsze czysto i schludnie, w spódniczki ze świeżej kory i fartuszki. Zakładały sidła na dzikie króliki – zrobione z nich koce dawały ciepłe okrycie na zimę.

Dom Hune był pozbawiony mężczyzny. On zwykle utrzymuje i zapewnia dobry stan domu, który składał się teraz z samych łat. Kiedy Nenem lub Hune wyłowiły przypadkiem deskę z rzeki lub kawałki połamanego czółna, zatykały nimi brakujące części drzwi czy ścian. Odblask słońca przeświecał przez dziury w dachu.

Hune przeżyła jeszcze jedno święto obrzędów Odnowy Świata – po tej uroczystości zmarła, jeszcze przed nadejściem wiosny. Był to ciężki cios dla Nenem i spowodował zupełne jej osamotnienie. Do końca życia tęskniła i płakała, z miłością wspominając Hune.

po śmierci Hune lato przeszło bez wydarzeń. Nadszedł czas nowych obrzędów Odnowy Świata. Rytualny taniec owego roku miał się odbyć w górze rzeki i już wszyscy mieszkańcy wioski Kotep poszli na wybrane miejsce ścieżką koło rzeki lub popłynęli czółnami, tylko Nenem i Toan pozostali w domu. Gdy Nenem moczyła żołędzie nad rzeką, kilka łodzi pełnych ludzi z wioski w dole rzeki płynęło mimo i rozpoznało Nenem. Doleciało ją wołanie:

– Nenem! Nenem! Jedź z nami – mamy jeszcze dużo wolnego miejsca.

– Bardzo wam dziękuję, naprawdę bardzo dziękuję! Nie mogę, nie jestem jeszcze gotowa...

W jej głosie brzmiała nuta niechęci – odmowy. Ale jeden z jej dobrych znajomych wołał dalej nalegając:

– Nenem! Nie możesz być nieobecna na tańcach, to niemożliwe!

Nenem wahała się przyznać, że nie chciała wcale uczestniczyć w tańcach. Wreszcie, by nie odmówić, zawołała:

– Spóźnię się trochę, przyjdę na czas na końcowe tańce.

Łodzie odpłynęły. Przyjaciele nie nalegali więcej, skoro Nenem tak postanowiła. Ona zaś, ponieważ musiała dotrzymać obietnicy, przygotowała do drogi siebie i Toanem. Wzięła jedzenie i potrzebne rzeczy i wraz z Toanem wyruszyła ścieżką w górę rzeki.

Nenem, tak jak przyrzekła, zdążyła na końcowe tańce. Byli tam już wszyscy. Zapadł wieczór. Blask ogniska oświetlał twarze tańczących i patrzących. Z czterech tańczących zespołów jeden tańczył, a trzy przyglądały się, stojąc w rytualnie ustawionych rzędach i czekając na swoją kolej.

Ci, którzy tylko patrzyli na tańce, siedzieli na ziemi, usadowieni także według obowiązujących zwyczajów. Najbliżej tańczących, po ich prawej stronie, siedzieli mężczyźni z najbardziej znanych i najbogatszych rodzin znad rzeki, na lewo – kobiety z tych samych rodzin. Z tyłu za nimi stali inni, również podzieleni: mężczyźni po prawej, kobiety po lewej stronie. Nenem przyłączyła się do grupy stojących kobiet.

Nenem otrzymała staranne wychowanie i zawsze była piękna i pełna wdzięku, a dzięki przykładowi starej Hune – ona sama i jej mały synek byli porządnie i starannie przystrojeni, tak jakby zostali tu przywiezieni łodzią z samego Pekwoi.

Siedzące w pierwszym rzędzie kobiety zaczęły szeptać i...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin