Harris Thomas - Hannnibal[1]. Po drugiej stronie maski.doc

(813 KB) Pobierz

 

 

 

 

Thomas Harris

 

 

 

 

 

HANNIBAL

 

PO DRUGIEJ STRONIE MASKI

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

P R O L O G

W

rota do pałacu pamięci doktora Hannibala Lectera toną w mrokach jego umysłu i mają zapadkę, którą można odnaleźć jedynie dotykiem. Te osobliwe podwoje prowadzą do ogromnych dobrze oświetlonych wczesnobarokowych sal, do komnat i korytarzy, które ilością i różnorodnością mogą rywalizować z salami pałacu Topkapi.

Wszędzie są eksponaty, dobrze rozmieszczone i oświetlone, a każdy jest kluczem do wspomnień łączących się w postępie geometrycznym z innymi wspomnieniami.

Ekspozycje w komnatach poświęconych najwcześniejszym latom życia Hannibala Lectera różnią się od pozostałych tym, że są niekompletne. Niektóre przybrały formę statycznych scen, scen fragmentarycznych jak posklejane białym gipsem skorupy malowanych antycznych waz. Inne zaś uwięziły ruch i dźwięk, olbrzymie węże wijące się i zmagające ze sobą w jaskrawych rozbłyskach światła. Z komnat, do których wstępu nie ma nawet sam Hannibal, dochodzą przeraźliwe krzyki i błagania. Lecz w korytarzach panuje cisza i jeśli tylko zechcesz, usłyszysz tam muzykę.

Hannibal zaczął wznosić ten pałac na początku swego studenckiego życia. W latach więziennej izolacji ulepszył go i rozbudował, a jego bogactwa utrzymywały go przy życiu, gdy strażnicy długo odmawiali mu dostępu do książek.

Tu, w gorących ciemnościach jego umysłu, poszukajmy razem ukrytej zapadki. Odnalazłszy ją, poprośmy, żeby w korytarzach zabrzmiała muzyka i nie patrząc w lewo ani w prawo, udajmy się do Sali Prapoczątków, gdzie ekspozycje są najbardziej niekompletne.

Dodamy do nich to, czego dowiedzieliśmy się z innych źródeł, z kronik wojennych, z policyjnych raportów i przesłuchań, z niemych protokołów z sekcji zwłok, z pozy, w jakiej zastygli zmarli. Ostatnio odnalezione listy Roberta Lectera mogą dopomóc nam w ustaleniu najważniejszych informacji na temat Hannibala, który dowolnie zmieniał daty, żeby wprowadzić w błąd zarówno władze, jak i swoich kronikarzy. A wówczas, kto wie, może dzięki naszemu wspólnemu wysiłkowi zobaczymy jak tkwiący w Hannibalu potwór wypluwa matczyny sutek i na przekór wiatrom wkracza w świat.


I

Oto rzecz pierwsza,

Którą zrozumiałem:

Czas jest echem topora

Nad leśnym ostępem.

 

Philip Larkin

1

H

annibal Ponury (1365 - 1428) zbudował zamek w pięć lat, rękami wojów wziętych do niewoli w bitwie pod Żalgiris. W dniu, gdy na ukończonych basztach załopotały jego proporce, zebrał jeńców w kuchennym ogrodzie i wszedłszy na szafot, żeby do nich przemówić, zgodnie z obietnicą wszystkich uwolnił. Ponieważ dobrze ich karmił, wielu wolało pozostać u niego na służbie.

Pięćset lat później Hannibal Lecter - lat osiem i ósmy Lecter o tym imieniu - stał w tym samym ogrodzie ze swoją siostrzyczką Misza, rzucając chleb czarnym łabędziom na czarnej wodzie fosy. Żeby nie stracić równowagi, Misza trzymała go za rękę i kilka razy w ogóle nie trafiła do wody. Wielki karp poruszył liśćmi lilii wodnych i spłoszył ważki.

Największy łabędź wyszedł na brzeg i ruszył ku nim na krótkich nogach, groźnie sycząc i przesłaniając skrzydłami część nieba. Znał Hannibala przez całe życie, mimo to wciąż próbował go odpędzić.

- Och, Anniba! - zawołała Misza i schowała się za nogami brata.

Hannibal rozłożył ręce, tak jak uczył go ojciec, wydłużając je dodatkowo gałęźmi rosnącej za nimi wierzby płaczącej. Łabędź przystanął, żeby ocenić rozpiętość skrzydeł przeciwnika, i zawrócił do wody.

- Codziennie to samo - powiedział do niego Hannibal. Ale ten dzień nie był zwykłym dniem i chłopiec pomyślał, czy łabędzie zdołają uciec.

Misza była tak podekscytowana, że upuściła chleb na wilgotną ziemię. Kiedy Hannibal schylił się, żeby jej pomóc, rozradowana umazała mu błotem nos. On umazał błotem nos jej i oboje roześmiali się do swego odbicia w fosie.

Poczuli trzy silne wstrząsy i woda zadrżała, rozmywając ich twarze. Przez pola przetoczył się grzmot odległych wybuchów. Hannibal chwycił siostrę za rękę i pobiegli do zamku.

Na dziedzińcu stał wóz myśliwski i zaprzężony do niego wielki koń pociągowy imieniem Cezar. Ubrany w fartuch stajennego Berndt i zarządca Lothar załadowali na wóz trzy małe kufry. Kucharz szedł ku nim z prowiantem.

- Paniczu, Madame prosi - powiedział.

Hannibal oddał Miszę niani i wbiegł na wytarte, wklęsłe stopnie schodów.

Uwielbiał pokój matki z jego zapachami, rzeźbionymi twarzami i malowanym sufitem - Madame Lecter pochodziła ze Sforzów z jednej strony i z Viscontich z drugiej i całe wyposażenie pokoju przyjechało z nią z Mediolanu.

Była teraz przejęta i w jej brązowych oczach połyskiwały iskierki. Hannibal wziął szkatułkę, ona wcisnęła usta metalowego cherubina i otworzył się schowek. Matka zgarnęła do szkatułki klejnoty i kilka przewiązanych wstążką listów; na wszystkie zabrakło miejsca.

Hannibal pomyślał, że mama jest podobna do swej babki z płaskorzeźby na kamei, która grzechotała teraz w szkatułce.

Malowane obłoki na suficie. Jako niemowlę otwierał oczy i widział pierś matki na ich tle. Czuł na twarzy dotyk jej bluzki. A potem mamka jej złoty krzyżyk, który błyszczał jak słońce między wielkimi chmurami i uwierał w policzek, gdy go trzymała; dotyk jej ręki, gdy rozcierała mu skórę, żeby Madame nie zauważyła odcisku.

Ale w drzwiach stał już ojciec z księgami.

- Simonetto, musimy jechać.

Dziecięcą bieliznę zapakowano do miedzianej wanienki Miszy i Madame schowała tam szkatułkę. Rozejrzała się po pokoju i ze stojaka na kredensie wzięła mały obraz przedstawiający Wenecję. Myślała przez chwilę i dała go Hannibalowi.

- Daj go kucharzowi. Tylko trzymaj za ramę. - Uśmiechnęła się lekko. - Nie pobrudź tyłu.

Lothar zaniósł wanienkę na dziedziniec, gdzie kręciła się zdenerwowana zamieszaniem Misza.

Hannibal podniósł ją, żeby mogła poklepać Cezara po pysku. Misza kilka razy ścisnęła mu chrapy, żeby sprawdzić, czy koń zatrąbi jak klakson samochodu. Hannibal zaczerpnął garść owsa i wypisał nim literę „M” na ziemi. Nadleciały gołębie i dziobiąc ziarno, utworzyły przed nimi „M” z żywych ptaków. Czubkiem palca Hannibal napisał tę samą literę na otwartej dłoni siostry - Misza miała prawie trzy lata i bardzo chciała nauczyć się czytać.

- „M” jak Misza! - wykrzyknął.

Siostra wbiegła ze śmiechem między ptaki, a one zerwały się do lotu, krążąc wokół baszt, rozświetlając dzwonnicę.

Kucharz, wielki, gruby i w białym fartuchu, przyniósł prowiant. Cezar łypał na niego jednym okiem, śledząc go również czujnie nadstawionym uchem. Kiedy był źrebakiem, kucharz wiele razy wypędzał go z warzywniaka, krzycząc, przeklinając i trzepiąc go po zadzie miotłą.

- Zostanę, pomogę ci spakować garnki - powiedział pan Jakov.

- Niech pan jedzie z chłopcem - odparł kucharz.

Hrabia Lecter posadził Miszę na wozie i brat otoczył ją ramieniem. Hrabia ujął w dłonie jego twarz. Hannibal poczuł dziwne mrowienie i zaskoczony spojrzał mu w oczy.

- Trzy samoloty zbombardowały stację. Pułkownik Timka mówi, że mamy co najmniej tydzień, jeśli w ogóle tu dotrą, i że potem walki toczyć się będą wzdłuż głównych dróg. W domku będziemy bezpieczni.

Był drugi dzień operacji „Barbarossa”. Po błyskawicznym podboju wschodniej Europy Hitler wkroczył do Rosji.

2

B

erndt szedł przodem i uważając na łeb Cezara, ścinał szwajcarskim szpontonem zwisające nad ścieżką gałęzie.

Pan Jakov jechał za nimi na objuczonej książkami klaczy. Nie umiał jeździć konno i kiedy przejeżdżali pod drzewami, kurczowo obejmował ją za szyję. Czasami, gdy ścieżka była stroma, zsiadał i szedł za Lotharem, Berndtem i hrabią. Gałęzie odskakiwały, zamykały się za nimi i szlak znowu znikał.

Hannibal czuł zapach miażdżonej kołami zieleni i ciepły oddech siedzącej mu na kolanach Miszy. Obserwował niemieckie bombowce wysoko na niebie. Ich smugi kondensacyjne utworzyły pięciolinię i nucił siostrze melodię, którą zapisały na niej czarne obłoczki dymu wybuchających pocisków przeciwlotniczych. Nie była to melodia przyjemna.

- Nie - powiedziała Misza. - Anniba, zaśpiewaj Das Mannlein! - I zaśpiewali razem piosenkę o tajemniczym, leśnym ludziku. Przyłączyła się do nich niania, śpiewał nawet pan Jakov, chociaż nie lubił śpiewać po niemiecku.

Ein Mannlein steht im Walde ganz still und stumm,

Es hat von lauter Purpur ein Mantelein um,

Sagt, wer mag das Mannlein sein

Das da steht im Walde allein

Mit dempurporroten Mantelein...

Mały ludzik stoi w lesie całkiem sam,

Purpurowy płaszczyk pokazuje nam.

Zgadnijcie, kim jest leśny ludzik,

Co cicho w lesie stoi sam.

Purpurowy płaszczyk nie podpowie wam.

Po dwóch ciężkich godzinach stanęli na polanie pod baldachimem starego lasu.

W ciągu trzystu lat domek myśliwski zmienił się z prymitywnej chaty w wygodne leśne ustronie, dom z muru pruskiego ze stromym dachem, z którego łatwo zsuwał się śnieg. Była tam również mała stajnia dla dwóch koni, przybudówka z kilkoma pryczami i bogato rzeźbiona wiktoriańska wygódka z daszkiem ledwo widocznym za przesłaniającym ją żywopłotem.

W fundamentach domku wciąż widać kamienie z ołtarza wzniesionego w mrokach średniowiecza przez ludzi, którzy czcili zaskrońce.

Kilka z nich uciekło ze swej prastarej kryjówki, gdy Lothar zaczął ścinać pnącza, żeby niania mogła otworzyć okna.

Cezar wypił prawie sześć litrów wody z kubła przy studni. Hrabia pogłaskał go i powiedział:

- Berndt, kiedy dojedziesz, kucharz powinien być już gotowy. Niech Cezar odpocznie przez noc w domu. Wyruszycie wczesnym świtem, nie później. Rankiem macie być daleko od zamku.

Vladius Grutas wszedł na dziedziniec i z miłym wyrazem twarzy powiódł wzrokiem po oknach zamku. Pomachał ręką i krzyknął:

- Halo!

Był szczupłym, drobnym szatynem o oczach tak wyblakłych i tak niebieskich, że wyglądały jak dwa kręgi pustego nieba.

- Hej tam, w domu! - zawołał. Nie doczekawszy się odpowiedzi, wszedł do kuchni i zobaczył pudła z zapasami na podłodze. Drzwi do piwnicy były otwarte. Spojrzał w dół długich schodów i zobaczył światło.

Zakaz wchodzenia do legowiska innego stworzenia to jedno z najstarszych tabu. Naruszanie tabu podnieca niektórych zboczeńców, podnieciło więc i jego.

Zszedł na dół i otoczyło go chłodne powietrze niskich, łukowato sklepionych lochów. Popatrzył przed siebie i zobaczył, że żelazna krata, broniąca dostępu do piwnicy z winem, jest otwarta.

Cichy szelest. Butelki, oznaczone półki od podłogi aż po sufit i wielki cień kucharza w świetle dwóch lamp. Na stole do degustacji na środku pomieszczenia leżało kilka kwadratowych pakunków i mały obraz w bogato zdobionej ramie.

A to sukinsyn - na widok brzuchatego grubasa Grutas obnażył zęby. Kucharz stał tyłem do drzwi, wciąż robił coś na stole. Szelest papieru. Znowu.

Grutas przywarł do ściany w cieniu schodów.

Kucharz zawinął obraz w papier i przewiązał go papierowym sznurkiem, robiąc kolejny, ostatni już pakunek. Potem podniósł lampę i pociągnął za żelazny żyrandol nad stołem. Coś pstryknęło i jedna z półek na końcu piwnicy odsunęła się od ściany na kilka centymetrów. Kucharz odciągnął ją ze zgrzytliwym piskiem zawiasów. Za półką były drzwi.

Kucharz zajrzał do ukrytego za nimi składziku i powiesił lampę. Potem wniósł tam pakunki.

Gdy zaczął dociskać półkę do ściany, Grutas wszedł na schody. Usłyszał wystrzał na dziedzińcu i głos z dołu:

- Kto tam?

Kucharz popędził za nim; był szybki jak na takiego grubasa.

- Stój! Tu nie wolno wchodzić!

Grutas przebiegł przez kuchnię, a potem, gwiżdżąc i machając do kogoś ręką, wyszedł na dziedziniec.

Kucharz chwycił kij z kąta i już miał ruszyć za nim, gdy wtem zobaczył w drzwiach sylwetkę w wojskowym hełmie i do kuchni weszło trzech niemieckich spadochroniarzy z pistoletami maszynowymi w rękach. Tuż za nimi szedł Grutas.

- Cześć, grubasku - rzucił Litwin i z pudła na podłodze wziął soloną szynkę.

- Zostaw mięso - rozkazał kapral, celując teraz w niego, chociaż jeszcze przed chwilą celował w kucharza. - Idź z nimi na patrol.

Ścieżka trochę opadała w dół, w stronę zamku, wóz był pusty, więc Berndt - lejce w ręku, fajka w zębach - jechał teraz szybciej. Z drzewa na skraju lasu zerwał się wielki bocian albo tak mu się tylko zdawało. Berndt podjechał bliżej i zobaczył, że to nie bocian, tylko łopocząca na wietrze czasza, biały spadochron z przeciętą uprzężą wysoko na drzewie. Przystanął. Wyjął fajkę z ust i zsiadł. Położył rękę na pysku Cezara i szepnął mu coś do ucha. Potem ostrożnie poszedł dalej.

Na najniższej gałęzi wisiał człowiek w porwanym ubraniu. Wisiał na drucie, na drucianej pętli, która wbiła mu się głęboko w szyję. Miał sino - czarną twarz, a jego uwalane błotem buty dyndały trzydzieści centymetrów nad ziemią. Berndt ruszył szybko do wozu, szukając miejsca, gdzie mógłby zawrócić i gdy stąpał po wąskiej, nierównej ścieżce, jego własne buty wydały mu się nagle dziwnie obce.

Wtedy tamci wyszli zza drzew, trzech niemieckich żołnierzy pod dowództwem sierżanta i sześciu cywili. Sierżant zobaczył go i odciągnął zamek pistoletu maszynowego. Berndt rozpoznał jednego z cywili.

- Grutas - powiedział.

- Berndt, grzeczny Berndt, który zawsze odrabia lekcje - odparł tamten. Z przyjaznym uśmiechem podszedł bliżej. - Umie doglądać koni - rzucił do sierżanta.

- Może to twój przyjaciel?

- Raczej nie. - Grutas plunął Berndtowi w twarz. - Powiesiłem tamtego czy nie? Jego też znałem. Po co gdzieś łazić? - I cicho dodał: - Zastrzelę go na zamku, jeśli oddasz mi pistolet.

3

B

litzkrieg, błyskawiczna wojna Hitlera, była szybsza, niż ktokolwiek się spodziewał. Na zamku Berndt zastał żołnierzy Waffen - SS, kompanię trupich główek. Nad fosą stały dwa ciężko opancerzone czołgi, niszczyciel czołgów i kilka pojazdów półgąsienicowych.

Ogrodnik Ernst leżał na kuchennym dziedzińcu twarzą do ziemi ze stadem much plujek na głowie.

Berndt widział to z wozu. Na wozie jechali Niemcy. Grutas i pozostali szli z tylu. Byli tylko Hihwillige, Hiwisami, miejscowymi, którzy pomagali na ochotnika hitlerowcom.

Na jednej z baszt Berndt zobaczył dwóch Niemców, którzy ściągali proporzec Lectera, żeby umocować tam antenę radiową i powiesić flagę ze swastyką.

Z zamku wyszedł major SS w czarnym mundurze z trupią główką na czapce. Przyjrzał się Cezarowi.

- Bardzo ładny, ale za szeroki - powiedział z żalem; zabrał ze sobą bryczesy i ostrogi dojazdy wierzchem. Ale ten drugi był dobry. Z zamku wyszło dwóch spadochroniarzy z kucharzem.

- Gdzie właściciele?

- W Londynie - odparł Berndt. - Mogę przykryć ciało Ernsta?

Major dał znak sierżantowi, który wbił mu lufę schmeissera w gardło.

- A kto przykryje twoje? - spytał Niemiec. - Powąchaj lufę. Jeszcze się dymi. Twój łeb też może rozpirzyć. Gdzie właściciele?

Berndt przełknął ślinę.

- Uciekli do Londynu. - Jesteś Żydem? - Nie.

- Cyganem? - Nie.

Major spojrzał na plik listów, które zabrał z biurka.

- Mam tu pocztę do jakiegoś Jakova? To ty jesteś Żyd Jakov?

- Jakov to korepetytor, już dawno go nie ma.

Niemiec obejrzał mu uszy, żeby sprawdzić, czy nie są przekłute.

- Pokaż sierżantowi kutasa - rzucił. I dodał: - Mam cię zabić czy będziesz pracował?

- Panie majorze, tu się wszyscy znają - zauważył sierżant.

- Tak? To może i się lubią? - Niemiec spojrzał na Grutasa. - Powiedz no, Hiwisie, może bardziej lubisz swoich ziomków niż nas, hę? - Przeniósł wzrok na sierżanta. - Myślicie, że potrzeba nam aż tylu? - Sierżant wycelował w Grutasa i jego towarzyszy.

- Kucharz jest Żydem - powiedział Litwin. - Dam panu dobrą radę: każe mu pan coś ugotować i godzinę później umrze pan od żydowskiej trucizny. - Wypchnął z szeregu jednego ze swoich ludzi. - Garkotłuk umie gotować. Jest dobrym zaopatrzeniowcem i żołnierzem.

Przez cały czas na muszce pistoletu maszynowego sierżanta, Grutas wyszedł powoli na środek dziedzińca.

- Panie majorze, nosi pan pierścień i szramy Heidelbergu. Tu, w tym miejscu, żyje historia wojen podobna do tej, jaką i wy tworzycie. Oto Kruczy Kamień Hannibala Ponurego. Ginęli na nim najdzielniejsi z krzyżackich rycerzy. Czy nie pora zmyć go żydowską krwią?

Major uniósł brwi.

- Jeśli chcesz służyć w SS, udowodnij, że na to zasługujesz. - Dał znak sierżantowi. Ten wyjął pistolet z kabury. Opróżnił magazynek i zostawiwszy tylko jedną kulę, podał broń Grutasowi. Spadochroniarze zawlekli kucharza na kamień.

Majora bardziej interesował koń. Grutas przystawił lufę pistoletu do głowy kucharza, chcąc, żeby Niemiec patrzył. Kucharz na niego splunął.

Na odgłos wystrzału z baszt zerwały się jaskółki.

Berndtowi kazano poprzestawiać meble w oficerskiej kwaterze na piętrze. Idąc, zerknął w dół, żeby sprawdzić, czy zsikał się w spodnie. Słyszał radiooperatora w małym pokoju pod okapem, głośne trzaski zagłuszające transmisję głosową i piski alfabetu Morse'a. Operator zbiegł na dół z notatnikiem w ręku. Chwilę później wrócił i zaczął rozmontowywać sprzęt. Niemcy ruszali na wschód.

Z okna na górze Berndt widział, jak żołnierze SS wyjmują radio polowe z czołgu i przekazują je małemu oddziałowi, który tu zostawiali. Grutas i jego niechlujni cywile, teraz już uzbrojeni w niemiecką broń, wynosili wszystko z kuchni i wrzucali na skrzynię ciężarówki, gdzie siedziało kilku żołnierzy z kwatermistrzostwa. Hitlerowcy wsiedli do pojazdów. Jednostka ruszyła na wschód, zabierając ze sobą Grutasa i pozostałych Hiwisów. O Berndtcie jakby zapomnieli.

W zamku został oddział Panzergrenadierów z karabinem maszynowym i radiostacją. Berndt ukrył się w latrynie w starej baszcie i zaczekał tam do zmroku. Niemcy jedli w kuchni, na dziedzińcu czuwał tylko jeden wartownik. Ci z kuchni znaleźli sznapsa w kredensie. Berndt wyszedł z latryny, ciesząc się, że kamienna posadzka nie skrzypi.

Zajrzał do pokoju z radiostacją. Aparat stał na toaletce Madame, a na podłodze walały się buteleczki z perfumami. Berndt popatrzył na radionadajnik. Pomyślał o martwym Ernście na kuchennym podwórzu i o kucharzu, który wraz z ostatnim tchnieniem splunął na Grutasa. Wślizgnął się do środka. Czuł, że to najście, że powinien przeprosić za to Madame, Niosąc buty, radiostację i ładowarkę, w samych skarpetkach zszedł na dół schodami dla służby i bocznymi drzwiami wymknął się na dwór. Radio i ręczna ładowarka były ciężkie, ważyły ponad dwadzieścia kilo. Zatargał je do lasu i ukrył. Żałował, że nie może wziąć konia.

Na malowanych belkach domku myśliwskiego tańczył zmierzch i światło kominka, zmierzch i światło kominka igrało w zakurzonych ślepiach zwierzęcych łbów. Łby były stare, już prawie łyse, bo od pokoleń głaskały je i poklepywały dzieci, które dosięgnąć ich mogły przez balustradę na podeście schodów.

Niania ustawiła miedzianą wanienkę z boku kominka. Dolała gorącej wody z czajnika, naskrobała mydła i posadziła w niej Miszę. Dziewczynka radośnie bawiła się pianą. Niania poszła po ręczniki, żeby ogrzać je przy ogniu. Hannibal zdjął siostrze bransoletkę, zanurzył ją w my...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin