Rampling Anne - Ucieczka do Edenu(1).pdf

(1426 KB) Pobierz
Microsoft Word - Rampling Anne - Ucieczka do Edenu
ANNE RAMPLING
UCIECZKA DO EDENU
Exit To Eden
Tłumaczyła Ewa Wojtczak
Dla Stana
LISA
ROZDZIAŁ 1
Mam na imię Lisa.
Mierzę metr siedemdziesiąt pięć. Moje włosy są długie, koloru kasztanowego.
Ubieram się głównie w skórę: zawsze noszę wysokie buty, czasami miękkie kamizelki, a od
czasu do czasu nawet skórzane spódniczki. Nakładam też koronki, szczególnie gdy znajdę
takie, jakie lubię: wyszukane, bardzo staromodne, w białym odcieniu śniegu. Mam jasną cerę,
która łatwo się opala, duże piersi i długie nogi. I chociaż nie czuję i nigdy nie czułam się
urodziwa - wiem, że jestem piękna. Gdybym była brzydka, nie pracowałabym w Klubie jako
trenerka.
Kształtne kości twarzy i duże oczy: oto prawdziwe podstawy dla urody, tak mi się
zdaje. Poza tym gęste, ładne włosy i coś, co dodaje wyrazu mojej twarzy, coś, dzięki czemu
wyglądam zazwyczaj słodko, a nawet miło, choć równocześnie - gdy zacznę mówić - z
łatwością wzbudzam strach w niewolniku lub niewolnicy.
W Klubie nazywają mnie Perfekcjonistką i nie jest to byle jaki komplement w takim
miejscu jak Eden, gdzie każdy jest doskonały w jakiejś dziedzinie i gdzie każdy się stara, a
samo staranie jest już częścią przyjemności.
Pracuję w Klubie od dnia jego otwarcia. Pomagałam w jego tworzeniu, w ustalaniu
zasad jego działania, zatwierdzałam jego najwcześniejszych członków i pierwszych
niewolników. Określałam reguły i ograniczenia. Wyobraziłam sobie także i zamówiłam
większość wyposażenia, którego używamy po dzień dzisiejszy. Zaprojektowałam nawet
niektóre bungalowy i ogrody, poranne baseny i fontanny. Sama ozdobiłam ponad dwadzieścia
apartamentów. Liczni naśladowcy naszego Klubu wywołują na mojej twarzy jedynie drwiący
uśmiech. Bo z Klubem żaden przybytek nie może się równać.
Eden jest wspaniały, ponieważ w niego wierzymy. Z tej wiary wynika jego splendor i
panująca tu atmosfera strachu.
Opowiem teraz o pewnym zdarzeniu, do którego doszło w Klubie.
Większa część tej historii zdarzyła się nie na naszej wyspie, lecz w Nowym Orleanie i
na nizinach wokół miasta, a także w Dallas. Jednak te wypadki właściwie się nie liczą.
Ważne, że wszystko rozpoczęło się w Klubie. I niezależnie od tego, co się działo dalej,
najważniejszy jest Klub.
Witajcie w Klubie.
LISA
ROZDZIAŁ 2
NOWY SEZON
Czekaliśmy na pozwolenie lądowania. Ogromny odrzutowiec powoli krążył nad
wyspą jak w trakcie turystycznej wycieczki. Przez okno widziałam całą wyspę - białe jak
cukier plaże, zatoczki i rozległe tereny samego Klubu: wysokie, kamienne ściany i zacienione
drzewami ogrody, olbrzymi kompleks pokrytych dachówką budynków na wpół zasłoniętych
przez mimozę i drzewka czerwonego pieprzu. Dostrzegałam też zagajniki białych i różowych
rododendronów, gaje pomarańczowe, pola pełne maków i wysokiej zielonej trawy.
Przy wejściu do Klubu znajduje się przystań, a za jego terenami ruchliwe lotnisko i
lądowisko dla helikopterów.
Wszędzie można było zauważyć oznaki nowego sezonu.
W porcie stało około dwudziestki migoczących w słońcu srebrem kadłubów
prywatnych samolotów oraz pół tuzina śnieżnobiałych jachtów zacumowanych na
połyskliwej, niebiesko - zielonej wodzie przy brzegu.
„Elizjum” stał już na przystani. Wyglądał jak dziecięca zabawka, zakrzepła w morzu
świateł. Któż mógłby przypuścić, że wewnątrz przebywało ponad trzydzieścioro
niewolników, którzy bez tchu czekali, aż popędzimy ich nagich przez pokład, po trapie i na
brzeg?
Z oczywistych powodów niewolnicy wyprawili się w rejs do Klubu w pełni ubrani.
Jednak zanim otrzymają pozwolenie obejrzenia wyspy, zanim choćby postawią na jej
powierzchni stopę - muszą się rozebrać.
Wolno im wejść tylko nago i w pokorze, a cały ich spakowany dobytek trafia do
jednego z numerowanych pomieszczeń ogromnej piwnicy, gdzie leży aż do dnia ich odjazdu.
Obecnie niewolnika identyfikuje bardzo cienka złota bransoletka na prawym
przegubie z ładnie wygrawerowanymi imieniem i numerem. W początkowym okresie
istnienia Klubu wypisywaliśmy dane mazakiem na gołych ciałach oszołomionych
przybyszów.
Samolot opadł nieznacznie. Unosił się teraz nad dokiem. Cieszyłam się, że mały
spektakl jeszcze się nie zaczął.
Przed inspekcją będę miała niewiele czasu dla siebie - zaledwie godzinkę czy dwie, by
w ciszy swojego pokoju posiedzieć ze szklaneczką dżinu marki „Bombay” z lodem.
Rozsiadłam się w samolocie wygodnie, czując, że całe moje ciało powoli się
rozgrzewa i przenika mnie podniecenie, wypływające z wnętrza na powierzchnię skóry. W
tych pierwszych chwilach niewolnicy zawsze byli tak rozkosznie zaniepokojeni. Bezcenne
uczucie. A był to wszakże dopiero początek emocji, które miał im zaoferować Klub.
Aż się paliłam do powrotu.
* * *
Z jakiegoś powodu każde kolejne wakacje wydawały mi się coraz trudniejsze, a dni
spędzane w zewnętrznym świecie stawały coraz bardziej nierealne.
Wizyta u mojej rodziny w Berkeley była zaś dla mnie wręcz nieznośna, ponieważ
musiałam zbywać stale te same, w kółko zadawane przez nich pytania: Co robię i gdzie
mieszkam przez większa część roku.
- Dlaczego to taki sekret, na litość boską? Dokąd jedziesz?
Były momenty przy stole, gdy zupełnie nie docierało do mnie, co mówi ojciec,
widziałam jedynie jego poruszające się wargi. A gdy mi zadał pytanie, tłumaczyłam się bólem
głowy i złym samopoczuciem, gdyż znowu zgubiłam wątek.
Najlepszymi chwilami, dziwnie wystarczającymi, były te, których nienawidziłam jako
mała dziewczynka: gdy we dwoje wczesnym wieczorem szliśmy wznoszącymi się i
opadającymi ulicami. Ojciec odmawiał różaniec, otaczały nas wczesnonocne odgłosy
dochodzące ze wzgórz Berkeley i nie mówiliśmy do siebie ani słowa. Podczas tych spacerów
nie czułam się aż tak nieszczęśliwa jak w dzieciństwie, lecz spokojna jak ojciec, choć
niewytłumaczalnie smutna.
Pewnego wieczoru pojechałam z siostrą do San Francisco. Zjadłyśmy kolację w
lśniącym małym lokaliku przy North Beach o nazwie „Saint Pierre”. Przy barze stał ktoś, kto
ciągle na mnie patrzył - klasycznej urody młody mężczyzna o wyglądzie prawnika. Nosił
biały dziergany sweter, szarą marynarkę w kurzą stopkę, miał usta gotowe do uśmiechu i
włosy ułożone w niedbałą, jakby potarganą przez wiatr fryzurę. Właśnie tego typu facetów
zawsze unikałam w przeszłości, starając się pozostawać obojętna na ich piękne usta i piękne
twarze.
- Nie oglądaj się teraz - ostrzegła mnie siostra - ale ten mężczyzna zjada cię żywcem.
A ja miałam straszliwą ochotę wstać, podejść do baru i zacząć z nim rozmowę, a
potem wręczyć mojej siostrze kluczyki do samochodu i powiedzieć jej, że spotkamy się
nazajutrz. „Dlaczego nie mogę tego zrobić?”, zadałam sobie pytanie. Tylko z nim
porozmawiać? Był przecież mną zainteresowany i wyraźnie był bez pary.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin