Nelson Rhonda - Potęga magii - Oczarowanie.pdf

(393 KB) Pobierz
Rhonda Nelson - Oczarowanie
Rhonda Nelson
Oczarowanie
Special - "Potęga magii"
1
647218450.004.png 647218450.005.png 647218450.006.png
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Nadal nie ma szans?
Próbując nie patrzeć na obojętny wyraz twarzy ojca i nadzieję w oczach matki,
Benedict DeWin zacisnął palce na piórze marki Montblanc i potrząsnął głową.
Nadal miał tę samą odpowiedź na powtarzane od dwudziestu lat pytanie.
- Czy amulet, który ci pokazałem, ma jakąś magiczną moc, Ben?
Nie, nie i jeszcze raz nie, pomyślał Benedict i westchnął ciężko.
Mimo że stale dawał przeczącą odpowiedź, Isaac i Gloria DeWin nigdy nie
przestali pytać. Nadal wierzyli, że kiedyś magiczne siły dadzą o sobie znać.
Benedict skrzywił się. W przeciwieństwie do niego, rodzice - rodzina
królewska w świecie czarodziejów - nie mogli zaakceptować, że z ich wspaniałych
genów powstało dziecko, które nie ma najmniejszych magicznych mocy. Było to
tym trudniejsze, że był ich jedynym synem. Najwyraźniej wszystkie geny magii
odziedziczyła jego siostra.
- Mama rzuciła zaklęcie S - ostrzegła go Vivi przy śniadaniu, beztrosko
przeglądając poranną prasę.
Choć siostra przyczyniała się do atmosfery napięcia wokół niego, bardzo ją
kochał. Była jego najlepszym przyjacielem.
W chwili, gdy wypowiedziała ostrzeżenie, Benedict spojrzał na poważne miny
rodziców i zaczął mieć wątpliwości. Z jednej strony drwił z tych gróźb, lecz poczuł
nagle ucisk w żołądku.
S jak Sedona, pomyślał.
Rozejrzał się po pokoju. Jego wzrok zatrzymał się na ścianie z portretami, na
których uwiecznieni byli jego najpotężniejsi przodkowie. Najważniejszy z nich -
Merlin - zdawał się mu także przyglądać. Relikty dziedzictwa rodzinnego sprzed
wieków, symbolizujące honor i szacunek, wypełniały pomieszczenie tajemniczą
2
647218450.007.png
aurą. Zadziwiające było to, że zawsze czuł onieśmielenie, gdy przechodził przez ten
pokój.
Choć zrządzeniem losu żył w królestwie elitarnej i najbardziej legendarnej
społeczności czarodziejów, nigdy nie czuł się do niej przynależny. Nigdy, z
wyjątkiem chwil, kiedy był w tym pokoju.
Ale Sedona? Wiedział, że stopa żadnego z DeWinów nigdy tam nie stanęła.
Było to miejsce zesłania dla czarownic i czarodziejów, którzy albo stracili moc, albo
nigdy nie odkryli jej w sobie. Wiedział, że jego zacni przodkowie przewróciliby się
w grobie, gdyby dowiedzieli się, że Benedict musiał tam pojechać.
Zarazem to urocze miasteczko z pięknymi formacjami skalnymi i potężnymi
miejscami mocy było rajem dla rozczarowanych swoją niemocą czarodziejów, ale
także dla zwykłych śmiertelników, przyciąganych przez emanującą z tego miasta
energię.
Znajdowało się tu Archiwum Ameryki Północnej, budynek, w którym
zgromadzono zakurzone pergaminy i zwoje, ukazujące drzewa genealogiczne
wszystkich rodzin czarodziejów z ostatnich dziesięciu wieków wraz z opisem ich
mocy i używanych czarów. Był to wielki skarb i prawdziwa historia magii.
Dodatkowo w kompleksie znajdował się Ośrodek Zdrowia dla Magów, gdzie
leczono niedomagające czarownice i czarodziejów.
W świecie Benedicta mówiono, że jeśli rodzice wyślą go do Sedony, staną się
pośmiewiskiem. To go uspokajało. Nie miał zamiaru tam jechać.
Wszystko, tylko nie Sedona, pomyślał. Przecież rodzice nie są aż tak
zdesperowani.
- Ciągle nic - odezwał się ojciec, spoglądając na matkę. - To prawdziwe
nieszczęście.
Skinął głową, ale nic nie odpowiedział. Doświadczenie mówiło mu, że im
mniej się będzie odzywał, tym lepiej. Ojciec wkrótce wygłosi monolog, jak co
miesiąc na tych rodzinnych spotkaniach, których Benedict szczerze nie cierpiał.
3
647218450.001.png
Wolał rozmowy o imponującym rodzinnym biznesie DeWin Diversified
Industries, który przejął jakiś czas temu, a pod jego rządami firma podwoiła i tak
niemałe dochody. Był z tych osiągnięć naprawdę dumny. Wiedział, że ojciec z niego
także. Dzięki temu łatwiej znosił miesięczne raporty z postępów w zakresie magii.
- Do ślubu zostały już tylko dwa miesiące - zauważyła matka.
Jej głos był łagodny jak zawsze.
Nie musisz mi przypominać, pomyślał Benedict, zaciskając zęby. Irytowało
go, że w dwudziestym pierwszym wieku zmusza się go do poślubienia kobiety,
która została mu wybrana, zanim przyszła na świat. To się nie mieści w głowie,
myślał. Jest przecież 2007 rok.
Mimo że dla jego społeczności nie było w tym nic dziwnego, Benedictowi
trudno się było z tym pogodzić. Wiele rodzin czarodziejów kultywowało stary
obyczaj swatania dzieci w celu zachowania i wzmacniania magicznych mocy
przekazywanych z pokolenia na pokolenie. Jego rodzice zaaranżowali ślub z Portią
Flynn, zanim którekolwiek z dzieci przyszło na świat. Pierworodny syn DeWinów z
pierwszą córką Flynnów.
Vivi, ty szczęściaro, złościł się w myślach. Urodziłaś się druga, więc jesteś
bezpieczna.
Z drugiej strony wiedział, że jest dla swoich rodziców wielkim
rozczarowaniem, nie chciał więc przysparzać im więcej zmartwień. Miał
dwadzieścia osiem lat i jeszcze nigdy nie był zakochany, chociaż pożądania
doświadczył, i owszem. Sądził więc, że nic go w życiu nie ominęło. Wiedział, że to
małżeństwo było tylko i wyłącznie transakcją biznesową. Szczęśliwie na interesach
znał się naprawdę dobrze. Osiągnął mistrzostwo w zarządzaniu firmą. Stało się to
jego pasją, a zarazem dzięki temu odzyskał szacunek i zdrowie psychiczne.
Zgodnie z obowiązującą tradycją, poznał Portię na balu czarodziejów w
zeszłym sezonie. To prawda, była ładna, odniósł jednak wrażenie, że bije od niej
4
647218450.002.png
chłód. Uśmiechała się w sztuczny, wyuczony sposób i unikała patrzenia prosto w
oczy.
Vivi znienawidziła ją od pierwszej chwili.
- Będziesz skończonym idiotą, jeśli pozwolisz im, żeby zmusili cię do tego
małżeństwa. Przecież ona jest pozbawionym emocji kawałkiem lodu! - krzyczała,
znów dając mu do zrozumienia, że według niej zachowuje się jak męczennik.
Benedict nie był męczennikiem. Pochodził z DeWinów i musiał zrobić to,
czego od niego oczekiwano. Przynajmniej tyle mógł uczynić dla swojej rodziny,
zważywszy na fakt, że dramatycznie zawiódł na polu magii.
- Nie o ślub powinniśmy się martwić - powiedział Isaac ponuro. - Pomyślmy o
Rytuale Konfirmacji.
Bez wątpienia z tym będzie kłopot, pomyślał Benedict.
Rytuał wymagał od przyszłych małżonków przejścia serii testów ukazujących
ich talent magiczny. Rzucanie uroków, znajomość zaklęć, tworzenie eliksirów to
tylko kilka zadań, które stały przed narzeczonymi. Celem było ostateczne
przekonanie obu rodzin, że para została skojarzona właściwie.
Niestety, tym razem Vivi nie będzie mogła mu pomóc. Jakże często, ukryta w
cieniu, wykonywała za niego wszystkie czary. Teraz jednak musi poradzić sobie
sam i sobie nie poradzi, rzecz jasna.
Uczyły go całe zastępy doświadczonych magów, ale żaden z nich nie osiągnął
sukcesu, co niezmiernie martwiło jego rodziców.
Benedict poczuł, że żołądek podchodzi mu do gardła. Tajemnica, tak pilnie
strzeżona przez całą rodzinę, miała zostać publicznie ujawniona. Stanie się
pośmiewiskiem i tematem plotek, a DeWinowie stracą uznanie i honor.
Ta myśl sprawiła, że poczuł się tak, jakby ktoś wytrącił mu broń z ręki. Miał
ochotę zapaść się pod ziemię. Poczuł ciężar na ramionach, dłonie zaczęły mu się
pocić, a twarz płonąć rumieńcem.
5
647218450.003.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin