149. Wilkins Gina - Ślubu nie bedzie.rtf

(2245 KB) Pobierz

Gina Wilkins

 

ŚLUBU NIE BĘDZIE

(I Won`t!)


PROLOG

 

Case Brannigan się żeni! Mało kto był skłonny dać temu wiarę. Zresztą, cóż w tym dziwnego, skoro nawet jemu samemu przychodziło z trudnością w to uwierzyć.

Przez otwarte okna napływały do wnętrza przytulnego bungalowu odurzające zapachy tropiku i egzotyczne odgłosy Cancún, dodatkowo potęgując nierzeczywistą aurę tego dnia. Zmagając się z węzłem krawata, Case zaczął wesoło pogwizdywać. A niech to... czuł się naprawdę fantastycznie.

Cichy śmiech i odgłosy przytłumionej rozmowy stały się na moment głośniejsze, a potem znów odpłynęły, co najpewniej oznaczało, że pod jego oknami przeszły co najmniej dwie osoby. Prawdopodobnie była to jedna z licznych par spędzających wakacje w tej urokliwej miejscowości. Nagle ogarnęła go przemożna chęć, by podbiec do okna i zaprosić tych ludzi na swój ślub, który miał się odbyć za niespełna pół godziny.

Mimo iż zdecydował się na cichy ślub, w którym prócz państwa młodych uczestniczyć mieli jedynie urzędnik stanu cywilnego i wynajęty świadek, Case nagle uświadomił sobie, że marzyła mu się bardziej tradycyjna uroczystość w gronie rodziny i przyjaciółz masą kwiatów i świec, panną młodą w bieli i w koronkowym welonie, z druhnami, eleganckim mistrzem ceremonii, gośćmi w wytwornych kreacjach i podpitym wujkiem, wznoszącym dwuznaczne toasty.

Tradycja... Coś, czego Case nigdy nie zaznał w swoim niezwyczajnym życiu, a czego zawsze tak rozpaczliwie pragnął. Teraz jednak, w przededniu swoich trzydziestych piątych urodzin, zamierzał wreszcie odrobić te zaległości. Od dziś będzie wiódł najzupełniej zwykły żywotżona, dzieci, dom z ogródkiem. Pies, może nawet dwa. Niedzielne obiady, wieczory w klubie, szkolne przedstawienia i wycieczki z rodziną.

Jakże miłą odmianą będą noce spędzone na łonie natury, podczas których nie będzie musiał zastanawiać się nad tym, czy ktoś nie śledzi go w ciemnościach.

Wreszcie krawat znalazł się na swoim miejscu i Case uważnie spojrzał w lustro. Jego ciemne, zazwyczaj rozwichrzone włosy tym razem były schludnie przyczesane, co już samo w sobie wydawało się dość niezwykłe. Na starannie ogolonym, kwadratowym podbródku, wyraźnie rysował się głęboki dołek. Ciemny, świeżo wyprasowany garnitur leżał wręcz idealnie, a koszula była nieskazitelnie biała. Chrząknął z uznaniem i pomyślał, że rozpoznanie go sprawiłoby wielu ludziom poważną trudność. Ludziom, których miał nadzieję nigdy więcej nie spotkać.

Zadowolony ze swego wyglądu odwrócił się i podszedł do łóżka, na którym leżało zezwolenie na ślub i maleńkie pudełeczko, kryjące w sobie prostą, złotą obrączkę, po czym wsunął dokument wraz z pudełeczkiem do kieszeni marynarki. Jak tylko nadarzy się okazja, dokupi do obrączki brylant. Chyba że Maddie będzie wolała szmaragd albo rubin?

Poznali się niecałe dwa tygodnie temu, było więc jeszcze masę rzeczy, których musiał się o niej dowiedzieć! Dwa tygodnie... Roześmiał się cicho i z niedowierzaniem potrząsnął głową.

Przyjechał do Cancún po to, żeby odpocząć, a zarazem podjąć poważną decyzję, co począć z resztą swojego życia. Po latach służby czuł się zmęczony i wewnętrznie wypalony. Trawiła go tęsknota za czymś trudnym do określenia, gnębił ból, którego przyczyny nie był w stanie pojąć. Wtedy właśnie poznał Maddie. Słodką Maddie Carmichael. I nagle wszystko stało się jasne. I proste.

Od razu zrozumiał, że tym, czego potrzebował, była właśnie kobieta. Partnerka. Przyjaciółka. Miękkie ramiona. Łagodny uśmiech. Gorące serce. Wszystkie te głupstwa, którymi tak otwarcie pogardzał w czasach swojej burzliwej młodości.

Po paru godzinach był już pewny, że Maddie będzie idealną żoną w normalnym życiu, którego teraz z całej siły zapragnął. Małomiasteczkowa dziewczyna, głęboko związana z rodziną oraz lokalną społecznością, ładna, miła, może trochę naiwna. Przyznała mu się, że lubi gotować i że wraz z ojcem prowadzi restaurację w rodzinnym Missisipi. Uwielbia dzieci, a jej hobby to robótki na drutach i malowanie akwarelek.

Nie mógł nawet marzyć o bardziej idealnej narzeczonej. Sam nie wymyśliłby sobie lepszej.

Case rzucił się w wir zalotów z tą samą pasją i ślepą determinacją, która sprawiała, że dla wielu osób był tak niebezpiecznym przeciwnikiem i że w swojej pracy odnosił nieustanne sukcesy. Z premedytacją oczarował Maddie i zawrócił jej w głowie do tego stopnia, że choćjak twierdziłarzadko kierowała się impulsem, w swoim zaślepieniu zgodziła się poślubić człowieka, którego dopiero co poznała. Obiecywał jej gwiazdkę z nieba i rzeczywiście miał jak najszczerszy zamiar zdobyć ją dla swojej wybranki. Zasłużyła sobie na nią, choćby za to, że wyrwała go ze szponów gorzkiej, jałowej samotności.

Nie sądził, by ktoś kiedykolwiek uganiał się za nią bardziej wytrwale. On sam nigdy w życiu nie włożył aż tyle wysiłku w zdobycie kobiety. Szczerze mówiąc, nigdy nie przepadał za towarzystwem kobiet i jeśli jużwolał spędzać czas tylko z tymi, które nie wymagały od niego, żeby się o nie starał.

Z drugiej strony, żadna kobieta nie znaczyła dla niego tak wiele jak Maddie.

Poklepał się po kieszeni, aby się upewnić, że zaświadczenie i obrączka tkwią na swoim miejscu. Po raz ostatni spojrzał w lustro i uznał, że prezentuje się znakomicie. A potem zerknął na zegarek.

Jeszcze tylko pół godziny. Za pół godziny przestanie być kawalerem. I nigdy nie będzie już samotny.

Poczuł dziwny ucisk w żołądkuto pewnie nerwy. Całkiem zdrowe objawy. W końcu nawet nie poszedł dotąd do łóżka ze swoją śliczną narzeczoną. Postanowił sobie przecież, że wszystko będzie jak należytradycyjne, choć może trochę pospieszne zaloty, a potem tradycyjna i całkiem niespieszna noc poślubna. Na myśl o tej oczekującej go długiej nocy poczuł, że jego puls przyspiesza tempo.

Seria krótkich, silnych uderzeń w drzwi sprawiła, że wzdrygnął się, niemile zaskoczony. Kto, u licha... ? Przecież mieli się spotkać z Maddie dopiero w urzędzie stanu cywilnego, a nikogo innego nie oczekiwał.

Przeszedł przez pokój i otworzył drzwi. A potem zaklął, ale już nie zdążył ich zamknąć z powrotem.

Smukła ręka, zakończona koralowymi paznokciami, wsunęła się w uchylone drzwi i chwyciła go za ramię.

Muszę z tobą pomówićodezwał się lekko schrypnięty, damski głos, który Case znał aż nazbyt dobrze.

Idź sobie, Jadę. Jestem teraz zajęty.

Wpuść mnienalegała postawna, rudowłosa piękność. – To bardzo ważne.

Za pół godziny mam ślub, do jasnej cholery!

W szmaragdowych oczach Jadę pojawiło się współczucie.

Nigdy przedtem tak na niego nie patrzyła. To jej spojrzenie wcale mu się nie spodobało.

Obawiam się, że będziesz musiał to odłożyćpowiedziała cicho.

Case potrząsnął głową. Nagle ogarnęły go złe przeczucia.

Nie ma mowy!

Jadę sięgnęła do kieszeni eleganckiego, ciemnozielonego kostiumu.

Mam tu coś, co, jak sądzę, cię przekonaodezwała się tonem, od którego Caseowi zrobiło się zimno.

Niech to diabli, pomyślał. Czy mi to kiedyś wybaczysz, Maddie?

 

W ciągu ostatnich dwudziestu minut Maddie co najmniej dziesięć razy sprawdzała godzinę na swoim zegarku. Przez cały czas czuła na sobie podejrzliwy, a zarazem pełen współczucia wzrok sędziego i jego żony. Case spóźniał się! O całe dwadzieścia minut! Ceremonia dawno powinna się już skończyć i od ponad kwadransa powinni już być małżeństwem. Więc gdzie on się podziewał?

Może chce pani jeszcze raz skorzystać z telefonu?spytał urzędnik.

Z wymuszonym uśmiechem potrząsnęła głową. Już dwa razy dzwoniła do Case’a i nikt nie odbierał.

Na pewno jest już w drodzepowiedziała z przekonaniem, które z wolna zaczęło ją opuszczać. – Coś musiało go zatrzymać. Może korek na drodze.

Senior i seniora Ruiz zgodnie przytaknęli, choć w ich czarnych oczach odmalowało się zwątpienie. Nagle zrozumiała, o czym musieli myśleć od dłuższej chwili.

O Boże, a jeśli się nie mylili? Jeżeli Case naprawdę wystawił ją do wiatru?

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin