Scott Martin - Thraxas 02 - Thraxas i wojowniczy mnisi.pdf

(534 KB) Pobierz
Martin Scott
Martin Scott
Thraxas
i wojowniczy mnisi
Przekład Anna Czajkowska
Tom II cyklu Thraxas
W
1
Makri wkracza do tawerny „Pod Mściwym Toporem” z mieczem przy boku i notatkami
z lekcji filozofii w ręku. Po szyi dziewczyny spływa pot.
- Na zewnątrz jest upalniej niż w orkijskim piekle - narzeka.
Chrząkam potakująco. Na nic więcej nie mam siły. W tawernie też panuje piekielny
upał. Ledwo mi się udaje donieść piwo do ust.
Makri zaraz rozpoczyna zmianę. Zdejmuje męską tunikę, którą nosi, kiedy wybiera się
do miasta, i rzucają za bar, a potem polewa twarz i szyję wodą z dzbanka. Woda ścieka po
skąpym bikini z kolczugi, które ukazuje jej figurę niemal w całej okazałości.
Strój ten zapewnia nieprzerwany strumień napiwków rzucanych przez dokerów, mary-
narzy, najemników-barbarzyńców i inne szumowiny, chlające w naszej tawernie.
Makri mieszka w małym pokoiku na górze. Kilka pokoi dalej w tym samym korytarzu
mieszkam ja. Nazywam się Thraxas, i kiedy nie jest aż tak gorąco, że nie można się ruszyć,
zarabiam na życie jako prywatny detektyw.
„Najlepszy Magiczny Detektyw w całym Turai”, głosi napis na moich drzwiach, No
cóż, przyznaję, moje magiczne umiejętności są obecnie nadwątlone i systematycznie ulegają
ograniczeniu, niemniej jednak, choć nie sprawiam się tak dobrze jak pałacowy czarownik,
wciąż jeszcze znam parę zakląć. Nadal mam też doskonale wyostrzone zmysły, które wyra-
biają sobie ludzie studiujący magię. Poza tym, kiedy prowadzę śledztwo, nie brak mi deter-
minacji. Myślę więc, że ten napis jest dość celny.
Nie zawracałem sobie głowy dopisywaniem, że pobieram niskie opłaty. Wszyscy już i
tak o tym wiedzą. Odkąd straciłem pracę w pałacu, nie mogę powiedzieć, żeby powodziło mi
się najlepiej.
Unoszę niemal bezwładną dłoń i proszę o kolejne piwo Gurda, starzejącego się barba-
rzyńcę z Północy, właściciela tawerny „Pod Mściwym Toporem”.
- Czyli nie masz zamiaru pracować? - pyta Makri.
Lekceważąco macham ręką.
- Zostało mi jeszcze sporo z poprzedniej zapłaty.
Sześć tygodni wcześniej wyciągnąłem z opałów pretora Cyceriusza, a Cyceriusz to w
naszym mieście ważna figura, znacznie ważniejsza niż zwykły senator. A teraz ważniejsza
nawet niż zwykły pretor, bowiem mój eksklient właśnie wygrał wybory na wicekonsula, dzię-
ki czemu jest drugim najwyższym urzędnikiem państwowym po konsulu Kaliuszu, który od-
powiada tylko przed królem.
- Tak rozmyślam na głos, podnosząc dzbanek. - Muszę przyznać, że stary Cyceriusz nie
poskąpił pieniędzy. I nie bez powodu. Nie wygrałby tych wyborów, gdybym nie ocalił jego
reputacji.
Makri prycha pogardliwie.
Ta nieznośna dziewczyna kwituje pogardliwym prychnięciem wiele moich wypowiedzi.
Zazwyczaj mi to nie przeszkadza. Po pierwsze, jest moją przyjaciółką, a ja mam niewielu
przyjaciół w tym ohydnym mieście. Po drugie, często pomaga mi w pracy. Oczywiście nie w
prowadzeniu śledztwa. Raczej w bijatykach.
Tutaj, w portowej dzielnicy Dwanaście Mórz, ubogiej i pełnej przestępców, ludzie nie
lubią być obiektem śledztwa. Gdy prowadzę dochodzenie, zwykle wiem, że prędzej czy
później będę musiał użyć miecza. Nie przeszkadza mi to, bo nieźle sobie z nim radzę. Ale
Makri, uciekinierka z orkijskiej stajni gladiatorów, to jedna z najbardziej niebezpiecznych
wojowniczek, jakie kiedykolwiek chodziły po ziemi. Nie przesadzam. To co, że ma tylko
dwadzieścia jeden lat i pracuje jako barmanka, aby zarobić na chleb i naukę w Kolegium
Czcigodnej Federacji Gildii - dajcie jej do jednej ręki miecz, do drugiej topór, przed nią po-
stawcie rząd nieprzyjaciół, a jatka będzie wręcz niewiarygodna.
Przez siedem lat walczyła jako gladiatorka w orkijskim więzieniu. Tam doprowadziła
swą technikę niemal do doskonałości, a jednocześnie znienawidziła Orków. Wszyscy ludzie
ich oczywiście nienawidzą, pomimo obowiązującego obecnie traktatu pokojowego, ale nie-
nawiść Makri jest wyjątkowo zaciekła. Dlatego fakt, że sama ma w żyłach nieco orkijskiej
krwi, staje się dla niej jeszcze trudniejszy do zniesienia. Makri jest też w części Elfem.
Stanowi to mieszankę na tyle niezwykłą, że wywołuje nieprzychylne komentarze.
Jednak gdy Makri podaje drinki, a jej długie czarne włosy opadają na brązowe ramiona,
goście zazwyczaj zapominają o swoich uprzedzeniach.
- Utyjesz - oznajmia Makri.
Z satysfakcją klepię się po wielkim brzuchu.
- Daj mu spokój - mówi Gurd, uśmiechając się szeroko i nalewając mi kolejny dzbanek.
- Podczas upału Thraxas nie lubi zbyt ciężko pracować. Pamiętam, że podczas wojny z
Orkami nigdy nie udało nam się zmusić go, aby uczciwie walczył przez cały dzień, jeśli świe-
ciło słońce.
Ignoruję tę kłamliwą obelgę. Podczas wojny z Orkami walczyłem ciężko jak cholera,
mówię wam. Niech się ze mnie śmieją. Zasłużyłem na odpoczynek. W zeszłym roku o tej sa-
mej porze włóczyłem się po przystani w poszukiwaniu szalonego pół-Orka, który zabił ośmiu
mężczyzn (mało brakowało, a ja byłbym dziewiątym). Teraz, suto opłacony przez Cyceriusza,
mogę odpoczywać przez resztę upalnego lata, jestem więc szczęśliwy jak Elf na drzewie.
- Jeszcze jedno piwo, Gurd.
Gurd ma około pięćdziesiątki, ogorzałą twarz i niemal zupełnie siwe włosy. Z wiekiem
jednak nie zmniejszyły się jego muskuły, które napinają się, kiedy nalewa mi piwo i podaje je
ponad barem.
- Nie kusi cię, żeby się tym zająć? - pyta, wskazując artykuł w „Sławetnej i wiarygodnej
kronice wszystkich wydarzeń światowych”, cienkiej gazetce o kiepskim druku, która specjali-
zuje się w opisywaniu zbrodni i skandali trapiących Turai.
Zerkam na tekst.
- Śmierć czarownika? Nie, spasuję. To i tak był mało ważny czarownik.
Kronika donosi, iż wspomnianego czarownika, Taliusza Zielone Oko, znaleziono wczo-
raj martwego w jego domu w Thamlinie. Zrodziło się podejrzenie, że został otruty, więc jego
służących aresztowano.
Pamiętam Taliusza z czasów, gdy pracowałem w pałacu. Był niezbyt ważną figurą;
bardziej interesował się stawianiem horoskopów młodym arystokratom niż poważnym upra-
wianiem magii. Co nie znaczy, że jego śmierć zostanie potraktowana lekko. Uprawianie
zawodu czarownika okazało się ostatnio w Turai bardzo niebezpieczne.
Zaledwie miesiąc temu Tas ze Wschodniej Błyskawicy został zabity razem z Miriuszem
Jeżdżącym na Orłach (obaj mieli pewne związki ze sprawą, nad którą pracowałem).
Ponieważ czarownicy są ważni dla każdego państwa, szczególnie tak małego jak Turai,
a ich podaż jest ograniczona, sądzę, że strażnicy będą bardzo pracowicie zajmować się tą
sprawą.
Niech się zajmują. Jeśli stary Taliusz rozdrażnił swoich służących do tego stopnia, że go
otruli, zapewne dostał to, na co zasłużył. Ci pałacowi czarownicy to degeneraci. Większość z
nich to narkomani. Albo pijacy. Albo i jedno, i drugie.
- Nalej mi jeszcze piwa, Gurd.
Czytam kronikę do końca. Dużo w niej informacji o przestępstwach, ale tak to już jest
w Turai. Jakiegoś pretora oskarżono o szmuglowanie do miasta dwa , wóz ze złotem został po-
rwany w drodze do królewskiego skarbca, ktoś włamał się do domu simnijskiego ambasado-
ra...
Odrzucam gazetę. Niech się tym zajmą strażnicy. Za to im płacą.
Drzwi otwierają się z rozmachem i do środka wkraczają dwaj nieznani osobnicy. To na
pewno żołnierze, ale nie zwykli najemnicy, którzy przybywają do Turai, aby się zaciągnąć do
królewskiej armii. Obaj podchodzą do baru i zamawiają piwo. Gurd nalewa im kilka kufli, a
oni odchodzą do stolika, aby odpocząć od upału.
Wyższy z przybyłych, groźnie wyglądający osobnik z krótko ostrzyżoną głową i ogo-
rzałą twarzą mijając mój stolik zatrzymuje się i wbija we mnie wzrok.
Spoglądam na niego bez zainteresowania. Poznałem drania, ale mam nadzieję, że on
mnie nie rozpozna. Życie byłoby wtedy o wiele łatwiejsze. Pod stołem moja ręka kieruje się
automatycznie ku głowni miecza.
- Thraxas - syczy nieznajomy.
- Czy my się znamy? - pytam.
- Dobrze wiesz, że tak. Przez ciebie spędziłem pięć lat na galerze.
- Przeze mnie? Ja cię nie zmuszałem, żebyś okradał tego elfijskiego ambasadora.
To fakt, rzeczywiście zebrałem dowody, które pomogły w posłaniu go na galery.
Facet wyciąga miecz z łatwością świadczącą o długiej praktyce. Ten niższy idzie w jego
ślady i bez dalszej dyskusji skaczą ku mnie, a w oczach mają mord.
Szybko unoszę się z krzesła. To co, że mam czterdzieści trzy lata i wielki brzuch - nadal
potrafię się zwijać, jeśli zajdzie potrzeba.
Pierwszy napastnik wymierza cios mieczem; odparowuję go, a moja riposta sprawia, że
leci w tył i z jego piersi bucha krew. Potem odwracam się, aby stawić czoło drugiemu.
Drugi już jest martwy. W krótszym czasie niż mnie zajęło pozbycie się swego przeciw-
nika, Makri zdążyła chwycić miecz ukryty za barem, wskoczyć pomiędzy nas i wykończyć
jego kolegę.
- Dzięki, Makri.
Gurd trzyma w dłoni swój stary topór i wydaje się rozczarowany, że nikogo nie zosta-
wiliśmy dla niego.
- Staję się powolny - mruczy.
- O co poszło? - pyta Makri.
- Jakieś pięć lat temu ograbili elfijskiego ambasadora. Zabrali mu pieniądze, kiedy leżał
pijany w burdelu w Kushni. Strażnicy nie potrafili ich odszukać, ale mnie się udało. Z galer
wrócili zapewne przed kilkoma miesiącami.
A teraz są martwi. Za każdym razem, kiedy kogoś wsadzę za kratki on zarzeka się, że
mnie dopadnie, zazwyczaj jednak nie spełnia swojej groźby. To po prostu mój pech, że ta pa-
ra wkroczyła dziś do tawerny „Pod Mściwym Toporem”. A raczej ich pech.
Z przyzwyczajenia obszukuję trupy, bez rezultatów. Nic nie łączy ich z żadnym z na-
szych gangów. Najprawdopodobniej po prostu rozkoszowali się wolnością przed ponownym
wkroczeniem na przestępczą ścieżkę. Nie cieszę się, że zostali zabici, ale również niezbyt się
tym przejmuję. I tak by ich powieszono, gdyby po raz kolejny coś nabroili. Jeden z nich ma
na szyi sakiewkę, niestety pustą. Ani jednej monety. Następnej kradzieży zapewne dokonali-
by gdzieś w pobliżu.
Krew sączy się na podłogę.
- Zajmę się tym bałaganem - mówi Makri i odnosi miecz za bar, gdzie zazwyczaj leży
on obok zapasowego topora, kilku noży i gwiazdek do rzucania. Makri lubi broń.
Ściera krew, a potem schyla się, aby podnieść pustą sakiewkę, którą rzuciłem na
podłogę.
- Ładny haft - ocenia. - Przyda mi się nowa.
Siedem lat spędzonych w stajni gladiatorów uodporniło Makri na kontakt ze śmiercią.
Bez skrupułów zawiesza sobie na szyi sakiewkę zamordowanego człowieka, bo spodobał jej
się haft.
Gurd i ja wyciągamy ciała na zewnątrz. Nikt nie zwraca na to większej uwagi. W
Dwunastu Morzach zwłoki na ulicy to codzienność. Większość mieszkańców jest zbyt zajęta
zarabianiem na życie, żeby zwracać na nie uwagę.
Łapię przechodzącego chłopca i daję mu monetę, aby zaniósł strażnikom wiadomość o
tym, co się stało. Oni też zbytnio się tym nie przejmą, ponieważ jednak jestem licencjonowa-
nym detektywem, lepiej współpracować ze stróżami prawa, niż się im narażać.
W tawernie Makri wyczyściła już podłogę, a teraz wyciera bar. Ja biorę sobie następne
piwo i siadam, aby odpocząć.
Z minuty na minutę robi się coraz upalniej. Tawerna zaczyna się zapełniać. W mieście
ostatnio miały miejsce zamieszki i ponieważ wielu zniszczeń nadal jeszcze nie naprawiono,
prace są w toku. W porze obiadowej tawerna pełna jest robotników spragnionych strawy po
porannej zmianie spędzonej na rusztowaniu. Gurd dzięki temu zarabia. Zarabia też Tanrose,
która przygotowuje i sprzedaje w tawernie jedzenie. Jest świetną kucharką, kupuję więc na
obiad jeden z jej wielkich placków z dziczyzną. Ponieważ po ostatniej sprawie mam mnóstwo
pieniędzy przysiągłem sobie, że przetrwam resztę piekielnie upalnego lata bez zajęcia. A
dzisiejsza bijatyka nieprzyjemnie przypominała pracę.
- Jak to się stało, że ambasador Elfów wylądował pijany w burdelu w Kushni? - pyta
później Makri.
- Chciał się zabawić. Zaraz potem musiał wrócić w niełasce na Południowe Wyspy, a
cała sprawa została zatuszowana. Król nie zaakceptuje niczego, co mogłoby zepsuć nasze sto-
sunki z Elfami.
Zamawiam następne piwo i zastanawiam się, czy nie wziąć kolejnego placka. Nieocze-
kiwany wysiłek fizyczny zazwyczaj bardzo zaostrza mój apetyt.
- Wszystko zaostrza twój apetyt - komentuje z szerokim uśmiechem czyszcząca stoły
Makri.
2
Po zjedzeniu placka z dziczyzną obładowuję się ciastami Tanrose i kupuję kolejne
piwo, aby je zabrać na górę.
- Za dużo pijesz - zauważa Tanrose.
- Po odejściu żony potrzebne mi jest jakieś hobby.
- Znalazłeś sobie to hobby znacznie wcześniej.
Nie mogę zaprzeczyć.
„Pod Mściwym Toporem” zajmuję dwa pokoje, jeden do spania a drugi do pracy. Biuro
ma też drzwi zewnętrzne, z których schodki prowadzą bezpośrednio na ulicę, tak że klienci
mogą mnie odwiedzać nie przechodząc przez tawernę. Zamierzałem przespać całe popołud-
nie, ale zanim zdążyłem się położyć, słyszę gorączkowe walenie w drzwi. Otwieram je i do
środka wbiega młody mężczyzna. Wpada na mnie, odbija się i ląduje na środku pokoju,
przerażony i zdezorientowany.
- Oni mnie powieszą! - woła. - Nie pozwól im na to!
Zgłoś jeśli naruszono regulamin