Kelk Lindsey - Kocham Nowy Jork.rtf

(1591 KB) Pobierz

LINDSEY KELK

 

Kocham Nowy Jork


Rozdział 1

 

Wnętrze kościoła wydaje się bardzo, bardzo długie.

A tiara na mojej głowie za mała.

Czy głowa może przytyć? Czy spuchła mi czaszka? W dodatku cisną mnie buty. Są bardzo piękne i drogie, ale czuję się w nich tak, jakby moje stopy zostały potraktowane tarką do sera, a potem zanurzone w płynie do przepychania rur.

Widzę Marka stoi na końcu nawy, odprężony i zadowolony. Cóż, on nie musiał przyjść tu w szpilkach na dziesięciocentymetrowych obcasach od Christiana Louboutina i sukni do ziemi z trenem. Tych cholernych szpilek nawet spod niej nie widać, naśmiewam się z samej siebie w duchu; nawet czubków.

Pocą mi sięonie. Na sukni też mam już plamy potu? Próbuję zajrzeć sobie pod pachę, nie gubiąc przy tym żadnego elementu mojego bukietu.

Angela? Wszystko w porządku? Louisa marszczy brwi. Perfekcyjna jak zawsze i nieludzko spokojna pod nieskazitelnym makijażem.

A jej buty mają jeszcze wyższe obcasy niż moje.

Aha odpowiadam niezwykle elokwentnie. Dzięki Bogu, to jej ślub, nie mój. Oby tylko Mark nie zauważ, jaką jestem beznadziejną druhną, bo jeszcze zrezygnuje z ustalenia daty naszego ślubu... A tak poważnie, plamy potu byłyby wyraźnie widoczne, bo suknia jest koloru kawy z mlekiem. Kolor został wybrany chyba specjalnie po to, żebym wyglądała jak chora.

Utykając, idę za Louisa. Po drodze uśmiecham się lekko do mamy i taty, którzy przybrali stosowne do okazji uroczyste miny. Mam nadzieję, że ja też wyglądam uroczyście, a nie tak, jakbym zastanawiała się, czy we włosach nie zostało mi kilka papilotów. Cholera! A jeśli naprawdę zostały mi we włosach papiloty?

Zawsze mnie zaskakuje, że ceremonia zawarcia związku małżskiego jest taka krótka. Miesiące zaręczyn, godziny planowania, cały weekend babskich imprez a samą umowę na całe życie załatwia się w dwadzieścia minut, z kościelnymi pieśniami włącznie. Sesja zdjęciowa trwa dłej niż sam ślub.

To niesamowite, naprawdę wyszłam za mąż! dyszy szeptem Louisa. Podeszłmy do fontanny, przy której stał już pan młody z pierwszym druż. Dobrze, że wszystkie te pozy przychodzą nam tak naturalnie przecież ćwiczyłmy je od najmłodszych lat, pamiętam, jak upinałmy sobie na głowach powłoczki z poduszek. Angela, możesz w to uwierzyć?

Oczywiście, że mogę. Ściskam jej ramię, nie zwracając uwagi na fotografa. Ty i Tim byliście małżstwem włciwie od czternastego roku życia.

Zmieniamy pozycje i uśmiechamy się do obiektywu. Błysk, pstryk.

To po prostu nierealne, wiesz? Louisa przerzuca jasne loki przez ramię, a potem wsuwa brązowe pasmo włosów pod tiarę na mojej głowie. Stało się, naprawdę się stało!

ysk, pstryk.

Lepiej się przygotuj. miecham się. Następna uroczystość to ślub mój i Marka, a ty będziesz druhną.

Ustaliliście już termin? Louisa poprawia tren sukni. Może ja powinnam to zrobić?

Niezupełnie. Kręową. Rozmawialiśmy o tym ciągle, kiedy wy wyznaczyliście datę, ale odkąd Mark dostał awans, nie ma na nic czasu. Wiesz, jak to jest.

Louisa gestem daje znak fotografowi i robimy przerwę w sesji.

Hm. Na pewno wychodzisz za mąż? To znaczy, za Marka? Błysk, pstryk jakiś taki nieprzyjemny. Osłaniam oczy dłonią, by spojrzeć na Louisę. Sierpniowe słce pada na nią od tyłu, otaczając zacienioną twarz aureolą jasnych loków.

Oczywiście. Przecież jesteśmy zaręczeni, prawda?

Wiem... wzdycha Louisa. Ale martwię się o ciebie, kochanie. Byłam tak przejęta swoim ślubem, że myślałam tylko o tym; od wieków nie rozmawiałmy o tobie i Marku.

Cóż, nic nowego się nie wydarzyło... Ty pewnie widujesz go częściej niż ja. Przynajmniej raz w tygodniu grywacie w tenisa.

Próbowałam cię namówić na debla. Louisa znów poprawiała coś przy sukni. Chciałabym po prostu, żebyś poczuła się tak szczęśliwa jak ja. Och, to zabrzmiało tak protekcjonalnie, przepraszam. Ale naprawdę. Chcę, żebyś była szczęśliwa.

Jestem szczęśliwa. Wzięłam ją za rę i przysunęłam się bliżej. Jestem naprawdę szczęśliwa.

Po zakończeniu okolicznościowych mów, a jeszcze przed rozpoczęciem tańw, udało mi s wreszcie wyrwać do toalety.

Przyjęcie odbywało się w przerobionej na restaurację stodole, w której były tylko dwie kabiny, obie za małe, by można się w nich obrócić, poszłam więc do naszego pokoju i przejrzałam rozrzucone po nim rzeczy. Całe moje życie mieściło się w dużej, podniszczonej torbie: laptop, iPod, telefon, kilka zmiętych książek, ale kosmetyki i ubrania walały się wszędzie; Mark miał rzeczy starannie poukładane w walizce. Zawsze wszystko trzymał w odpowiednim miejscu. Nawet w hotelu.

Jestem szczęśliwa, pomyślałam sobie, siadając na brzegu łóżka i z roztargnieniem przewracałam kartki książki palcami stopy. Mam wolny zawód. Mam Louisę, która jest najlepszą przyjaciół na świecie. Ostatnio schudłam dziesięć kilo, swobodnie mogę nosić ciuchy w rozmiarze dwanaście. Mogłabym nawet przekonać samą siebie (jeśli nie innych), że dziesiątka leżaby na mnie jeszcze lepiej. Wyglądam nie najgorzej mam długie jasnobrązowe włosy i zielonkawoniebieskie oczy, a kiedy zeszczuplałam, ładnie zarysowały się kości policzkowe. Mam też Marka. Kto nie byłby zakochany w takim przystojnym, obiecującym bankierze? On też powinien uważ się za szczęściarza. Ma męski wdzięk, żadnych genetycznych obciąż, bankową pensję i otwartą drogę do kariery. Ja przez pół roku chodziłam na koszmarne zajęcia odchudzające (samo odchudzanie nie było włciwie takie straszne, tylko trener upokarzał nas, zachowywał się tak, jakby tresował psy). Poza tym potrafiłam gotować i co niedziela, bez dodatkowych zachęt, sprzątałam łazienkę. Krótko mówiąc, może mi daleko do świętości, ale jestem w porządku i spotykam się z Markiem od zawsze odkąd skończyliśmy szesnaście lat. Od dziesięciu lat. Zastanawiałam się nad tym, co powiedziała Louisa. Czy jestem szczęśliwa? Bardziej zadowolona z życia, niż ogarnięta ekstatyczną radością, ale chyba na tym włnie polega szczęście?

Spojrzałam na pierścionek zaręczynowy. Soliter. Niezbyt duży ani olśniewający blaskiem, ale i nie taki mały. Mark kupił go za pieniądze ze swojej pierwszej pensji i dał mi podczas wakacji w Sewilli, po konnej przejażce a przed fantastycznym seksem w pokoju hotelowym. Jakie to romantyczne, myślałam wtedy, a teraz wydawało mi się tylko, że to było strasznie dawno. Czy Mark nie powinien naciskać na ustalenie daty ślubu? Chociaż troc?

Nie bąupia powiedziałam głno do siebie. Louisa jest oszołomiona swoim zamążciem, mnie też chce już widzieć w roli szczęśliwej panny młodej. Ale nie spodziewałam się jednak, że zacznie prawić mi morały zaraz po wyjściu z kościoła. Między mną i Markiem nie dzieje się nic złego. Od dziesięciu lat. Więc czym miałabym się martwić? Spróbowałam wsunąć...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin