Lalka27.txt

(65 KB) Pobierz
598






























       Rozdzia� 13
 
       Lasy, ruiny czary
 
       Ruszyli.
       Baron, jak zwykle, szepta� z narzeczon�, Starski w gwa�towny spos�b 
       umizga� si� do pani W�sowskiej, kt�ra ku zdumieniu Wokulskiego przyjmowa�a 
       to do�� �yczliwie, a Ochocki powozi� czw�rk�. Tym razem jednak jego 
       furma�ski entuzjazm hamowa�o s�siedztwo panny Izabeli, do kt�rej odwraca� 
       si� co chwil�. 
       "Weso�y ptaszek z tego Ochockiego! - my�la� Wokulski. -Do mnie m�wi, �e 
       argumentacja panny Izabeli wylewa mu si� uszami, a teraz z ni� tylko 
       rozmawia... Oczywi�cie, chcia� mnie do niej zrazi�..."
       I wpad� w bardzo pos�pny humor, by� ju� bowiem pewny, �e Ochocki kocha si� 
       w pannie Izabeli i �e z takim wsp�konkurentem prawie niema walki.
       "M�ody, pi�kny, zdolny... - m�wi� w sobie. -Nie mia�aby chyba oczu albo 
       rozumu, gdyby wybieraj�c mi�dzy nim i mn� nie odda�a jemu pierwsze�stwa... 
       Lecz nawet i w tym razie musia�bym przyzna�, �e ma szlachetn� natur�, 
       je�eli gustuje w Ochockim, nie w Starskim. Biedny baron, a jeszcze 
       biedniejsza jego narzeczona, kt�ra tak widocznie durzy si� w Starskim. 
       Trzeba mie� bardzo pust� g�ow� i serce..." 
       Przygl�da� si� jesiennemu s�o�cu, szarym �cierniskom i p�ugom z wolna 
       orz�cym ugory i pe�en g��bokiego smutku w duszy, wyobra�a� sobie chwil�, w 
       kt�rej ju� zupe�nie straci nadziej� i ust�pi miejsca przy pannie Izabeli 
       Ochockiemu.
       "C� robi�?... C� robi�, je�eli go wybra�a... Moje nieszcz�cie, �em j� 
       pozna�..."
       Wjechali na wzg�rze, gdzie roztoczy� si� przed nimi rozleg�y horyzont, 
       obejmuj�cy kilka wiosek, lasy, rzek� i miasteczko z ko�cio�em. Brek chwia� 
       si� w obie strony.
       - Pyszny widok! - zawo�a�a pani W�sowska. 
       - Jak z balonu, kt�rym kieruje pan Ochocki - doda� Starski trzymaj�c si� 
       por�czy. 
       - Pan je�dzi� balonem? - zapyta�a panna Felicja. 
       - Balonem pana Ochockiego?.:. 
       - Nie, prawdziwym... 
       - Niestety! nie je�dzi�em �adnym - westchn�� Starski - ale w tej chwili 
       wyobra�am sobie, �e jad� bardzo lichym. 
       - Pan Wokulski pewnie je�dzi� - rzek�a tonem g��bokiego prze-konania panna 
       Felicja. 
       - Ale�, Felu, o co ty nied�ugo zaczniesz pos�dza� pana Wokulskiego! - 
       zgromi�a j� pani W�sowska. 
       - Istotnie je�dzi�em... - odpar� zdziwiony Wokulski. - Je�dzi� pan?... 
       ach, jak to dobrze! - zawo�a�a panna Felicja . -Niech nam pan opowie... 
       - Je�dzi� pan?... - odezwa� si� z koz�a Ochocki. - Hola!... Niech pan 
       zaczeka z opowiadaniem, zaraz tam przyjd�. Rzuci� lejce furmanowi, cho� 
       zje�d�ali z g�ry, zeskoczy� z koz�a i po chwili siad� w breku naprzeciw 
       Wokulskiego. 
       - Je�dzi� pan?.. - powt�rzy�. - Gdzie?... Kiedy?... 
       - W Pary�u, ale tym uwi�zionym balonem. P� wiorsty w g�r�, prawie �adna 
       podr� - odpar� nieco zmieszany Wokulski. 
       - Niech pan m�wi... To musi by� olbrzymi widok?... Jakich uczu� doznawa� 
       pan?.. - m�wi� Ochocki. By� dziwnie zmieniony: oczy rozszerzy�y mu si�, na 
       twarz wyst�pi� rumieniec. Patrz�c na niego trudno by�o w�tpi�, �e w tej 
       chwili zapomnia� o pannie Izabeli. 
       - To musi by� szalona przyjemno��... M�w pan... - pyta� natarczywie, 
       schwyciwszy Wokulskiego za kolano. 
       - Widok jest istotnie wspania�y - odpowiedzia� Wokulski - poniewa� 
       horyzont ma kilkadziesi�t wiorst w promieniu, a ca�y Pary� i jego okolice 
       wygl�daj� jak na wypuk�ej mapie. Ale podr� nie jest mi�a; mo�e tylko 
       pierwszy raz... 
       - Jakie� wra�enie?.. 
       - Dziwaczne. Cz�owiek my�li, �e sam pojedzie w g�r�; nagle widzi, �e nie 
       on jedzie, ale ziemia szybko zapada mu si� pod nogami. Jest to zaw�d tak 
       niespodziany i przykry, �e... chcia�oby si� wyskoczy�... 
       - C� wi�cej?... - nalega� Ochocki.
       - Drugim dziwowiskiem jest horyzont, kt�ry ci�gle wida� na wysoko�ci 
       wzroku. Skutkiem tego ziemia wydaje si� wkl�s�� jak ogromny, g��boki 
       talerz. 
       - A ludzie?... domy?... - Domy wygl�daj� jak pude�ka, tramwaje jak du�e 
       muchy, a ludzie jak czarne krople, kt�re szybko biegn� w r�nych 
       kierunkach, ci�gn�c za sob� d�ugie cienie. W og�le jest to podr� 
       prze�adowana niespodziankami. 
       Ochocki zamy�li� si� i patrzy� przed siebie nic wiadomo na co... Par� razy 
       zdawa�o si�, �e chce wyskoczy� z breka i �e go dra�ni towarzystwo, w 
       kt�rym te� zapanowa�a cisza.
       Dojechali do lasu, za nimi dwie s�u��ce w bryczce. Panie wzi�y do r�k 
       koszyki.
       - A teraz ka�da dama ze swoim kawalerem w inn� stron�! -zakomenderowa�a 
       pani W�sowska. - Panie Starski, ostrzegam, �e jestem dzi� w wyj�tkowym 
       humorze, a co znaczy u mnie wyj�tkowy humor, wie o tym pan Wokulski - 
       doda�a �miej�c si� nerwowo. -Panie Ochocki, Belu, prosz� do lasu, i nie 
       pokazujcie si�, dop�ki... nie zbierzecie ca�ego kosza rydz�w... Felu!...
       - Ja p�jd� z Michalink� i z Joasi�! - szybko odpowiedzia�a panna Felicja 
       patrz�c na Wokulskiego w taki spos�b, jakby to on by� owym wrogiem, 
       przeciw kt�remu nale�a�o uzbroi� si� we dwie s�u��ce. 
       - No, id�my�, kuzynie - rzek�a do Ochockiego panna Izabela widz�c, �e 
       towarzystwo wesz�o ju� w las. - Ale we� m�j koszyk i sam zbieraj rydze, bo 
       mnie to, przyznam si�, nie bawi.
       Ochocki wzi�� koszyk i rzuci� go na bryczk�. 
       - Co mi tam wasze rydze! - odpar� zachmurzony. - Straci�em dwa miesi�ce na 
       rybach, grzybach, bawieniu dam i tym podobnych g�upstwach... Inni przez 
       ten czas je�dzili balonem... Wybiera�em si� do Pary�a, ale prezesowa tak 
       nalega�a, �ebym u niej wypocz��... I pi�knie wypocz��em... Zg�upia�em do 
       reszty... Ju� nawet nie umiem my�le� porz�dnie... straci�em zdolno�ci... 
       Eh! dajcie mi �wi�ty spok�j z rydzami... Jestem taki z�y!... 
       Machn�� r�k�, potem obie w�o�y� do kieszeni i poszed� w las ze spuszczon� 
       g�ow� mrucz�c po drodze. 
       - Mi�y towarzysz! - odezwa�a si� z u�miechem panna Izabela do Wokulskiego. 
       - Ju� b�dzie z nim tak do ko�ca wakacyj... By�am pewna, �e zepsuje mu si� 
       humor, jak tylko Starski wspomnia� o balonach...
       "B�ogos�awione te balony! - pomy�la� Wokulski. - Taki wsp�zawodnik przy 
       pannie Izabeli nie jest niebezpieczny...
       " I w tej chwili uczu�, �e kocha Ochockiego. 
       - Jestem pewny - rzek� do panny Izabeli - �e kuzyn pani zrobi wielki 
       wynalazek. Kto wie, czy nie stanie si� on epok� w dziejach ludzko�ci... - 
       doda� my�l�c o projektach Geista.
       - Tak pan s�dzi? - odpowiedzia�a dosy� oboj�tnie panna Izabela. - Mo�e 
       by�... Tymczasem kuzynek jest chwilami impertynent, z czym mu niekiedy 
       bywa do twarzy, ale chwilami jest nudny, co nie przystoi nawet wynalazcom. 
       Kiedy na niego patrz�, przychodzi mi na my�l historyjka o Newtonie. By� to 
       podobno bardzo wielki cz�owiek, czy tak, panie?... Ale i c�, kiedy 
       jednego dnia siedz�c przy jakiej� panience wzi�� j� za r�k� i... czy pan 
       uwierzy?... zacz�� czy�ci� swoj� fajk� jej ma�ym palcem!... No, je�eli do 
       tego prowadzi geniusz, dzi�kuj� za genialnego m�a!... Przejd�my si� 
       troch� po lesie, dobrze, panie? 
       Ka�dy wyraz panny Izabeli pada� Wokulskiemu na serce jak kropla s�odyczy. 
       "Wi�c ona lubi Ochockiego (bo kt� by go nie lubi�?), ale za niego nie 
       wyjdzie!..."
       Szli w�sk� drog�, kt�ra stanowi�a granic� dwu las�w: na prawo ros�y d�by i 
       buki, na lewo sosny. Mi�dzy sosnami od czasu do czasu b�ysn�� czerwony 
       stanik pani W�sowskiej albo bia�a okrywka panny Eweliny. W jednym miejscu 
       rozwidla�a si� droga i Wokulski chcia� skr�ci�, ale panna Izabela 
       zatrzyma�a go. 
       - Nie, nie - rzek�a - tam nie id�my, bo stracimy z oczu ca�e towarzystwo, 
       a dla mnie las tylko wtedy jest pi�kny, kiedy w nim widz� ludzi. W tej 
       chwili na przyk�ad rozumiem go... Niech no pan spojrzy...prawda, jak ta 
       cz�� jest podobna do ogromnego ko�cio�a?... Te szeregi sosen to kolumny, 
       tam boczna nawa, a tu wielki o�tarz... Widzi pan, widzi pan... Teraz 
       mi�dzy konarami pokaza�o si� s�o�ce jak w gotyckim oknie... Co za 
       nadzwyczajna rozmaito�� widok�w! Tu ma pan buduar damski, a te niskie 
       krzaczki to taburety. Nie brak nawet lustra, kt�re zosta�o po onegdajszym 
       deszczu... A to ulica, prawda?... Troch� krzywa, ale ulica... A tam znowu 
       rynek czy plac... Czy pan widzi to wszystko?... 
       - Widz�, o ile mi pani pokazuje - odpowiedzia� Wokulski z u�miechem. - 
       Trzeba jednak mie� bardzo poetyck� fantazj�, a�eby spostrzec te 
       podobie�stwa. 
       - Doprawdy?... A ja zawsze my�la�am, �e jestem uosobion� proz�. 
       - Mo�e by�, �e jeszcze nie mia�a pani sposobno�ci odkry� wszystkich swoich 
       zalet - odpar� Wokulski, niekontent, �e zbli�a si� do nich panna Felicja. 
       - Jak to, nie zbieracie pa�stwo rydz�w? - dziwi�a si� panna Felicja. - 
       Cudowne rydze; jest ich takie mn�stwo, �e nam nie wystarczy koszyk�w i 
       b�dziemy chyba musia�y sypa� je do bryczki. Da� ci, Belu, koszyk?... 
       - Dzi�kuj� ci!
       - A panu?... 
       - Nie wiem, czy potrafi�bym odr�ni� rydza od muchomora odpowiedzia� 
       Wokulski. 
       - �licznie! - zawo�a�a panna Fela. - Nie spodziewa�am si� od pana takiej 
       odpowiedzi... Powiem to babci i poprosz�, a�eby �adnemu z pan�w nie 
       pozwoli�a je�� rydz�w, a przynajmniej nie te, kt�re ja zbieram.
       Kiwn�a g�ow� i odesz�a. 
       - Obrazi� pa...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin