Dębski Rafał - Krzyże na rozstajach.txt

(432 KB) Pobierz
Rafał Dębski
Krzyże na rozstajach

WYDAWNICTWO DOLNOLĽSKIE

Prolog
Ledwie zdšżył zasnšć, kiedy obudził go delikatny szmer. Czujnoć, wyostrzona przez lata pracy, nie pozwoliła zlekceważyć podobnego sygnału. Zapalił więc wiatło i odetchnšł z ulgš. Nikogo, nie zauważył żadnych podejrzanych zmian w pomieszczeniu. Położył się z powrotem, zamknšł oczy i wtedy na równe nogi poderwał go kobiecy głos.
- Pozdrowienia, skurwielu.
Błysnęło wiatło - zapaliła się lampa obok fotela. Natychmiast sięgnšł tam, gdzie położył pistolet - tuż obok zagłówka, na starannie rozłożonej lnianej ciereczce. Zawsze bawiło go, kiedy obserwował na filmach sensacyjnych, jak bohater wycišga broń spod poduszki. Po pierwsze trudno sobie wyobrazić, żeby się w nocy nie poruszać. Przecież człowiek poprawia przez sen poduszkę, zmienia pozycję, a wtedy każdy ukryty przedmiot gdzie się przesunie, po drugie plamy smaru na pocieli byłyby praktycznie niemożliwe do usunięcia. No i kwestia wygody, szczególnie w wypadku pękatego rewolweru. Kiedy próbował tego filmowego sposobu, ale kilka razy wstał z bolšcš głowš, bo twardy przedmiot miał przykry zwyczaj wędrować włanie tam, gdzie poduszka okazywała się najcieńsza albo wcale jej nie było. Dlatego zmienił sposób postępowania. Położenie broni na szmatce obok zagłówka okazało się najlepszym pomysłem.
- Odradzam - powiedziała kobieta. - Mam cię na muszce. Pozdrowienia, skurwielu - powtórzyła.
- Od kogo?
- Nie domylasz się?
- To jaka pomyłka - odparł drżšcym głosem.
- Co ty powiesz! - zadrwiła. - A teraz spokojnie i bez numerów. Najpierw delikatnie podniesiesz spluwę i rzucisz jš na podłogę. Dwoma paluszkami. Zaraz, zaraz, nie tak! Kciukiem i małym za lufę, nie za kolbę. A pozostałe trzy majš być ładnie rozczapierzone i doskonale widoczne. Mylisz, że nie znam takich sztuczek?
Zaklšł w mylach. Suka! Najwyraniej specjalistka od mokrej roboty! Doskonale wiedziała, że jeli podnosi się broń kciukiem i palcem wskazujšcym, doć łatwo zawinšć niš, przerzucić do dłoni. Prawdziwi mistrzowie czyniš to w ułamku sekundy, a potem oddajš błyskawiczny, celny strzał. On też nie był najgorszy, jeli chodziło o podobne umiejętnoci. Umieszczenie za lufy broni między pierwszym i ostatnim palcem uniemożliwiało podjęcie jakiejkolwiek akcji. Posłusznie wykonał więc polecenie. Zaraz potem jaki błyszczšcy przedmiot pofrunšł w jego stronę, brzęknšł, spadajšc na kołdrę.
- Załóż to.
Wycišgnšł rękę, wymacał kajdanki. Nie miał wyjcia, zatrzasnšł bransoletkę na prawym nadgarstku.
- Nie, znowu nie tak - zaprotestowała nieznajoma, kiedy chciał to samo uczynić z drugš rękš. - Nie próbuj być za cwany. Teraz lewa kostka. No już! Chyba że wolisz mieć przestrzelone biodro albo kolanko!
Manipulujšc przy stopie, próbował przyjrzeć się kobiecie. Nie był w stanie dostrzec jej twarzy - skrywała się w półmroku, w dodatku z kapelusza zwieszała się woalka - delikatna i zwiewna, ale w tych warunkach doskonale maskujšca rysy.
- Kto cię przysłał, suko? - warknšł.
- Grzeczniej proszę. Domyl się, komu tak bardzo zalazłe za skórę.
- On? - zdumiał się. - Przecież to niemożliwe. Jemu nie wolno...
- Wszystko jest możliwe. - W jej głosie usłyszał miech. - Trzeba było nie wracać do kraju. Mylałe, że jeli się ukryjesz na jakim zadupiu, nikt z dawnych przyjaciół nie zacznie cię szukać?
- Mylałem, że jeste od Łazarza...
- Myleć możesz, co chcesz. Jest paru ludzi, którzy chętnie by cię dopadli. Namieszałe, utrudniłe nam pracę. A potem doszedłe do wniosku, że trochę tego za dużo. Nie zaprzeczaj, bo to nie ma sensu! Kto zabił niemieckš agentkę? Komu palił się grunt pod nogami, kiedy zaczęło go szukać całe europejskie FSB do spółki z BND oraz MI6? Masz wielu wielbicieli.
- Podobnie jak Łazarz. Jego też zamierzasz zlikwidować?
- Nie twój interes. Gadaj teraz, gdzie to ukryłe? - Co?
- Nie udawaj! Potrafimy wydobyć z ciebie prawdę. Noc jest długa, a jeli jej nie starczy, zostaniemy tu, ile będzie trzeba.
- Zostaniecie? O kim mówisz?
- O tych, którzy przyjdš tutaj, jeli nie dogadasz się teraz ze mnš. Oni też zapytajš, gdzie to jest. Wroński nie zabił cię wtedy w kociele, choć miał znakomitš okazję, nie szukał po akcji w Budapeszcie. Przekonałe go, że po wpadce jeste niczym, przestałe się liczyć. Inni zlekceważyli cię, bo uznali, że jedyne, czego pragniesz, to zaszyć się gdzie i żyć z pieniędzy, które zdołałe wyrwać. Nie docenili twojej chciwoci. Ale włanie przyszedł czas zwrócić długi. Gdzie to masz? A jeli nie ty, gdzie i u kogo mam tego szukać?
Splunšł w jej kierunku, rzucił mocne słowo.
- Sam tego chciałe, kochasiu.
*
Minister spraw wewnętrznych zamknšł teczkę z aktami. Pracował w resorcie od lat, przedtem był prokuratorem, widział więc różne rzeczy. Jednak zdjęcia z miejsca zbrodni, które obejrzał przed chwilš, mogły przyprawić o mdłoci nawet najbardziej dowiadczonego i najtwardszego stróża prawa. Spojrzał na oficera, który dostarczył materiał.
- Czego pan ode mnie oczekuje, generale?
- Decyzji. Denat tuż przed mierciš własnš krwiš na cianie napisał nazwisko...
- Widziałem - wpadł mu w słowo minister, wskazujšc zdjęcia niecierpliwym gestem. - Co z tego? Poza tym skšd wiecie, że pisał to jaki tam denat, skoro na miejscu nie znaleziono ciała?
- Krew, panie ministrze. Mnóstwo krwi, w dodatku jednej grupy. Grupy włanie tego człowieka...
- Więc jestecie pewni, że to wasz były agent?
- Nasz. Był kiedy podwładnym oficera, którego nazwisko wypisał na cianie. Ale sprawa dotyczy nie tylko jednego biura czy wydziału. To rzecz interesu narodowego.
- Bezpieczeństwem narodowym zajmuje się...
- Nie chodzi tylko o samo bezpieczeństwo, ale także o interes państwa. Facet mógł mieć powišzania z naszym pracownikiem, który ułatwił mu ucieczkę za granicę przy okazji sprawy Łazarza. Włanie tym, którego nazwisko nam wskazał. Akurat bylimy w trakcie ustalania pewnych faktów i wpadlimy na dobry trop. Jak widać, kto był od nas szybszy. To zabójstwo miało miejsce dwa tygodnie temu. A wczoraj częć poszukiwanych przez nas papierów nabył pewien amerykański milioner. Podejrzewamy, że kupił je na probę kogo innego, nie mamy pojęcia, kto to był. Może człowiek podstawiony przez FSB, a może przez Niemców. Tak czy inaczej wszystkie lady prowadzš do jednej osoby. Dlatego przyszedłem z tym do pana.
Minister znów otworzył teczkę, rzucił okiem na krwawe fotografie i raporty.
- Co pan proponuje? - spytał.
- To zaszło już za daleko. Proponuję przerwać obserwację obiektu i podjšć działania bezporednie.
- Zatrzymać go? Jest pan pewien, że to najlepsze wyjcie?
- Jestem pewien.
- Zgoda. Żšdam jednak maksymalnej dyskrecji. W obecnej sytuacji politycznej jakikolwiek przeciek w podobnej sprawie może się okazać zgubny nie tylko ze względu na moje stanowisko, ale także dalszš karierę wielu ludzi.
- Zdaję sobie z tego sprawę. Ale jedno jest pewne: musimy to wszystko wyjanić. Przecież nie wolno pozostawić czego podobnego w sferze nieokrelonych zarzutów i domysłów.
Minister z niesmakiem spojrzał na akta. Nie cierpiał takich sytuacji. W resortach siłowych zawsze należy się liczyć z podobnymi trudnociami, ze mierdzšcymi sprawami, których rozwišzanie może się okazać równie ryzykowne jak zaniechanie. Ale dlaczego musiało to spotkać włanie jego?
- Ma pan wolnš rękę, choć podczas podejmowania działań i decyzji proszę się liczyć z politycznš rzeczywistociš.
Oficer skrzywił się. Dla takich ministrów jak ten karierowicz jedynš rzeczywistociš jest polityka. Reszta stanowi jedynie dodatek do sytuacji w sejmie, senacie i rzšdzie oraz utarczek w resortach.
- Oczywicie - powiedział wbrew sobie. - Będę o tym pamiętał.
Wojskowa ciężarówka skręciła na lenš drogę, zatrzymała się. Do granicy pozostało jeszcze około dwóch kilometrów. Kierowca skinšł na towarzysza, wysiedli i stanęli w blasku samochodowych reflektorów. Mieli na sobie polowe mundury w maskujšcych barwach, charakterystycznych dla oddziałów górskich.
- Powinni już być - zauważył kierowca. - Stiepan, na pewno wszystko wytłumaczyłe, jak należy?
- A jak mylisz? Wyobrażasz sobie, że cišgnšłbym nas przez pół nocy, żeby sobie zrobić wycieczkę? Spokojnie, mogli złapać opónienie.
Kierowca splunšł.
- Opónienie - powtórzył ponuro. - A mnie aż parzy pod dupskiem to, co przewozimy.
- Co ty, Łoma, masz pietra? - spytał drwišco Stiepan.
- Daj spokój - żachnšł się żołnierz. - Co innego przewozić normalnš partię prochów, a co innego to gówno.
- Ale za to jaki zarobek! Przez pół roku tyle się nie nachapiesz przy herze i opium. Konkurencja za duża. My, wywiad, Gruzini, Czeczeńcy, Osetyńcy, Afgańczycy, gnojki z Pakistanu. Cholernie ciasno się zrobiło. A na handel kokš trzeba mieć lepsze dojcia niż nasze.
Łoma pocišgnšł nosem, znów splunšł.
- Sram na to. Więcej mnie nie namówisz. Ostatni raz zgodziłem się na co takiego. Już wolę lewš forsę, prochy czy innš kontrabandę. Ale to? Nie doć, że ryzyko jak jasna cholera, bo mogš nas wyledzić z satelity, to jeszcze póniej ci, do których trafi to gówno, podłożš bombę pod tyłek być może włanie nam. To już przesada.
- Strach cię dopadł czy sumienie? - spytał drwišco Stiepan. - Zdecyduj się.
- Może jedno i drugie - mruknšł kierowca.
Jego kolega chciał jeszcze co powiedzieć, ale w tej chwili rozległ się warkot silnika. Z drogi zjechała limuzyna. Łoma natychmiast ocenił wysokš klasę wozu. Takimi jeżdżš albo dyplomaci, albo Nowi Ruscy. W tym rejonie Federacji obie możliwoci były równie prawdopodobne.
- Otwieraj klapę - mruknšł Stiepan.
Kierowca natychmiast pobiegł na tył wozu, załomotał metal. Klapa bagażnika eleganckiego samochodu także odskoczyła. Wysiadło z niego dwóch potężnych mężczyzn. Podšżyli za Łomš. Stiepan dołšczył do nich. Stękajšc z wysiłku, wysunęli ciężkš skrzynkę, po czym zanieli jš do limuzyny. Tył auta osiadł pod ciężarem.
- Zrobione, szefie. - Jeden...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin