Eliza Orzeszkowa MARTA (streszczenie).doc

(81 KB) Pobierz
ELIZA ORZESZKOWA: „MARTA”

Eliza Orzeszkowa: „Marta”

 

Marta Świcka urodziła się w średnio zamożnej rodzinie szlacheckiej, mającej majątek niedaleko Warszawy. Była jedynaczką. W wieku szesnastu lat osierociła ją matka, później zaczęły się kłopoty finansowe ojca, spowodowane zmianami ekonomicznymi w kraju. Marta wyszła za mąż kiedy ojciec był już dosyć biedny, ale wyszła za mąż z miłości, kochała się bowiem z wzajemnością w Janie Świckim, urzędniku warszawskim, człowieku pracowitym, posiadającym pewne pieniądze. Niedługo po ślubie zmarł ojciec Marty nie zostawiając jej żadnego majątku. Jan zarabiał bardzo dobrze, zapewniał żonie i dziecku (Jancia) dosyć duże luksusu, ale nie robi żadnych oszczędności. Niestety Jan nagle zachorował i dosyć szybko umarł w związku z czym Marta straciła nie tylko męża, ale i także jedyne źródło utrzymania. Spieniężenie wszystkich sprzętów domowych i rzeczy cennych pokryło jedynie wydatki na lekarzy, nieskuteczne leki, potem na pogrzeb i drobne długi. Macie zostało paręset złotych. Wynajęła więc bardzo skromne mieszanie na poddaszu, odprawiła wierną służącą Zosię, poczym przeprowadziła się z córeczką (l. 4) do nowego „lokum”. Następnego dnia Marta zgłasza się do biura pośredniczącego pracą nauczycielek. Chce pracować jako nauczycielka francuskiego lub muzyki. Jej znajomość języka jest dobra, ale nie zachwycająca, z kolei gra na fortepianie wychodzi jej dość nieudolnie, do tego Marta nie może otrzymać posady przy rodzinie ponieważ ma ze sobą dziecko, którego nie chce nigdzie oddać na wychowanie. Pyta więc, czy nie mogłaby uczyć geografii, historii powszechnej, historii literatury polskiej bądź rysunku. Znowu spotyka się z odpowiedzią odmowną ze strony Ludwiki Żmińskiej (kobiety w biurze), która mówi jej, że taka pracą trudnią się wyłącznie mężczyźni. Właścicielka biura każe wdowie zgłosić się za tydzień, a może będzie dla nie jakaś praca. Tymczasem Marta z przerażeniem zauważa, że pieniędzy starczy jej zaledwie na tydzień, może dwa tygodnie życia.

              Marcie udało się przebiedować miesiąc, kiedy już goniła resztką drobnych otrzymała posadę nauczycielki francuskiego za pół rubla dziennie. Marta udaje się na pierwszą lekcję do domu państwa Rudzińskich (żona Maria, córka-uczennica Jadwiga). Podczas pierwszej lekcji do domu Rudzińskich przychodzi kuzyn (cioteczny brat) pani domu młody Aleksander Łącki, który jest człowiekiem najwyraźniej zamożnym, eleganckim, a na pewno wesołym, który kocha się często, nagle, skutecznie i oczywiście równie szybko się odkochuje lub zakochuje w innej. Marta wpada mu w oko. Prosi Marię, aby poznała go z Martą (spotyka się z odmową). Tymczasem Marcie lekcja nie idzie najlepiej. Jadwiga dużo już umie, wcześniej miała dobrą nauczycielkę, cudzoziemkę, zadaje trudne pytania, na które odpowiedzi Marta musi szukać w książkach. Kuzyn Aleksander wybiega z salonu, bo zauważa przez okno pannę Malwinę (czyżby kochanka) i biegnie towarzyszyć jej w sprawunkach. Marta po powrocie do domu decyduje się sprzedać jakiś cenny przedmiot (nie wiemy jaki) aby móc kupić książki. Chce się douczyć francuskiego, bo boi się, że starci pracę. Kupuje gramatykę francuską, Chrestomatię i historię francuskiego piśmiennictwa Marta uczyła się przez całe dnie, praktycznie zawsze kiedy nie miała zajęć, ale prawie nic jej to nie dawało, bo miała do tego nieprzyzwyczajony umysł (tyle lat nic nie robiła). W końcu jej niewiedzę zaczęła zauważać i Jadwiga i pani Maria. Po miesiącu pracy pani Maria postanawia dać wypowiedzenie Marcie, robi to bardzo niechętnie ponieważ lubi młodą wdowę i rozumie jej trudne położenie finansowe. Jednak Marta wcześnie składa wypowiedzenie, sama zauważyła swoją nieudolność i nie chce oszukiwać swojej chlebodawczyni. Maria jest wzruszona postępowaniem Marty, chce za wszelką cenę pomóc młodej wdowie w znalezieniu pracy. Ponieważ Marta nie może być nauczycielką Oleś (obecny przy rozmowie) wpada na pomysł, aby wyjednać Marcie posadę rysownika w czasopiśmie ilustrowanym gdzie pracuje mąż Marii. Maria jest zachwycona pomysłem, wysyła Olesia do męża, który jest właśnie na sesji redakcyjnej w gazecie.

 

Marta>>>

Po raz to pierwszy w życiu swym była przedmiotem litości ludzkiej, wywołała ją niemal sama, uchylić się od niej, odrzucić ją, naglona gwałtowną potrzebą, nie mogła, a jednak uczucie to okazywane jej, dobre samo przez się, przytłaczającym ciężarem spadło na głowę jej i w dół ją chyliło... Nie była zadowoloną z siebie, ze swej rozmowy z Marią, która u ludzi całkiem jej obcych wywołała oznaki litości nad nią... Przebiegała jej przez głowę myśl, iż powinna była być silniejszą, skrytszą, powściągliwszą, doświadczała takiego poczucia, jakby w tej chwili ubyła cząstka godności jej osobistej, człowieczej, jakby po raz pierwszy wyciągała dłoń po jałmużnę.

 

 

Marta obiecała zgłosić się za kilka dni w sprawie pracy. Nie przyjęła także wynagrodzenia za naukę, bo „niczego nie nauczyła Jadwigi”. Wieczorem w zimnym, ciemnym pokoju bardzo tego żałowała, chociaż wiedziała, że przyjęcie koperty było by niegodziwością. W czasie oczekiwania na wiadomość o pracy Marta ponownie udaje się do biura pośredniczącego pracą jednak i tym razem nie udaje jej się dostać pracy. Po odmowie Marta myśli:

 

Jakże nierozsądną byłam, jak nie znałam świata i siebie samej wtedy, gdym owego pierwszego wieczoru po zamieszkaniu w nędznej izbie myślała, że trzeba mi tylko pójść oświadczyć się z chęcią pracowania. aby zostać przyjętą w szeregi pracujących. Oto idę teraz z ulicy w ulicę, od jednego domu do innego i szukam.... A jednak... gdybym umiała!...

 

Po kilku dniach Marta dostaje do skopiowania rysunek, jest to zadanie, które ma zadecydować, o tym, czy dostanie pracę w gazecie. Niestety pan Adam ma dla niej niepomyślne wieści – krytycy w gazecie orzekli, że Marta na nawet dość duży talent, ale bardzo brakuje jej techniki, po prostu za mało się uczyła w tym kierunku:

 

Zrozumiałaś pani pomysł artysty, wniknęłaś weń i polubiłaś go; jest to widocznym, niemniej przecież widocznie przy każdym szczególe, przy każdym pociągnięciu ołówka łamałaś się pani z techniką sztuki i nie przełamałaś trudności, jakie ci ona stawiała; nie przemknęłaś jej zagadnień, ponieważ w ręku swym nie posiadałaś dostatecznych środków umiejętności, wprawy... Oto jest cała prawda, którą wypowiadam z podwójnym smutkiem. Jako znajomy pani, żałuję, żeś pani nie otrzymała pożądanej ci pracy; jako człowiekowi, smutno mi, żeś pani nie kształciła dostatecznie swego talentu. Posiadasz pani niezaprzeczony talent;

szkoda, że nie uczyłaś się więcej,

 

Marta trochę się podłamała, ale nie płakała, była dzielną.

 

Znać pora jęków głośnych i płaczu nie wstydzącego się oczów ludzkich nie przyszła jeszcze dla niej, duma jej człowiecza nie była jeszcze złamaną ani siły starganymi. Wszak stała ona

u początku dopiero kalwaryjskiej swej drogi, dwie stacje jej tylko przebyła, dwa razy tylko płonęła wewnętrznym wstydem, zadrżała do głębi w poczuciu własnej nieudolności.

Posiadała jeszcze dość sił, aby dumą i wolą powściągać wybuchy własnych uczuć;

nie posiadała dość znajomości samej siebie, aby przestać spodziewać się...

 

Okazało się, że Maria miała jeszcze jeden pomysł na posadę dla Marty – ekspedientki w sklepie bławatnym swojej koleżanki Eweliny D. Obie kobiety natychmiast udały się do składu. Niestety Ewelina D. odmówiła posady Marcie, gdyż w jej sklepie kobiety nie zajmują się nigdy sprzedażą, tylko mężczyźni.

 

publiczność nasza nie lubi kobiet sprzedających w sklepie... przekłada nad nie mężczyzn.

 

Ewelina mówi też , że mężczyźni bardzije potrzebują pracy ponieważ są ojcami rodzin.

Głównym powodem był zwyczaj, ale Ewelina podaje także konieczność szybkiego liczenia, znania się na modzie, znania miejskich „stosunków”, itp.

 

Na koniec i przede wszystkim sklepowi powinni znać świat, ludzi, wiedzieć w jaki sposób

z kim się obejść, jak komu dogodzić, komu wierzyć na słowo, komu odmówić kredytu itd. Wszystkich przymiotów tych najczęściej pozbawione są kobiety. Nie przyzwyczajone do porządku, nieakuratne, dla przerachowania najdrobniejszej sumy nosić muszą w kieszeni tabliczkę mnożenia, niewinne trusiątka, tylko co odczepione od spódniczki mamy, zaledwie śmieją podnieść oczy na twarze kupujących, nie wiedząc, jak do nich przemawiać,

co o każdym z nich myśleć, albo też, puszczone samopas, rozhukane, roztrzepane, pozują na lwice, wdzięczą się, mówią i postępują bez taktu narażając siebie na niesławę, zakład,

w którym pracują niby, na kompromitację. Mężczyźni jakkolwiek śmiesznymi wydają się z powodu układu swego i zajęć niezupełnie męskich, dla właścicieli sklepów są bardzo dogodnymi i użytecznymi. Dlatego może każdy sklep na większą skalę do usług swych używa mężczyzn, kto tylko zaś próbował zastąpić ich kobietami, źle na tym wyszedł. Kobiety, moja droga, nie są dziś jeszcze wychowane tak, aby pogodzić się mogły z surowością obowiązku, despotycznością cyfry i wymaganiami tak różnolitej społeczności, jaką jest społeczność kupujących.

 

Maria oznajmiła Marcie decyzję Eweliny oraz powiedziała:

 

Bóg widzi, jak mocno boli mię niemożność dopomożenia ci na twej trudnej drodze. Z jednej strony zapiera ci ją własne twe niedostateczne przygotowanie, z drugiej obyczaj, brak inicjatywy, zła sława, której używają kobiety pracownice...

 

Maria nic już nie mogła dla Marty zrobić, pożegnała się z „protegowaną” i wsunęła w jej rękę kopertę z pieniędzmi (tą samą , której Marta nie przyjęła za nauczanie Jadwigi), poczym szybko odeszła. Marta początkowo chciała oddać kopertę, biegła nawet za ofiarodawczynią, ale kiedy nie mogła jej dogonić zatrzymała się, pomyślała chwilę i wróciła do domu. Podczas posiłku, który udało się Marcie przygotować kobieta zastanawia się nad sobą:

 

O niedołężna istoto! – zawołała w myśli Marta – jesteśże godną nosić nazwę człowieka, skoro głowa twa tak bezmyślna, że nie wie dobrze, co sądzić o sobie samej, ręce tak słabe, że nie zdołają osłonić opieką jednej drobnej, biednej główki dziecięcej! Za cóż więc ludzie szanowali cię kiedyś? Możeszże teraz szanować samą siebie?

 

              Następnego dnia Marta zgłosiła się do sklepu z damskimi dodatkami, w którym kupowała, kiedy była bogata, poprosiła o posadę szwaczki – Marta potrafiła dobrze szyć ręcznie, ale nie umiała na maszynie i z tego powodu właścicielka sklepu nie chce jej przyjąć na naukę (Marta proponuje nawet, że podczas nauki będzie pracować darmo). Jedna ze szwaczek powiedziała Marcie o zakładzie pani Szwejcowej – ostatnim zakładzie szwalniczym w mieście gdzie pracowano ręcznie, a nie na maszynach. Marta udała się do Szwjecowej, gdzie została przyjęta do pracy w strasznych warunkach za 40 groszy dziennie za 10 godzin pracy. Szwejcowa wykorzystywała swoje robotnice strasznie, ale Marta i inne dziewczyny nie miały wyboru i musiały u niej pracować – wszystkie one tak jak Marta nie potrafiły robić nic innego, ale głód zmuszał je do katorżniczej pracy.

 

Opis pracownic:

 

Jedne z nich siedziały na stołkach milczące i nieruchome z wyjątkiem rąk, które poruszały się nieustannie. Głowy ich, godzinami spuszczone nad robotą, w chwili opuszczania jej podnosiły się z widoczną ciężkością; przy wyjściu z sali nogi ich wlokły się powoli, a zagasłe źrenice, wciąż prawie okryte zaczerwienionymi powiekami, ani jedną iskrą, ani jednym promieniem nie rozpalały się nawet na widok południowego Słońca ozłacającego pełne ruchu

ulice miasta, nawet na widok tego ruchu, ani na odgłos swobodnych głosów ludzkich, otaczających je pełnym życia gwarem, wtedy gdy one, nieme i onieczulone, wychodziły na świat boży z posępnej swej pracowni. Suknie ich były podarte, błotem ulic poplamione; włosy ich zaledwie przyczesane, w bezkształtny kłąb z tyłu głowy zwinięte, rozsypywały się

w nieładzie po chudych szyjach i tylko kiedy niekiedy jeszcze jakiś płócienny, lecz nieskażonej białości kołnierz, jakaś obrączka ślubna na palcu połyskująca i złotymi połyskami całe znędzniałej postaci urągać się zdająca przypominały jakieś przyzwyczajenia dawne, jakieś uczucia i związki serdeczne, które upłynęły w dal niedościgłą na zbyt wartkiej fali niepowrotnej przeszłości. Były to istoty, które, już zmęczone krótką przebytą drogą, omdlałe na sercu i umyśle, z chorym ciałem, a w nim z konającym duchem, wlokły ciemne, ciężkie, beznadziejne swe istnienia, milczeniem, niby ostatnią przez los im zostawioną szatą, osłaniając upornie poranione swe wnętrza.

 

              Marta pracuje u Szwejkowej już od miesiąca, ale płaca jest iście głodowa. Marta z obliczeń wie, że nie będzie w stanie utrzymać się z zarobku wraz z córką. Dlatego w okolicy nowego roku sprzedała futro (pieniądze poszły na długi i zapłatę za mieszkanie), a także wybrała się do znajomego księgarza (znała go z dawnych, bogatych lat) i poprosiła go o jakąś pracę. Wzruszony księgarz daje jej do tłumaczenia z francuskiego książkę, a jeżeli tłumaczenie będzie „akuratne” otrzyma honorarium wysokości 600 złotych i następną pracę.

 

O niemieckim języku mówiłaś mi pani, że posiadasz go w bardzo słabym stopniu. To szkoda. Przekłady z tego języka byłyby pożądańsze i popłatniejsze. Ale jeżeli jedna i druga praca uda się pani pomyślnie, będziesz może w stanie wziąć kilkadziesiąt lekcji... dzień przekładać pani będziesz dzieła francuskie, nocami doskonalić się w mowie Germanów...124 taką

być musi praca kobiety. Krok za krokiem i self help (self help- liczenie na własne siły)

 

Marta wzięła się do pracy z zapałem. W dzień chodziła do szwalni wieczorem i w nocy tłumaczyła francuskie dzieło. Po sześciu tygodniach praca była skończona (tydzień zajęło jej samo przepisywanie na czysto) i Marta zaniosła rękopis do księgarza. Mężczyzna kazał jej przyjść następnego dnia po stanowczą odpowiedź. Niestety następnego dnia księgarz ma dla Marty wiadomość niepomyślną – przekład nie nadaje się do druku. Owszem Marta zdradza zdolności, ale jak zwykle brak jej gruntowniejszego wykształcenia i pogłębienia wiadomości.

 

Mówiąc, że przekład pani nie jest pozbawionym pewnych zalet, powiedziałem prawdę; co więcej, o ile znam się na tym, na pewno powiedzieć mogę, że posiadasz pani widoczne do pióra zdolności. Styl pani nosi na sobie dość energiczne piętno zdolności tych: jędrny jest, ożywiony, miejscami pełen werwy i zapału, Ale... o ile z pracy pani uważać mogłem, zdolności te jej niezaprzeczone pozostają w stanie, przebacz pani, że się tak wyrażę, rudymentarnym, nie obrobionym. Brakuje im wsparcia nauki, pomocy, jakich tylko

znajomość techniki sztuki pisarskiej udzielić może. Oba języki, z którymi miałaś tu pani do czynienia, znasz zbyt mało, abyś owładnąć nimi mogła, jak wymagał ego przedmiot

i nomenklatura naukowa. Co więcej, znaczna część wysokiej mowy literackiej, posługującej się mnóstwem wyrażeń w potocznym użyciu nie istniejących, jest pani widocznie bardzo mało znana. Stąd częste zamiany słów, nietrafność wyrażeń, ciemności i plątaniny stylowe. Słowem, zdolności pani masz, ale uczyłaś się za mało, sztuka zaś pisarska, chociażby tylko ograniczać się miała na wykonywaniu przekładów, wymaga niezbędnie pewnego, dość szerokiego kręgu odbytych już studiów, pewnej dość obszernej wiedzy, tak ogólnie naukowej, jak specjalnie technicznej...

 

W drodze powrotnej Marcie rozwinął się zwój jej przekładu i znalazła w nim jałmużnę od księgarza- dwa trzyrublowe pieniądze. Zrozpaczona Marta upadła na schody kościoła i modliła się w zamyśleniu, gdy spostrzegł ją tam przechodzący Oleś (kuzyn pani Marii). Oleś był właśnie na spacerze z panna Karoliną, która znała Martę Świcką z dawnych czasów. Karolina zaprasza Martę do siebie na pogawędkę.

              Okazuje się, że i Karolina nie miała łatwego życia. Osierocona za młodu była wychowywana przez bogata krewną, żyła w dostatku i szczęściu, ale zakochała się w synu krewnej, a gdy ich romans został odkryty krewna wypędziła ją z domu. Karolina długi czas błąkała się głodna po ulicach Warszawy. Z nędzy wydobyła się prostytucją (oczywiście nie mówi tego wprost, ale aluzja jest zbyt oczywista). Po przyznaniu się do bycia dziwką Karolina wygłasza peorę na temat nicości kobiety w świecie.

 

Nie wiem już, jak tam jest według praw boskich, o których mówiłaś przed chwilą... ale wedle praw i obyczajów ludzkich kobieta nie jest człowiekiem, kobieta to rzecz. Nie odwracaj ode mnie głowy. Mówię prawdę, względną może, ale prawdę. Czy chcesz widzieć ludzi? Patrz na mężczyzn. Każdy z nich żyje na świecie sam przez się, nie potrzebuje, aby dopisywano doń jakąś cyfrę dlatego, aby przestał być zerem. Kobieta jest zerem, jeśli mężczyzna nie stanie obok niej jako cyfra dopełniająca. Kobiecie dają błyszczącą oprawę, aby jak w sklepie jubilera kunsztownie wypolerowany diament ściągała na siebie oczy jak największej liczby nabywców. Jeżeli nie znajdzie dla siebie nabywcy albo znalazłszy utraci go, pokrywa się rdzą

wiecznej boleści, plamami bezzaradnej nędzy, staje się na powrót zerem, ale zerem chudym z głodu, trzęsącym się z zimna, rozszarpującym się na szmaty w nadaremnych próbach ruszania się i dźwigania. Przypomnij sobie wszyst138 kie stare panny, opuszczone lub owdowiałe kobiety, jakie znałaś w swym życiu, spójrz na koleżanki swe z zakładu Szwejcowej, spójrz na samą siebie... Co znaczycie wszystkie na świecie? jakie są wasze nadzieje? gdzie możność,

abyście wygrzęzły z trzęsawisk i poszły tam, dokąd dążą ludzie? Jesteście roślinami, których łodygi wyhodowane w cieplarniach nie mają siły opierać się wiatrom i burzom, i tak być musi przecież; skoro wieszcze i mędrcy świata nazwali kobietę ,,najpiękniejszym z kwiatów przyrodzenia”. Kobieta to kwiat, kobieta to zero, kobieta to przedmiot nie obdarzony siłą samodzielnego ruchu. Nie ma dla niej ani szczęścia, ani chleba bez mężczyzny. Kobieta musi koniecznie uczepić się, w jakikolwiek sposób uczepić się mężczyzny, jeśli chce żyć.

 

 

Karolina proponuje Marcie, aby tak jak ona została utrzymanką (bo Karolina nie szlaja się po ulicach, ale jest utrzymywana przez bardzo miłego starszego pana). Marta śpiesznie odchodzi, chociaż Karolina nalega, a nawet straszy ją, że umrze śmiercią głodową wraz z dzieckiem. Do Karoliny przychodzi Oleś, okazuje się, że to on był chętnym do utrzymywania Marty wraz z córeczką, jest bardzo zdziwiony, że Marta odmówiła, a jeszcze bardziej szokuje go kiedy dowiaduje się od Karoliny, że Marta wciąż kocha swojego zmarłego męża. Oleś jednak się nie poddaje postanawia szukać Marty w jej miejscu pracy – w szwalni Szwejkowskiej. Karolina mówi Olesiowi, że mógłby być szczęśliwy, że Marta mogła by go obdarzyć i uczuciem i swymi wdziękami tylko wtedy, gdy by się z nią ożenił, ale Oleś zbywa to śmiechem. Następuje fragment, w którym Orzeszkowa pisze o mężczyznach:

 

Wszystkie wielkie miasta w ogólności posiadają, Warszawa zaś w szczególności posiada

w swym tonie pewną liczbę mężczyzn różnego wieku, cieszących się doskonale ustaloną

i szeroko głośną reputacją zjadaczy serc kobiecych i niszczycieli czci niewieściej. Ludzie ci, odkąd tylko matka natura zwierzchnią ich wargę osypie pierwszym puszkiem wąsika, aż do chwili, a czasem i poza chwilę, w której też matka powszechna ustroi im głowy w białawy

szronik siwizny, czynią sobie niejako fach i codzienną praktykę życia z admirowania wdzięków niewieścich, platonicznego, gdzie inaczej nie można, nieplatonicznego wszędzie, gdzie tylko można. Bywają to ludzie bardzo przyjemni, ożywieni, dowcipni, weseli, usłużni,

w towarzystwach poszukiwani, w koleżeńskich kółkach wielbieni. Miewają oni też często nie tylko czułe, ale i dobre serca; z rozwagą, z zastanowieniem i umyślnie za nic nie chcieliby szkodzić nikomu, a jeśli obok tego częste wyrządzają szkody, umysł wyrozumiały i dokładnie ich rozumiejący nie może bez niesprawiedliwości zastosować do nich innych wyrazów jak ewangeliczne: ,,Panie, odpuść im, bo nie wiedzą, co czynią!” Ze względu zresztą na pospolitość zjawiska, jakie przedstawiają, na wszystko, co zwykle spełniają, i to, do czego

w życiu i znaczeniu społecznym dochodzą, są to w ogóle figurki w społeczności i dla społeczności bardzo mało znaczące, drobne pionki na wielkiej szachownicy ludzkości, mikroskopijne owadki, ślizgające się swobodnie na rozpiętych skrzydełkach po chropowatej dla innych korze życia. Uwzględniając tedy tę ich maluczkość, można by w rozważaniu zjawisk społecznych całkowicie pominąć tych wesołych biedaków, a nawet z uśmiechem trawestować  na ich widok ów sławny wykrzyk poety160 o puchu marnym, gdyby ten puch marny, te malutkie pionki wiecznie ruchliwe, te niewinne owadki wiecznie radosne nie były

śmiertelnie niebezpiecznymi dla pewnej klasy istot ludzkich. Klasą tą są kobiety ubogie. Nie idzie już tu nawet o serca, bo te, tak pod jedwabnymi, jak pod wełnianymi i perkalowymi stanikami, są u tak zwanej płci pięknej drażliwym i zarazem bezbronnym miejscem; byle co zranić je może, byle co zawojować. Stąd bóle i żale, łzy i jęki, targania włosów i zgrzytania zębów, tak w salonach jak na poddaszach. Ale przedmiotem, który w salonach niezmiernie

rzadko uszkadzanym bywa przez owych przyjemnych swawolników, na poddaszach zaś,

w suterenach, szwalniach i różnych rękodzielniach w zupełnej ich pozostaje mocy

i śmiertelnie przez nich szwankuje – to reputacja kobiety. W tym względzie bywają pomiędzy nimi tak potężni mocarze, iż bez długich nieraz starań, bez intencji niekiedy, jednym zbliżeniem się, kilku krokami uczynionymi obok kobiety, kilku na nią rzuconymi spojrzeniami zabijają dobrą sławę, stwarzają w głowach ludzkich złe podejrzenia. Jest to błogi owoc dobrze ustalonej i szeroko głośnej ich chwały. Błogi zaprawdę dla nich, bo dowodzi przed światem prawdziwie męskiej ich energii, olbrzymiej potęgi wpływów na świat wywieranych, ogromnego bogactwa wrażeń doznawanych i sprawianych, czynów dokonywanych; niezbyt błogi może dla tych,

na których wypadkiem zatrzyma się oko pana stworzeń...

160 Wykrzyk poety – słynny okrzyk Gustawa z IV części „Dziadów” Mickiewicza („Kobieto,

puchu marny!”).

 

 

              Oleś „łapie” Martę przed jej zakładem pracy, spotkanie to zauważa Szwejkowa, a ponieważ Oleś ma ustaloną reputację właścicielka zakładu jest mocno niezadowolona. Kiedy Marta wchodzi do szwalni Szwejcowa robi jej wymówki i niedwuznaczne aluzje. Oburzona insynuacjami Marta opuszcza zakład wymówiwszy uprzednio posady. W bramie raz jeszcze spotyka Olesia, któremu w twarz rzuca, że to przez niego straciła ostatni kęs chleba, że przez niego ma złą reputację i każe mu się odwalić.

              Następnego dnia Marta idzie raz jeszcze do księgarza, pyta go czy nie wie o jakiejś posadzie dla niej, księgarz wysyła ją do swych znajomych, którzy właśnie poszukują pomocy do sprzątania w domu. Marta bierze adres i szybko idzie szukać nowej pracy. Niestety nie zostaje przyjęta, ponieważ ma dziecko, a pani domu nie chce służącej z dzieckiem. „Za fatygę” daje Marcie rubla. Marta bardzo się zmieniła, kiedyś wstyd ją ogarnął kiedy dostała pierwszą jałmużnę, dzisiaj na nią liczyła. Marta poszła więc do Szwejcowej prosić ją o ponowne przyjęcie, ale nic nie wskórała. Szwejcowa już kogoś przyjęła na zwolniony wakat i odprawiła Martę z kwitkiem.

              Ponieważ Marta miała w kieszeni tylko kilka groszy postanowiła sprzedać swoja ślubna obrączkę. U jubilera zobaczyła młodego chłopaka, który zajmował się rysowaniem wzorów nowych wyrobów jubilerskich, Marta siada na miejscu młodego człowieka i w bardzo krótkim czasie rysuje wzór pięknej, wykwintnej bransoletki. Jubiler nie chce jednak przyjąć Marty na rysownika (chociaż jest to w końcu zawód w którym mogła by pracować dobrze i od zaraz), bo jest kobietą, ale daje jej o pół rubla więcej za obrączkę. Marta załamana wraca do domu, gdzie okazuje się, że Jancia jest ciężko chora. Przez kilka dni Marta leczy dziecko za pieniądze z obrączki, ale finanse szybko się kończą, a Jancia nie zdrowieje, w końcu Marta postanawia iść na żebry, idzie do Rudzińskiej, ale ta nie może jej przyjąć ponieważ ma gości, znajomy księgarz ma w sklepie tłum klientów. Marta wraca z niczym, postanawia walczyć o życie córeczki. Próbuje żebrać, ale nie potrafi, a ludzie i tak są obojętni. Jakiś człowiek daje jej zaledwie 10 groszy. Zrozpaczona kobieta wchodzi do bogatego składu przedmiotów kolonialnych, w sklepie jest tylko właściciel i jeden klient, którego portfel leży na ladzie. Ponieważ mężczyźni nie chcą zwrócić na nią uwagi zdesperowana Marta kradnie z portfela 3 ruble i zaczyna uciekać. Kradzież została jednak spostrzeżona, sprzedawca woła policjanta i zaczyna się pogoń za złodziejką. Marta bardzo długo ucieka przed goniącą ja policja i tłumem gapiów. W końcu jednak z przerażeniem odkrywa, że nie jest w stanie im uciec.

 

Nie biegła już dalej. Sił jej zabrakło czy postanowiła w jakikolwiek już sposób położyć koniec tej strasznej gonitwie. Stała piersią zwrócona w stronę, z której przybywał omnibus, ale twarz odwróciła w tę, z której nadbiegali ludzie. Teraz było w jej oczach światło przytomnej myśli. Mogło się zdawać, że czyniła wybór. Jakiż wybór? Z tej strony hańba, pośmiewisko, więzienie, długie, nieskończone może męczarnie, z tamtej śmierć... okropna śmierć, ale nagła, piorunująca.

A jednak instynkt zachowawczy nie opuścił ją znać całkiem; śmierć wydawała się jej straszniejszą od ludzi, bo przecież przed chwilą zboczyła z tej prostej linii, po której wybawicielka ta biegła ku niej.

 

Wtedy spostrzega nadjeżdżający tramwaj i po chwili wahania rzuca się pod rozpędzony pojazd. Przejechana Marta ginie na miejscu

 

 

Inne fragmenty dotyczące pracy kobiet

 

Ludwika Żmińska:

 

Nie znasz świata, choć przeżyłaś na nim lat dwadzieścia kilka, tak jak nie umiesz grać, choć uczyłaś się muzyki lat dziewięć. Otóż fakty, które ze wszech stron panią otoczą i własnym życiem twym rządzić będą, nauczą cię świata, ludzi, społeczeństwa. Co do mnie, to tylko powiedzieć chcę, mogę i powinnam. W społeczeństwie naszym, pani, taka tylko kobieta zdobyć sobie może zarobek dla życia dostateczny i los swój od wielkich cierpień i nędz ochronić, która posiada wysokie udoskonalenie w jakiejkolwiek umiejętności lub prawdziwy jaki

i energiczny talent. Wszelkie początkowe wiadomości i mierne uzdolnienia nie zdobywają nic wcale albo, co najwięcej, zdobywają suchy i twardy kęs chleba, rozmoczony

chyba w łzach i okraszony – upokorzeniami. Środka tu nie ma, kobieta musi w jakimkolwiek dziale pracy być doskonałą, doskonałością tą wyrobić sobie imię, rozgłos, a więc wziętość. Jednym, dwoma stopniami stojąc niżej w umiejętności, talencie, wszystko ma przeciwko sobie – za sobą nie ma nic.

 

Rozmyślania Marty podczas tłumaczenia książki od księgarza:

 

Gdy raz już zostanie taką bogatą, wielką panią, pierwszą rzeczą, jaką uczyni, będzie przyjęcie jakiej uczciwej, niemłodej służącej, która by dzieci swoje miała, a przynajmniej je lubiła,

a więc dozorować mogła Jancię troskliwie, rozsądnie. Potem... (tu Marta zapytała sama siebie, czy nie jest w rojeniach swych zbyt śmiałą) potem opuści może tę nagą, zimną, ponurą izbę, w której jej samej tak smutno, dziecku jej mieszkać tak niezdrowo, a wynajmie gdziekolwiek, przy małej jakiej, lecz czystej, cichej ulicy dwa pokoiki ciepłe, suche, słoneczne... Potem... jeżeli zdobędzie sobie imię dobrego tłumacza i wezwaną zostanie

tu i ówdzie, jeżeli te sześćset złotych, ta suma olbrzymia, po wiele razy do rąk jej przyjdzie, poszuka nauczycieli języków i rysunków, uczyć się będzie, o, uczyć się będzie dniami, nocami, bez odpoczynku, z zapałem i cierpliwością, bo taką przecież być musi praca kobiety, krok za krokiem i o własnych siłach...

 

 

Mężczyzna, literat, przybywający u księgarza:

 

Po co nam, proszę, kobiety uczone, jak wyrażają się niektórzy, niezależne? Piękność, łagodność, skromność, uległość i pobożność – oto są cnoty właściwe kobiecie, gospodarstwo

domowe – oto zakres jej pracy, miłość dla męża – oto jedyna stosowna i pożyteczna dla nich cnota!

 

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin