Dębski Z powodu picia podłego piwa.txt

(30 KB) Pobierz
Eugeniusz D�bski

Z powodu picia pod�ego piwa

Mijali d�ug� k�p� �agiewnika; stercz�ce w g�r� d�ugie 
w�skie poszarpane li�cie niemal czarne przy ogonkach i przez 
czerwie� przechodz�ce w ��� na ko�cach, nadzwyczaj udanie 
udawa�y p�omyki, w szczeg�lnym o�wietleniu mog�y z daleka 
wprowadzi� w�drowca w b��d i spowodowa� bicie serca na my�l, 
�e widzi zarzewie po�aru. Hondelyk cmokn�� nagle z niech�ci� 
i �ci�gn�� wodze.
- Niech to gromy i pioruny! - mrukn�� z pasj�. - Opi�em 
si� tego piwska, a nie by�o najlepsze.
- B�dziemy teraz stawali co dwa staggi?
Hondelyk zeskoczy� na ziemi� i rzuci� wodze na krzew, 
zerkn�� na Cadrona spod oka.
- Obawiam si�, �e co p� - postraszy� i zanurzy� si� w 
k�pie.
Cadron wzni�s� oczy do nieba, ale gdy wr�ci� spojrzeniem 
na ziemi�, to my�lami by� ju� gdzie indziej. �eby tak do 
Schalsaman, rozmarzy� si�. Poto�my kupili i obsadzili s�u�b� 
t� posiad�o��, by by�a przystani� na staro�� i ci�kie
czasy. Hondelykowi milsze w�drowanie i przygody a� do 
jesieni, a tam ju� winnice dojrzewaj�, morze jeszcze ciep�e, 
w puszczy �ycie si� kot�uje, jaki� jesienny gon zaj�cy z 
chybartami by zrobi�, och! Albo mo�na wyp�yn�� na morze, na 
te dwie wysepki, przecie� dlatego tak ch�tnie kupili�my t� 
posiad�o��, bo nie spos�b si� w niej nudzi�! Da�oby si�...
Kto� tr�ci� go w bok buta. Szarpn�� si� do miecza i 
trafi� spojrzeniem na Hondelyka z palcem na zaci�ni�tych 
wargach. Kompan skin�� lekko g�ow�, odsun�� si� i, gdy 
Cadron zeskoczy� mi�kko na ziemi�, przysun�� si� do jego 
ucha i wyszepta�:
- Chod�, co� si� ciekawego dzieje na polance, ale cicho!
Bezszelestnie, a w ka�dym razie nie wzbudzaj�c niczyjego 
zaniepokojenia podkradli si� na skraj polany. Z tej 
odleg�o�ci s�yszeliby nawet szept, ale na polance nikt nie 
szepta�. Rozstawiony by� tam na koz�ach du�y prosty st� z 
nier�wnych desek, wida� po�piesznie zbity i mo�e tylko na t� 
jedn� okazj�. Cztery kolaski ustawiono tak, by rozsuni�tymi 
dachami os�ania�y biesiaduj�cych od s�o�ca. Za sto�em 
siedzia�o jedena�cie os�b, niemal wszystkie postawne, 
brzuchate, z po�yskuj�cymi t�usto �ysinami, pulchnymi 
palcami. Przed nimi kilka pater z rakami, pieczon� w�trob�, 
s�onymi preclami i kilkoma miseczkami z orzeszkami r�nych 
gatunk�w - wszystko do piwa: przed ka�dym z siedz�cych sta� 
spory szklany kufel, najcz�ciej niemal pe�ny. Nieco dalej 
sta�o jeszcze pi�� kolasek i tam siedzieli stangreci. 
Biesiadowali r�wnie�, nieco mniejszy by� wyb�r, ale humory 
lepsze. Tu siedzieli ponuro.
- Udusi� - mrukn�� w ko�cu jeden z siedz�cych. Wrzuci� do 
ust migda� i zacz�� zajadle rozciera� go mi�dzy z�bami. - 
Otrrru�!
- Nie pr�bowali�my mo�e? - zaripostowa� siedz�cy na czele 
sto�u brodaty grubas. - Przypomn�, �e dwaj wynaj�ci do tej 
roboty �uj� traw� od korzeni, trzej wylizali si� z ran, ale 
nie zamierzaj� pr�bowa� drugi raz.
- No to co, b�dziewa p�aci� do ko�ca usranego �ywota? - 
piskliwie poskar�y� si� chudy �ysy wyp�osz z cwanymi oczkami 
lichwiarza. - Powiadam: z�o�y� skarg� u Dominiona.
- Ta, i przyzna� si�, �e dwa lata p�acimy? - zaproponowa� 
niech�tnie brodacz. - Zapyta, dlaczego od razu si� nie 
zg�osili�my, i co?
Zapad�a na chwil� cisza. Pods�uchuj�cy wymienili 
spojrzenia, Cadron ostrzegawcze, Hondelyk - u�miechni�te i 
zaciekawione.
- Ale trza kiedy� co� zrobi�! - zajazgota� chudy.
- Co si� tak rypiesz?! - hukn�� s�siad, krzyk chudego 
wyrwa� go z g��bokiej zadumy. - Kiedy�, co�! Po co dzi�b 
otwierasz, jak nie masz nic do powiedzenia?
- Ja? A ty co� masz? - podskoczy� wyp�osz.
- Waszmo�cie, zostawcie swoje braterskie spory na 
p�niej. Nie przyjechali�my tu, �eby w niesko�czono�� 
biadoli�. Ma kto� jaki� pomys�?
- Jaki mo�e by� pomys� - burkn�� inny uczestnik ponurej 
biesiady. - Albo p�acimy, wtedy nie ma co si� spiera�, tylko 
zebra� trzos, albo nie. Tedy trza co� wymy�li�, mo�e nie 
m�wi� Dominionowi, ile to ju� trwa?
- Dowie si�.
Kilka g��w zakiwa�o w zgodnym rytmie. Cadron k�tem oka 
zobaczy� ruch, zerkn�� w bok, Hondelyk wyci�gn�� z kieszeni 
granatow� jedwabn� chust�. Cadron spr�bowa� spojrzeniem 
wyrazi� g��bok� nagan�, ale Hondelyk omija� jego wzrok, wi�c 
w ko�cu sam si�gn�� do kieszeni i wyj�� identyczn� chust�. 
Zawi�zali je na twarzach, po czym Hondelyk dwoma susami 
wypad� na polank�. 
- Pomog� mo�ciom, je�li chodzi o wymuszony haracz - 
powiedzia� weso�o.
Przy stole zakot�owa�o si�, poderwali si� wszyscy, 
wywr�ci� si� kufel, kto� uderzy� kolanem o blat i ci�ko 
zakl��. Hondelyk rzek� do stoj�cego teraz u szczytu grubasa:
- Powtarzam, us�ysza�em, �e op�acacie si� komu�, chc� wam 
pom�c, nie za darmo, rzecz jasna. - Rzuci� okiem na 
biegn�cych z pomoc� fornali. - Powiedzcie, �eby si� nie 
wtr�cali. - Odsun�� si� o krok i wyj�� z umy�lnym zgrzytem 
miecz.
Grubas uni�s� r�k� i wszyscy wo�nice stan�li jak wryci. 
Chwil� mierzy� Hondelyka wzrokiem, potem przejecha� uwa�nym 
spojrzeniem po wsp�biesiadnikach i oceniwszy ich 
zdecydowanie kiwn�� g�ow�.
- Pom�c nam, to zabi� - powiedzia�.
- Tak, szubrawca, kt�ry wydusza z was pieni�dze. To mi 
odpowiada - zgodzi� si� lekko Hondelyk.
- Dlaczego si� kryjesz za chust�?
- Po co wszyscy maj� wiedzie�, kogo wystawicie przeciwko 
bandycie?
- Brodacz rozejrza� si� po zebranych.
- Macie lepszy pomys�?
- A je�li we�mie trzos i zwieje?
- Wezm� go po za�atwieniu sprawy - machn�� niedbale r�k� 
Hondelyk.
- A je�li jest wys�a�cem...
- G�upi� wa��!
Sp�r nabrzmiewa� jak gula po uk�szeniu �merchy. Hondelyk 
siekn�� zamaszy�cie mieczem, g�ownia wy�piewa�a kr�tk�, ale 
przejmuj�c� piosenk�. Nasta�a cisza.
- Um�wmy si�, je�li zgodzicie si� na moje warunki, poka�� 
twarz jemu - skin�� g�ow� na grubego brodacza. - 
Wynagrodzenie, jak powiadam, po robocie.
- Aaa, to co innego...
- Pewnie...
- Ju�ci!
- Tako niech...
- Cicho! - zag�uszy� be�kocz�cych brodacz. My�la� chwil�. 
- Ko�czymy spotkanie. Wy wracajcie do dom�w, ja zostan� i 
b�d� rozmawia�.
Pomrukuj�c i ciekawie zerkaj�c na zamaskowanego 
sprzymierze�ca, brzuchacze i chudy lichwiarz rozeszli si� do 
kolasek. Zosta�y tylko dwie osoby. Brodacz wskaza� �aw� i 
usiad� pierwszy na znak, �e ufa Hondelykowi. Ten te� usiad�, 
zsun�� chust� w d�. Chwyci� w palce precel, zanurzy� w 
chrzanie z miodem i wrzuci� do ust.
- Chu-ach! K�sa! - chuchn��. Obrzuci� spojrzeniem krzaki, 
w kt�rych siedzia� Cadron, nie wywo�a� go. - No? Co was 
gryzie? 
M�czyzna chwil� zbiera� my�li.
- My tu, jak wiecie, bo�cie musieli t� drog� przyby�, 
jeste�my skazani na jeden tylko porz�dny szlak: nad rzek�, a 
potem prze��cz� i na r�wnin�. Dwa inne szlaki to raczej 
�cie�ki, na kt�rych nawet kozice nie biegaj� swobodnie. A 
bez drogi jeste�my odci�ci od wszystkiego. - Chwyci� kufel, 
ale tylko zamajta� nim i przygl�da� si�, jak wewn�trz biega 
piwo.
- A na drodze za� rozsiad�a si� banda i pobiera haracz - 
doko�czy� Hondelyk z wywa�onym u�miechem.
Grubas zerkn�� na� spod oka.
- �eby tak by�o! - powiedzia� po znacz�cej pauzie. - Ona 
jest w mie�cie i pobiera od nas haracz, za to, �e nie pobiera 
od innych. Od nas, to znaczy od gildii kupc�w, karczmarzy i 
rzemie�lnik�w.
Hondelyk zmarszczy� czo�o. To samo zrobi� Cadron w 
krzakach.
- Banda jest w mie�cie, �upi trzy najbogatsze gildie i 
nic nie mo�ecie zrobi�!?
- Nie banda jest w mie�cie - poprawi� grubas. - Ona.
- Ona???
- Wilczyca. Marcja Finnegarth. Pi�kna rudow�osa diab�oca.
- E-e-e... Nic nie rozumiem.
- No to mo�e po kolei? - westchn�� grubas. - Cztery lata 
temu w postawionej na g�rze Mahny �wi�tyni... widzia�e� j�? 
- Hodelyk skin�� g�ow�, trudno by�o nie zauwa�y� budowli 
przyczepionej do skalistego zbocza. - Z dachu sterczy miecz 
Mistrza Skona, prawda? - Kiedy� �w miecz wotywny zafundowa�y 
trzy najbogatsze miejskie gildie, nasze - doda� 
niepotrzebnie.
Hondelyk skin�� g�ow�, �e wszystko rozumie.
- Miecz �w si� obluzowa�, trza go by�o umocowa�. 
Pr�bowa�o trzech �mia�k�w, ale �liska kopu�a i porywy wiatru 
zabi�y wszystkich i nikt si� wi�cej nie zg�asza�. Wtedy 
przyby� do miasta cz�owiek, kt�ry kaza� nazywa� si� Wilk. 
Przyby� z �on�, rudow�os� pi�kno�ci�, synem i kilkoma 
jeszcze lud�mi, ni to przyjaci�mi, ni to rodzin�. Jak si� 
dowiedzia� Wilk, �e obiecujemy coraz wy�sze wynagrodzenie, 
zg�osi� si�. Zgin�� przy mieczu jego syn, ale robot� 
wykonali. Kiedy Wilk przyszed� po nagrod� powiedzieli�my: 
"Co chcesz?" - a on: "Glejt - powiada - mi dajcie, �ebym w 
ka�dej z waszych karczm m�g� zje�� i wypi� do woli". Dali my 
ten glejt, cho� woleli�my jaki� uczciwy trzos, za jego 
w�asne, Wilka, nieszcz�cie. P� roku szwenda� si� od szynku 
do karczmy i z powrotem. A� zgubi� glejt. Jak wytrze�wia�, 
to przyszed� do gildii i za��da� drugiego, ale gildia si� 
postawi�a. Za� on powl�k� si� do Dominiona, rzecz ca�� 
wy�o�y�, a Dominion, oby w�ada� d�ugo i szcz�liwie, kaza� 
mu wypali� na szyi pi�tno odpowiednie. Wilk wchodzi� do 
karczmy, przechyla� g�ow�, pokazywa� glejt i pi�, dok�d 
m�g�. Nawet znalaz� na�ladowc�w. - Brodacz odchyli� g�ow� i 
pstrykn�� si� w szyj�. - Tak zacz�li w okolicy pokazywa�, �e 
chc� okowity. - Cmokn�� z dezaprobat�. - No, ale nie o 
tym... Wilk si�, rzecz jasna, spi�. Kiedy� zasn�� w rowie, 
pyskiem w dno zary� i si� utopi�. - Sapn�� kilka razy. - 
Wtedy si� zacz�o z Wilczyc�. Pami�tam, przysz�a do mnie i 
bezczelnie powiada: "Nienawidz� was, w�dczarzy, karczmarzy, 
szynkarzy... Od was si� ca�e moje nieszcz�cie zacz�o, a wy 
ze s�abo�ci ludzkich �yjecie. Teraz ja z was b�d� �y�. Od 
dzi� p�acicie mi za to, �e szlak zostawiam wolny i 
bezpieczny. Je�li nie - zaczn� na nim harcowa� z band�, 
wie�� si� rozniesie, �e niebezpiecznie do was w�drowa� i 
miasto wasze zdechnie, co mu si� i tak nale�y". Ja - grubas 
podrapa� si� po brodzie - si� roze�mia�em w g�os, ona mi 
zawt�rowa�a i wysz�a. Ciarki od tego �miechu mia�em do 
wieczora. Trzy dni potem napadni�to karawan�, kupc�w 
zwi�zano i wrzucono n...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin