Karol Bunsch - Wywołańcy.doc

(1726 KB) Pobierz

Karol Bunsch

 

 

 

Wywołańcy

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Uśmierzenie krakowskiego buntu, który wstrząsnął podwalinami odbudowującego się państwa, przyniosło Łokietkowi jedynie chwilową ulgę. Jakby jeden kamień usunął z wyboistej drogi, po której z uporem zmierzał do swego celu. Tyle że spokojniej rozważyć mógł położenie, nim do nowych działań przystąpi.

Po klęsce poniesionej od Mateusza Csaka na Morawach Jan Luksemburski zdołał uładzić się z Habsburgami, Leopoldem i Fryderykiem, a nawet uzyskać obietnicę pocztu dwustu rycerzy na wyprawę do Polski. Ale rozniecony jego niepowodzeniem na Morawach bunt rozszerzał się na Czechy, gdzie wielmoże i rycerstwo podnieśli się przeciw królowi, gniewni o obsadzanie Niemcami świeckich i duchownych godności. Wszędzie gotował się opór przeciw niemieckiemu najazdowi. Poparcia swego cesarskiego rodzica Jan nie mógł się spodziewać w czasie, gdy Henryk podjął wysiłek koronacyjnej wyprawy do Italii, pozostawiając w Niemczech wichrzących Wittelsbachów.

Nadzieje niemieckiego mieszczaństwa na włączenie Polski do państwa Luksemburgów zbladły. Nie tylko z nienawiści zrodził się bunt. Łokietek rozumiał wzrastającą rolę miast i istotne ich potrzeby. Wiedział, że musi zapewnić spokój i bezpieczeństwo na drogach, zakłócone przez ustawiczne wojny wewnętrzne, znieść gnębiące handel przeszkody i ciężary nakładane przez dzielnicowych książąt, a nawet możnowładców. Mieszczaństwo pragnie wielkiego, silnego i zjednoczonego państwa, zdolnego zapewnić ład i prawo. Gdy uwierzy, że Łokietek zbudować je potrafi, stanie się jego sprzymierzeńcem.

Dzieło zjednoczenia było jednak dopiero w zaczątkach i książę nie mógł jeszcze zaufać wymuszonemu posłuszeństwu, by wszystkie siły i myśli poświęcić wygnaniu z Wielkopolski sprzymierzonych z Luksemburczykiem synów Henryka głogowskiego. Pozbawieni poparcia Jana, obłożeni klątwą nie tylko przez arcybiskupa Jakuba, ale i przez dawnego Łokietkowego przeciwnika, biskupa Andrzeja poznańskiego, Henrykowice mieli stronników już tylko w swym niemieckim mieszczaństwie, dla którego przestrogę stanowić winno poskromienie krakowskiego buntu.

Omawiając przeto z kasztelanem Jaśkiem Leliwą sposoby uporządkowania spraw w Krakowie, by stłumić tlejące jeszcze pod pozorami spokoju zarzewie oporu, książę polecił wydać rodzinom ciała straconych i zawiadomić o tym rozkazie Ostróżkę, który wykonania wyroku miał pilnować. Kasztelan odparł:

- Zlećcie to komu innemu, be Ostróżka zbiegł.

Łokietek spojrzał na Jaśka ze zdziwieniem:

- Zbiegł? Przed czym? Przed nagrodą? Co znowu zaszło?

- Pogrzebł ciało wójta sądowego, Hanusa, i zniknął, widno lękając się waszego gniewu o nieposłuszeństwo.

Książę plasnął w dłonie w zaskoczeniu:

- Komuż, do biesa, mogę zaufać!

Chciał mieć w mieście pewnych ludzi i na jednego z pierwszych upatrzył sobie Ostróżkę. Jego obrotność, znajomość miasta i nienawiść do głównego wroga, biskupa Muskaty, zdały się poręką. że wiernie i czujnie baczyć będzie na sprawy i wykonywać zlecenia.

Zawód rozdrażnił Łokietka. Kasztelan Jaśko Leliwa widząc, że książę wziął sprawę do serca, dorzucił:

- Zawżdy sobiepan to był i swoje jakoweś miał sprawy.

Łokietek w porywie niezwykłego zniecierpliwienia zerwał pątlik z głowy i cisnął nim o ziemię:

- Wszyscy wy tu macie swoje sprawy, jeno mnie ich mieć nie wolno! I ty, Pietrze, mnie się zaprzesz.

- Przecz mnie na równi z tym obwiesiem stawiacie - żachnął się kasztelan.

Książę pohamował się widząc, że niesłusznie dotknął wypróbowanego przyjaciela:

- Nie tak myślałem - rzekł - jeno że każdy, choćby najlepszy, własne jakoweś życie ma, ku któremu choć myśli może odwrócić; że za trud swój nagrody czeka, a wyrozumiałości dla uchybień. Jeno mnie jarzmo głowy odwrócić nie pozwoli, by się za siebie obejrzeć, i nic nie zostało mi darowane. Oto, gdy zmarł mój maleńki Włodzisław, nawet na boleść czasu nie stało...

Jaśko zrozumiał, że w sercu księcia nagromadziło się niemało żalu i goryczy, którym choć w słowach folgę dać musi. A wiedział, że i teraz nie pora Łokietkowi o własnych myśleć sprawach. By odwrócić gorzkie myśli księcia, kasztelan wtrącił:

- W arcybiskupie macie sprzymierzeńca, który się od wspólnego z wami jarzma nie uchyli, niczego w zamian nie czekając.

- Obu nam społem nieraz nad siły trud, a on już wyprzęga.

- Bóg mu może zwoli włożyć koronę na waszą głowę.

- Nie pora myśleć o tym, gdym pod klątwą, której skutków chroni mnie jeno słaba już dłoń arcypasterza, co ekskomuniki ogłaszać zabronił...

Myśl Łokietka zwróciła się do innych spraw, ale i te nie były miłe. Chodzić jął po komnacie. Po chwili, opanowawszy się, usiadł:

- Rwie się, gdzie pociągnąć - zwrócił się do kasztelana. - Gdy Jakub sufragana chciał sobie wyświęcić, brakło mu do ceremonii drugiego biskupa, skoro Muskata z posłuszeństwa wyszedł i zbiegł. Wezwany zaś chełmiński biskup zaświadczyć sobie kazał, jako musiał mu zaświadczyć, że chełmińska diecezja do Gniezna nie należy, jeno do ryskiej metropolii. Tak to pękła jeszcze jedna nić, która Pomorze łączyła z Polską. A wszystko to przez onego łotra w infule... Dwakroć miałem Muskatę w ręku, trzeba mi było koniec z nim zrobić...

Książę zerwał się znowu. By go uspokoić, Jaśko rzekł:

- Na głowę jedno brać, gdy na wszystko naraz sił nie starczy. Ninie z Wielką Polską uładzić trzeba, a wonczas będziecie mieli drugiego biskupa, poznańskiego. I do koronacji więcej nie trzeba.

- Prawda! Jeno Pomorza nijak mi poniechać, by się Zakon nie świadczył, jako je spokojnie posiadał. Zaś o Muskacie myśli wyzbyć się nie mogę, nawet we śnie.

- Ma on sam o sobie dość do myślenia. Jeśli zaś chodzi o Pomorze, to starczy kilku śmiałych ludzi na granicy posadzić, by Zakon spokoju nie zaznał, a przez Kujawy i Wielką Polskę z wrogami się nie znosił.

- Tak i uczynię. Brataniec twój, Krzych, do tego by się zdał, bo pogranicze już zna i pokazał, że z Krzyżaki radzić sobie wydoli. Niechże dalej na mą ufność i łaskę zasługuje, a za wyrozumiałość odpłaci.

Gdy Jaśko zachmurzył się i nic nie odrzekł, książę sądząc, iż niemiłe kasztelanowi wspomnienia Krzychowego przeniewierstwa w sprawie Muskaty, ciągnął:

- Myślę, że mu już kiecki ze łba wywietrzały, gdy się przekonał, że na hak mogą przywieść człeka. Co o tym mniemasz?

- Żenić się zamierzał - odparł kasztelan, ale umknął z oczyma.

Łokietek pokiwał głową:

- Szkoda, bo sprawa krzyżacka pilna, a przez krakowski bunt zaniedbana, gdy wszystkie siły tu ściągnąć musiałem.

Gdy Jaśko milczał zasępiony, książę nie chcąc, by kasztelan sądził, że wypomina dawne sprawy, lub może pragnąc wyrządzoną przykrość nagrodzić, dodał z życzliwym uśmiechem:

- Juści, nijak młodą żonę na krzyżacką granicę brać. Wyśle się kogo innego. A Leliwy niech się mnożą. Wiernych sług i przyjaciół i syn mój dzie potrzebował. A kogóżeś Krzychowi zaswatał?

- Sam się wyswatał. Mieszczka - odparł kasztelan. Zmieszany się zdał.

Łokietek myśląc, że Jaśko niechętny jest związkowi, dorzucił:

- Pono Leliwy nie pierwszy raz z mieszczany się krewnią. Pieniądz przyda się rycerstwu, a dla mnie związki z możniejszym mieszczaństwem poręką będą wierności.

- Sierotę bierze, bez krewnych i wiana.

Książę zmarszczył się lekko:

- Niedobrze. Nazbyt na kiecki łasy. Nie mógł żeś zakazać?

Gdy Jaśko pominął pytanie milczeniem, Łokietek patrzył na niego przenikliwie. Nie doczekawszy się odpowiedzi, rzekł cokolwiek oschle:

- Nie pytam przez ciekawość. Nieobojętny mi los Spytkowego syna. Ale nie po sercu ci gadać - nie gadaj.

- Nie to - odparł Jaśko z przymusem. - Jeno się waguję, zali wolno mi odkryć nie swoją tajemnicę.

- Nie przymuszam. Ale coś nad miarę tajemnic dokoła tego otroka. Mniejsza z tym. Onże Radocha, co społem z Krzychem zwodził się z Krzyżaki, i sam to czynić wydoli. Ziemię mu się nada na pograniczu pomorskim. Mało chętnych krzyżackiego sąsiedztwa, ale on go zwyczajny i osadników najdzie sobie podobnych.

* * *

Nawykły do ruchu i przestrzeni Radocha przykrzył już sobie w mieście, gdy nowość przestała go bawić. Siedział osowiały na gospodzie u koniuszego Budziwoja. Nawet do karczmy na piwo trudno go było wyciągnąć. W domu pił, ale napitek nie rozwiązywał mu ruchliwego zazwyczaj języka. Coś gryzło go widocznie.

Doświadczony Budziwoj wraz pomiarkował, że swaty Radochy z Kundzią wziął zbyt lekko. Żal mu było człowieka, którego zdążył polubić, a nawet do herbu przypuścił. Trochę winny się czuł, że wydrwił jego dziewosłęby. By wybadać, czy się nie myli. zagadnął:

- Rycerz Krzych, jako słyszę, wesele szykuje i dworzec przysposobić pojechał. Iście po odpowiedź do Kundzi szkoda ci zachodzić, ale odwiedzić by ją przystało, niechaj dziewczyna nie myśli, że urazę do niej chowasz.

- Bym wiedział, że ona stoi o to! - szorstko odparł Radocha. - O Krzychu pójdę jej prawić jak łoni? Już ta on sam rzecze, co dziewucha słyszeć rada.

- Tyleście z Krzychem przeszli społem, wżdy nie rozejdziecie się o dziewkę. Nie jedna ona, a jemu przychylność winieneś okazać.

- Niechaj im szczęści, ale ja do tego niepotrzebny. Żyli beze mnie, to i będą. Na mnie nie czekają, jako i nikt...

Nie było co odrzec. Radocha widno układał sobie nowe życie z Kundzią i chybiło mu ono zaraz u progu. Toteż koniuszy rad był widząc, jak go ożywiło wezwanie do księcia. Bez wątpienia Łokietek, któremu wciąż ludzi brakło, zamierza Radosze jakąś sprawę czy urząd powierzyć. Nie będzie miał czasu rozmyślać o Kundzi, a potem zapomni.

Radocha zaraz jął się przybierać. Po namyśle posłał pachołka po starego towarzysza Pizłę. Zbój był kosy, ryży i dziobaty, z nagła go spotkawszy przestraszyć się było można, ale wyboru Radocha nie miał, a chciał się okazale u dworu przedstawić, jak rycerzowi przystało, z giermkiem, który by za nim miecz i tarczę ze świeżo wymalowanym Ciołkiem poniósł. Pizło zjawsię zaraz, ale gdy posłyszał, czego chce Radocha, odparł, zacinając się jak zwykle:

- Anim ja twoim chwostem, ani ci szłom i szczyt u książęcia potrzebne. A potrzebne ci, to se sam nieś. ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin