Legendy dominikańskie.doc

(408 KB) Pobierz
Legendy dominikańskie

Legendy dominikańskie

 

Założyciel zakonu, św. Dominik Guzman, urodził się ok. 1171 roku w Kastylii. Święcenia kapłańskie otrzymał ok. 1196 roku i był kanonikiem w Osmie. W latach 1203 i 1205 wraz ze swoim biskupem i przyjacielem brał udział w poselstwie do Danii oraz do Rzymu. Podczas drugiej podróży, idąc przez południową Francję, przyłączyli się do legatów papieskich, przysłanych tutaj w celu nawracania heretyków — i doradzili zmianę stosowanych dotychczas metod.

Dwa elementy nowej metody miały w przyszłości znaleźć się u podstaw nowego zakonu. Po pierwsze, miało to być apostołowanie w ubóstwie, postach i wyrzeczeniu — Dominik chciał wytrącić argument przeciw nauce katolickiej, że nie jest ona wiarogodna, bo głoszą ją ludzie bogaci i syci. Po wtóre, miało to być apostołowanie wędrowne, od wsi do wsi, od miasta do miasta, aby nie czekać na ludzi szukających pouczenia, ale samemu ich szukać.

Legaci odjechali do innych obowiązków, biskup Dydak umarł, pracę zaś kontynuował Dominik oraz garstka jego przyjaciół. To było początkiem zakonu, który został zatwierdzony w roku 1216. W tym momencie Dominik zdecydował się na krok ze wszech miar ryzykowny: całą wspólnotę, która liczyła zaledwie siedemnastu braci, rozesłał na cztery strony świata, aby głosili Ewangelię. Ówczesny Kościół zaroił się od dominikańskich klasztorów. Dominik umarł 6 sierpnia 1221 roku. W roku 1234 papież Grzegorz IX zaliczył go w poczet świętych.

Wszystkie poniższe teksty zostały zapisane przez ludzi, którzy osobiście znali świętego lub obracali się w kręgu bezpośrednich świadków jego życia. Toteż trudno dziwić się przeświadczeniu tych ludzi, że ktoś prowadzący taki tryb życia - rozmodlony, a przecież ciągle odbywający apostolskie pielgrzymki, surowy pokutnik, a przecież pełen Bożej radości, zwalczający błędy, a przecież pochylający się z delikatnością nad każdym człowiekiem, przyjacielem i obcym — musiał być naprawdę blisko Boga, musiał już na tej ziemi przebywać w wymiarach, które przekraczają doczesność.

Jacek Salij OP


 

Jedyny przekaz z czasów jego młodości

Kiedy Dominik studiował w Palencji, wielki głód nastał w całej prawie Hiszpanii. Poruszony nędzą ubogich i gorąco z nimi współcierpiąc, postanowił jednym i tym samym czynem pójść za radami Pana i pomóc wedle możności umierającym biedakom. Sprzedał więc książki, które mu wówczas były niezbędne do studiów, oraz cały swój dobytek i rozdzielił wszystko pomiędzy ubogich. Swoim pobożnym przykładem tak pociągnął innych teologów i mistrzów, że z hojności młodzieńca zrozumieli, jak skąpo sami dotychczas siali [por. 2 Kor 9, 6]; toteż odtąd dużo więcej przeznaczali na jałmużnę.
 

O studiowaniu w księdze miłości

Zapytał go pewien student, z jakich książek korzysta. Uderzyły go bowiem jego wspaniałe kazania oraz to, że o Piśmie mógł rozprawiać na dowolnie każdy temat. Święty mąż odpowiedział mu: "Synu, w księdze miłości studiowałem więcej niż w innych książkach. Ta książka uczy bowiem wszystkiego".
 

Zatwierdzenie zakonu

Pewnej nocy Ojciec Święty [Innocenty III], a było to z objawienia Bożego — miał widzenie, że ściany kościoła św. Jana na Lateranie jakby zaczynały pękać i kościołowi groził nagły upadek. Kiedy na to patrzała drżeniem i smutkiem, nadbiegł z naprzeciwka mąż Boży Dominik i swoimi ramionami powstrzymał całą budowlę od upadku. Ojciec Święty dobrze zrozumiał zarówno nowość tego widzenia, jak jego znaczenie. Nie zwlekając poparł zamysł męża Bożego i z radością zatwierdził jego prośbę o uznanie zakonu. Kazał mu wrócić do braci i roztropnie zastanowić się nad tym, którą z uznanych reguł wybiorą dla siebie, aby budować na niej początki zakonu; później zaś niech wróci do niego, aby bez przeszkód otrzymać zatwierdzenie. Z mądrością i nasłuchując Ducha Świętego zastanowił się nad tym mąż mądry, pamiętając o tym, że mocniej trzymają się takie budowle, które opierają się na starych fundamentach, a starożytne i królewskie drogi są bezpieczniejsze od nowych ścieżek, jak to sam Pan powiedział przez proroka: "Stańcie na drogach i pytajcie o ścieżki starożytne: ta droga jest dobra i nią postępujcie" (Jr 6, 16).
 

Trzeba trwać w Bogu bez względu na wszystko

Którejś nocy święty mąż leżał krzyżem na modlitwie, a diabeł zazdrośnik wyjął z dachu kościoła wielki kamień i rzucił obok niego z taką siłą, że łoskot rozległ się w całym kościele. Chciał mianowicie zły duch rozproszyć w nim modlitewną żarliwość. Kamień zaś upadł tak blisko Dominika, że otarł się o jego kaptur. Jednakże święty mąż trwał nieporuszony na modlitwie. Diabeł natychmiast odstąpił ze wstydem, wydając z siebie straszliwe jęki.
 

Diabeł Koniecznie chce nas przestraszyć

Po odprawieniu mszy błogosławiony Dominik przyszedł kiedyś do sióstr i powiedział im, aby się zebrały koło młyna nad kanałem, gdyż chce im głosić słowo Boże. Wiedząc zaś o tym, co się stanie, powiedział im: "Córki moje, gdyby nieprzyjaciel rodu ludzkiego chciał was w jakikolwiek sposób nastraszyć, wy się go nie bójcie!" Poszły więc siostry, tak jak im polecił święty Dominik. Dziwiły się tylko, że chce do nich przemawiać w tak niezwyczajnym miejscu. Mimo że młyn był właśnie w remoncie, święty ojciec wszedł do wnętrza wraz z towarzyszącymi braćmi, siostry zaś były już tam zebrane.

Gdy wszyscy już usiedli nad kanałem, błogosławiony Dominik zaczął z mocą mówić o fałszach nieprzyjaciela i o jego podstępach. Właśnie o tym mówił, kiedy nagle wpadł szatan w postaci okropnego i odrażającego jaszczura o dwóch głowach i dwóch ogonach. Był czarny jak noc, biegał brzegiem kanału, z ogromną szybkością podnosząc i spuszczając swoje głowy i ogony. Zamierzał się na siostry, jak gdyby chciał je zaatakować.

Błogosławiony Dominik poznawszy przez Ducha Świętego, kto to ukrywa się pod postacią jaszczura, spojrzał na niego groźnie i kiwając głową, mówił: "Oj ty, nieprzyjacielu! nieprzyjacielu!" Widząc zaś, jak bardzo siostry są przerażone, że niektóre zabierają się już do ucieczki, zwrócił się do niego: "Rozkazuję ci, nieprzyjacielu rodu ludzkiego, abyś natychmiast zniknął w tej wodzie!" Bestia od razu zanurzyła się w wodę i nigdy więcej już się nie pokazała.

Świadkami cudu była Cecylia oraz inne siostry z klasztoru świętego Sykstusa, a także wielu braci.
 

O cudownym nakarmieniu braci

Kiedy bracia mieszkali jeszcze przy kościele św. Sykstusa, a liczba ich sięgała stu, błogosławiony Dominik wysłał raz brata Jana z Kalabrii i brata Alberta Rzymianina do miasta po jałmużnę. Chodzili od rana aż do godziny trzeciej i niczego nie znaleźli. Właśnie wracali do domu bez żadnego wsparcia, gdy w pobliżu kościoła św. Anastazji wyszła im naprzeciw pewna matrona, która bardzo szanowała nasz zakon. Widząc, że nie zdobyli żadnej jałmużny, dała im jeden chleb ze słowami: "Żebyście przynajmniej nie wracali tak całkiem bez niczego!"

Wracali więc z tym chlebem, gdy oto pewien uczciwy i przyzwoity człowiek natarczywie prosi ich o jałmużnę. Oni zaczęli się wymawiać: sami dla siebie nie mają, nie mogą więc dać jemu. Gdy jednak ten prosił coraz usilniej, rzekł jeden do drugiego: "Cóż nam po jednym chlebie? Damy mu go w imię Bożej miłości". I oddali mu ten chleb. Ten szybko zniknął i nie zauważyli nawet, dokąd poszedł. Gdy wrócili do domu, pobożny ojciec wyszedł im naprzeciw. Twarz miał uradowaną, wiedział bowiem już wszystko, gdyż Duch Święty mu to objawił. Odezwał się do nich: "Nic nie macie, synowie?" Odpowiedzieli mu: "Niestety, Ojcze". Opowiedzieli mu o wszystkim, również o biedaku, któremu oddali chleb.

Na to czcigodny ojciec Dominik: "Był to anioł Pański. Zapewne sam Pan nakarmi swoje sługi. Chodźmy na modlitwę". Wszedł do kościoła, a kiedy po chwili wyszedł, rozkazał braciom, aby zwołali wspólnotę na obiad. Odpowiedzieli mu: "Ojcze święty, dlaczego każesz nam to czynić, skoro nie mamy co położyć na stół?" On jednak, przeczuwając, co się stanie, powiedział: "Pan nakarmi swoje sługi". Ponieważ ci zwlekali z wypełnieniem rozkazu, zawołał brata Rogera ekonoma i kazał mu zwołać braci na obiad, gdyż Pan zatroszczy się o swoje sługi.

Bracia nakryli wreszcie stoły i położyli naczynia. Na dany znak wszyscy weszli do refektarza. Błogosławiony ojciec pobłogosławił stoły, bracia usiedli, a brat Henryk Rzymianin zaczął im czytać. Błogosławiony Dominik, złożywszy ręce, zaczął się modlić nad stołem. I oto, zgodnie z tym, co natchniony Duchem Świętym przewidywał, mocą Bożej Opatrzności pojawili się nagle na środku refektarza dwaj młodzieńcy niezwykłej urody, niosący dwa śnieżnobiałe obrusy wypełnione chlebem. I poczynając od najmłodszych - jeden od prawego, drugi od lewego końca stołu — położyli przed każdym bratem wspaniale wypieczony bochen. Kiedy doszli do błogosławionego Dominika, również przed nim położyli jeden bochen i skłoniwszy się, natychmiast zniknęli, a skąd przyszli i dokąd poszli, aż do dzisiaj nie wiadomo. Błogosławiony Dominik powiada wówczas do braci: "Spożywajcie, bracia, chleb, który Pan wam przysłał".

Następnie rozkazał braciom usługującym przynieść na stół wino. Oni odpowiedzieli: "Ojcze święty, nic nie ma". Wówczas błogosławiony Dominik, proroczym duchem napełniony, powiada im: "Idźcie do beczki i podajcie braciom wina, które Pan nam przysłał". Poszli według rozkazu i znaleźli beczkę przepełnioną najlepszym winem. A zaczerpnąwszy, zanieśli braciom. I rzekł błogosławiony Dominik: "Pijcie, bracia, wino, jakie Pan przysłał". Jedli więc i pili do woli — tego dnia i nazajutrz, i dnia trzeciego.

Po obiedzie rozkazał święty ojciec wszystek pozostały chleb i wino rozdać ubogim, nie chciał bowiem, aby cokolwiek zostało w domu. Przez trzy dni jednak nikogo nie wysłał po jałmużnę, gdyż Pan dał im chleba i wina pod dostatkiem. Następnie święty ojciec wygłosił do braci przepiękną mowę: napominał ich, aby nawet w nędzy nie zwątpili w Opatrzność Bożą.

O tym przedziwnym cudzie opowiadali brat Tankred przeor, bracia Odon i Henryk, obaj z Rzymu, i brat Wawrzyniec Anglik, i brat Gaudio, i brat Jan Rzymianin oraz wielu innych siostrze Cecylii, która aż dotąd przebywa w klasztorze Świętej Marii; opowiadali o tym również innym mniszkom.
 

Zysk diabła łatwo obraca się przeciw niemu

Spotkał raz święty diabła, jak w swoich żelaznych łapach trzymał karteczkę i przy świetle lampy ją czytał. Zapytał go Dominik, cóż takiego czyta. Ten mu odpowiedział: "Grzechy twoich braci". Rozkazał mu święty w imię Chrystusa oddać karteczkę, co się też stało. Znalazł tam wiele rzeczy, w których później poprawił braci.
 

Na szczęście jest w klasztorze kapitularz

Innym znów razem święty spotkał diabła, jak obchodził kolejno klasztorne pomieszczenia. Zapytał go, dlaczego to czyni. Ten odpowiedział: "Patrzę, jakie korzyści tutaj osiągnę". Zapytał go: "Cóż ty możesz zyskać w naszym dormitarzu?" Odpowiedział: "Sprawiam, żeby spali więcej niż im potrzeba, żeby późno wstawali i opuszczali wspólne modlitwy. Ponadto, jeśli tylko się da, podsuwam im pokusy i wyobrażenia cielesne".

Święty zaprowadził go do kaplicy i pyta: "A w tym miejscu co zyskujesz?" Odpowiedział: "Ileż to razy sprawiłem, że przychodzili tu późno i szybko odchodzili, a w międzyczasie byli rozproszeni!" Zapytany o refektarz, odpowiedział: "Tutaj jedni jedzą za mało, a drudzy za dużo!" Natomiast przy rozmównicy zachichotał: "To miejsce należy całkowicie do mnie: tutaj rozlegają się śmiechy, hałasy, a słowa puszczane są na wiatr!"

Wreszcie zaciągnął diabła do kapitularza. Ten, pełen przerażenia, zaczął uciekać. "To miejsce — powiada — jest moim piekłem. Co gdzie indziej zyskam, tutaj w całości tracę. Tutaj zakonnicy się wzajemnie upominają, wyznają swoje winy, oskarżają się, tutaj się biczują i tutaj otrzymują rozgrzeszenia. Ze względu na to miejsce złorzeczę temu domowi więcej niż wszystkim innym domom".
 

Śmierć męża Bożego

Świadek Wentura z Werony, przeor klasztoru w Bolonii, zeznał, że kiedy brat Dominik ciężko zachorował, przeniesiono go do Świętej Marii na Górze, gdzie klimat jest zdrowszy. Kiedy spostrzegł, że umiera, wezwał przeora oraz braci. Przyszło do niego prawie dwudziestu braci wraz z przeorem. Gdy go otoczyli, leżąc zaczął ich pouczać o sprawach Bożych, wzywał ich do dobrej służby i do pokuty. Następnie został namaszczony. Posłyszał zaś, że zakonnik, który był rektorem owego kościoła, zapowiadał, iż nie wypuści go od siebie, lecz każe pochować w swoim kościele. Gdy błogosławiony brat Dominik o tym się dowiedział, powiada: "Żadną miarą. Chcę być pogrzebany pod stopami moich braci. Weźcie mnie stąd, abym umarł w drodze i abyście mogli mnie pogrzebać przy naszym kościele". Wówczas wzięli go do Bolonii, do kościoła św. Mikołaja, z obawą, że może umrzeć im w drodze. Kiedy tam przebywali, po dobrej godzinie kazał zawołać brata Wenturę i rzekł mu: "Przygotujcie się". Podczas gdy ten oraz inni bracia przygotowywali się do uroczystych modlitw przy konającym, błogosławiony brat Dominik powiada: "Jeszcze zaczekajcie". Wówczas przeor: "Ojcze, ty wiesz, że zostawiasz nas w smutku i opuszczeniu. Pamiętaj o nas i módl się za nami do Pana". Na to błogosławiony brat Dominik, podniósłszy oczy ku niebu, modli się: "Ojcze święty, Ty wiesz, że chętnie trwałem w woli Twojej, a tych, których mi dałeś, strzegłem i zachowałem. Polecam ich Tobie. Zachowaj i strzeż ich" [por. J 17, 11b-12a].

Świadek zeznał też, że słyszał od braci, którzy prosili męża Bożego, aby się modlił za nimi, iż ten im odpowiedział: "Po śmierci będę dla was bardziej potrzebny i pożyteczny, aniżeli byłem za życia". I niedługo potem tenże błogosławiony brat Dominik powiedział przeorowi i braciom: "Zaczynajcie". I zaczęli uroczyste modlitwy przy skonaniu, polecając jego duszę Bogu. Świadek sądzi, że błogosławiony brat Dominik modlił się razem z nimi, gdyż poruszał wargami. Kiedy odprawili modlitwy, zakończył. Byli głęboko przeświadczeni, że oddał ducha w chwili, gdy wymawiali słowa: "Przybądźcie, święci Boży, wyjdźcie mu naprzeciw, aniołowie Pańscy: przyjmijcie duszę i zanieście ją przed oblicze Najwyższego".
 

Jego testament

Kiedy już się zbliżał koniec zawodów i dobiegał kresu bieg obfity w dobre czyny, błogosławiony Dominik, mający już wkrótce otrzymać w niebie przygotowany dlań wieniec sprawiedliwości [por. 2 Tm 4, 7n], popadł, przebywając w Bolonii, w ciężką słabość ciała; wszakże duch jego był niezmordowany i zjednoczony z Bogiem. Choć choroba się wzmagała, duch nie słabł, ale wciąż wzrastał i wzrastała również wewnętrzna moc duszy. Zwołał więc spośród braci przebywających w Bolonii grupę dwunastu i zaczął ich zachęcać do dyscypliny zakonnej i do stałości w cnotach. Napominał ich, aby się strzegli zwłaszcza podejrzanego towarzystwa niewiast, szczególnie młodych, gdyż jego podniety bardzo rozmiękczają i wykrzywiają dusze mężczyzn! Aby zaś nie wydawało się, że synów, których dał mu Pan, pozostawia bez dziedzictwa i w sieroctwie, że pozbawieni będą odtąd pociechy ze strony takiego ojca, sporządził testament. Testament godzien był tego biedaka Chrystusowego, który w wierze stał się bogaczem i dziedzicem Królestwa, jakie Bóg obiecał tym, którzy Go miłują. Dotyczył nie ziemskich bogactw, ale łaski, nie materialnych dostatków, ale mocy duchowej, nie ziemskich posiadłości, ale zażyłości z Bogiem.

Otóż przekazywał to, co sam powiedział: "Takie oto bogactwa — powiada - zostawiam wam, bracia najdrożsi, abyście ja jako synowie posiadali na mocy dziedzicznego prawa. Miejcie miłość, zachowujcie pokorę, posiądźcie dobrowolne ubóstwo". Zaiste jest to testament pokoju. Nie mamy prawa go unieważniać naszym zapomnieniem, wzgardzić nim naszą bezecnością, zmienić go naszymi reformami. Stał się on prawomocny nie przez śmierć testatora, ale przez jego wejście do nieśmiertelnego życia. Błogosławiony, kto nie zaniedba, nie wzgardzi i nie odrzuci tej, przekazanej przez takiego ojca, niezniszczalnej szaty miłości, urodzajnej gleby pokory, upragnionego skarbu ubóstwa.

 

 

Jednego z braci Matka Boża niestety pominęła

Kiedyś błogosławiony Dominik nocował na modlitwie w kościele. O północy wyszedł z kościoła, a zakończywszy pracę, dla której wyszedł, zaczął się modlić w przedsionku dormitarza. Kiedy tak trwał na modlitwie, zauważył, że do dormitarza weszły trzy dostojne niewiasty o niezwykłej piękności. Ta, która była w środku, wydawała się szczególnie piękna i dostojna. Jedna z jej towarzyszek niosła kunsztowne i piękne naczynie, druga miała kropidło, które podała matronie w środku. Owa zaś dostojna pani kropiła braci i znaczyła ich krzyżem. Obchodząc braci kolejno, jednego z nich pominęła i ani go nie pokropiła, ani nie przeżegnała. Błogosławiony Dominik starał się zapamiętać, który to jest. Przerwał modlitwę i wyszedł owej matronie naprzeciw. Upadłszy jej do stóp, zaczął usilnie prosić, aby raczyła mu powiedzieć, kim jest. Skądinąd zresztą sam ją rozpoznał.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin