Anarion 14 (01 2009).pdf

(1643 KB) Pobierz
ANARion14 of.cdr
104993335.012.png 104993335.013.png
STREFA IGORA
wstępniak
Ten moment nadchodzi w każdym stowarzyszeniu.
Prędzej czy później. Trzeba napisać wspomnienie
o kimś kto odszedł. A potem jeszcze raz. Podobno
następne pożegnania pisze się łatwiej.
Odejście Jurka jest drugą śmiercią w Klubie.
Jeszcze nie jesteśmy z tym oswojeni. Kiedyś
będziemy. I to jest najstraszniejsze.
Jerzy to był ktoś, autorytet, osobowość. Niezwykle
powściągliwy w sposobie bycia roztaczał pewną aurę
z jednej strony budzącą szacunek, z drugiej
niesamowicie przyjazną, ciepłą. Był też w Klubie od
początku, będąc jego pewną stałą. Nie dawało się
Jurka nie lubić; w rozmowie był zawsze bezpośredni,
otwarty, imponował wiedzą i oczytaniem.
Wiedzieliśmy o jego kłopotach ze zdrowiem, ale
chyba nie do końca wierzyliśmy, że zakończą się
śmiercią. Ta myśl była dla nas... fantastyką; mroczną,
realistyczną, ale jednak fantastyką.
I fantastyką powinna pozostać.
Igor Myszkiewicz
InformatorZielonogórskiegoKlubuFantastyki
“Ad Astra”
kontakt:
zpapigor@tlen.pl
Tekstywnumerze:
IgorMyszkiewicz,
WaldemarGruszczyński,
Skład: TrylobitWschodu
ZKF AD ASTRA
kontakt:adastra@adastra.zgora.pl
MamertJanion,Kazimierz
Kielarski,IzydorIngwarI., An
104993335.014.png 104993335.015.png 104993335.001.png 104993335.002.png 104993335.003.png
Jerzego spotkałem gdzieś na początku lat 80 (81 82) w Nowicie, na jednej z giełd książek
organizowanych przez Maćka Puźnieckiego . Grupa pasjonatów, bo jeszcze nie było klubu S.F.,
zbierała się raz w tygodniu. Waldek napisał w ostatnim komunikacie o Jerzym że był on wyrocznią
literacką ja to wiem z autopsji, jego wiedza oraz biblioteka w suterenie jego domu była
olśniewająca, nasze dyskusje na temat poszczególnych pozycji literackich i jego recenzje
pokrywały się z moimi oczekiwaniami. Przede wszystkim lubił literaturę zagraniczną R. Zelaznego,
J, R, R Tolkiena, I Asimova K, Vonneguta U, Le Guin itd. ,a z rodzimych pisarzy J. Zajdla i A.
Sapkowskiego, ja natomiast wskazywałem mu naszych młodych gniewnych: RAZa (Ziemkiewicza)
,J. Grzędowicza, M. Huberatha , M. Oramusa , M. L. Kossakowską , A. Zimniaka... Często
pożyczaliśmy sobie książki.
Wracając do Jerzego to od początku brał udział w tworzeniu Klubu, a od 1984 r zostaje powołany
na jednego z v –ce prezesów Klubu, gdzie z B. Pikalą i moją osobą wszedł w skład zarządu klubu.
Jerzy był odpowiedzialny za pion literacki, jego konkursy literackie były na bardzo wysokim
poziomie. Nasze spotkania odbywały się w Sali konferencyjnej „ZASTALU” w województwie było
nas około 800 , w samym naszym mieście około 400 członków. 17.11. 1988 zostaje zmieniony został
zarząd klubu prezesem zostaję ja, a Jerzy Sulisławski v –ce prezesem (z racji pracy Jerzego
w Urzędzie Miejskim nadzorował sprawy organizacyjne i finansowe Klubu), jednym słowem był
ogromną podporą Klubu który organizował wiele imprez dla mieszkańców miasta.
Mało kto wie że Jerzy grał kilkanaście lat w brydża sportowego a jego pojedynki szachowe
z Bogdanem Pikalą były pasjonujące. Z chwilą pogorszenia się wzroku odkrył w sobie pasjonata
muzyki a jego wiedza na ten temat była spora.
U Jerzego byłem na początku lutego tego roku prosił mnie o jedną z części Władcy Pierścieni na
DVD , przy okazji zgrał mi kilkanaście programów muzycznych prowadzonych przez Beksińskiego.
Obiecał mi że zgra mi audycje muzyczne prowadzone przez Kydryńskiego (młodego). Niestety stało
się jak stało .
Dziękuję opatrzności że dała mi sposobność spotkania Jerzego w moim życiu i nie zapomnę
chwil spędzonych razem do końca mojego życia. CZEŚĆ JEGO PAMIĘCI ,
Kazik Kielarski
18.02.2009 r. Zielona Góra
104993335.004.png 104993335.005.png 104993335.006.png
Jurek, mówiliśmy do niego, nie Jerzy, lecz Jurek. Jak do kumpla z klasy, choć ode mnie był
starszy o ponad 30 lat. Od wielu innych o pół wieku. To nigdy nie było problemem. Żadnego
dystansu do ludzi, ani klubowej martyrologii. A przecież spędził tu kawał swego życia, tworzył Klub,
wiceprezesował. Ale Jurek już taki był. Skromny, by nie rzec cichy, kiedy zabierał głos, wiadomo
było, że powie coś istotnego. Ale w rozmowach o literaturze i muzyce wstępował w niego duch
walki. Miał swoich faworytów, swoje płyty, hierarchię i za żadne skarby nie dawał się przekonać do
innych racji.
Na pewno jednak nie był zamknięty na nowinki. To on przecież kilka lat temu zaciągnął mroźną
zimą mnie i Mamerta do Poznania na koncert Legendary Pink Dots, przegrywał audycje
Beksińskiego, podawał ciekawostki. I cały czas był z nami. Jeszcze pojechał na Polcon w Lublinie,
jeszcze przesiadywał w Borgii czy Retro do rana, jeszcze był na Bachanaliach, gdzie odebrał Puchar
Bachusa, jeszcze przyszedł na Polcon. Czasem zadawałem sobie pytanie: czy mnie w jego wieku
będzie się jeszcze chciało? Czy będę miał ochotę i siłę wpadać do Klubu? Czy to będzie miało sens?
Jemu się chciało. I miało sens. Choć już od wielu miesięcy miał klubową przerwę. Jeszcze
miesiąc temu napisał mi, że czuje się lepiej i pozdrawiał Klub. A potem przyszła ostatnia wiadomość
od jego syna… Niczym pożegnalny telegram ze statku, odlatującego w nieskończony rejs, gdzieś
poza granice galaktyki.
Żegnaj Jurek.
Waldemar
104993335.007.png 104993335.008.png
Odłożone, zaniedbane rozmowy, pytania, które nie padły, płyty, których nie udało się wymienić.
Bo wydaje się, że zawsze będzie czas, zawsze przyjdzie jakieś później. Dotkliwa nauka, która coraz
częściej powraca. Jest miejsce, poza które „później” nie sięga. Kiedy ktoś, w jakiś sposób, bliski
tam zawędruje, to zostaje się z tym wszystkim samemu wobec „nigdy więcej”. Z tym wszystkim
niedokończonym, niedopowiedzianym, nie tak rozwiniętym czy rozwiązanym. To boli. To rodzi
poczucie winy. Pozostać tu z tyloma wątkami, których nie da się już domknąć ani rozwinąć.
Wspominam Jurka przypominając sobie łączące nas fascynacje.
Koniec lutego 2005 r. Wąskie uliczki otaczające poznański rynek zalegał brudny przemielony
kołami samochodów śnieg. Było już ciemno i niezbyt mroźnie. Wraz ze sporą grupą ludzi
przepychaliśmy się przez wąskie gardło wejścia do Piwnicy 21, klubu muzycznego. W końcu
dostaliśmy się do zatłoczonej piwnicy, odebraliśmy zamówione bilety, kupiliśmy piwo. Z trudem
dotarliśmy do kiszkowatej części klubu, w której mieściła się scena. Jerzy, Waldek i ja nie
czekaliśmy długo aż z garderoby wyszli muzycy z Legendary Pink Dots. To Jurek wyciągnął nas na
ten koncert i załatwił bilety. Nie chcę pisać recenzji z koncertu. Zawsze podziwiałem Jerzego za
młodość ducha i odwagę w zainteresowaniach muzycznych. Żył muzyką gustując, jak mi się
wydaje, szczególnie w rocku progresywnym, ale nie tylko. Miał dużą potrzebę podzielenia się
swoimi fascynacjami muzycznymi.
Pamiętacie Hobbiton w Sławie? Były tam takie werandy. Wszystko było przejaśnione od
gorącego słońca. Z naprzeciwka spomiędzy drzew strzelały nam w oczy zajączki od fal jeziora. Nasi
chodzili w różnych kierunkach, w sąsiedztwie werandy prowadził chodnik. My siedząc na krzesłach
słuchaliśmy mp3, chyba z laptopa, a może z Jurkowego sprzętu na minidyski. Ktoś wołał, że
„codzienność zabiła w nim elfa” ktoś inny śmiał się cytując: „twój Gandalf”. Jurek przywiózł na
Hobbiton archiwalne nagrania „Nie tylko dla orłów”.
104993335.009.png 104993335.010.png 104993335.011.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin