Snape mentor - Mam na imię Harry.doc

(128 KB) Pobierz

 

Autor: MoonFire1 Tłumacz: akumaNakago Wersja word: Phoe

MAM NA IMĘ HARRY

 

cd

 

 

Rozdział pierwszy

Mam na imię Harry



      Mam na imię Harry... i właściwie nie wiem, co tu robię.
      Cześć, Harry.
     Chóralna odpowiedź sprawiła, że lekko się uśmiechnął.
      Pamiętam, jak się czułam na pierwszym spotkaniu powiedziała uspokajająco jedna z dziewcząt, niebieskooki rudzielec. Wszyscy sprawiali wrażenie tak szczęśliwych. Nie sądziłam, że potrafię wyspowiadać się komukolwiek...
      Niech Bóg broni, żeby wszyscy mieli być szczęśliwi zauważył nieoficjalny przewodniczący, mężczyzna nazywany Mikrusem. Był potężnie zbudowany, miał prawie dwa metry wzrostu i wytatuowaną prawą rękę. Jakby przecząc groźnemu wyglądowi, zachowywał się uprzejmie i delikatnie. Sprawiał, że Harry czuł spokój co, z drugiej strony, naprawdę go niepokoiło.
     Ruda, wyraźnie przyzwyczajona do takich odzywek, pokazała Mikrusowi język.
      Mam na imię Tabitha i przeżyłam uraz oświadczyła, kierując słowa do Harry'ego. Przychodzę na spotkania od paru lat. Czasami jestem tak szczęśliwa, jak reszta wygląda.
      Byłoby miło zgodził się Harry bezgłośnie, patrząc na swoje dłonie. Blizna po piórze Umbridge szczęśliwie zbladła, ale nie brakowało innych śladów, znaczących skórę.
     Słuchał, jak pozostali mówią o swoich doświadczeniach. Z trudem łapał powietrze, kiedy Tabitha opisywała wypadek, w którym prawie zginęła.
      Nadal nie lubię tego skrzyżowania. Wciąż słyszę pękające szkło i rozdzierany metal.
     Wzdrygnął się, gdy Mikrus opowiadał o bracie, który umierał na nieuleczalną chorobę.
      Po jakimś czasie przestał prosić o leki przeciwbólowe. Nie działały wystarczająco szybko. Nie potrafiłem spojrzeć mu w twarz, to już nie był chłopak, z którym dorastałem...
     Pozostałe historie były podobne i w wielu z nich Harry odnajdywał podobieństwa do swojej. Poczuł ulgę, kiedy rozmowa zaczęła zbliżać się ku końcowi.
      Czy chciałbyś się z nami czymś podzielić, zanim skończymy? Raz jeszcze Mikrus zwrócił się do niego niespodziewanie ciepło.
      Ja... przerwał, nie wiedząc, co powiedzieć. Mam na imię Harry, jak już mówiłem... i... byłem świadkiem śmierci innych. I chyba znęcano się nade mną dodał po chwili.
     Uśmiech znikł z twarzy Mikrusa jak zdmuchnięty.
      Zostań chwilę po zakończeniu spotkania powiedział łagodnie, po czym złapał Harry'ego za rękę i pochylił głowę. Harry usłużnie ujął wyciągniętą rękę Tabithy i też schylił głowę. Nie znał żadnych modlitw, ale ta, którą usłyszał, napełniła go dziwnym poczuciem bezpieczeństwa. Spokój byłby przyjemny.
     Nieco później Mikrus podał mu kubek parującej herbaty.
      Chyba się nad tobą znęcano? zapytał łagodnie.
     Harry patrzył w parę jak zaczarowany. Powiedział tej grupie mugoli więcej, niż kiedykolwiek któremuś z czarodziejów. Czuł się bezpieczny w czasie spotkania, później zresztą również. Na tym polegała główna różnica: odkąd znalazł się w świecie magii, był w ciągłym niebezpieczeństwie. Teraz to widział, tak jak widział manipulacje, rządzące każdym aspektem jego życia, z drugą opieką prawną włącznie.
      Moja ciotka i wuj... nie lubili się mną zajmować wyznał w końcu. Ostatecznie zmieniono mi opiekunów.
      Harry, dlaczego wzdrygasz się, kiedy podchodzę bliżej?
     Po drugim, równie łagodnym pytaniu poczuł dziwny skurcz i gorąco w piersiach.
      Za szybko? Odrobina humoru zdołała przedrzeć się przez stary ból. Mikrus poklepał Harry'ego po ramieniu. Domyślam się, że niewiele się zmieniło, kiedy zostałeś od nich zabrany.
     Wystraszony Harry spojrzał mu w oczy.
      Skąd...?
      Wiem? dokończył wesoło. Jakbym tam był.
      Chciał dobrze oświadczył Harry zdecydowanie, w głębi duszy zastanawiając się, dlaczego go broni.
      Nie wątpię Mikrus zgodził się bez wahania. Ale to nie zmienia rezultatów.
     Harry kilkoma łykami opróżnił pół kubka.
      Muszę wracać do domu.
      W porządku.
     Razem ustawili krzesła na miejscach, potem posprzątali kubki i papierki po różnych przysmakach.
      Mam nadzieję, że spotkamy się w przyszłym tygodniu powiedział Mikrus z udawaną beztroską, kiedy zamykał drzwi budynku.
     Harry zadrżał. Noc była chłodna, a lekki wiaterek wcale nie pomagał.
      Ja... też mam taką nadzieję.
      To dobrze. Mikrus zdawał się rozumieć, że uścisk byłby nie na miejscu. Bądź ostrożny.
      Będę.
     Patrzył, jak mężczyzna zatrzymuje taksówkę. Potem odwrócił się i poszedł w dół ulicy, do domu. Grimmauld Place nie leżało znowu tak daleko od klubu, w którym odbywały się spotkania. Kiedy dotarł na miejsce, zjadł na kolację sałatkę i poszedł spać.
     Nie śnił. Pomimo wszystkiego, co poczuł na spotkaniu, pomimo tajemnic, które prawie ujawnił, Harry nie śnił. Wręcz przeciwnie: przespał spokojnie pierwszą od paru lat noc.
 

 

Rozdział drugi

Był sobie chłopiec...



     Był sobie chłopiec, który łaknął wiedzy o rodzicach. Przez długi czas, prawie połowę swojego młodego życia, jedynym dowodem ich istnienia był sposób, w jaki zwracał się do krewnych. "Ciotka Petunia". "Wuj Vernon". Nigdy nie widział żadnego zdjęcia mamy ani taty, tak samo, jak nie było namacalnego dowodu na istnienie jego samego.
     Bardzo dobrze wiedział, że zawsze był traktowany inaczej, niż jego kuzyn, Dudley. Jakże tęsknił za tym, by trafiła mu się chociaż jedna z pochwał, którymi obsypywany był drugi chłopiec...
     Ciotka i wuj ani razu nie dotknęli go z miłością. Raniło go to głęboko, nawet wiele lat później. Podczas gdy wszyscy wkoło obejmowali się i podawali ręce, on zawsze sztywniał, zanim zdołał wykonać podobny ruch. Skrzywdzono go na długo zanim otrzymał list z Hogwartu. Później również niewiele uczyniono, by coś na to poradzić. Nikt nie zauważył jego nieśmiałości, mało kto w ogóle pytał, czemu chłopiec woli spędzać święta w szkole.
     Pytania tylko wszystko komplikowały. Harry poznał jeden powód, dla którego był "wyjątkowy". Za każdym razem, kiedy przeżył, by stanąć przed swoimi rówieśnikami i nauczycielami zawsze trochę bardziej zakrwawiony, z nieco bardziej podkrążonymi oczami wyczytywał swoją wartość w ich spojrzeniach. To było o wiele więcej, niż kiedykolwiek uzyskał pod opieką krewnych, jednak nadal było to tylko powierzchowne.
     Nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo powierzchowne, dopóki ktoś inny nie wystąpił o opiekę nad nim.
      Nawet ja nie znoszę znęcania się nad dziećmi stwierdził wtedy Snape głosem pozbawionym emocji. To były najmilsze słowa, jakie usłyszał na swój temat z tych ust. Mimo to poczuł skurcz w żołądku.
     Dziwne, ale wiedział, że to będą jedyne przyjemne słowa, jakie ten człowiek o nim powie.

 

***


     Był sobie chłopiec, który łaknął ratunku dla swojej rodziny. Jego ojciec był zadeklarowanym pijakiem, który o wszelkie życiowe niepowodzenia obwiniał żonę-wiedźmę. Notorycznie bił ją i syna; zawsze potem próbował utopić poczucie winy w żytniej whisky.
      Nie będę taki, jak on, matko Severus wyszeptał jej kiedyś na ucho. Spała, a ojca nie było; pewnie przesiadywał w którymś z wielu ukochanych pubów.
     Wystraszył się, kiedy Eileen wyciągnęła dłoń i pogłaskała go po twarzy.
      Mam taką nadzieję odpowiedziała cicho zanim na powrót zasnęła. Naprawdę mam taką nadzieję.
     Severus pragnął, żeby matka była z niego dumna. Pragnął też uznania ojca i jego akceptacji dla warunków, w jakich żyli.
     Severus miał wiele pragnień.
     Jedno z nich się spełniło. Potem był w stanie jedynie przeklinać fakt, że jego starania nie wystarczyły. Jakże jednak mogły? Nigdy nie nauczono go innych sposobów, choć musiał przyznać, że jego przyjaciel próbował, zanim się rozstali.
     Zrobił wszystko, co mógł, wszystko, co potrafił.
     Zgniótł trzymany w ręce pergamin, zaciskając na nim palce tak mocno, aż zbielały kłykcie.
     Jego "wszystko" nie wystarczyło.

 

***


      Kiedy ostatnio widziałeś swojego opiekuna? Mikrus chwycił go za ramię i lekko uścisnął. Harry już się tego nie bał.
      W nocy przed moimi osiemnastymi urodzinami. Starannie dobierał słowa. Miał zamiar odpowiedzieć na wszystkie pytania, ale nic więcej. Jego małomówność łamała Mikrusowi serce. Nie żeby się do tego przyznał; musiał przecież bronić reputacji.
      A następnego dnia...
      Opuściłem dom o północy. Skorzystałem z pierwszej okazji, by odejść niezauważonym.
      I nie oglądać się za siebie? Tabitha westchnęła.
      Niezupełnie przyznał Harry. Zostawiłem mu list. Nie chciałem, żeby się za bardzo martwił. Nie chciałem też, by zaczął mnie szukać zbyt szybko.
      Więc cię obchodził zauważyła Celina, nowa członkini grupy. Wykrzywiła wargi, poznaczone bliznami pozostałymi po uderzeniu szklaną butelką. To boli, kiedy zależy ci na kimś, kto cię rani.
     Harry...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin